WriteFreely

Reader

Przeczytaj najnowsze wpisy na WriteFreely Polska.

from Codzienność gryzie

Kiedy się pisze o sztuce, fotografii i kolorach, warto uporządkować znaczenie kilku kluczowych pojęć: pigment, farba, barwa, barwnik, kolor.

file-000000003644624386d97a5435a89b3f

Pigment to substancja barwna w postaci suchego proszku, pochodzenia naturalnego lub syntetycznego, używana do wytwarzania farb¹. W odróżnieniu od barwników, pigmenty nie rozpuszczają się w nośniku, lecz tworzą z nim zawiesinę, dzięki czemu mogą pokrywać powierzchnie i nadają im trwałą barwę².

Pojęcie to wywodzi się z łacińskiego pigmentum, oznaczającego barwidło. W języku niemieckim funkcjonuje zarówno termin Pigment, jak i jego odpowiednik Farbkörper – dosłownie: „ciało barwne”³.

Farba to już gotowy produkt, zawierający pigment połączony z odpowiednim spoiwem – może to być olej, klej, żywica, kazeina, guma arabska lub inna substancja wiążąca⁴. Rodzaj użytego spoiwa decyduje o klasyfikacji farby: olejna, temperowa, wodna (akwarelowa), lakierowa, kazeinowa itd.⁵

Historycznie, słowo „farba” trafiło do polszczyzny przez niemiecki Farbe, które z kolei pochodzi od łacińskiego varius – różnorodny. Podobnie nasze słowo „barwa” ma czeskie pochodzenie (barva), ale oba terminy wywodzą się ostatecznie z tego samego źródłosłowu⁶.

Barwa to z kolei zjawisko fizyczne – wrażenie wzrokowe wywołane przez światło odbite od powierzchni. Określamy nią kolor ciała widzianego pod wpływem oświetlenia. Mówimy o barwie jasnej, ciemnej, ciepłej, zimnej, dopełniającej, jednorodnej czy złożonej. Pojęcie to obejmuje także zjawiska optyczne, takie jak spektrum czy harmonia kolorystyczna⁷.

Barwnik różni się od pigmentu tym, że jest substancją rozpuszczalną – w wodzie, alkoholu, oleju – i nie tworzy zawiesiny. Tradycyjnie były to substancje pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego, zdolne do tworzenia trwałych połączeń chemicznych z włóknami roślinnymi i zwierzęcymi (np. len, wełna, skóra)⁸.

W XIX wieku odkryto barwniki syntetyczne – tzw. anilinowe, pozyskiwane z benzenu i jego pochodnych. Choć potocznie uważa się je za produkty smoły pogazowej, w rzeczywistości anilinę otrzymuje się z nitrobenzenu przez redukcję chemiczną⁹. Najważniejsze grupy barwników syntetycznych to: azowe, alizarynowe, indatrenowe, fenylometanowe i inne¹⁰.

W przeciwieństwie do pigmentów, barwniki anilinowe nie tworzą powłoki – barwią tylko nośnik, przez co nie mogą być używane jako właściwe pigmenty w malarstwie sztalugowym¹¹. Stosuje się je jedynie w lazurach i laserunkach¹².

Lazura to przejrzysta warstwa farby, przez którą przebija barwa spodnia. Może być wykonana zarówno z pigmentu o niskim stopniu krycia, jak i z rozpuszczonego barwnika¹³.

Laserunek natomiast to technika malarska polegająca na wielowarstwowym nakładaniu cienkich, przezroczystych warstw, co pozwala na uzyskanie głębi i świetlistości koloru¹⁴.

Warto jednak pamiętać, że wiele barwników anilinowych cechuje niska odporność na światło – łatwo blakną, co ogranicza ich zastosowanie w trwałym malarstwie. Niektóre fabryki dodają je do pigmentów mineralnych, zwłaszcza czerwieni, by wzmocnić koloryt. Efekt bywa złudny – farba szybko traci intensywność, a barwnik potrafi przenikać do górnych warstw, zmieniając koloryt całości¹⁵.


Przypisy:

  1. Pigment to substancja nierozpuszczalna, stanowiąca podstawę farb kryjących.

  2. W zawiesinie pigment pozostaje widoczny jako substancja stała, co pozwala na tworzenie powłok malarskich.

  3. Farbkörper – niem. określenie na ciało barwne, używane głównie w technicznej terminologii chemicznej.

  4. Spoiwo to substancja, która wiąże pigment i umożliwia jego przyleganie do podłoża.

  5. Klasyfikacja według spoiwa obejmuje także np. freski (na zaprawie wapiennej) czy emalie (na bazie szkliwa).

  6. Por. Aleksander Brückner, Słownik etymologiczny języka polskiego.

  7. Wrażenie barwne zależy nie tylko od fizyki światła, ale także od percepcji wzrokowej i kontekstu.

  8. Przykłady: indygo, marzanna barwierska, purpura z mureksu, koszenila.

  9. Anilina – związek C₆H₅NH₂, uzyskany po raz pierwszy z indyga w 1826 roku.

  10. Barwniki syntetyczne dzielą się na wiele grup chemicznych, zależnie od budowy cząsteczki i właściwości.

  11. Brak osadu powoduje, że barwnik nie może tworzyć kryjącej warstwy malarskiej.

  12. Użycie barwników w lazurach/laserunkach wymaga ich odpowiedniego utrwalenia i ochrony przed światłem.

  13. Lazura jest efektem półprzezroczystego nałożenia koloru; często mylona z laserunkiem, ale może występować jako pojedyncza warstwa.

  14. Laserunek to technika, której początki sięgają malarstwa olejnego XV–XVI wieku, szczególnie szkoły niderlandzkiej.

  15. Barwniki mogą być używane do „upiększania” pigmentów ziemnych, ale obniżają trwałość uzyskanych farb.

#art #colors #sztuka #kolory

 
Czytaj dalej...

from arkadiusz durszlak

Wstęp

Jako mieszkaniec Gliwic – a dokładniej Starego Miasta – zamieszkujący ulicę wyłączoną z ruchu samochodowego (z wyjątkiem pojazdów upoważnionych), bez przypisanego miejsca parkingowego ani dostępu do podwórza, chciałbym podzielić się kilkoma obserwacjami dotyczącymi funkcjonowania ruchu i parkowania w centrum miasta. Piszę jako pieszy, rowerzysta i kierowca – jednocześnie jako osoba zaangażowana w życie tej przestrzeni.

Zachęcam do podjęcia działań zmierzających do poprawy jakości życia mieszkańców, zwiększenia bezpieczeństwa i lepszego uporządkowania zasad parkowania oraz egzekwowania przepisów. Choć poruszam kilka różnych kwestii, łączy je jeden mianownik: nieprecyzyjne, od lat nieaktualizowane regulacje oraz niska skuteczność (a może raczej wydajność) Straży Miejskiej w ich egzekwowaniu.

