WriteFreely

Reader

Przeczytaj najnowsze wpisy na WriteFreely Polska.

from Tomasz Dunia - to3k

Cześć! Przedłużyłem ważność domeny writefreely.pl na kolejny rok! 😉 Jest to roczny koszt 89.90 zł. Nie mam z tym problemu, bo writefreely.pl jest projektem pro publico bono, czyli ode mnie dla społeczeństwa fediwersum i dopóki mnie stać to będę utrzymywał tą instancję.

Jednakże uważam, że jest to dobry moment na przypomnienie, że istnieje też możliwość wsparcia mojej działaności.

Wszystkie niezbędne informacje na temat form wsparcia znajdują się na moim blogu pod > tym linkiem <.

 
Read more...

from kalisz79

Fragment okładki Spectral Voice - "Sparagmos"

Krótko i na temat – płyty, które pewnie zostaną ze mną na dłużej. Kolejność w sekcjach raczej dowolna. “Niezalowców” przepraszam za linkowanie do YouTube'a, ale serwisy mostkujące, jak widać po poprzednim podsumowaniu, są zawodne w dłuższej perspektywie. Zapewne o czymś zapomniałem i coś przegapiłem, ale co zrobić, nadrobię w przyszłym roku.

Wspaniała szóstka:

Ulver – Liminal Animals

“Flowers...” było pierwszą płytą w dorobku Ulver, która mnie znudziła i odrzuciła (bo nie było na niej absolutnie niczego nowego). Na “Liminal Animals” jest wyłącznie “staro”, ale z jaką klasą!

Jerry Cantrell – I Want Blood

Jerry (z Gregiem) dowozi na niezmiennie bardzo wysokim poziomie. O takie AiC nic nie robiłem. ;)

Chat Pile – Cool World

Depresyjna nuta z amerykańskiego Radomia.

Blood Incantation – Absolute Elsewhere

Death metal + Eloy? Nie mówię nie. ;) Jak nie znasz, to polecam obejrzeć całe, zdziwisz się (albo nie):

David Gilmour – Luck and Strange

Płyta na luzie, bez zadęcia, bez pinkfloydowania, ale za to jest na niej jedna z Solówek Gilmoura [tm]. Plus świetne numery z córką Davida na wokalu (i harfie). Np. ten:

Spectral Voice – Sparagmos

Świetny death-doom w starym stylu \m/ Muzyka niemodna i wspaniała.

Bardzo fajnie:

  • Occults – Rituals
  • A Place to Bury Strangers – Synthesizer
  • Chain Cult – Harm Reduction
  • Zørza – Hellven
  • Akira Kosemura, Lawrence English – Selene
  • Darkthrone – It Beckons Us All
  • Traces To Nowhere – Lost Tribe
  • Fiasko – Amok.komA
  • Blaze of Perdition – Upharsin
  • Whores. – War
  • Decadent Fun Club – OKO
  • Paysage d'Hiver – Die Berge
  • Shagreen – Almost Gone
  • Alex Henry Foster, Momoka Tobari – Kimiyo
  • Agonised Too – Summer Suffering

    Fajnie:

  • Kerry King – From Hell I Rise
  • Sault – Acts of Faith
  • Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi – Droga do domu
  • Body Count – Merciless
  • Rosalie Cunningham – To Shoot Another Day
  • Nachtmystium – Blight Privilege
  • Aluk Todolo – Lux
  • High Parasite – Forever We Burn
  • Oranssi Pazuzu – Muuntautuja
  • Gallileous – Dancing Ash
  • Daemonolith – The Monolithic Cult of Death

    Nie wiem, po co xD – płyty zbędne i hajpowane po próżnicy:

  • The Cure – Songs of a Lost World
  • Nick Cave – Wild God

    Suplement – koncertowa topka

    Właściwie nie byłem w tym roku na ani jednym złym koncercie (a było ich dwadzieścia parę plus trzy festiwale – not great, not terrible) ale poniżej top 14 tych, które albo po prostu były super, albo – w niektórych przypadkach – okazały się zupełnie nieprzewidzianym zaskoczeniem. Kolejność mniej przypadkowa, ale nadal luźna (gdzieniegdzie całe sety, gdzieniegdzie wyróżnione poszczególne zespoły):

  • Manbryne/Medico Peste/Loathfinder – Warszawa, “Odessa”
  • Furia/Gaahl's Wyrd/Aluk Todolo – Warszawa, “Progresja”
  • Skalpel – Warszawa, “Palladium”
  • Blaze of Perdition/Totenmesse – Warszawa, “Hydrozagadka”
  • Narodowa Orkiestra Ukrainy (Bortnianski, Polevá [!], Stankowycz, Dvořák) – Warszawa, Filharmonia Narodowa
  • Susan Alcorn na festiwalu Ad Libitum – Warszawa, “Hashtag Lab”
  • DJ Lenar i Stockholm Saxophone Quartet (osobno;)) na Warszawskiej Jesieni – Warszawa, “Pardon, To Tu”
  • Convulse na festiwalu Summer Dying Loud – Aleksandrów Łódzki
  • The Cult – Warszawa, “Letnia Scena Progresji”
  • Kaelan Mikla – Warszawa, “Hydrozagadka”
  • Samael/Shining – Warszawa, “Progresja”
  • Gruzja/Wielki Mrok/Królówczana Smuga – Warszawa, “Hydrozagadka”
  • Sad Smiles – Warszawa, “Ośrodek Kultury OKO”
  • Fiasko – Warszawa, “Chmury” (dwa razy, ale w styczniu chyba fajniej)

    Więcej koncertów na zdjęciach i w mikrorecenzjach tu: [moje konto na Pixelfed]

    #muzyka

     
  • Czytaj dalej...

    from Przewodnik po alternatywnym internecie

    ✨✨✨

    Moim drogim czytelnikom, z okazji nadchodzącej rocznicy okrążenia kuli ziemskiej wokół słońca dedykuję niniejsze życzenia noworoczne: cokolwiek dobrego podjęliście zamiar uczynić, niech wam się stanie w całej pełni i zaowocuje satysfakcją, że podołaliście wyzwaniu. Niech wasze rodziny rozkwitają radością i pokojem. Niech wasze oblicza promienieją i rozświetlają szarość codziennego życia i wywołują uśmiech na twarzach każdego, kogo spotkacie. Niech los oszczędzi wam wszelkich trosk i niech sam PAN spełni wasze marzenia i zaspokoi pragnienia waszych serc.

    Kochani, wiem, że jeszcze w maju obiecałem stworzenie pierwszego filmu do „przewodnika”. Przewidywałem zakończenie pracy w lipcu lub sierpniu, a jest już grudzień. Może to wyglądać, jakbym zarzucił i film, i tego bloga, ale prawda jest taka, że trwa to tak długo, ponieważ mam zerowe doświadczenie w tworzeniu filmów. Moją pierwotną koncepcję musiałem odrzucić, nie powinienem był nagrywać ujęć i montować w tym samym czasie, bo najmniejsze zmiany powodują efekt kuli śnieżnej.

    Przy drugim podejściu rozpisałem ogólny scenariusz z podziałem na główne punkty i podpunkty pisane na bieżąco, bez narzuconej kolejności. Gdy nagram wszystkie ujęcia, zajmę się montażem. Choć czasu mam niewiele, staram się poświęcić każdego dnia poza weekendami chwilę na nagrywanie i na ten moment praca posuwa się w całkiem zadowalającym tempie. Jest to jedyne, czym zajmuję się w czasie wolnym. Po drodze sam odkrywam mnóstwo nowych rzeczy związanych z tematem filmu. Żywię nadzieję, że montaż i nagranie komentarza pójdą równie gładko.

    Założyłem też wiki i gdy nie mogę nagrywać, a nie mam żadnych innych zajęć, rozwijam je. Sądzę, że pomoże mi to uporządkować moją wiedzę i lepiej w przyszłości pomoże lepiej przygotować się zarówno do kolejnych wpisów w „przewodniku”, jak i kolejnych wideo.

    Jeśli chodzi o postanowienia noworoczne, w tamtym roku poszedłem na łatwiznę:

    Moim postanowieniem noworocznym jest, aby po tych 3 latach, od kiedy przestałem używać Facebooka (wraz z wszystkimi jego usługami), napisać odręczny list, zeskanować i wysłać do każdego, kto próbował się ze mną kontaktować w tym czasie, i udostępnić w nim namiary na mojego Mastodona i Matrixa.

    https://writefreely.pl/anedroid/szczesliwego-nowego-roku

    Zrobiłem to, choć z rezultatów, będąc szczerym, nie jestem zadowolony. Przypuszczam, że to dlatego, że ci znajomi nie rozumieją o czym mówię, bo sami problemu nie widzą. Może ci, co mieli odejść, już odeszli? Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zrobiłem co w mojej mocy, by dotrzeć do każdego z wieścią: „odchodzę i nie wrócę; oto moje dane kontaktowe”. Brak odzewu wywoływał u mnie tylko frustrację, ale nie zamierzam zrezygnować ze swego powołania, jakim jest – jak wierzę – dotarcie do ludzi i otwarcie im drogi do alternatywnego internetu – lub raczej, alternatywnego myślenia o internecie.

    Moje cele w roku 2025 pozostają więc te same: zdobywanie kwalifikacji, odkrywanie fajnych rzeczy i dzielenie się wiedzą, a przy tym dbanie o swoje zdrowie w większym stopniu niż miało to miejsce w 2024 (lepsza dieta, więcej ruchu i odpoczynku). Zamierzam nadal pracować nad tym filmem i kolejnymi, nad przewodnikiem w wersji pisanej, tak by moje materiały były przystępne dla każdego. Będę też szukał nowych sposobów docierania do ludzi. Być może znajdę kogoś, kto wraz ze mną zaangażuje się w tą pracę.

    Jeszcze raz życzę wszystkim, aby ten rok był lepszy od poprzedniego. 💖

     
    Czytaj dalej...

    from Przemyślenia Anedroida

    19 grudnia

    Zakładam edukacyjny kanał wideo o alternatywnych technologiach cyfrowych, eksperymentach i trikach mniej znanych mainstreamowi, ogólnie wszystko co najlepsze z open source. Mam mnóstwo pomysłów.

    Kanał będzie dostępny pod tym linkiem: https://tube.pol.social/c/przewodnik/videos

    Dla waszej wygody próbowałem założyć YouTube, ale na razie jest problem – 🤖 (jestem botem!). Jak się uda, będzie tu i tu.

    Pracuję nad tym już parę miesięcy i choć wkładam w to cały swój czas, raczej nie uda się wstawić pierwszego filmu w tym roku. Dlatego już teraz prosiłbym zainteresowanych o subskrypcję, 🔖 dodanie zakładki w przeglądarce czy ustawienie 🔔 przypomnienia w kalendarzu, by nie przegapić pierwszego wideo!

    Pragnąłbym, by przynajmniej kilka osób mnie oglądało, dlatego uprzejmie proszę was, kochani, o komentowanie, podbijanie i udostępnianie tego posta. Podobno najskuteczniejsze są takie reakcje: 😡, więc nie wahajcie się ich użyć! Jest to raczej moja ostatnia interakcja z fb.

    [oznaczonych 7 osób, 4 niezobowiązujące obrazki, deklarowane uczucie irytacji, 2 reakcje: 👍 ❤️, 0 komentarzy, 0 udostępnień]


    19 grudnia

    Do usunięcia konta pozostały niecałe 2 tygodnie...

    [brak reakcji]


    11 grudnia

    ⏰🚨 Przypominam, że za 3 tygodnie usuwam to konto na Facebooku.

    [brak reakcji]


    4 grudnia

    ⏰️ Do usunięcia mojego profilu na Facebooku pozostały 4 tygodnie! Zainteresowanych kontaktem proszę o wiadomość.

    [brak reakcji]


    26 listopada

    Do usunięcia mojego profilu pozostało 5 tygodni...

    [1 reakcja: 👍]


    18 listopada

    Do całkowitego usunięcia mojego profilu pozostało 6 tygodni...

    [4 reakcje: 😢👍, 1 komentarz]

    Ja: No co robicie takie smutne buźki? Piszę info, żeby dać wam czas na uzyskanie ode mnie danych kontaktowych, na otwarcie zewnętrznych, niefacebookowych kanałów komunikacji. [2 reakcje: 👍❤️]


    8 października

    Jeśli kogoś to obchodzi, przypominam, że wraz z końcem tego roku kasuję swoje konto na FB. Możecie przyłączyć się do mnie. Zyskacie:

    • więcej czasu (możecie nawet nie wiedzieć, ile SM go pochłaniają),
    • lepsze zdrowie (mniej niepotrzebnego siedzenia przed ekranem),
    • większą równowagę (wyjście poza swoją bańkę informacyjną),
    • więcej prywatności (mniej danych przesyłanych do wielkich platform).