Ulice (w teorii) zamknięte dla ruchu

Od czasu wprowadzenia zakazu ruchu samochodowego na wybranych ulicach Starówki w 2021 roku obserwuję – dosłownie z okna – jak przepis ten jest ignorowany. Z przykrością muszę stwierdzić, że zakaz działa jedynie częściowo. Jest regularnie łamany, i to nie przez zagubionych turystów, lecz przez mieszkańców Gliwic i okolicznych miejscowości – o czym świadczą tablice rejestracyjne pojazdów.

Egzekwowanie przepisów jest utrudnione z wiadomych przyczyn – wjazdy są krótkie, kierowcy poruszają się szybko (łamiąc ograniczenie prędkości do 20 km/h), generując hałas i zagrożenie dla pieszych. Rozwiązaniem mogłoby być systematyczne analizowanie materiałów z miejskiego monitoringu i każdorazowe dokumentowanie wykroczeń, jednak zdaję sobie sprawę z tego jak wielkiego nakładu pracy by to wymagało.

Niekiedy wjazd pod zakaz wynika z niejasności oznakowania – zwłaszcza gdy w strefie zakazanej znajdują się legalne miejsca postojowe (dla osób do tego upoważnionych, t.j. mieszkańców). Może dobrym pomysłem byłoby wyraźniejsze oznaczenie tych miejsc (np. koperty i dodatkowe oznakowanie pionowe), choć ryzykujemy wtedy „znakozę”, która i tak jest już zauważalna w przestrzeni Starówki.

Warto też zaznaczyć, że nie jestem przeciwnikiem jakiegokolwiek ruchu samochodowego w obrębie Starówki. Dostawy, taksówki, kurierzy, służby techniczne czy osoby z niepełnosprawnościami – ich potrzeba mobilności musi być uwzględniona. Problem w tym, że większość przypadków łamania zakazu dotyczy pojazdów do tego nieuprawnionych – najczęściej w godzinach wzmożonego zapotrzebowania na miejsca parkingowe, np. w weekendy lub podczas nabożeństw w pobliskim kościele.

Jeszcze w 2021 roku skierowałem zapytanie do Zarządu Dróg Miejskich, czy planowane są rozwiązania takie jak automatyczne rozpoznawanie tablic rejestracyjnych, opuszczane słupki lub inne środki kontroli. Odpowiedź brzmiała, że obecny model jest pilotażowy i będzie oceniany w przyszłości. Dziś, po niemal czterech latach, można z całą pewnością stwierdzić, że pilotaż się nie sprawdził i czas na konkretne zmiany.

Nie mam wystarczającej wiedzy technicznej, by zaproponować gotowe rozwiązanie – rozumiem złożoność tematu, konieczność uwzględnienia różnych grup użytkowników oraz tymczasowych zezwoleń. Wierzę jednak, że osoby odpowiedzialne za organizację ruchu w mieście posiadają odpowiednie narzędzia i kompetencje, by stworzyć sprawny, elastyczny system.

Warto również zasięgnąć opinii i doświadczeń innych samorządów, które zmagają się z podobnymi wyzwaniami. Gliwice nie są odosobnionym przypadkiem, a problemy związane z ruchem i parkowaniem w ścisłym centrum występują w wielu polskich miastach. Dialog z przedstawicielami miast, które wdrożyły skuteczne rozwiązania (czy to w zakresie oznakowania, technologii czy organizacji przestrzeni) mógłby przynieść wymierne korzyści. Dobrym przykładem mógłby być Szczecin, który dość poważnie podchodzi do problemów z parkowaniem.

Parkowanie nielegalne i egzekwowanie kar

Brak skutecznego egzekwowania zakazu ruchu na Starówce sprzyja nielegalnemu parkowaniu w Strefie Płatnego Parkowania. Problemem są nie tylko źle zaparkowane samochody, ale też sam model działania tej strefy. Obecne przepisy wymagają, by miejsca postojowe były wyraźnie oznaczone – przez co de facto kontrolowana jest jedynie przestrzeń tych miejsc, a nie cała strefa.

Tymczasem wiele samochodów parkuje poza wyznaczonymi miejscami, płacąc niższy koszt niż kierowcy parkujący legalnie. Dzienna opłata w podstrefie A to 30 zł. Tymczasem kara za nielegalne parkowanie to 100 zł – często dopiero po zgłoszeniu, a co istotne – mandat można dostać tylko raz za każde „zaparkowanie”. Jeśli nikt nie wezwie Straży Miejskiej przez kilka dni, pojazd nie ponosi żadnych dalszych konsekwencji. Mandat jest jednorazowy, niezależnie od tego, ile dni auto stoi w niedozwolonym miejscu. W wyniku tych przepisów samochód parkowany legalnie w strefie kosztuje 150 zł na tydzień, a nielegalnie – maksymalnie 100 zł, choć może wynieść to również 0, jeśli pojazd akurat stoi na dzikim parkingu, na które przymyka się oko.

Dzikie parkingi to osobny temat – przestrzenie zniszczone przez codzienne, nielegalne użytkowanie. Dotyczy to również terenów z historyczną nawierzchnią, zielenią, miejscami o potencjale rekreacyjnym czy estetycznym. Warto dodać, że najczęściej dojazd do takiego parkingu odbywa się przez dojazd wzdłuż po chodniku, co jest niezgodne z prawem.

Te wszystkie elementy prowadzą do jednego – w Polsce z “parkingozą” walczymi za pomocą “słupkozy”. Nie jest to rozwiązanie optymalne, ale – wygląda na to – najtańsze i najpopularniejsze, również w Gliwicach. Myślę, że dobrym pomysłem byłoby rewitalizowanie terenów zniszczonych przez dzikie parkowanie oraz proponowanie dodatkowej infrastruktury dla pieszych czy rowerzystów w miejscach, gdzie samochodom stawać nie wolno. Dodatkowo możliwe, że warto rozważyć dodatkowe tablice informacyjne na Starówce, które informowałyby o pobliskich wielopoziomowych parkingach.

Nawiasem mówiąc, kilkukrotnie pojawił się argument, że prywatnych parkingów wielopoziomowych nie powinniśmy liczyć do puli miejsc parkingowych. Jednak jeśli samochodem przyjeżdżamy zjeść w prywatnej restauracji czy zrobić zakupy w prywatnym sklepie, nie widzę przeszkód, żeby prywatne parkingi wliczać do puli miejsc parkingowych w mieście.

Działanie kontrolerów SPP

Na tle Straży Miejskiej znacznie skuteczniejsze wydają się być działania kontrolerów Strefy Płatnego Parkowania. Są obecni na Starówce w większej liczbie, działają częściej i – co ważne – wykonują swoje obowiązki proaktywnie, bez konieczności wezwania. Z punktu widzenia efektywności systemu jest to ogromna zaleta.

Co więcej, kontrolerzy SPP mogą zgodnie z prawem wystawiać więcej niż jeden mandat za ten sam pojazd – jeśli ten parkuje bez opłaty przez kilka dni. W przypadku Straży Miejskiej jest to niemożliwe, gdyż karany jest wyłącznie fakt “zaparkowania”, nie sam ciągły postój w miejscu do tego nieprzeznaczonym.

W związku z tym zasadne wydaje się pytanie, czy nie warto byłoby rozważyć rozszerzenia uprawnień kontrolerów SPP – tak, aby mogli oni również karać za parkowanie poza wyznaczonymi miejscami w obrębie strefy. Pozwoliłoby to w praktyce kontrolować rzeczywiście całą “strefę”, a nie wyłącznie konkretne, oznakowane miejsca. Byłby to realny krok ku zwiększeniu skuteczności systemu.

Systemowy charakter problemu

Zdaję sobie sprawę z tego, że na poziomie miasta (samorządowym) niewiele jesteśmy w stanie zrobić, bo jest to problem systemowy. Problem z brakiem odpowiednich przepisów, interpretacją innych oraz brakiem w aktualizacji taryfikatora mandatów za parkowanie od kilkudziesięciu (sic!) lat.

Dlatego właśnie, korzystając z okazji, chciałbym zachęcić wszystkich Państwa do zapoznania się ze społecznymi postulatami nowelizacji przepisów. Na stronie internetowej Miejskiej Agendy Parkingowej można zapoznać się ze skrótowo przedstawionymi głównymi założeniami. Zachęcam Państwa, jako osoby posiadające sprawczość, do zaangażowania się w zmianę prawa i do dopisania się do listy sygnatariuszy postulatów.

Budowa nowych parkingów

Na koniec chciałbym poruszyć wątek rzekomego braku miejsc parkingowych w centrum. Na lokalnych grupach społecznościowych regularnie pojawiają się głosy, że w Gliwicach “nie da się zaparkować”. W mojej ocenie jest to mit.

Ruch samochodowy związany z poszukiwaniem miejsc parkingowych nasila się w trzech okresach tygodnia: podczas mszy świętej, w porze obiadowej w weekendy oraz w sobotnie przedpołudnie (zakupy na małym rynku). W tych momentach – według moich obserwacji – nawet połowa zaparkowanych samochodów stoi nielegalnie. Powodem może być również fakt, że parkingi wielopoziomowe są płatne, a SPP w weekndy – darmowa. Pytanie, czy potencjalnie wybudowany wielopoziomowy parking “miejski” również byłby darmowy…?

Jak już wspominałem, jestem kierowcą – posiadam samochód i od kilku miesięcy dokumentuję miejsca, w których parkuję. Chciałem w ten sposób pokazać, że parkowanie w centrum Gliwic wcale nie musi być problemem. Legalne miejsca są dostępne, a ich znalezienie nie zajmuje pół godziny. Na przygotowanej przeze mnie stronie internetowej od lutego prowadzę dokumentację swoich parkowań i zachęcam Państwa do zapoznania się z tym materiałem. Oczywiście mam świadomość, że to dowód anegdotyczny – niemniej pokazuje on, że miejsca szukam o różnych porach dnia i w różnych dniach tygodnia, i zawsze udaje mi się je znaleźć. Zdarzało się, że musiałem zaparkować nieco dalej, ale przez osiem lat mieszkania na Starówce nigdy nie musiałem zostawiać auta dalej niż na ul. Chopina. Czy to daleko od Rynku? Dla niektórych być może tak – dla mnie to po prostu koszt mieszkania w ścisłym centrum.

W Gliwicach istnieją już dwa parkingi wielopoziomowe – przy ul. Dunikowskiego i ul. Jana Pawła II – zlokalizowane w bardzo bliskiej odległości od Rynku. Obecnie są one wykorzystywane zaledwie częściowo – np. parking przy Dunikowskiego ma w weekendy jedynie 40% obłożenia (informację taką otrzymałem od zarządcy parkingu). Problemem nie jest więc brak infrastruktury, a nastawienie kierowców, którzy chcieliby parkować jak najbliżej celu podróży.

W kampanii pani prezydentki pojawiały się koncepcje parkingu wielopoziomowego, zaprojektowanego przez panią urbanistkę. Koncepcja jak najbardziej interesująca i estetyczna – więcej takich inicjatyw w Gliwicach przyjąłbym z ogromną radością. Chciałbym jednak upewnić się, że miasto wykona (bo liczę, że decyzja o takiej budowie jeszcze nie zapadła) odpowiednią pracę w temacie zbadania potrzeb parkingowych.

W dyskusjach o parkowaniu często pojawia się argument, że osoby starsze lub z niepełnosprawnościami nie mogą przejść kilkuset metrów do restauracji czy sklepu. Oczywiście – osoby z ograniczeniami ruchowymi powinny mieć zapewniony możliwie najwygodniejszy dostęp do celu. Problem w tym, że ten argument najczęściej podnoszą... młodzi, zdrowi kierowcy. Najlepiej widać to w sobotnie poranki na małym rynku: starsze osoby przyjeżdżają tam autobusem, z wózkami na zakupy, pokonując spory dystans pieszo. W tym samym czasie okolice targu zastawiane są przez nowe auta – zazwyczaj prowadzone przez młodszych, sprawnych ludzi, którzy bez problemu mogliby zostawić samochód kilka kroków dalej. Przypomnę tylko, że tuż obok znajduje się wielopoziomowy parking (i to naprawdę obok, w bezpośrednim sąsiedztwie). Podobna sytuacja powtarza się w niedziele – na czas mszy świętej plac przy zabytkowym kościele zamieniany jest w parking (co jest decyzją księdza proboszcza, a plac jest częścią parafii, więc wydaje się być to w porządku), a z aut parkujących w miejscach niedozwolonych wysiadają całe rodziny, często również w pełni sprawne i młode.

Podsumowanie

Pozostaje więc odwieczne pytanie: jak wpłynąć na mentalność kierowców, żeby sami z siebie zrozumieli, że miejsc parkingowych wokół Starówki wystarczy dla wszystkich – o ile tylko przestaną próbować dojechać pod same drzwi. Wystarczy przecież zaparkować w rejonie aresztu (gdzie zawsze jest sporo wolnych miejsc), skorzystać z wielopoziomowych parkingów czy nawet z parkingu nad DTŚ i przejść spacerem na niedzielny obiad z rodziną (nie wspominając już o alternatywnych środkach transportu).

Chciałbym jeszcze raz zwrócić uwagę na to, że nie obwiniam o obecny stan ani Straży Miejskiej, ani władz miasta. Problemem jest system, który sprzyja kierowcom łamiącym prawo, przez co zapłacenie mandatu jest zwyczajnie tańsze niż legalne opłacenie postoju.