    Nie musicie od razu rzucać się na głęboką wodę, ale możecie np. ograniczyć swój kontakt z FB do komputera.

    Przypominam również, dla tych, co nie wiedzą, że można się ze mną skontaktować w inny sposób. Większość z nas ma także numery telefonów i adresy mailowe. Korzystam też z innych, wygodniejszych form komunikacji. Wystarczy zapytać. I w końcu: nie będę mógł uczestniczyć w żadnych grupach na msg. Cokolwiek tam ustalacie czy ogłaszacie, będzie poza moją wiedzą, dlatego nie mówcie, że „wszyscy” tam są – mnie tam nie ma. FB nie ma prawa być przepustką do życia.

    [brak reakcji]


    1 września

    Drodzy, to już 1 września. Przypominam, że z końcem tego roku – czyli już za 4 miesiące – usuwam swoje konto na Facebooku. Tak więc jeśli ktokolwiek chciałby złapać ze mną kontakt (telefoniczny, mailowy, przez komunikator), radzę tego nie odwlekać, bo potem może być ciężko. Zainteresowanych proszę o wiadomość bezpośrednią na Messenger.

    [brak reakcji]


    20 czerwca

    Moi drodzy, przyszła pora abym wam wyjawił swoje plany.

    Nie używałem Facebooka od 3-4 lat. Nie pamiętam już jakie miałem wówczas powody, wiem natomiast, że przez ten czas nie usłyszałem ani jednej dobrej rzeczy ani o Facebooku, ani innych usługach firmy Meta. Stale docierają do mnie natomiast wieści o złych rzeczach, które robi, jak łamie prawo i wprowadza kontrowersyjne zmiany. Ostatnio na przykład zaczęła wykorzystywać wasze posty do trenowania sztucznej inteligencji. Treść waszych wpisów, wasz wizerunek, zdjęcia które zamieszczacie... Zgoda jest domniemana, a jej niewyrażenie wymaga pisemnego uzasadnienia. Jest to sprzeczne z przepisami RODO, które mówią, że zgoda nie może być domniemana, lecz wyrażona wprost, oraz musi być tak samo łatwe jej niewyrażenie.

    Jeszcze wcześniej na Facebooku umożliwiono rezygnację ze spersonalizowanej reklamy... za opłatą. Przy czym nie jest to rezygnacja z reklamy w ogóle ani z profilowania, to tylko niewyświetlanie reklam spersonalizowanych. Niebieski przycisk w pop-upie wyraźnie sugerował, aby tego nie kupować. Pragnę zaznaczyć, że prywatność nie jest dobrem luksusowym – jest prawem człowieka.

    Fundacja Panoptykon przeprowadziła badanie w którym wykazała, że algorytm rekomendacyjny Facebooka nie respektuje jego preferencji użytkownika dotyczących treści, których nie chce oglądać – jeśli algorytm uzna, że treści szkodliwe, niebezpieczne, napędzające lęki angażują odbiorcę i sprawiają, że więcej czasu spędza w platformie, będzie mu te treści podsuwać.

    Zuckerberg postawiony przed sądem został przymuszony do przeproszenia, co uczynił z wielkim oporem, ale nie chciał zrekompensować pokrzywdzone rodziny nastolatków, które w wyniku oddziaływania jego produktów odebrały sobie życie lub cierpią na poważne problemy psychiczne.

    Ja mam dość. Dotąd moje konto było w stanie zawieszenia. Podjąłem decyzję: z końcem tego roku oznaczę je do usunięcia. Podjąłem ją już w chwili publikacji posta nr #1. Co jakiś czas loguję się tutaj, usiłując “rzutem na taśmę” zgarnąć ze sobą parę osób. Opublikowałem już 4 posty o alternatywnych technologiach cyfrowych, które odkryłem pozostając poza mainstreamowym korpo-netem, a które rozwiązują moje problemy. I mam nadzieję, że wasze również rozwiążą.

    Pierwszy wpis dotyczył Delta Chat, komunikatora przez e-mail.

    Drugi był o RSS-ie skąd mogę czerpać newsy (i nie tylko) i sam sobie wybierać źródła.

    Trzeci post poświęciłem tematowi fediversum, nowej generacji mediów społecznościowych.

    Ostatni z nich mówił o kalendarzu cyfrowym ICS dla lepszej organizacji pracy zespołu. Nie jest to bynajmniej ostatni post z serii, parę jeszcze pewnie się pojawi.

    Jednak... Mam coraz mniejszą chęć je pisać. Nie widzę żadnego odzewu z waszej strony i nie wiem, czym to jest spowodowane, przyczyny mogą być różne, mogę się tylko domyślać. Wybaczcie, że tak się rozpisuję, ale jestem już przyzwyczajony do dłuższych form wypowiedzi. Prowadzę bloga technologicznego “przewodnik po alternatywnym internecie” a planuję wkrótce otwierać także kanał z filmami. Zachęcam do czytania i obserwowania. Piszę o mniej znanych cyfrowych technologiach (aplikacje, narzędzia, wtyczki do przeglądarki, standardy...), takie jak te w tych postach. Nie działają jak Meta, a wręcz przeciwnie.

    Zdaję sobie sprawę, że dla wielu z was używanie rzeczy, których nie używają wasi znajomi stanowi swego rodzaju akt wyrzeczenia. Z niepokojem podchodzicie do tego co nowe i nieznane. Z trudem przychodzi wam spojrzenie ponad narrację technoentuzjastyczną (nieskończony rozwój i postęp technologiczny, który rozwiąże wszystkie nasze problemy) i ogarnięcie wzrokiem szerszego spektrum kwestii społecznych, etycznych, i przez to zrozumienia pewnych problemów. Pragnę zaznaczyć, że nie zachęcam nikogo do rezygnacji z nowych technologii, do ucieczki od cywilizacji. Chcę wam jedynie pokazać inny świat technologii, tworzonych nie przez gigantów, a kolaboratywnie przez społeczność. To co chcę wam pokazać, to co rekomenduję, sam sprawdziłem i stwierdziłem, że jest godne zaufania.

    ---

    #5 2024-06-20

    Dołącz do alternatywnego internetu już dziś! writefreely.pl/anedroid

    [2 reakcje: 👍, 7 komentarzy]

    Dawid*: Podrzuć link do kanału, jeśli już jest.

    Ja: Proszę bardzo, oto on: https://tube.pol.social/c/przewodnik

    Pusty, ale już teraz można subskrybować.

    Uprzedzając pytanie „dlaczego nie YouTube”: chcę dać odbiorcy możliwość oglądania na alternatywnej platformie i pomóc w zapełnianiu jej polskimi treściami. Dzięki temu będą mogli cieszyć się doświadczeniem wolnym od reklam. Biorę pod uwagę możliwość mirrorowania filmów na inne platformy, aby trafiły do większej liczby odbiorców (tak robi np. Fundacja „Internet. Czas działać!”). W każdym razie, bardzo mnie cieszy, że znalazła się ta jedna osoba, która wyłapała mój post wyrzucony w eter. Spodziewam się publikacji pierwszego wideo w lipcu lub sierpniu, wtedy będzie sporo wolnego czasu. Temat mam już wybrany.

    Patrycja: Naprawdę niezła platforma. Akcja godna podziwu. Kochać wolne media.

    Ja: Ma duży potencjał. To akurat polski serwer PeerTube, ale są też inne (platforma jest open source) i co ciekawe, potrafią się ze sobą komunikować – nic nie stoi na przeszkodzie, aby zasubskrybować kanał z innego serwera niż ten na którym mamy konto, albo napisać komentarz pod filmem z innego serwera. Wystarczy jedno konto i nawet nie musi to być konto PeerTube – z powodzeniem zda egzamin także Mastodon – platforma do krótkich wpisów a'la Twitter. Tak, z Mastodona można napisać komentarz.

    Poza tym gdy jakiś film staje się popularny, dzięki integracji z BitTorrent użytkownicy mogą pobierać go od siebie nawzajem i w ten sposób odciążyć serwer. Kiedyś oglądałem taki popularniejszy i widziałem że przeglądarka pobierała go od trzech naraz. Fajna sprawa, tylko należy z tym uważać, bo można śledzić adresy IP oglądających konkretny film. Opcja jest do wyłączenia jeśli komuś to przeszkadza, albo alternatywnie można użyć jakiegoś VPN-a.

    * imiona zostały zmienione

    Szczerze, nie mogę doczekać chwili, gdy z nieukrywaną satysfakcją wcisnę przycisk „usuń konto”, rejestrując przy tym zawartość swojego wyświetlacza, by móc pochwalić się swoim wyczynem, choćby i na nowym kanale. Za pomocą narzędzia Facebooka pobrałem kopię całej swojej aktywności, wszystkich postów i zdjęć, do celów archiwalnych.

    Nawet teraz, po 3-letniej przerwie, przy publikacji powyższych postów łapałem się na tym, że zamiast od razu się wylogować, jeszcze przeglądałem, przewijałem, wracałem do dawnych wspomnień. Nawet teraz. To prawda, że Facebook ma ogromną siłę przyciągania. Ale to już koniec. Nareszcie stanę się „tajemniczym Mateuszem”, którego nie da się wystalkować (nawiązanie do pewnego filmu), nikt nie powie mi „napisałem ci na Messengerze, ale nie odpisałeś”, „przecież ty też masz FB”. Czuję się jakbym odcinał sobie kajdany i jedynie Messengerowe grupy pozostaną mi cierniem, podobnie WhatsAppowe i Telegramowe.

    Koledzy mi mówią „nie da się funkcjonować bez Facebooka, bez Messengera” – a ja jakoś funkcjonuję. – „Czy nie omijają cię jakieś ważne informacje?” – pytają. – „Tak, omijają. Ale i tak tego nie chcę. Radziłem sobie 3-4 lata bez Facebooka, teraz też sobie poradzę”. To prawda, że efekt sieci dla wielu jest barierą nie do przejścia, ale prawdą jest też, że jeśli jest się wystarczająco upartym, to nas nie zatrzyma.

    Gdyby jego chęć ucieczki była czymś więcej niż kaprysem, gdyby się uparł, by poznać prawdę – nie potrafilibyśmy go powstrzymać. Sądzę, że to, co cię tak denerwuje, droga telewidzko, to fakt, że w ostatecznym rozrachunku Truman wybierze swoją – jak to nazywasz – celę. – I tu się mylisz. Dowiedzie, że nie masz racji.

    źródło: film „The Truman Show”, rozmowa Chrisa z Sylwią, 1:07:45

    Czy dowiódł? Ci, którzy oglądali, znają odpowiedź. Polecam film i recenzję.

    Już za kilka dni, od nowego roku, moja relacja z Facebookiem zostanie raz na zawsze pogrzebana. Ja mogę i ty też możesz, jeśli chcesz.

     
    Read more...

    from Galeria Nieobecnych

    🅖🅐🅛🅔🅡🅘🅐 🅝🅘🅔🅞🅑🅔🅒🅝🅨🅒🅗

    Powązki – miejsce, które oddycha historią i sztuką. Spacerując między grobami, można poczuć ciężar przeszłości i piękno wspomnień, zaklętych w kamień, metal i porcelanę. Każdy nagrobek to nie tylko pomnik, ale fragment życia, odcisk epoki i dowód na to, że ludzka pamięć potrafi trwać dłużej niż marmur. Pochylając się nad portretami nagrobnymi, można dostrzec coś więcej – delikatną rękę artysty, który poprawiał fotografię, by nadać jej ponadczasowy charakter.

    Historia fotografii nagrobnej zaczęła się na przełomie XIX i XX wieku. W owym czasie działało też w Warszawie kilku korektorów fotografii – artystów, którzy specjalizowali się w poprawianiu fotografii, w tym również tych na porcelanie.

    Jedną z takich postaci była Józefa Rodziewiczówna, uczennica Michała Elwiro Andriollego i Wojciecha Gersona. Jej sygnatura pojawia się na portretach nagrobnych, które do dziś można znaleźć na Powązkach. Niektóre z tych fotografii wyszły z pracowni Stefana Webera przy ulicy Siennej 17.