Po raz kolejny zachęcam Państwa do zapoznania się z Agendą Parkingową i do poruszenia tych tematów na wyższym szczeblu – z nadzieją, że wspólna presja wywierana na ustawodawcach doprowadzi do korzystnych zmian w prawie. Korzystnych zwłaszcza dla tych kierowców, którzy już dziś parkują zgodnie z przepisami.

Mam nadzieję, że przyszłe decyzje dotyczące organizacji ruchu, budowy parkingów czy rewitalizacji przestrzeni będą poprzedzone rzetelnymi konsultacjami społecznymi – takimi, które pozwolą wszystkim stronom przedstawić argumenty i wypracować możliwie najlepsze rozwiązania.

 
Czytaj dalej...

from Codzienność gryzie

Całe dorosłe życie ocierałam się o kwestie filozoficzne, w biologii, w tłumaczeniach, w rozmowach z mądrymi ludźmi. Nigdy jednak nie miałam czasu, aby się nad niektórymi rzeczami zastanowić. Dlaczego Paul Atryda widzial na księżycu swej planety mysz, a dlaczego ja widzę na naszym twarz? Czemu na przekór nauce wierzą ludzie w szkodliwość szczepionek? Co jest z nami, co jest z tym ludzkim rozumem?


Patrzymy i wyciągamy wnioski. Ale to, co widzimy, nie zawsze jest tym, co naprawdę istnieje – a to, co myślimy, bywa bardziej odbiciem naszych przyzwyczajeń niż rzeczywistości.

Umysł jest wygodny jak stary fotel – dopasowany do kształtu naszych przyzwyczajeń. Lubimy myśleć, że patrzymy na świat obiektywnie, że nasze zmysły i rozum są doskonałymi narzędziami poznania. Ale to właśnie one często prowadzą nas na manowce.

Widujemy zwierzęta w chmurach, twarz na Księżycu, widzimy znaki w zdarzeniach przypadkowych, szukamy wzorców, bo nasz umysł nie znosi chaosu. Upraszcza to, co złożone – z całej skali szarości wybiera czerń albo biel. To nie przypadek, to nieświadome dziedzictwo naszej natury. Tego rodzaju złudzenia dotyczą nas wszystkich, niezależnie od tego, kim jesteśmy. Nosimy w sobie wspomnienia przeszłości: dom, w którym się wychowaliśmy, lektury, które nas ukształtowały, wartości, które przyjęliśmy, zanim nauczyliśmy się pytać. Patrzymy na świat przez pryzmat osobistych doświadczeń, nieświadomi, że widzimy go przez krzywe zwierciadło. To złudzenia jednostkowe – osobiste filtry zmieniające obraz rzeczywistości.

Do tego jest język – piękny, ale zdradliwy. Rozmawiamy, ale nie zawsze mówimy o tym samym. Słowa bywają nieprecyzyjne, pełne naleciałości, skrótów myślowych, stereotypów. Mówimy „bóg”, „honor”, „ojczyzna”, jakby te pojęcia były oczywiste, a tymczasem mają one inne znaczenie w ustach różnych ludzi. Na rynku języka – forum naszych codziennych rozmów – łatwo sprzedać słowo bez treści i trudno ustalić, o czym tak naprawdę rozmawiamy.

I wreszcie teatr – miejsce wielkich narracji. Uczymy się ich z książek, wykładów, tradycji. Przyjmujemy gotowe scenariusze, bo tak jest łatwiej – nie trzeba się zastanawiać, ktoś zrobił to za nas. Ufamy autorytetom, systemom, doktrynom, nie pytając, kto i po co napisał te role dla nas. Takie złudzenia rodzą się z zaufania – czy raczej ślepego podporządkowania scenariuszowi, ktory uwalnia nas od kłopotliwej potrzeby myślenia i stawiania pytań.

Francis Bacon uważał, że świadomość tych złudzeń to pierwszy krok do prawdziwego poznania świata. Dopóki tkwimy w wygodnym fotelu naszych przyzwyczajeń, patrzymy na rzeczywistość przez pryzmat osobistych doświadczeń i wdrukowanych wyobrażeń. Żeby naprawdę poznać świat – musimy wstać, wyjść ze strefy komfortu i wziąć się za bary z czterema bożkami, którzy mydlą nam oczy.

Screenshot-20250325-190141

Francis Bacon – filozof początku nowożytności – jako jeden z pierwszych próbował nazwać te zniekształcenia. Opisał cztery główne typy złudzeń, które niepostrzeżenie wkradają się w nasze poznanie. Wyróżnił cztery rodzaje złudzeń, tzw. idole.

Nazwał je idolami – bo mają siłę fałszywych bożków, którym wierzymy bardziej niż faktom.

Idole plemienne to błędy wynikające z samej natury ludzkiego umysłu – jesteśmy skłonni do upraszczania złożonych zjawisk, bo tak jest wygodniej. Ufamy zmysłom, choć wiemy, że mogą zawodzić. Nasz umysł szuka porządku tam, gdzie go nie ma, i niechętnie przyjmuje nowości.

Idole jaskini (czyli umysłu) wynikają z indywidualnych doświadczeń – każdy z nas patrzy na świat inaczej, przez pryzmat wychowania, lektur, środowiska, poglądów. To, co widzimy, jest filtrowane przez osobistą „jaskinię”.

Idole rynku to pułapki języka. Nazwa polska jest myląca, bo chodzi o rynek jako miejsce wymiany myśli (forum). Mówimy nieprecyzyjnie, używamy słów-wydmuszek, które bardziej zaciemniają niż wyjaśniają. Język, zamiast opisywać rzeczy, często narzuca własną logikę i rozmywa granice pojęć.

Idole teatru to ślepa wiara w autorytety i gotowe systemy. Przyjmujemy je jak przedstawienie – z całym scenariuszem – nie kwestionując, nie sprawdzając, nie myśląc samodzielnie.

Złudzenia te nie są winą jednostki, lecz wpisane są w nasz sposób poznawania świata. Dlatego Bacon podkreślał, że potrzebujemy metody – rygorystycznej, krytycznej, opartej na doświadczeniu. Metody, ktora powoli oczyści nasze poznanie z tych błędów i zbliży nas do rzeczywistości takiej, jaka jest, a nie takiej, jaką sobie wyobrażamy.

 
Czytaj dalej...

from ihor 🏴‍☠️

Jak każdy polski kierowca byłem przekonany, ba – wiedziałem – że jestem świetny. Nie straszne mi ciężkie warunki, śliska nawierzchnia... zawsze dam sobie radę. Moją supermocą była długa jazda. Taka naprawdę długa, naście godzin bez przerwy, czasem dłużej. Trasa w te i z powrotem do centralnych Niemiec? Nie ma sprawy, na jeden strzał, z przerwą na tankowanie. Gdańsk – Kraków? Pikuś, ruszajmy choćby teraz. Szybki wypad do Pragi?

Aż do pewnego pięknego dnia, gdy pędząc S7 zasnąłem za kierownicą i tylko krzyk pasażerki uratował nas przed wypadnięciem za barierki. W ostatniej chwili udało mi się odbić w lewo; skończyło się na skasowanym całym boku samochodu, na szczęście ofiar w ludziach brak. Po tym zdarzeniu dotarło do mnie, że nie jestem żadnym królem szos. tylko debilem, który dotychczas po prostu miał szczęście.

Po co o tym piszę? Bo czasem musimy dostać od życia po ryju, by dotarła do nas własna marność. Czasem musisz się publicznie zbłaźnić na firmowym evencie, byś zrozumiał, że już nie kontrolujesz swego picia. Albo zasłabnąć na środku ulicy, by zacząć szanować swój organizm. Albo na kolanach prosić ukochaną, by wróciła...

Każdy z nas ma swoją barierkę na S7.

 
Czytaj dalej...

from Codzienność gryzie

Skończyłam drugi album obrazów Jana Betleya

To jakby drugie wydanie albumu z 2001 roku, ale dodałam też 11 zdjęć szkiców do stacji drogi krzyżowej do kościoła na Górkach w Płocku — nigdy nie były publikowane, a mają swój urok. Album ma ponad 80 stron i tym razem każdy obraz ma swoją stronę, a kolory nareszcie będą zbliżone do oryginałów.

2025-03-07-15-00-13-Fotoksi-ka-edytor-Colorland-Vivaldi

2025-03-07-14-59-59-Fotoksi-ka-edytor-Colorland-Vivaldi

2025-03-07-15-00-13-Fotoksi-ka-edytor-Colorland-Vivaldi

2025-03-07-15-00-40-Fotoksi-ka-edytor-Colorland-Vivaldi

 
Czytaj dalej...

from Przemyślenia Anedroida

Android – system operacyjny na urządzenia takie jak smartfony i tablety, ale także znajduje się go w telewizorach, zegarkach i innych akcesoriach. anedroid – nie-typowy użytkownik mający inny system niż wszyscy, autor tego bloga i tego bloga.

Nie posiadam Androida w czystej (niezmienionej) postaci... choć jest ona zdecydowanie czystsza niż ta stojąca na sklepowej półce: bez GAPPS-ów, usług Googla, nawet Google Play tam nie ma. Brzmi jak Huawei z App Gallery? Niektórym to się nawet nie mieści w głowie, że apki da się pobierać z innych źródeł i może to być nawet bezpieczniejsze!

Mit otwartości

Systemu open source, którym tak chwali się Google, nie znajdziecie w żadnym ze swoich smartfonów (o ile sami go tam nie wgraliście). AOSP (Android Open Source Project) stanowi bazę dla wszystkich dystrybucji Androida. Zawiera tylko podstawowe funkcjonalności.

Android w wydaniu Googla (znajdziemy go m.in. w smartfonach Pixel) stanowi własnościowe rozszerzenie AOSP z dodaną integracją usług Googla. Integracja ta jest zaszyta głęboko w system, lub – cały system jest nią przesiąknięty. To nie tylko aplikacje jak YouTube, Gmail i Kontakty, ale również interfejsy programistyczne (API) na których polega wiele popularnych aplikacji jak Netflix, mObywatel, MS Teams, jakdojade, i wiele innych. Uruchomione na AOSP bez tych interfejsów mogą nie zadziałać.

Dodatkowo, producenci smartfonów często rozszerzają Googlowego Androida o swoje dodatki i preinstalowane apki 3rd party (Facebook, TikTok, Messenger, Twitter, etc.), własne apki do kontrolowania urządzenia i oczywiście własny ekran ustawień, który musi być inny w każdym smartfonie, aby nie można było łatwo odnaleźć tego co trzeba. A zbiór oprogramowania rośnie, pojawiają się podwójne aplikacje: galerii, menedżera plików (nawet 3), przeglądarki czy poczty, a oprócz tego całe mnóstwo ukrytego i zamaskowanego spyware, który albo sam was szpieguje, albo daje aplikacjom 3rd party taką możliwość.

Właściwie Google jest autorem także AOSP, więc ma pełną kontrolę nad kierunkiem jego rozwoju. Od pewnego czasu przyjął taką strategię, że tworzy i rozwija GAPPS-y zastępujące oryginalne kontakty, dialer, kalendarz czy galerię – tamtych już nie rozwija, jak najwięcej przenosi do Google Androida, tak że z AOSP zostaje sama skorupa, niezbyt atrakcyjna wizualnie i niezbyt używalna out-of-the-box. Ale dzięki AOSP zachowuje pozór otwartości.

Więc nie, nie używacie otwartego Androida. Ja używam otwartego Androida. Nie AOSP, lepszego.

Alternatywny Android?

LineageOS (dawniej Cyanogenmod) bazuje na AOSP i jest rozszerzeniem 3rd party. Całość pozostaje open source poza własnościowymi sterownikami, bez których sprzęt by nie działał. Są podstawowe aplikacje systemowe zastępujące te z AOSP, są dodatkowe opcje customizacji, gesty, etc. i tyle. Resztę mogę doinstalować i ustawić po swojemu – może inny launcher, może coś z pakietu Fossify, może ciekawszą klawiaturkę – żyć, nie umierać. Mogę uczynić swój telefon tak bardzo minimalistycznym lub zbloatowanym jak zechcę.

Skąd biorę aplikacje, skoro nie z Google Play? 99% z F-Droida. Polecam to źródło, jest bezpieczniejsze, nieskażone korporacyjnymi interesami i zawiera wyłącznie aplikacje open source. Drugim źródłem jest nieco luźniejszy w swej polityce IzzyOnDroid. Czasem coś przydatnego uda się znaleźć na Githubie w zakładce Releases, choć tu już trzeba zachować dozę ostrożności.

Jak coś jest tylko na Google Play, zapewne plik apk krąży po stronach jak apkmirror, apkpure, apkcombo, etc. Nie do końca im ufam, ale to samo tyczy się Googla. Niezaufanych aplikacji należy unikać, a gdy to niemożliwe – izolować w Shelterze. I oczywiście nie dawać niepotrzebnych uprawnień typu lokalizacja czy mikrofon. Jednak z powodu braku własnościowych API Googla, niektóre apki mogą u mnie nie działać częściowo lub w ogóle.

W Androidzie aplikacje mogą posiadać uprawnienia do instalacji innych aplikacji (za każdorazowym potwierdzeniem użytkownika). Są to: przeglądarki, menedżery plików i sklepy z aplikacjami. W każdym przypadku całość sprowadza się do otwarcia wcześniej pobranego pliku apk (stąd apki). Do instalacji nie jest potrzebny internet – plik można np. przesłać z komputera przez USB lub z innego telefonu Bluetoothem. Sklep jak F-Droid ułatwia wyszukiwanie i instalowanie nowych, ale też sprawdza aktualizacje i w zależności od ustawień – albo wyświetla powiadomienie, albo dokonuje aktualizacji automatycznie.