    Artyści-korektorzy nie tylko poprawiali jakość zdjęcia, ale czasem „poprawiali” też rzeczywistość, wygładzając niedoskonałości, nadając portretom subtelny, nieco wyidealizowany wygląd.

    Niestety, te wyjątkowe obrazy niszczeją z czasem – blakną od słońca, matowieją pod wpływem deszczu i mrozu, odklejają się i spadają, jak ten poniżej. Do tego dochodzi nieumiejętna pielęgnacja: zbyt agresywne czyszczenie, amatorskie próby renowacji fragmentów lub całkowity brak jakiejkolwiek konserwacji.

    Każdy taki portret to kruche dzieło sztuki, a jednocześnie cenny dokument historii. Zniszczenie przedwojennych archiwów Powązek było ciosem w pamięć zbiorową Warszawy. Każdy dokument, każdy zapis dotyczący pochowanych tam ludzi, ich historii i relacji z miastem, został unicestwiony w czasie wojny. W rezultacie to właśnie nagrobki – te zazwyczaj piaskowcowe pomniki – stały się jedynymi strażnikami ulotnej pamięci o tych, którzy odeszli.

    Aleksy Kozłowski

    Kwatera 264 Rząd 6 Miejsce 15

    PXL-20241207-131549487
    Ś.P. ALEKSY KOZŁOWSKI STARSZY DOZORCA REWIROWY WARSZAWSKIEJ POLICYI ZGINĄŁ Z RĘKI ZŁOCZYŃCY DNIA 19 MAJA (1 CZERWCA) 1901 ROKU PRZY PEŁNIENIU OBOWIĄZKÓW SŁUŻBY ŻYŁ LAT 35

    Ten blog to moja próba uchwycenia tego, co jeszcze zostało. W kolejnych wpisach pokażę Wam zdjęcia nagrobków, inskrypcje i historie ludzi, którzy spoczywają na Powązkach. Chcę, żeby ich twarze i nazwiska przetrwały w naszej pamięci i zostały ocalone przed zapomnieniem.

    Bo gdy kamień milknie, pamięć trwa tylko w tych, którzy chcą ją pielęgnować. PXL-20241207-131541681

    PXL-20241207-131537100-MP

    Ciekawostką jest zapis daty śmierci policjanta. Władze carskie wprowadziły obowiązek używania kalendarza juliańskiego, ale ludność polska stosowała kalendarz gregoriański. Umieszczanie obu dat na nagrobkach czy dokumentach było zatem formą doprecyzowania, czasem sprzeciwu.

    Według kalendarza juliańskiego data śmierci Aleksego to 19 maja 1901 roku.

    Według kalendarza gregoriańskiego data ta wypadała 1 czerwca 1901 roku.

    #blog #codziennosc #writefreelypl #writeblog #GaleriaNieobecnych

     
    Czytaj dalej...

    from Open Source Knowledge

    I didn’t know what a HomeLab was before I strumbled upon r/homelab; seeing all that consumer-grade hardware run several services at home, on our drives, without the invasive eyes of the tech giants with their questionable privacy policies made me feel like I needed a one as well.

    But first, what do I need?

    Before I start messing with computers and cables, what do I need?

    A NAS: can we really say a homelab is a homelab without a NAS? A VPN allowing me to access other services without the need to actually expose them over the Internet Home automation and home surveillance services A local DNS which will let me and others access the server without inputing the IP address here and there A blog (this one!). Do I really need it? No. Is it fun? Hell yea. A Netflix-like alternative for streaming movies and TV series wherever I am A privacy-respecting alternative to Google Photos Dynamic DNS service. Like most people I have a dynamic public IP and I need to dynamically link a name to it.

    Okay. Seems like a lot of hardware is needed.

    One old laptop I already had as the main server and a custom-built NAS is everything I need.

    Linux OSs and the other software I installed is really efficient. I have never seen RAM usage exceed 2.5GiB, not even under heavy AI-powered face recognition load, despite having 8GiB at its disposition. CPU-wise, a third generation laptop-grade i5 might not be the fastest CPU, but it’s what I have and to be honest it never disappointed me. Another big advantage of a laptop as a server is that it’s designed to consume very little electricity. The laptop pulls only 20W with two 1080p Jellyfin streams

    I also needed a NAS and obviously I couldn’t use the laptop for the four 2,5″ spare disks I wanted to install. I could have bought an off-the-shelf NAS and call it a day, but no, I decided to build one from scratch. A NAS is not more than a computer in a case designed for hot swaps. Often these computers are equipped with low-end smartphone CPUs and not more than a couple of gigabytes of RAM. Why not creating something way more powerful, way more customizable, way more secure with the same price of a entry-level Synology? I documented everything in this video (in Italian). Surprisingly I was able to find a case which can hold up to six 2,5″ or four 2,5″ + one 3,5″. It’s what I needed since I had a lot of spare 2,5″ disks. They are not NAS-grade but I don’t care. They will not be spinning 24/7/365. Time to think about the software

    On The server

    I installed Ubuntu Server, but any Linux distribution would have been the same, really. I just preferred something headless to save on memory. After installation I gave it a static LAN IP and it’s ready to serve.

    For the services I listed above I think there’s nothing better than using containerized applications: they won’t mess with the underlying OS nor with one another and will make backing them up easier. I chose CasaOS as the web-interface for managing Docker applications. Looking back, I’d have chosen something else such as Portainer. CasaOS works well but it’s not as advanced as Portainer. Will make the switch soon.

    The Docker applications I installed are:

    WireGuard easy for the VPN: it allows to manage the VPN server with a couple of clicks. I just need to install WireGuard on my main computer and on the smartphone, open the port on the router and I can access the homelab remotely! PiHole for the DNS server: not only it allows me to create A Record DNS names (chose server.lan and nas.lan) but it does not resolve URLs associated with ads and malware, essentially creating a network-wide uBlock Origin. JellyFin as my media server. Dumped my Movie collection I definitely bought into a folder on my NAS mounted via NFS on the server and it works flawlessly. I rarely watch something but I just think it’s cool to be a mini Netflix in town. HomeAssistant for home automation tasks. The only smart object I have is a RGB light bulb. It feels lonely in HomeAssistant but I plan to add Zigbee sensors in the future. Frigate NVR in order to be able to access the RTSP stream of the cameras I have at home. Supports AI recognition but I have it disabled: it’s too heavy on any CPU and needs a dedicated NPU processor. Maybe in the future I will buy a Google Coral. WordPress, serving the content you’re seeing here. Immich: a Google Photos alternative. It’s amazing. Its AI performs face recognitions and object detections (I can look for photos of a specific person or search “cat” and the pictures of my cat will show up) which I find really helpful. The Android app automatically backs up my pictures. As the Dynamic DNS service I chose duckdns. It’s just free. It’s not a Docker nor a proper application. I just set up a cronotask updating .duckdns.org every 5 minutes with the public-facing IP address.

    On The NAS

    Software-wise I’ve been a bit unlucky at the beginning with my NAS. The CPU is a 2016 Celeron (note that I bought it this year, in 2024) and I found out it does not work well with TrueNAS: I first tried TrueNAS Scale but it kept crashing. I am still not sure if it was the lack of sufficient RAM (I have 8GiB, the minimum advised for) or an incompatibility with the CPU. Tried to install TrueNAS Scale but it just won’t install. I tried my luck with OpenMediaVault and it’s perfect, I even like it more than TrueNAS.

    I split the space this way:

    1x 250GB for the OS 2x 500GB BTRFS Mirror 2x 1TB ZFS Mirror

    For a total of a mere 1,5TB usable. I say mere because on the internet people casually have 100TB or 20PB of available storage at home, but I don’t have much to store so it’s okay for me.

    Why did I use BTRFS and ZFS? Just for fun. As much as I understood there is no much difference between the two for my use-case.

    A WiFi setup

    If it’s the first time you read about an entire homelab in WiFi, well, it’s my first time too.

    The laptop has WiFi capabilities already so I had no issues with it. Regarding the NAS I have two options:

    If I don’t require anything too network-intensive I connect a USB WiFi dongle to it as it’s the fastest way. Had to compile the drivers for it which I found in a random GitHub repo but the chip just isn’t good as it’s very slow. If I need more network bandwidth I connect it, via ethernet, to a FritzBox WiFi extender.

    I had no other choice but to use WiFi as the router is in another room and I don’t have a switch either. Well, as I have already said too many times: I don’t care (for now). For backups I use an external hard disk I directly connect the NAS to and 70 Mbit/s is more than enough for a couple of simultaneous 1080p video streams which are the second most network-intensive demand I have for this setup. For now, I have no complaints.

     
    Read more...

    from arkadiusz durszlak

    “Z faszystami się nie rozmawia”

    Każda z nas i każdy z nas ma różny poziom tolerancji na drugiego człowieka. W zależności od tego jak bardzo chcemy (lubimy) wychodzić poza strefę swojego komfortu, jakie mamy przekonania, wartości czy nastrój, polemika z drugim człowiekiem może przychodzić nam łatwiej lub trudniej.

    Czy lubisz ścierać się z osobami o innych od swoich poglądach? Czy uważasz, że budowanie dialogu jest podstawą życia w udanym społeczeństwie, czy jednak są pewne granice, których trzeba strzec i nie przepuszczać za nie nikogo, kto może wnieść w dyskurs publiczny idee mniej lub bardziej szkodliwe?

    To nie są pytania, na które łatwo jest odpowiedzieć i nie mam zamiaru się dziś tym zajmować. Co jednak, jeśli ktoś w gronie Twoich bliskich ma skrajnie różne od Ciebie poglądy? I nie mówimy tu o odwiecznym pytaniu “koty czy psy” albo “iOS czy Android”. Mam tutaj na myśli kwestie fundamentalne światopoglądowo jak religia, ekologia, prawa człowieka.

    Mam taką osobę w moim życiu. Prezentując skrajnie inne od moich poglądy, jednocześnie będąc moim długoletnim kolegą, wspólne spędzanie wieczorów przy piwie staje się mocno niezręczne, nieraz nawet bardzo trudne. Łatwo wyobrazić sobie także spotkania rodzinne w podobnym tonie.

    Emocje, emocje

    Lubię ścierać się z osobami o innych poglądach. Uważam, że mam pewne zasoby, które pozwalają mi lepiej niż innym formułować argumentacje i nie daję się łatwo zmanipulować czy być ofiarą zabiegów erystycznych.

    Nigdy jednak w pełni nie byłem w stanie dyskutować ”na pełnych obrotach”, przez jeden, ale to bardzo ważny element:

    stres, emocje

    Dłonie mi się pocą, język się plącze, na twarzy robi się ciepło i zaczynam podnosić głos. Jednocześnie zaczynam się stresować, że wszyscy dookoła to zauważają, moje argumenty nie trafiają celnie i jeszcze bardziej zaczynam się plątać.

    Przez długi czas sądziłem, że sztuka opanowania, praca z emocjami to jest to, co pozwoli mi wyjść poza znany schemat, ale okazało się, że jest jeszcze jedno bardzo przydatne narzędzie, dzięki któremu mogę lepiej prowadzić trudne rozmowy.

    Trening Dobrego Dialogu

    Słuchając jednego z odcinków podcastu Karola Paciorka trafiłem na wywiad z Wawrzyńcem Smoczyńskim z Fundacji Nowej Wspólnoty (1), gdzie opowiadał o tym, jak w ramach swojej fundacji prowadzą moderowane społeczne dialogi na trudne tematy. Temat wydał mi się szalenie inspirujący, zwłaszcza że zawsze lubiłem traktować dyskusję jako rodzaj sportu, w ramach sparingów ścierać się z innymi ludźmi, niejednokrotnie nawet reprezentując nie swoje poglądy!

    Zachęcony tematami rozmów (2) postanowiłem zapisać się na jedną z nich. Z różnych przyczyn nie udało mi się dołączyć, później temat ucichł, entuzjazm opadł. Po kilku miesiącach jednak zobaczyłem, że oferowany jest również “Trening Dobrej Rozmowy”, czyli trochę rozmowa na poziomie meta, która bardzo mnie zainteresowała (3).

    Tl;dr

    Nie będę w szczegółach opisywał treningu. W skrócie opowiem na czym polega i jakie są jego główne przesłania. Jeśli temat dobrego dialogu Cię zainteresował, zachęcam do wzięcia udziału w treningu, to na pewno dobra inwestycja.