 
Read more...

from Posklejane

Technofeudalizm należy rozumieć raczej jako np. zjawisko maksymalnego skupienia środków produkcji w rękach potentatów z konkretnej branży. Dążenie do oligopolu gigantów cyfrowych, który przeradza się w oligarchię za sprawą swojego wpływu na legislację państwową. Uzależnienie państw od kaprysu bogatych dostawców oprogramowania do infrastruktury krytycznej. Słowem – kapitalizm.

To wywłaszczenie dokonywa się poprzez działanie praw, nieodłącznych od samej produkcji kapitalistycznej, a mianowicie poprzez centralizację kapitałów. Jeden kapitalista zabija wielu kapitalistów. Centralizacji czyli wywłaszczaniu wielu kapitalistów przez niewielu, dotrzymują kroku rozwój pracy zrzeszonej na coraz większą skalę, świadome techniczne stosowanie, wiedzy, planowa eksploatacja ziemi, przekształcanie środków pracy w takie środki pracy, które nadają się jedynie do zbiorowego użytku, oszczędzanie wszelkich środków produkcji dzięki stosowaniu ich, jako środków pracy zbiorowej, społecznej, wreszcie wciągnięcie wszystkich narodów w sieć rynku światowego, a przez to międzynarodowy charakter ustroju kapitalistycznego. W miarę zmniejszania się liczby magnatów kapitału, którzy przywłaszczają sobie i monopolizują wszelkie korzyści, płynące z procesu tych przekształceń, wzrasta masa nędzy, ucisku, niewoli, zwyrodnienia i wyzysku, ale jednocześnie wzbiera bunt klasy robotniczej, wciąż wzrastającej, a wyszkolonej, zjednoczonej i zorganizowanej przez sam mechanizm kapitalistycznego procesu produkcji. Monopol kapitału staje się zaporą dla trybu produkcji, który z nim i pod nim się rozwinął. Centralizacja środków produkcji i uspołecznienie pracy dochodzą do punktu, gdy już się nie mieszczą w swej kapitalistycznej łupinie. Łupina ta pęka.

Karl Marx “Kapitał”, tom 1, rozdział 24, 7 Tendencja dziejowa nagromadzania kapitalistycznego.

Wg współczesnego marksizmu wyróżniamy w końcu formy kapitalizmu i na końcu tego spektrum jest właśnie “późny kapitalizm”, czy też “kapitalizm późnego etapu”. I w tym właśnie żyjemy.

Nazwa jest o tyle myląca, że mimo “późnego” charakteru tego ustroju, nie będziemy mieli do czynienia z “zawaleniem się kapitalizmu pod ciężarem własnych sprzeczności”, jak prorokowano kiedyś. Nie, taki stan może trwać wieki, dopóki będą zasoby do eksploatacji. I wbrew dawnemu deterministycznemu przekonaniu, nie będzie “następnego etapu” w postaci komunizmu. Najpewniej po późnym kapitalizmie nie będzie już niczego. Zwłaszcza nas.

Neoliberałowie twierdzą, że zysk jakoś pojawia się równolegle do biedy ludzi. Kapitaliści są bogaci tylko dlatego, że kontrolują zasoby, których inni ludzie potrzebują, aby się utrzymać, i w ten sposób mogą wykorzystywać ich pracę. W momencie kiedy sztuczna inteligencja i roboty w posiadaniu możnych sprawi, że ludzie nie będą już potrzebni do wyzysku, ludzie staną się

  1. narracyjnie zanieczyszczeniem dla ziemi
  2. faktycznym zagrożeniem dla ich władzy.

Skończy się to ekofaszyzmem i eksterminacją w imię lebensraum. Wchodzimy teraz w końcową fazę.

Są ludzie, którzy naprawdę wierzą w makiawelizm i znajdują się w najgorszych możliwych miejscach, takich jak stan faktycznej władzy. Żadna nadprzyrodzona moc nie przyjdzie nam z pomocą, gdy zdecydują się nas zdziesiątkować lub wdrożyć zabijanie gorszych w imię czystej krwi. Wierzymy, że to, co robią, jest skrajnie złe i powinniśmy to powstrzymać. Oni nie wierzą. Nie robi mi większej różnicy, czy ten fakt wynika po prostu z tego, że jesteśmy bardziej cnotliwymi ludźmi niż oni, prawdy objawionej czy czegokolwiek innego. Nie sądzę, że kiedykolwiek uzyskamy odpowiedź na pytanie, skąd bierze się to przeczucie. To nie odbiera żadnej ważności naszej moralności.

tesla rys.: https://zezvaz.com

 
Czytaj dalej...

from ihor 🏴‍☠️

Kiedyś na komputerze miałem mnóstwo programów: osobna aplikacja do muzyki, klient poczty, edytor tekstów, grafiki. Dziś 9o% rzeczy robię przez przeglądarkę, z zewnętrznych aplikacji zostało praktycznie kilka niedobitków. Po kolei:

Firefox – od zawsze moja podstawowa przeglądarka, z garścią przydatnych dodatków. W nim sprawdzam pocztę, bankuję, fediwersuję itd. Są dni, że jest to jedyny program jaki uruchamiam.

Libre Office – pakiet biurowy, wykorzystywany coraz rzadziej. Z writera korzystam naprawdę od wielkiego dzwonu, trochę częściej z arkusza kalkulacyjnego, który u mnie jest typowym “programem do tabelek”

EditPad Lite – do pisania krótkich tekstów (takich jak ten). Zastąpił windowsowego Notatnika.

QuiteRSS – zainstalowany po tym, jak wujek Google postanowił ubić swój czytnik. Prosty, lekki, czytelny, robi co trzeba – więcej nie potrzebuję.

KeePassX – manager haseł, używany od lat. Dzięki niemu unikam konieczności wymyślania nowych haseł, zapisywania ich na karteczkach, dopisywania “luty” na końcu i tych wszystkich rzeczy, których nie należy robić z hasłami.

I to tyle. Praktycznie już nie słucham muzyki na komputerze – teraz siedzę w rozkroku na dwóch skrajnych pozycjach: albo spotify, albo płyty. MP3 jeszcze się u mnie bronią w samochodzie, ale to ich ostatni bastion. Podobnie rzecz ma się z filmami, już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś na lapku oglądałem.

 
Czytaj dalej...

from fruktozaur

Wczoraj miałem urodziny.

Skończyłem czterdzieści pięć lat.

Trochę to do mnie nie dociera jeszcze – kiedy myślę “chłop po czterdziestce” to wyobrażam sobie jakiegoś poważnego typa w garniturze i z neseserem, jadącego samochodem do pracy. Patrzę w lustro i nie widzę żadnego podobieństwa.