    Sam trening trwa około trzech godzin, prowadzony jest online. W małych podgrupach (3-4 osoby) przechodzi się przez ćwiczenia rozmowy opierając się na jakimś polaryzującym temacie. W moim przypadku tematem tym była powódź – czy powinniśmy polegać na pomocy państwa czy organizować się sami. Co, naturalnie, łatwo jest przenieść na rolę państwa jako takiego, a stamtąd łatwo wyjść na inne, polaryzujące tematy.

    Główne zasady, jakimi kierujemy sie w dobrym dialogu?

    No właśnie, używam naprzemiennie słów “dialog” i “rozmowa”, a już w pierwszych minutach wprowadzone jest rozdzielenie między nimi. Trenujemy “dialog”.

    Wsłuchujemy się w drugiego człowieka, zamiast wytykać niespójności czy błędy poznawcze staramy się zrozumieć ten punkt widzienia oraz dociec skąd się pojawił. Wychodząc z takiego dialogu nie mamy poczucia wygranej lub przegranej, a lepszej znajomości adwersarza, zgłębienia jego (nieraz oblężonej) twierdzy.

    To tylko narzędzie

    Trening Dobrej Rozmowy nie jest ostateczną odpowiedzią na pytanie “jak dobrze prowadzić dialog z osobą, z którą się nie zgadzasz”. To jedynie narzędzie, jedno z wielu, które na pewno przyda się osobom często ścierającym swoje poglądy z innymi.

    Osobiście uważam, że oprócz umiejętności prowadzenia dobrego, kulturalnego, empatycznego dialogu, należy również wyposażyć się w odpowiednie argumenty i wiedzę. Należy poznać zabiegi erystyczne (4), zgłębić błędy poznawcze (5) oraz czytać (słuchać) lepszych od siebie.

    Myślę, że dla wielu jednak poznanie i zrozumienie drugiego człowieka będzie kluczem do odbycia dobrego dialogu.

    (1) Wybory 2023 i polityka dzielą Polaków. Jak się dogadać mówi Wawrzyniec Smoczyński | Imponderabilia

    (2) Polski Dialog – Nadchodzące Spotkania

    (3) Trening Dobrej Rozmowy

    (4) JAK WYGRAĆ KAŻDĄ DYSKUSJĘ (8 chwytów erystycznych) feat. A. Schopenhauer

    (5) Dlaczego ufamy pseudonauce? Błędy poznawcze, mechanizmy społeczne i teorie spiskowe.

     
    Czytaj dalej...

    from Przemyślenia Anedroida

    Mojego koledze ze studiów, niulajtowi

    Społeczeństwo globalne gdzieś od XIX wieku, ukierunkowało się zasadniczo na rozwój technologii z granicą dążącą ku nieskończoności. Za punkt zwrotny często podaje się wynalezienie maszyny parowej – urządzenia, które potrafiło przekształcać energię cieplną w energię mechaniczną. Tak rozpoczęła się epoka mechanizacji, ludzie stworzyli maszyny wykonujące za nich prace wymagające dużej siły lub powtarzalnych ruchów, zbudowali też fabryki wytwarzające dobra na wielką skalę (te, w których wykorzystywano dzieci jako tanią siłę roboczą).

    Uważam, że właśnie wtedy zaszła diametralna zmiana w powszechnym światopoglądzie. Światu po raz pierwszy dane było zasmakować wygody automatyzacji: tę samą pracę można było wykonać albo mniejszym nakładem sił, albo przez mniejszą liczbę osób, albo zrobić więcej...

    Potem nadeszły komputery i Internet, w zasadzie potęgując wcześniejsze procesy mechanizacji. I znów jako ludzie zostaliśmy odciążeni przez maszyny. Gdybym w tym miejscu zakończył, jakbyście ocenili te zjawiska? Być może grupa moich czytelników jest specyficzna, jednak ogół społeczeństwa zwykł postrzegać postęp technologiczny jako zjawisko jednoznacznie pozytywne. Ostatecznie przecież nowe technologie ułatwiają nam życie, pozwalają zwiększyć produktywność, podczas gdy my możemy się zrelaksować, dostarczają nam rozrywki...

    Minęło 200 lat. Czy rzeczywiście nasze życie stało się łatwiejsze?

    Maszyny wymagają nadzorowania. Nadzorowania, konserwacji, czyszczenia, naprawiania. Nie można zostawić maszyny bez nadzoru. Ktoś musi ją obsługiwać, dostarczać jej składników, odprowadzać produkty.

    Jeśli pracę maszyny koordynują autonomiczne systemy, również nad nimi ktoś musi sprawować kontrolę, pilnować czy działają tak jak powinny, czy realizują założone cele. Musi to być osoba odpowiedzialna, przewidująca i zdolna do podejmowania decyzji. Potrzebne są też osoby, które zaprogramują takie systemy. Błąd na tym poziomie często ma większe konsekwencje niż awaria pojedynczej maszyny.

    Jeśli pieczę nad algorytmami i tzw. logiką biznesową sprawuje sztuczna inteligencja – wielka czarna skrzynka zbudowana z miliardów przykładów, co powinna zrobić w danej sytuacji, wraz z algorytmem generującym statystycznie podobne wyniki, zdolna do samodzielnego podejmowania decyzji – nawet wówczas musi ona być poddana kontroli. Bez tego, wszystko może się potoczyć w zupełnie nieoczekiwanym (i niechcianym!) kierunku.

    I ponownie, nadzorowanie takiego monstrum, praca nad nim, poprawianie błędów i tłumaczenie się z nich, czyni zarządzanie jeszcze bardziej skomplikowanym. Okazuje się bowiem, że trudno o zbiór danych, który nie skrywałby naszych ludzkich przywar, uprzedzeń i stereotypów. Powstałe na ich bazie modele powielają zaobserwowane wzorce, dobre czy złe, a nawet uwydatniają, polaryzują. Do tego dochodzi podatność na manipulacje, ochrona praw człowieka, zaskakujące zachowanie systemu w obliczu nietypowych sytuacji... Na autorach i wdrażających takie systemy spoczywa olbrzymia odpowiedzialność, ryzyko i stres.

    Tak więc czy rzeczywiście żyje nam się łatwiej?

    Nie jestem specjalistą...

    Świat nie składa się z samych geniuszy zdolnych wziąć na swoje barki odpowiedzialność za losy całego społeczeństwa. Statystycznie rzecz biorąc, niemożliwym jest, aby większość jednostek wykazywała ponadprzeciętne możliwości – czy to intelektualne, czy inne. Większość społeczeństwa zawsze była, jest i będzie, przeciętna. Takie są prawa matematyki. Muszą być ludzie, którzy będą wykonywać zwykłą pracę. A żeby mogli wykonywać zwykłą pracę, zwykła praca musi istnieć.

    Każdy przełom technologiczny, po którym życie nie było już takie samo, wywoływał wśród klasy średniej i niskiej, sprzeciw. Jednych zastąpiły maszyny, drugich komputery, a jeszcze innych – już wkrótce – AI. Kto potrzebuje dzisiaj artystów, skoro taniej lub nawet za darmo może to dla nich zrobić komputer? I ja rozumiem ich wzburzenie. Tak, mogą się przebranżowić, mogą nauczyć się nowego zawodu, ale wielu z nich poświęciło całe życie doskonaleniu jakiejś specjalizacji i z tego żyło. Dlaczego teraz to wszystko miałoby pójść na marne – bo właśnie zostali zastąpieni przez coś, co nawet nie jest człowiekiem?

    Współczesny człowiek odczuwa presję, żeby być wykształconym, łatwo adaptować się do zmieniającego się otoczenia, gonić za trendami. Tylko wtedy ma szansę odnieść sukces zawodowy i żyć na poziomie, o jakim marzy. Tempo naszego życia przyspieszyło, jesteśmy zabiegani, zajęci, zestresowani. Jest to moim zdaniem antidotum na poczucie szczęścia i spełnienia. Żeby być szczęśliwym, trzeba przerwać tę szaleńczą gonitwę. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: co w swoim życiu uważam za najważniejsze? Czy poświęcam temu dostatecznie dużo uwagi? A może pochłaniają ją inne sprawy? Czy mój sposób realizowania tego celu okazał się, jak dotąd, skuteczny?

    Maksymalizacja zysków

    Powiedzieliśmy sobie wcześniej, że nowe technologie mają potencjał do zoptymalizowania naszej pracy. W dużym skrócie, są 2 możliwe rezultaty pojawienia się takiego czynnika optymalizującego:

    • robimy tyle co wcześniej, ale mniejszym kosztem,
    • robimy więcej takim samym kosztem.

    Teraz, która możliwość jest bardziej kusząca dla przedsiębiorstw? Oczywiście, że ta druga. Człowiek bowiem z natury swej jest pazerny, dlatego jeżeli będzie mógł mieć więcej, to weźmie więcej. W praktyce jednak roboty jest więcej, gdyż do dotychczasowych obowiązków dochodzi uporanie się z problemami technicznymi.

    W tym miejscu rozwiewa się iluzja wydajniejszej pracy – praca jest owszem, wydajniejsza, ale to my – pracownicy – ponosimy koszty. Tymi zaś, którzy zbierają plony, są menedżerowie, dyrektorzy i prezesi. Zresztą, nasze potrzeby też zostały napompowane.

    Technologia – rozwiąże każdy problem?

    Wracając myślami do pierwszego etapu owej „rewolucji technologicznej” z XIX wieku, jestem przekonany, że to był czas narodzin idei zwanej „techoptymizmem” bądź „techsolucjonizmem”, która jest obecnie głęboko zakorzeniona w globalnym społeczeństwie, a która głosi, że – jak w tytule – każdy problem można rozwiązać przy pomocy technologii. Nie mówi się o niej, gdyż stała się czymś w rodzaju aksjomatu, niezaprzeczalnego faktu.

    Jest to idea o tyle niebezpieczna, że usypia naszą czujność. Technologia oślepia nas swoim blaskiem tak bardzo, że nie potrafimy (lub nie chcemy) dostrzec zagrożeń takich jak: utrata prywatności, uzależnienia od social mediów, manipulacja opinią publiczną, obniżona samoocena, ułatwiony dostęp do pornografii czy zanik relacji interpersonalnych w świecie realnym.

    Dla niejednego Internet stał się całym światem. Tam mają znajomych, zdjęcia, mapy, dokumenty, pieniądze, tam szukają odpowiedzi na wszystkie pytania, stamtąd czerpią rozrywkę. Wyczekują dużych aktualizacji ulubionych gier, systemów operacyjnych, czekają na nowe modele iPhonów. Bez telefonu są nieporadni jak dziecko we mgle.

    Wierzymy w chmurę, że nasze pliki nigdy tam nie zginą i nigdy nie nastąpi awaria. Nie hostujemy już własnych stron www – mamy strony na Facebooku. Bezmyślnie pobieramy i uruchamiamy randomowe pliki z sieci, bo antywirus i tak nas ochroni. Z VPN-em czujemy się całkowicie anonimowi i chronieni przed hackerami. Nie odczuwamy potrzeby zrozumienia technologii z których na co dzień korzystamy – skoro korzystają z nich miliony, to z pewnością można na nich polegać!

    Techsolucjonizm odwraca uwagę społeczeństwa od rozwiązań innych niż technologiczne, nawet gdy są one lepsze. Tym samym, podważa zdroworozsądkowe i trzeźwe spojrzenie na problem. Doskonale obrazuje to unijny projekt Chat Control: https://mastodon.internet-czas-dzialac.pl/@icd/112642835663458707

    Jaki problem próbujesz rozwiązać?

    Nawiasem mówiąc, fakt istnienia w Polskim kraju Ministerstwa Cyfryzacji potwierdza tezę, że cyfryzacja jest jednym z wypowiedzianych celów funkcjonowania państwa. Cyfryzacja, jako cel sam w sobie, jest bezwartościowa. Jak wszystko, tak i cyfryzacja powinna być jedynie narzędziem do rozwiązania konkretnych problemów.

    Jeżeli poszukuje się problemu do rozwiązania za pomocą np. AI (lub czegokolwiek innego), to istnieje duża szansa, że to „rozwiązanie” zaowocuje stertą nowych problemów. Najpierw uświadamiamy sobie istnienie problemu, a dopiero potem szukamy rozwiązania. Rozwiązanie nie powinno być podyktowane modą, a indywidualnymi potrzebami po przeanalizowaniu wszystkich „za” i „przeciw”. Warto też od czasu do czasu przypomnieć sobie postawione cele i sprawdzić, czy wciąż są realizowane.

    Na przykład media społecznościowe: z założenia miały łączyć ludzi, pomóc pozostać w łączności na odległość. Czy tak jest w twoim przypadku? Czy czujesz, że wnoszą coś wartościowego do twojego życia? Pamiętaj, masz tylko jedno życie. Trzymaj się tego, co daje ci prawdziwe szczęście i satysfakcję, a odrzuć to, co wywiera na ciebie szkodliwy wpływ.

     
    Read more...

    from Privacy Matters

    Why you won't find me on WhatsApp and why you shouldn't use it yourself? For one simple reason: there's a better alternative called Signal. That's it. I could probably stop here and call it a day.

    However, for those of you who need a little more persuasion I've got a few more reasons to switch.

    1. Signal is a non-profit and it's been around for many years now. Thus, you can safely assume that it will be here for many years to come. In other words, it's a stable platform that won't leave you stranded.
    2. As opposed to WA, Signal is open source and its end-to-end encryption is a gold standard in the industry.
    3. Signal doesn't really collect metadata.
    4. Signal does not offer a cloud backup, which is actually a good thing. WA nags users to enable backups that are often unencrypted. This, in my opinion, undermines the whole idea of E2E encrypted messaging.
    5. Coming back to point 1, Signal doesn't have any incentive to collect your data as it's funded by its users. I gladly donate to the project each month and I'd like to encourage you to do the same. This way we can keep Signal independent from Big Tech.

    I think these reasons alone should be enough to try out Signal. Obviously it's not the only secure messenger out there. But it's one of the most user-friendly options available atm. The more people who sign up, the better off we'll be as a society.

     
    Czytaj dalej...

    from Przemyślenia Anedroida

    Hmm, na chwilę obecną zebrałem 10 wyświetleń. Być może nabiłem ich sobie sam, sprawdzając raz po raz, czy wygląda ok. Mimo to sam nie przeczytałem swoich wypocin w całości – zabrakło mi odwagi. Zresztą... co by to dało? Nie ma co żyć przeszłością, trzeba działać, iść naprzód...

    Lubię Steve'a i Annie Chapman – to znaczy ich muzykę, nie znam tych ludzi osobiście. Tych kilka albumów, które wydali, powstawało w latach 80' i 90' XX w. Ich muzyka poświęcona jest tematom miłości, rodziny, małżeństwa oraz relacji człowieka ze Stwórcą. Nie wiem nawet, jakiego konkretnie są wyznania, ale jeżeli żyją zgodnie z tym, co śpiewają, muszą być wspaniałymi chrześcijanami.

    Pobrałem i otagowałem wszystkie ich albumy, jakie udało mi się znaleźć:

    • A Man And A Woman
    • Circle Of Two
    • Precious Moments
    • Times And Seasons
    • This House Still Stands
    • Guest of Honor
    • The Ships Are Burning oraz album pt. „Steve & Annie Chapman” (pierwszy, najstarszy).

    Dzięki temu mogę ich słuchać offline i nie zużywać danych mobilnych ani spowalniać sobie łącza.

    Kilka z tych piosenek znam na pamięć lub w znacznej części:

    The Good Years – opowiada o małżeństwie, które na początku nie miało zbyt wiele, ale bardzo się kochało. Pewnego dnia, on oświadczył, że gdy kiedyś będzie bogaty, będzie jej kupował wiele fajnych rzeczy. Z czasem pragnienie zdobycia bogactwa ziściło się. Mają teraz duży dom i 3 samochody. Jednak prawie ze sobą nie rozmawiają. Coś się skończyło. I dziewczyna owszem, dostaje mnóstwo fajnych rzeczy, jednak najchętniej sprzedałaby je, gdyby mogło to przywrócić ich dobre lata, kiedy się kochali.

    The Greatest Gift – mówi, że nie warto pokładać nadziei w bogactwach tego świata, ponieważ one przeminą. Jest jednak dar, który można ofiarować swoim dzieciom, a który nigdy nie przeminie, lecz trwać będzie wiecznie: życie dla Chrystusa, znajomość PANA.

    Turn Your Heart Toward Home – wyraża tęsknotę i żal ojca za synem marnotrawnym, który odszedł zbuntowany i nie ma go już długi czas. Jednak podobnie jak ojciec pragnie, by jego syn wrócił do domu, są też ojcowie i matki, które odchodzą, zajęci własnymi sprawami. W końcu, są też tacy, którzy nigdy nie odeszli, lecz tak naprawdę w ich sercach od domu dzieli ich wiele mil. Może być tak, że jedynym, który o tym wie, jest Ojciec w Niebie...

    Two Children – dwoje dzieci w dzieciństwie doświadczało przemocy w rodzinie ze strony ojca, oboje tak samo. Oboje dorośli, jednak z jakiegoś powodu jedno z nich po kres życia pogrążone jest w zgorzknieniu, podczas gdy drugie wręcz przeciwnie – promienieje radością. Cała tajemnica leży w przebaczeniu i zostawieniu złych wspomnień za sobą.

    Seasons Of A Man – opowiada o przemijaniu, o kolejnych okresach życia człowieka, porównując je do pór roku. Mija wiosna, lato, jesień i nadchodzi zima – dni są zimne i gorzkie. Są problemy z pamięcią, z chodzeniem, człowiek żałuje, że młodość już przeminęła, jednak... nie wszystko stracone. Wszak po zimie znów nadchodzi wiosna, która tym razem, będzie trwać na wieki.

    Nie jest to muzyka, jaką lubi słuchać młodzież. Nie jest ani głośna, ani popularna, ani nie zawiera wulgaryzmu. Nie ma w niej nawet cienia nastroju buntu, pogardy, zmysłowości... wybaczcie skojarzenia. Musicie wiedzieć, że sam klasyfikuję się jako młodzież. Mam 20 lat, studiuję na uniwersytecie. Czuję się pod wieloma względami inny od moich rówieśników. Nie pociąga mnie palenie, picie, imprezy. Czuję się mocno związany emocjonalnie ze swoją rodziną: tatą, mamą, babcią, młodszą siostrą...

    W chwilach samotności, gdy przebywam w swoim pokoju w akademiku, ta muzyka dodaje mi otuchy. Zdarza się, że powoduje u mnie wzruszenie, a nawet łzy. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, z tęsknotą w sercu wspominam tych, których zostawiłem aż do piątku. Jestem samodzielny, potrafię sobie poradzić z nauką, z zakupami i załatwianiem spraw. Po prostu brakuje mi ich. W moim systemie wartości rodzina zajmuje 2 miejsce, edukacja – dopiero 5.

    Nie jesteśmy idealni. Faktycznie, wiele brakuje nam do ideału. Ale drodzy czytelnicy, czy znacie jakąkolwiek rodzinę, w której nie ma żadnych problemów? W której wszystko idzie jak po maśle? Chciałbym, ale niestety takich rodzin nie ma.

    Jeśli jest coś, do czego chciałbym was zachęcić, to do dbania o swoje rodziny, do cenienia ich i stawiania w swoim życiu ponad karierą zawodową. Czy w życiu naprawdę chodzi o odniesienie sukcesu? Czy jest on wart poświęcenia relacji z żoną i z dziećmi, których wychowają koledzy, telewizja i Internet? Czy naprawdę pieniądze potrafią uczynić człowieka szczęśliwym? Posłuchajcie, co Steve i Annie Chapman, mają nam do powiedzenia.

     
    Read more...

    from Przemyślenia Anedroida

    Źle zaczęliśmy znajomość. URL https://writefreely.pl/anedroid powinien prowadzić do przemyśleń Anedroida, a nie do „oficjalnego” przewodnika. Do przewodnika powinien prowadzić URL https://writefreely.pl/przewodnik. Nie popełnię już drugi raz tego błędu z kanałem wideo na PeerTubie.

    Gdybym chciał teraz zaktualizować link – mógłbym po prostu przenieść stare wpisy pod nowy adres (/przewodnik), a w miejsce starego (/anedroid) zbudować nowy blog (ten). Tylko, że jest jeden problem: do mojego bloga linkują inne strony. Jestem odpowiedzialny za to, aby https://writefreely.pl/anedroid prowadziło do Przewodnika po alternatywnym internecie. Nie mogę psuć linków. Będzie brzydko, ale przynajmniej stabilnie.

    To samo mogę powiedzieć o tzw. slugach w URL-ach. Początkowo nie dbałem o ich zwięzłość. Nie mogę ich jednak zaktualizować (chyba, że jakimś sposobem udałoby mi się uczynić przekierowanie). Oto aktualna lista linków do wpisów z przewodnika ułożona w kolejności chronologicznej:

    Jak widzicie, dopiero od Delta Chat postać linków uległa skróceniu. Bo w końcu to jest tematem czy sednem wpisu, tytuł to tylko okładka, ma przyciągnąć uwagę, i może się zmienić. Link nie. Zrozumiałem to dopiero po czasie.

    Jednak dla zachowania ciągłości, czuję się w obowiązku zachować je tak jak są.

    Widzicie, jestem perfekcjonistą. Przykładam dużą dbałość do detali w swojej pracy, a niedoskonałości wywołują we mnie uczucie dyskomfortu. Chwilami perfekcjonizm utrudnia mi zobaczenie szerszego obrazu. Nawet w tej chwili poprawiam ostatnie zdanie, tak aby lepiej brzmiało, zamiast myśleć o tym, co dalej napiszę. Programowanie, którego uczę się od lat, totalnie mi nie wychodzi, rozjeżdżam się gdy mam napisać konkretny program. Trudno mi porzucić wstępne założenia implementacji, nawet gdy okażą się one błędne. Dlatego też czuję, że nie mam nic, czym mógłbym się pochwalić. Przyznaję się do winy.

    Dobrym pomysłem okazało się zaprojektowanie spisu treści. W przyszłości planowałem go rozbudować o podział na kategorie i tagi, nie tylko wg daty. Ten blog miał stać się swoistym wiki poświęconym alternatywnemu internetowi.

    W sekcji „o przewodniku” widnieje 6 zasad, założeń, które postawiłem sobie, pisząc tego bloga. Dla mnie osobiście są one czymś więcej niż tylko wytycznymi, mającymi utrzymać przewodnik w ideologicznych ryzach. Sam stosuję je w praktyce, podejmując decyzje, jakiego... narzędzia będę używał.

    1. Krytyczne spojrzenie na technologię. Nie ulegamy pułapce technoentuzjazmu, lecz przyglądamy się zarówno korzyściom jak i zagrożeniom. Ostateczna decyzja, czego będziecie używać, należy oczywiście do Państwa.
    2. Korporacjom mówimy absolutne NIE. One miały już swoją szansę i wielokrotnie zawiodły nasze zaufanie. Internet korporacji już widzieliśmy – nie zdał egzaminu.
    3. Niezależność od twórcy kodu. Tylko wolne i otwarte oprogramowanie (FOSS) jest pod kontrolą społeczną i może być ulepszane oraz modyfikowane do woli, aby jak najlepiej wykonać swoją pracę. Nie polecamy żadnych programów o restrykcyjnych licencjach lub niejawnym kodzie.
    4. Decentralizacja komunikacji. Nie polegamy na jedynym pośredniku, ponieważ może zawieść. Stawiamy na technologię niezależną od pośrednika.
    5. Prywatność jest ważna. Kiedy to możliwe, korzystamy z szyfrowania, aby zachować kontrolę nad tym, komu co udostępniamy. Używamy narzędzi, które na nas nie donoszą.
    6. Rozwijamy kompetencje cyfrowe. Czynimy z osób nietechnicznych osoby techniczne. Uczymy odpowiednio dobierać narzędzia i metody, rozumieć skutki swoich działań oraz naturę i przyczyny problemów.

    Tak więc nie rzucam się z ekscytacją na nowinki jak AI, web3, kryptowaluty, mObywatela (jakkolwiek niecodzienna nie byłaby to kombinacja), lecz do każdej nowej rzeczy podchodzę z ostrożnością, starając się najpierw zrozumieć, czym naprawdę jest i w jaki sposób działa. Zdobycie przez to mojego zaufania wymaga czasu, poznania słabych i mocnych stron i ogólnej oceny wpływu tego czegoś na moje życie. Z drugiej strony, niewiele czasu potrzeba, by to zaufanie podważyć. Wystarczy jeden-dwa niefortunne incydenty sugerujące nieszczerość, dajmy na to, organizacji wobec opinii publicznej czy też ignorowanie istotnych problemów, i istnieje duża szansa, że będę tego unikał i jeżeli tylko będę miał taką możliwość, wybiorę coś innego.