Kryzys wieku średniego bierze się podobno z poczucia straconego czasu i świadomości nieuchronnie nadciągającego końca. Jeśli tak, to w tym momencie tkwię w nim bardzo głęboko.

 
Czytaj dalej...

from Opowiadania

Pokój przypominał starą serwerownię w piwnicy opuszczonego od kilkudziesięciu lat budynku. Lars z trudem znalazł miejsce, żeby usiąść, pomiędzy kanciastymi szarymi skrzyniami i rozkręconym sprzętem, z którego wylewały się kłęby grubych przewodów. Wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu a w odległym kącie chłopak zobaczył gęstą pajęczynę. Obecnie utrzymanie porządku było bardzo nisko na liście priorytetów jego przyjaciółki. Lars patrzył na plecy Enlai i jej długie białe włosy, związane w koński ogon. Tamta nawet się nie odwróciła, kiedy nieoczekiwanie postanowiła przerwać ciszę, wypełnioną tylko szumem licznych komputerów. – Mam to! – Eee… gratulacje? – mruknął Lars. Nie wiedział jak powinien zareagować. Wstał i podszedł bliżej, próbując zobaczyć coś na trzech ekranach nad stołem, dwóch fizycznych i jednym holograficznym. Widział tylko liczne terminale z szybko zmieniającym się tekstem. Na jednym z nich, w dolnym rogu ekranu po prawej stronie, linijka po linijce pojawiały się duże liczby, na pierwszy rzut oka coraz większe, jak przyspieszone odliczanie do eksplozji. – No dobra – odezwał się Lars po dłuższej chwili – Zarobiłaś już swoje uczciwie zasłużone punkty szpanu. Możesz teraz po prostu włączyć wizualizację? Enlai, nie odrywając wzroku od środkowego ekranu, szybkim ruchem wcisnęła sekwencję klawiszy na staroświeckiej klawiaturze. Na prawym ekranie pojawiła się świecąca siatka na ciemnozielonym tle, po którym powoli i chaotycznie poruszał się ciemnoczerwony kleks, stale zmieniający kształt. Lars miał wrażenie, że coś mu to przypomina, poza tym, że plama zdawała się próbować uciec. – To znowu jakaś twoja sztuczna inteligencja? – spytał. Enlai skinęła głową i w końcu odwróciła się do przyjaciela. Cybernetyczne oczy z czarnego matowego metalu kontrastowały z jej jasną cerą. – Tak. I dobrze wiem, że dalsze testy będę musiała przeprowadzać na bardziej złożonym modelu. Plama na ekranie zaczęła się zmniejszać, poruszała się też zdecydowanie wolniej. Enlai znowu nacisnęła kilka klawiszy i w rogu wizualizacji zaczęły pojawiać się liczby, tym razem malejące. – Chyba się poddaje – stwierdziła Enlai z satysfakcją. Plama przybrała ciemniejszy, bardziej fioletowy kolor i zmniejszyła się jeszcze bardziej. Po długiej chwili napięcia, od którego rozgrzane powietrze w pokoju zrobiło się gęste, całkiem zniknęła. – Zabiłaś go? – spytał Lars cicho. – Na to wygląda. Obecnie wystarczy, żeby spróbował analizować kod i już to łapie. Lars zauważył, że przyjaciółka mówi szybko i głośno, jakby próbowała przykryć zdenerwowanie. – Czyli naprawdę się udało. Gratuluję. Teraz możesz pozwolić sobie na chwilę odpoczynku, zanim padniesz tu ze zmęczenia. Enlai westchnęła i podniosła się z taboretu, który mimo małych rozmiarów z ledwością mieścił się wśród pokrywającego podłogę złomu. Dziewczyna z trudem utrzymała równowagę, próbując odejść od biurka. Była na środku pokoju, kiedy zorientowała się, że nadal ma przewód podłączony do wejścia wszczepionego w nadgarstek. Wyrwała go niecierpliwym ruchem. – Chyba wolałem, kiedy całe dnie grałaś w Superego i nabijałaś statusy – mruknął Lars – Nawet jak zarwałaś parę nocy, nie wyglądałaś jak zombie tak jak teraz. To trwa już chyba pół roku. – Wiesz, dlaczego to robię. – Wiem. I mam nadzieję, że kiedy w końcu ci się uda, znowu będzie jak dawniej. Będziemy grać w spacenecie… – Nie – przerwała Enlai gwałtownie – Nie zamierzam więcej grać w Superego. Żadnych gier produkowanych przez… – To akurat nie jest produkcji Blueleaf – zauważył Lars. – Korporacje – dokończyła Enlai – Żadnych produktów megakorporacji. Widzisz, do czego to nas wszystkich doprowadziło. Jakby na potwierdzenie jej słów na zewnątrz rozległ się donośny huk, który dotarł do nich przez uchylone okna w innych pomieszczeniach. Oboje podskoczyli. Nie próbowali odsłonić okna, do którego dostęp mógłby być wyzwaniem, i od razu pobiegli do kuchni. Zdążyli zobaczyć jak dwa samochody, które chwilę wcześniej zderzyły się na torze powietrznym kilkanaście metrów wyżej, teraz w kłębach czarnego dymu spadały w dół. Na kładkach łączących najbliższe drapacze chmur zaczęły zapalać się czerwone światła a chwilę później zawyła syrena. – To chyba jakaś awaria – powiedział cicho Lars – Na tych wysokościach mało kto jeździ bez autopilota. – Pewnie to też Szepty – syknęła Enlai, mimowolnie zaciskając pięści – Będą coraz częściej przebijać się przez firewalle aż w końcu żadna bariera ich nie powstrzyma. Chyba, że ktoś coś z tym zrobi. – Ty będziesz tym kimś? Enlai zaśmiała się gorzko. – Nawet na to nie liczę. Nie nadążę za ich samodoskonaleniem. Ja chcę tylko uwolnić swoich. A ci, których wyeliminuję po drodze, będą tylko kroplą w morzu. Lars widział, że ręce dziewczyny drżą. Zrozumiał w końcu, z czym kojarzyła mu się zanikająca zmiennokształtna plama. Na slajdach, które dawno temu oglądał w szkole na lekcjach biologii, podobnie wyglądały wizualizacje komórek nowotworowych niszczonych przez przeciwciała.