    To właśnie miałem na myśli, pisząc o zaufaniu wobec korporacji. W przeszłości poświęcałem wiele czasu, obnażając przed, że tak to ujmę, pospolitym tłumem niewykształconych użytkowników świata realnego, o szkodliwości Big Techu i jego licznych przewinieniach. Prowadziłem stronę internetową z linkami do artykułów anty-googlowych (w jeszcze bardziej zamierzchłej przeszłości byłem jego wielkim fanem, dopóki w mojej świadomości nie zaszła drastyczna, choć niegwałtowna, lecz trwająca pewien czas zmiana). Gdziekolwiek natknąłem się na niepochlebny nagłówek „Google zrobił to, czy tamto”, od razu dodawałem go do listy. Drugim „ulubieńcem” (w sarkastycznym tego słowa znaczeniu) był Facebook, zwący się w dniach współczesnych autorowi „Meta” (od metawersu, kolejnego „przełomowego” projektu mającego na celu, jak można się domyślać, zarobienie dużych pieniędzy).

    Skoro mowa o Facebooku, wiedzieliście, że od jakiegoś czasu wykorzystuje wasze posty jako dane treningowe do swojego AI, zgoda jest domyślnie „na tak” (opt-out, to się chyba tak nazywa), a odmawiającym jeszcze każe się z tego faktu tłumaczyć – i wtedy może, może uzna naszą prośbę? Nie łudziłbym się jednak, że zostanie ona wzięta pod uwagę – dane i tak trafią do bazy treningowej. Tak uważam i nie wierzę Facebookowi na słowo. Nie wierzę też, że gdy zapłacę za brak spersonalizowanych reklam, przestaną mnie śledzić. Ze sprzedaży moich danych osobowych zyskają znacznie więcej, niż te marne, w przeliczeniu na polskie, jakieś 70 zł.

    Skoro mowa o Facebooku, wiedzieliście, że Anedroid tak jak każdy normalny człowiek posiada na nim konto? (linka nie dam, sorry). Mało tego, są na nim jego zdjęcia! Oto treść mojego ostatniego wpisu, z 1 września br.:

    Drodzy, to już 1 września. Przypominam, że z końcem tego roku – czyli już za 4 miesiące – usuwam swoje konto na Facebooku. Tak więc jeśli ktokolwiek chciałby złapać ze mną kontakt (telefoniczny, mailowy, przez komunikator), radzę tego nie odwlekać, bo potem może być ciężko. Zainteresowanych proszę o wiadomość bezpośrednią na Messenger.

    Ależ sensacja, no chyba gościowi już kompletnie odbiło! Usuwać Facebooka? Odcinać się od przyjaciół, rodziny?! Zgadnijcie, ile reakcji zgarnąłem pod tym postem: okrągłe zero. Jak sądzę, znajdą się tacy, którzy czytając te słowa pomyślą, albo być może nie tylko pomyślą, że tak właśnie wyglądają moje relacje ze światem realnym, że jestem jakimś „odklejeńcem”, „odludkiem”. Dla tych osób specjalnie przygotowałem inną teorię:

    Tak działa Facebook. Gdy piszesz, że odchodzisz, albo że istnieje szanująca prawa użytkowników konkurencja, albo w ogóle o czymkolwiek, co w jakiś sposób mogłoby zaszkodzić jego biznesowi, ten zrobi wszystko, byś jedyną osobą, jaka zobaczy ten post, był ty. Na poparcie swojej teorii dodam, że w świecie realnym nie jestem tak olewany.

    ...a więc jednak pojechałem po Facebooku. A myślałem, że mimo wszystko do tego nie dojdzie. Nie macie, ludzie, pojęcia, jakim za przeproszeniem, wrzodem na tyłku, jest dla mnie Messenger oraz WhatsApp, oraz ludzie przekonani, że Facebooka to przecież każdy ma. A jak nie ma, to jest nie normalny, bo kto by nie chciał się socjalizować? Jak wczoraj napisałem swojemu znajomemu ze studiów (na Signalu):

    Choć w przypadku social mediów i komunikatorów warto zauważyć, że wiele osób posiada je z przymusu, pod wpływem presji społecznej – bo są tam znajomi, których znajomi też tam siedzą, i ich znajomi też, i tak jeden na drugiego oddziałuje jak grawitacja. Jeden używa Facebooka bo lubi, a drugi, bo musi. Tym bardziej, że niektórzy uważają posiadanie tam konta za pewnik i nie ułatwiają tym życia osobom, które chciałyby inaczej. Pracodawcy wymagają tego od pracowników, szkoły od uczniów, koledzy od kolegów... Z kolei Meta stawia przed użytkownikiem stos wymagań, które ten musi zaakceptować.

    Wspomniany efekt grawitacyjny nazywa się „efektem sieci” i faktycznie stanowi psychologiczną barierię i siłę napędową spółki Zuckerberga, a właściwie każdej większej spółki, która w swoich dobrych czasach zdołała wytworzyć wokół siebie wystarczająco silne pole grawitacyjne. Potem może sobie robić co chce, balansować na granicy tego co legalne, a etyczne, a czasami ją przekraczać w imię „wyższego dobra” (którym jest pieniądz, oczywiście).

    Również Apple, Microsoft, Amazon, czy Netflix, mają sporo na sumieniu. Dlaczego więc w przewodniku prawie o nich nie wspominam? Bo wiem, że ludzie i tak nie chcą o tym słuchać. Ostatecznie celem jest uświadomienie ludzkości istnienia alternatyw – do migracji dojdzie, gdy poczują taką potrzebę. Jestem już zmęczony nieustającym tłumaczeniem wciąż na nowo tego samego, z tak miernym skutkiem, oraz przekonywania ich, dlaczego powinni dbać o prywatność. Trochę się poddałem, muszę przyznać. Teraz chcę po prostu, abym przynajmniej ja mógł sobie bez przeszkód używać takiego oprogramowania, jakie chcę. Ale gdy szkoła, uczelnia czy znajomi wymuszają na mnie uczestnictwo w tym szalonym cyrku... słów mi brakuje. I nie wiem, co odpowiedzieć i ile.

    A skoro mowa o prywatności, to nie tak, że żyję w ciągłym strachu, że ktoś czegoś o mnie się dowie. Mam świadomość, że danych, które raz pójdą w obieg już nie wycofam. W praktyce nie zastanawiam się zbyt wiele, co ci „oni” z tymi danymi zrobią. Po prostu dla zasady (zasady nr 5, prywatność jest ważna), co mogę – szyfruję, czego nie muszę – nie podaję. Jak nie puszczę danych w obieg, to nie ma czym się martwić, proste. Równie proste jest zainstalowanie w przeglądarce uBlock Origina, instalacja Linuxa, zmiana przeglądarki na nieszpiegującą... robi się to tylko raz. I nie zapomnijcie o menedżerze haseł!

    Mam w fediverse znajomego – Oliwiera Jaszczyszyna – który niejednokrotnie na łamach swojego bloga, podobnie jak ja, narzekał na Big Techy, na Facebooka i na, za przeproszeniem, tępy tłum, do którego nic nie dociera (choć może kiedyś dotrze, kto wie?), jak również wskazywał na problem dyskryminacji cyfrowej. Kilka razy linkowałem do jego artykułów, ponieważ, trzeba przyznać, jego uwagi są bardzo trafne. On ma jeszcze siłę krzyczeć. Ja – coraz mniej. Mimo wszystko otuchy dodaje mi świadomość, że jest taka osoba, która potrafi mnie w tej kwestii zrozumieć.

    ...co z obiecanym filmem, zapytacie. Dlaczego nic nie piszę? Byłem na wakacjach. Odpoczywałem. Zwiedziłem polskie góry, Tatry. Spędziłem ten czas z bliskimi memu sercu osobami, z którymi jestem mocno związany emocjonalnie. Nadal chcę prowadzić ten projekt, pomimo również innych niedoskonałości niż tylko wygląd linków, który jakby się postarać, można olać. Chcę mieć na niego czas, a tu zaczyna się rok akademicki. Znowu mnie przygniotą jakimiś ciężkimi zagadnieniami i będę kuł do egzaminu, żeby dostać 3. Rozważałem też pomysł założenia podcastu – jak Internet. Czas działać!. Wymagałoby to ode mnie zdecydowanie mniej nakładu pracy niż prowadzenie kanału wideo, ale – umówmy się – mniej osób słucha podcastów niż ogląda filmów. Na podcaście nie wszystko też można pokazać... Właściwie, nic nie można pokazać, a w przypadku uczenia świata alternatywnego internetu, jednak by się przydało.

    Jako że lubię pisać, a limit znaków na Mastodonie bywa zbyt mały, posty zbyt ulotne, interfejs niesprzyjający dłuższym formom wypowiedzi... stąd pomysł, zby zamiast tego przelać to na jakiegoś bloga. Taki rodzaj autoterapii, jaka każdemu by się przydała.

    I cóż, zbliżamy się do brzegu. Użyłem tutaj sporo, jak na mój język, ostrych słów. Wulgarny język w czasach szkoły średniej był u mnie czymś normalnym, jednak z pełną świadomością zaniechałem tego paskudnego nawyku. Nieraz jeszcze łapię się na tym, że w myślach powiem jakieś brzydkie słowo, ale zawsze w takich momentach staram się wyrazić swoją frustrację w sposób bardziej... alternatywny. Do zobaczenia.

     
    Read more...

    from Tomasz Dunia - to3k

    Na wstępie chciałem szczerze przeprosić za to, że WriteFreely Polska było niedostępne przez ostatnie 24 godziny! Na szczęście wygląda na to, że już wszystko wróciło do normy. Jeszcze ustalam co się stało wraz z Piotrem Sikorą z Fundacji Technologie dla Ludzi (FTdL), na której infrastrukturze stoi fizycznie ta instancja. Znając przyczynę problemów trzeba będzie także ustalić co należy zrobić, aby taka sytuacja się nie powtórzyła.

     
    Czytaj dalej...

    from Privacy Matters

    So this is a new home for my blog. Since it's a side project and I don't really write that often I decided to move to a shared writefreely instance. The move itself was a very smooth process so I can't complain. The only issues are my stats and follower count. Both metrics have been reset. I guess I'll have to write more often ;) Perhaps (even) shorter posts will do the trick? Only time will tell. In the meantime: feel free to follow this blog on the fediverse and spread the word!

     
    Czytaj dalej...

    from arkadiusz durszlak

    Wpis ukazał się 14.06.2024

    Wracam z mojej pierwszej konferencji Perspektywy Women in Tech w Warszawie pełen dobrej energii (spowodowanej głównie prowadzonymi przeze mnie warsztatami, ale o tym potem) oraz z głową pełną przemyśleń, które postanowiłem przelać “na papier”.

    Dla kogo jest konferencja Women in Tech?

    Jestem w trakcie słuchania audiobooka “Niewidzialne Kobiety” Caroline Criado-Perez i bez przerwy polecam ją wszystkim wokół (zwłaszcza facetom!), czułem podskórnie więc, że konferencja Women in Tech znalazła mnie w dobrym momencie mojego życia.

    Pozostawia mnie to jednak z pytaniem – jak rozwiązać paradoks takich konferencji? Takich, czyli przez kobiety, dla kobiet, z kobietami w roli głównej, ale nie chcąc jednocześnie tworzyć nowych baniek. Bo nie o stworzenie kolejnej bańki przecież chodzi, a o włączającą przestrzeń, gdzie bez uprzedzeń i z równymi szansami kobiety mogą być uczestniczkami zmian w świecie technologii, a nie jedynie milczącymi obserwatorkami, lub, co gorsza, uczestniczkami, ale pomijanymi na kartach historii. Z jednej strony więc chciałbym, żeby (podobnie jak czytelników “Niewidzialnych Kobiet”) na Women in Tech było więcej mężczyzn – uczestników, którzy będą mogli poznać perspektywę kobiet w technologii. Z drugiej jednak strony kobiety mają całkowite prawo do stworzenia bezpiecznej przestrzeni, w której (w końcu) mogą same ustalać reguły gry.

    O czym w ogóle jest ta konferencja?

    Byłoby manipulacją z mojej strony, gdybym zostawił opinię o Perspektywach jako wartościowym feministycznym spędzie, gdzie możemy posłuchać o wyzwaniach kobiet w świecie technologii.

    Perspektywy Women in Tech to jednak przede wszystkim duża, wartościowa, branżowa konferencja traktująca o technologii w ogóle. Motywem przewodnim tegorocznej edycji jawił się nowy buzzword, który (wieszczę) będzie coraz częściej gościł na naszych stołach, aż do momentu, kiedy zacznie nam wyskakiwać z lodówki. Buzzwordem tym jest:

    Quantum

    Czyli “kwantowy”.

    Nota poboczna: CEO konferencji, dr Bianka Siwińska, we wstępie bardzo mocno podkreśliła, że po zeszłorocznym hajpie organizatorki były znudzone i zmęczone “AI”, które zostało w poprzedniej agendzie odmienione przez wszystkie przypadki. No cóż, chyba jednak niedostatecznie, ponieważ w tegorocznej bez mała trzecia część wszystkich sesji dotyczyła sztucznej inteligencji właśnie (włączając w to dwie, świetne, swoją drogą, sesje mężczyzn-celebrytów, popularyzatorów nauki, czyli Tomasza Rożka i Andrzeja Dragana).

    Słowa krytyki

    To była moja pierwsza tak duża konferencja branżowa. Za duża. Organizatorki szacowały obecność aż 10 tysięcy osób! Pomimo tego, że warszawska przestrzeń EXPO XXI była w stanie bez problemu obsłużyć taką liczbę osób, nie obyło się bez dużych kolejek w niektórych miejscach oraz duchoty w przestrzeni targowej.

    Sesje były bardzo nierówne. To trochę przypadłość dużych konferencji, gdzie na scenach w większości można zobaczyć sponsorów wydarzenia, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że atrakcyjność sesji nieraz była odwrotnie proporcjonalna do atrakcyjności jej nazwy.

    Warte odnotowania jest także, że sesje typu “Szpilki na Marsie” czy “Nie tylko gotowanie” wzbudziły we mnie tylko zażenowanie i nie zachęciły mnie w żadnym stopniu do ich zobaczenia. O wiele bardziej przemawiały do mnie historie naukowczyń pracujących przy Wielkim Zderzaczu Hadronów czy profesorki Uniwersytetu Warszawskiego budującej komputer kwantowy oraz to, z jakimi wyzwaniami mierzyły się w przeszłości jako kobiety w świecie technologii.

    Jeśli konferencja, to na pewno networking?

    No właśnie tak średnio, bym powiedział, cytując klasyka. Do networkingu, czyli poszerzania swojej siatki kontaktów ani szczególnie nie zostałem zachęcony, ani nie było ku temu sposobności przez skalę tego wydarzenia.

    Ostatnia rzecz, która mnie uwiera, to polityka. Rozumiem, że wsparcie polskiego rządu jest ważne na tego typu wydarzeniach, wysyła to mocny sygnał o strategii i priorytetach. Spójrzmy jednak na listę osób otwierających wydarzenie i odpowiedzmy sobie w milczeniu, czy to na pewno najlepszy dobór postaci:

    1. Krzysztof Gawkowski, Minister Cyfryzacji
    2. Barbara Nowacka, Ministra Edukacji
    3. Mark Brzezinski, Ambasador USA w Polsce (?)
    4. Olga Leonowicz, aktywistka równościowa
    5. Katarzyna Kotula, Ministra Równości
    6. Anna Clunes, Ambasadorka Wielkiej Brytanii w Polsce (??)
    7. Maciej Gdula, Podsekretarz Stanu (???)
    8. Bianka Siwińska, CEO Perspektywy Women in Tech

    Co mnie najbardziej zaskoczyło?

    Brak kolejek do toalet. Serio! Temat rzeka, ale zamiana wszelkich toalet w miejsca “gender neutral” ewidentnie wpłynęły korzystnie na przepływ osób korzystających z WC. Można by się przyczepić, że zamiana zarówno męskich jak i damskich toalet w “gender neutral” to nieodrobiona lekcja z feminizmu (piszę z przymrużeniem oka do osób, które czytały “Niewidzialne Kobiety”), ale tutaj po prostu zdało to egzamin.

    Druga rzecz – szczególny nacisk na aspekt ekologiczny. Już nie zeroemisyjna, a nawet offsetująca ślad węglowy z nadwyżką konferencja oferowała wyłącznie wegańskie i wegetariańskie jedzenie, gdzie ze świecą było szukać plastiku (ale to już chyba standard, prawda?)

    A warsztaty, o których wspominałem na początku?

    Były to warsztaty projektowe dla programu LeaderSHEp Academy, gdzie grupy dziewczyn podjęły wyzwania stworzenia rozwiązań (nie tylko cyfrowych) odpowiadających na potrzeby dzisiejszego świata w ramach agendy Tech for Good.

    Problemy, nad którymi pracowały, były złożone, nieraz bardzo trudne, wymagające wsparcia mentorskiego (od tego też tam byliśmy), ale w imponujący sposób otworzyły swoją kreatywność i dochodziły do całkiem nowych pomysłów na naszych oczach.

    Czy pojadę za rok?

    Odpowiem krótko – jeśli miałbym wydać 800 zł na bilet, pewnie żałowałbym wydania tych pieniędzy. Dzięki temu, że bilet otrzymałem od mojego pracodawcy oraz miałem przyjemność prowadzić warsztaty, odwiedzenie konferencji było zdecydowanie miłym dodatkiem.

    Jednocześnie jednak polecam odwiedzenie Perspektyw Women in Tech każdej osobie, żeby wyrobiła sobie zdanie na temat tego wydarzenia sama.

     
    Czytaj dalej...

    from arkadiusz durszlak

    Wpis ukazał się 16.10.2023

    Ręka wrzucająca głos do urny wyborczej

    Zamiast wstępu…

    …disclaimer. To była moja pierwsza praca w komisji, więc proszę potraktować moje doświadczenia mocno subiektywnie. Wiem, że praca różni się w zależności od obwodu (liczba osób uprawnionych do głosowania) oraz doświadczenia osób członkowskich. Mój punkt wyborczy był dość spory jak na nasze 150-tysięczne miasto – trzy komisje w jednym lokalu, każda przyjmowała ok. 1200-1400 uprawnionych do głosowania. Komisja składała się z dziewięciu osób.

    Pomimo moich dość mocnych przekonań politycznych, starałem się być obiektywnym obserwatorem procesu. Wypełniając swoje obowiązki (nie powiem, sumiennie) patrzyłem na całe wydarzeniem również przez pryzmat mojego zawodu – projektanta UX, może wchodzącego w rejony Service Designu, do czego przejdę w dalszej części.

    Człowiek bez szkolenia

    Powód dla zgłoszenia się na członka komisji był prosty – był to jeden z przywilejów systemu demokratycznego, którego jeszcze nie przetestowałem na własnej skórze. Postanowiłem sprawdzić z czym to się je, jakie są możliwe pola do nadużyć (o tym na końcu) i w jaki sposób praca komisji wyborczych jest kontrolowana przez PKW czy też organizacje (spoiler alert: praktycznie w ogóle).

    Krótka historia o tym, jak (nie) zostałem przeszkolony: urząd miasta wysłał powiadomienie o powołaniu mnie na członka komisji wyborczej na błędny numer telefonu, przez co ominęło mnie całe szkolenie na żywo. Wszystkie materiały (ok 200 stron) otrzymałem mailowo, bez zweryfikowania faktu zapoznania się z nimi. Ot, całe szkolenie.

    Nie chcąc ujawniać się szczególnie ze swoimi sympatiami politycznymi zgłosiłem się z listy rezerwowej komisarza okręgowego – co oznaczało, że na liście widniałem jako “uzupełnienie”, bez podania komitetu wyborczego danej partii, jak miało to miejsce w przypadku pozostałych.

    No to, który jest członkiem którego

    Tutaj było moje pierwsze zaskoczenie. Otóż po kilku godzinach okazało się, że przewodniczący komisji, który rzekomo był wystawiony z KW Trzeciej Drogi, wcale nie był od nich. Pani wiceprzewodnicząca, z ramienia KW Konfederacji, z Konfederacją nie miała nic wspólnego. Podobna sytuacja miała miejsce z koleżanką z ramienia KW PiS oraz kolegi z KW Antypartii. Jak to możliwe?

    Sam do końca nie wiem. Nie chciałem pytać wprost, ale pokątnie udało mi się uzyskać informację o tym, że osoby zapisywały się do komisji “przez znajomych” i sami nie do końca wiedzieli z ramienia którego Komitetu Wyborczego wylądują w komisji. Co to w praktyce oznacza? Że w mniejszych okręgach do jednej komisji może dostać się grupa znających się wcześniej osób, które mogą podzielać swoje poglądy polityczne, co przeczy zasadzie bezstronności komisji. Nie mówię, że to łatwe, ale da się. Serio, tego nikt nie sprawdza.

    Jak wielu rzeczy zresztą, związanych z samym przebiegiem wyborów.

    Paczki z makulaturą

    Pierwsze wrażenia

    PKW wysłała do nas makulaturę i wytyczne. To tyle. Cała reszta zostaje po stronie komisji.

    To, jak lokal wygląda (ustawienie stanowisk w przestrzeni, urny etc.) było zależne od miejsca, w którym wybory odbywają się od wielu, wielu lat. Natomiast cała organizacja pracy komisji leżała już po naszej stronie.

    Podział obowiązków, rozdział list wyborców na poszczególne stanowiska (oraz ich ilość), opisanie stanowisk, sposób wydawani kart, zliczanie frekwencji etc. – to wszystko musieliśmy wypracować sobie sami. O ile w pierwszych fazach pracy nie było to problemem, o tyle w tych ostatnich potrafiło stanowić już dość konkretną przeszkodę w obliczu niektórych wyzwań.

    Tutaj chciałbym poświęcić też chwilę, żeby – jak to mawiają korpomilenialsi – przekazać kudosy dla mojej drużyny. Trafiłem na gromadę naprawdę ogarniętych i sympatycznych osób, dzięki którym praca przebiegała – naprawdę – przyjemnie. Przewodniczący komisji pełnił tę rolę już ósmy raz z rzędu, a doświadczenie pracy jednej z członkiń pomogło nam usprawnić bardzo wiele małych i, wydawałoby się, błahych zadań.

    Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się jak bardzo sposób pracy komisji wyborczej jest narzucony z góry, odpowiadam: minimalnie.

    Trzy etapy pracy

    Ogólnie etapy pracy w komisji podzieliłbym na trzy:

    Etap 0: Szkolenie

    Wcześniej wspomniane szkolenie na żywo (na którym nie dane mi było być, ale usłyszałem, że było stratą czasu) oraz / lub przez zapoznanie się z materiałami. Na tym etapie również wybrano przewodczniczącego oraz wiceprzewodniczącą.

    Nota poboczna: przewodniczący nie przechodzą żadnego szczególnego szkolenia. Spoczywa na nich większa liczba obowiazków oraz otrzymują większą zapłatę za swoją pracę.

    Etap 1: Przygotowanie głosowania

    Dzień przed wyborami, przez około trzy godziny zajmowaliśmy się ustaleniem logistyki samego dnia wyborów oraz rozpakowywaliśmy makulaturę z PKW. Używam słowa “makulatura”, bo faktycznie tym była dla mnie ta sterta paczek zapakowanych w szary papier, przewiązanych szpagatem, dostarczonych w workach jak z targu warzywnego. Dopóki nie zostały przybite pięczecie, to był po prostu papier.

    Na tym etapie odbyło się również liczenie otrzymanych kart. Do sejmu, senatu oraz referendalnych. Jak bardzo to przyjemne zajęcia? Średnio, porównałbym je do przeliczania kartek w świeżo otwartej ryzie papieru. Każdy błąd w liczeniu musiał być weryfikowany kilkukrotnie. Po przeliczeniu wszystkich kart 4-5 razy podpisaliśmy protokół, w którym zgłosiliśmy nadwyżkę czterech kart wyborczych do Senatu.

    Tak, te ogromne karty wyborcze do Sejmu liczy się bardzo nieporęcznie. Okropnie nieporęcznie. Zwłaszcza jeśli jest ich ponad 1000.

    Etap 2: Przebieg głosowania

    Początek dnia – ostemplowanie wszystkich kart.

    Dalej prosta sprawa. Wszyscy, którzy głosowali wiedzą, jak pracuje komisja. Tutaj nie ma czarnej magii – trzeba być osobą otwartą, uśmiechniętą i empatyczną. Na wybory przychodzi cały przekrój społeczeństwa z całym dobrodziejstwem inwetnarza. Czasem trzeba pomóc, czasem trzeba być asertywnym, ale dopiero praca w komisji pokazała mi, jak bardzo moment głosowania potrafi być dla wyborców stresujący.

    Naprawdę, ilość osób, która w momencice próby nie jest w stanie sobie przypomnieć swojego adresu była zaskakująca.

    Do zadań w trakcie głosowania należy oczywiście pilnowanie porządku, sprawdzanie czy nikt nie wynosi kart, podliczanie frekwencji co kilka godzin – luźne tematy.

    Pod koniec dnia trzeba było domówić po kilkaset pakietów wyborczych do Sejmu i Senatu z powodu nie przewidzianej wcześniej frekwencji (na koniec dnia w naszej komisji – ponad 81%!), co spowodowało też dodatkowe bóle głowy później, ponieważ nie było wytycznych jak takie coś zaraportować w zsumowaniu kart.

    Etap 3: Liczenie i raportowanie

    Największa jazda, na którą nie byłem gotów. Po zamknięciu lokali wyborczych zaczyna się moment próby relacji społecznych członków komisji. Bo jest to moment, który w materiałach szkoleniowych jest opisany najmniej, a powinien być mu poświęcony conajmniej jeden duży rozdział.

    Tutaj do zadań należało, w kolejności: 1. Zliczenie oddanych głosów do Sejmu i Senatu,osobno zliczenie głosów do Referendum 2. Zliczenie pozostałych, niewykorzystanych kart wyborczych (osobno Sejm/Senat, osobno Referendum) 3. Otwarcie urny i wyciągnięcie kart

    ⟶ Odtąd zaczyna się nasze autorskie podejście do procesu zliczania głosów, które nie jest nigdzie opisane

    1. Rozdzielenie kart na trzy grupy: Sejm, Senat, Referendum
    2. Oddzielenie kart ważnych od kart nieważnych
    3. Oddzielenie głosów ważnych od głosów nieważnych
    4. Posortowanie głosów nieważnych w zależności od powodu ich nieważności
    5. Rozdzielenie kart do głosowania do Sejmu na poszczególne listy
    6. Podsumowanie głosów na poszczególnych kandydatów
    7. I liczenie. Ilości oddanych kart, głosów nieważnych i kart nieważnych muszą się zgadzać z wcześniej podliczonymi z listy wyborców oddanymi głosami.
    8. Potem to samo Senat. (punkty 5-10)
    9. Potem to samo Referendum. I tutaj przystanek.

    Liczenie referendum było wyjątkowo upierdliwe, ponieważ de facto nie istniało pojęcie “głosu nieważnego”. Nieważne były poszczególne odpowiedzi na pytania. W konsekwencji tego mogły być karty, na których odpowiedzi na pytania 2 i 4 były ważne, a na 1 i 3 już nie. W raportowaniu wszystkie te sytuacje należało opisać, ale zliczanie tego na podstawie kart zawierających wszystkie cztery pytania było już praktycznie niemożliwe.

    Na szczęście jedna z koleżanek wzięła sprawy w swoje ręce i zliczyła te karty jakimś swoim magicznym systemem. Do teraz nie wiem jak, ale udało się. Sprawdzaliśmy jej liczenie, wszystko się zgadzało.

    zdjęcie kartki z rozpisanym systemem liczenia głosów, skomplikowana tabelka (zdjęcie koleżanki, która zlicza nieważne głosy na poszczególne pytania w referendum)

    Ostatnimi etapami jest zaniesienie protokołów do informatyka i wpisanie ich do systemu wyborczego. To jest moment, w którym system pokazuje kilkadziesiąt pól “na zielono, żółto albo czerwono:“. Co jest poświadczeniem, że w naszym liczeniu nie było błędów i matematycznie wszystko się zgadza.

    Na samym końcu jeszcze tylko złożenie kilkdziesięciu podpisów na kilkunastu protokołach oraz zapakowanie wszystkiego. Praca manualna. Oczywiście, dostarczonego papieru brakowało, więc wykorzystywaliśmy papier z rozpakowanych paczek z dnia poprzedniego. Potem wszystko do worków, opisane, zaplombowane i zawiezione do urzędu miasta. Proste? Też tak myślałem, ale ten ostatni etap zajął nam ponad dwie godziny. Sposób, w jaki poszczególe zawartości pakietów mają być opisane jest bardzo (na klasyczną modłę urzędową) zagmatwany. Tutaj wjechało doświadczenie przewodniczącego, ale szczerze, nie mam pojęcia jak z tym opisaniem poradziły sobie mniej doświadczone osoby.

    Koniec?

    Tak, ale nie do końca. O 4:45, kiedy rozstawaliśmy się prawie o świcie, przewodniczący pożegnał nas słowami:

    “Nie wyłączajcie telefonów dopóki wam nie napiszę, że wszystko gra, bo być może będe was ściągał do urzędu miasta po brakujące podpisy albo wyjaśnienia”

    Urzędy potrafią “cofnąć” protokoły z powodu braku parafki jednego z członków komisji na jednej ze stron 12 protokołów, za wpisanie “–” zamiast “0” jeśli nie było oddanego głosu, za brak pieczątki na którejś z paczek (prawdziwe przykłady), więc samo oddawanie protokołów jest też bardzo stresującym momentem. Zwłaszcza, jeśli dobijasz do 26 godzin pracy bez snu i ciągle stoisz w kolejce.

    Szczęśliwie, o 9:45 otrzymałem sms, że protokoły zostały przyjęte.

    To są te przekręty, czy ich nie ma?

    Powiem tak: nie wiem, ale się domyślam.

    O ile w teorii bardzo ciężko jest nakłamać w liczbach na protokołach (tam wszystko się musi zgadzać i krzyżowo się weryfikuje na różnych stronach), o tyle w przypadku błędów w liczeniu głosów stosunkowo łatwo jest powiedzieć “ktoś pewnie wyniósł” i wpisać do protokołu w tej sposób.

    Nasza komisja była sumienna i sprawdzaliśmy się nawzajem – kiedy brakowało nam jednej karty z wyborów do sejmu, liczyliśmy wszystko trzy razy i głos znaleźliśmy, ale równie dobrze mogliśmy zaraportować wyniesienie karty poza lokal wyborczy.

    Jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której jakaś mała komisja niedoświadczonych w temacie osób zostaje przytłoczona osobowością osoby przewodniczącej, która narzuca swój sposób pracy, myślenia i zwyczajnie nimi manipuluje.

    Nie chciałem szczególnie rozpisywać się na temat słynnego już pytania “czy życzy Pan sobie kartę do referendum”, ale rozumiecie, że jedną decyzją przewodniczącego można ustawić całą linię narracyjną członków.

    Czy udałoby się w ten sposób wykręcić jakieś solidne matactwa wyborcze? Nie sądzę, ale pole do nadużyć definitywnie jest.

    Mężowie i żony

    Krótko wspomnę jeszcze o zewnętrznym kontrollingu, którego byliśmy przedmiotem (i bardzo dobrze!)

    Podczas wyborów był z nami pan Mąż Zaufania z PiSu, bardzo leciwy pan, który w zasadzie przez pięć godzin siedział przy urnie i nie odezwał się ani słowem. Kiedy jedna z osób próbowała obok niego przejść z kartą referendum, kompletnie nie zareagował, na szczęście koleżanka w porę dostrzegła chłopaka, który tłumaczył się tym, że kartę pobrał przez przypadek i nie wiedział co z nią zrobić. Ale dietę pan pobrał i dobrze, niech będzie.

    Podczas liczenia głosów była za to z nami dziewczyna z KOD (obserwatorka społeczna), która była ogólnie bardzo miła i w miłej atmosferze obywatelskiego porywu spełnialiśmy swoje obowiązki. To, co było dla mnie ciekawe to fakt, że na końcu wzięła protokół przewodniczącego i raportowała go do niezależnego systemu kontroli wyborów KOD. Dzięki temu organizacja będzie mogła porównać oficjalne dane danych okręgów z ich informacjami. Tam też koleżanka opisywała nasz sposób pracy, czy nie dopuszczaliśmy się nadużyć i – naprawdę szczerze – współczuła nam tego, jak bardzo PKW zostawia komisje okręgowe na pastwę losu.

    Zanim zgłosiłem się do pracy w komisji sam rozważałem opcję bycia mężem zaufania lub obserwatorem społecznym, jednak ich ograniczone pole możliwości i wyłącznie rola obserwatorska mnie zniechęciła. Chciałem sobie ubrabrać łapy demokracją

    Co z tym projektowaniem usług?

    Schemat opisujący Service Design

    Jest taka działka, starsza kuzynka UX Designu, nazywa się Service Design, czyli projektowanie usług. To jest ta działka, w której projektanci starają się sprawić, żeby wizyta w banku była przyjemna, żeby organizacja kolejek w urzędzie miasta była bez zarzutu lub żeby doświadczenie przebywania w szpitalu było możliwie najmniej dotkliwe. Mówimy tutaj o zaprojektowaniu doświadczenia osoby, która musi wykonać pewne zadanie w przestrzeni fizycznej.

    No i cóż, życzyłbym sobie, żeby przy PKW powstała jednostka tak prężnie działające jak odpowiadające za mObywatela COI. Jednostka, która nie tylko projektuje doświadczenia osób głosujących poprzez odpowiednie zaprojektowanie przejrzystości instrukcji głosowania oraz samych kart, ale także zaprojektuje doświadczenie osób zasiadających w komisjach.

    Uwierzcie mi, nabrałem empatii w stosunku do pracowników budżetówki. Wytyczne są absolutnie niejasne, nikt w żadnym momencie nie zastanowił się jak komisji można ułatwić pracę liczenia głosów. Trochę nie wiem czego się spodziewałem, a trochę mam żal.

    Przecież członkowie komisji to tacy sami obywatele jak ci, którzy głosują. Ludzie, którzy z własnej woli postanowili poświęcić czas i energię, żeby dołożyć swoją cegiełkę do społeczeństwa obywatelskiego.

    Przecież można było napisać proste rekomendacje dotyczące sposobu organizacji liczenia głosów. Przecież można użyć kolorów do odpowiedniego oznaczania typów protokołów oraz kopert. Przecież można nagrać serię krótkich filmów przygotowujących do pracy w komisji. Przecież można stworzyć kurs e-learningowy. Przecież można stworzyć infolinię, pod którą będzie dostępny ktoś, kto udzieli niezbędnych informacji (nie, nie ma takiej infolinii). Przecież można to wszystko zrobić lepiej. Warto to wszystko zrobić lepiej, jeśli chce się wyszkolić pracowników komisji na przyłość i zatrzymać ich na kolejne wybory.

    Czy warto było?

    Krótka odpowiedź: tak, chociaż nie jestem pewien, czy to nie była moja pierwsza i ostatnia praca w komisji. Te ostatnie godziny były naprawdę ciężkie.

    Natomiast na sam koniec chciałem jeszcze odpowiedzieć na pytanie, które pojawia się (zaskakująco) często – czy to się opłaca? Z góry zaznaczam, że kompletnie nie myślałem o mojej pracy w komisji w takich kategoriach. Poszedłbym tam i za 200 i za 100 i być może nawet i za darmo, żeby tylko się przekonać jak to działa od wewnątrz.

    No to podliczmy: *Szkolenie – 3h *Przygotowanie dzień wcześniej – 3h *Zmiana w komisji – 10h *Liczenie i raportowanie – 8h 600 zł / 24h daje nam kwotę 25 złotych na godzinę, do tego dochodzą dwa dni wolne od pracy.

    Zawiedziony Zbigniew Stonoga

    Czy to dużo, czy mało, odpowiedzcie sobie sami, jednak do równania dołóżcie jeszcze stres i zmęczenie (24 godziny na nogach w moim przypadku).

    No i pamiętajcie, że moja komisja działała naprawdę sprawnie i stosunkowo szybko uwinęliśmy się z liczeniem (naprawdę, za nami było jeszcze ¾ komisji z całego miasta).

    Zamiast zakończenia

    Po 24 godzinach na nogach i czterech godzinach snu obudziłem się na wyborczym kacu. Nie przywiązuję się do exit polli, nie odświeżam na bieżąco strony PKW. Zjadłem śniadanie, piję kawę i staram się na chwilę zapomnieć o polityce, chcę chociaż chwilę pobyć w tym powyborczym limbo.

     
    Czytaj dalej...