Kiedy na środku terminala pojawił się zielony komunikat „OK”, Enlai natychmiast przełączyła się na wewnętrzną sieć, odizolowaną od globalnego internetu. Na sąsiednim ekranie transmisja wiadomości nagle się zatrzymała. Dla Enlai nie miało to znaczenia, zdążyła już usłyszeć, że Rory Kalvin, który za życia był popularnym wśród dzieci i młodzieży influencerem, ogłosił kolejne wyzwanie, polegające na demontowaniu urządzeń domowych i zdążył doprowadzić do serii pożarów i śmierci kilku dzieciaków. – Żałuję, że nie mogę cię dopaść, Kalvin – mruknęła dziewczyna z furią. Gdyby to jego Szept był jej kolejnym obiektem doświadczalnym, satysfakcja z sukcesu ulepszonej wersji zabójczego kodu byłaby większa. Jednocześnie Enlai miała świadomość, że praktycznie każdy z nich stanowił podobne zagrożenie. Większość Szeptów jeszcze czekała na swój czas, żeby mocno uderzyć. To był jeden z tych dni, kiedy Enlai z niedowierzaniem zadawała sobie pytanie, jak do tego wszystkiego doszło w ciągu zaledwie kilku lat. Pamiętała przemówienie Nolana Brankilda, prezesa korporacji Blueleaf, ogłaszającego swój nowy rewolucyjny projekt. Nadal trzymała archiwalne nagranie, na którym Brankild ogłaszał, że już wkrótce będzie możliwe odtworzenie osobowości człowieka po śmierci, wykorzystując dane zebrane z implantów w mózgu i treści publikowanych w sieci, z naciskiem na należący do Blueleaf popularny portal społecznościowy Sfera. Blueleaf równolegle wypuścił własną linię implantów i specjalne oprogramowanie do wgrania na urządzenia, które większość ludzi i tak już miała w czaszkach. Enlai pamiętała, że wśród jej znajomych ta zapowiedź spotkała się z drwiną. Nikt z nich nie wróżył projektowi powodzenia. Czatbot będący karykaturą zmarłej matki albo przyjaciela? Sama myśl o tym wydawała im się upiorna. Jednak ku ich zaskoczeniu program Blueleaf natychmiast po opublikowaniu pobił jakiś obłędny rekord popularności. Któryś medialny kaznodzieja-celebryta nazwał to wtedy świętokradztwem i ostrzegał, że zabawą w Boga ludzie nie stworzą na Ziemi raju, najwyżej piekło albo czyściec. Jego wypowiedzi Enlai nie zarchiwizowała. Rok później uznała słowa kaznodziei za prorocze. Dziewczyna nacisnęła klawisz, wywołując na centralnym ekranie komunikat o gotowości do skopiowania kodu na odizolowany, prawie pusty serwer. Potwierdziła go i włączyła wizualizację na ekranie po prawej stronie. Na tle zielonej siatki pojawił się jasno świecący, migoczący, zmiennokształtny punkt. Enlai poczuła, że patrzy na żywą istotę schwytaną w pułapkę. Nikt chyba umiał powiedzieć, jaki poziom samoświadomości posiadały Szepty. Niewątpliwie miały zdolność do celowego działania i to czyniło je tak niebezpiecznymi. Mniej więcej rok po stworzeniu pierwszego z nich z okruchów wspomnień zmarłego przyjaciela Nolana Brankilda, w globalnej sieci krążyło ponad osiem milionów Szeptów. Wkrótce potem zaczął się chaos. Jakby po przekroczeniu jakiejś masy krytycznej wirtualne awatary zmarłych masowo zmieniły się w złośliwe poltergeisty, które za cel obrały dręczenie żyjących. Mogły nie tylko psychologicznie gnębić swoje rodziny przez negatywne wiadomości i manipulację, ale też powodować jak najbardziej mierzalne szkody, przejmując kontrolę nad podłączonymi do sieci urządzeniami. Nie miało znaczenia, czy była to kuchenka, ekspres do kawy, system miejskiego monitoringu czy mające kontakt z internetem serwery firm. Wszystko mogło paść ofiarą niespokojnych bytów, nieustannie ewoluujących i coraz lepiej pokonujących zabezpieczenia. Internet wraz ze spacenetem, zaawansowaną wirtualną rzeczywistością, z łączącej ludzi przestrzeni przekształciły się w pole bitwy. Kolejne próby zatrzymania albo niszczenia Szeptów prowadziły głównie do spektakularnych awarii i stopniowej fragmentacji sieci. Nawet jeśli wcześniej zaświaty i potępione dusze nie istniały, ludzie stworzyli je sobie na własne życzenie. Cichy sygnał z serwera za plecami Enlai poinformował, że kod-pułapka został skopiowany. Wokół zielonej siatki wizualizacji pojawił się czerwony obrys. Dziewczyna odsunęła ręce od klawiatury i zacisnęła palce na krawędzi stołu. Świetlisty punkt zbliżył się do obwodu i wysłał ku czerwonej krawędzi ciąg nieco ciemniejszych małych kropek. Chwilę później sam zmienił kolor na jaskrawą czerwień. Przez chwilę Enlai jednocześnie śledziła wizualizację i ciągi liczb w terminalu. Czuła, że się przeliczyła i tym razem próba nie zakończy się pełnym sukcesem. Po eksperymentach z prymitywnym AI nauczyła się przewidywać efekt na podstawie tych wartości. Kiedy po boleśnie długim oczekiwaniu dość ciemna bezkształtna plama nie chciała zniknąć, dziewczyna ręcznie wysłała do serwera polecenie destrukcji. Przez terminal przebiegł ciąg kolejnych wielkich liczb. Na chwilę przed ostatecznym zniknięciem plamy, w rogu ekranu pojawiło się małe, niewyraźne zdjęcie przedstawiające twarz mężczyzny, z ustami szeroko otwartymi w krzyku. Trwało to tak krótko, że mogło równie dobrze być złudzeniem. Enlai odskoczyła, prawie przewracając taboret. Poczuła jak jej ciało oblewa zimny pot. Powróciła myśl, która kilka miesięcy wcześniej skłoniła ją do rozpoczęcia tego projektu. W oryginalnych historiach o wampirach nie chodziło o polowanie ani o zemstę. Niszcząc krwiożercze stworzenie, które niejednokrotnie za życia było kimś bliskim, uwalniało się potępioną duszę, dając jej szansę na wieczny spoczynek. Enlai zacisnęła zęby i prostym poleceniem przywołała log na centralny ekran. Musiała jak najszybciej dopracować swój kod. Każdy mijający dzień oznaczał dłuższą niewolę jej dziadka i wujka, skazanych na cyfrowy wampiryzm.

Kod-pułapka zadziałał w pełni przy trzeciej próbie. Enlai ciągle miała wrażenie, że wyniki testów na względnie młodych, słabych Szeptach, które dały się zwabić do jej sieci, nie mogą być wiarygodne. Przez kilkanaście następnych dni z pomocą Larsa próbowała przeprowadzać testy w terenie. W tym przypadku oznaczało to publiczny internet i spacenet. Ogłaszali fałszywe wydarzenia przez Sferę. Był to chyba najskuteczniejszy sposób częściowego wpływu na Szepty. Tym zajmował się Lars, który nadal posiadał konto na tym portalu. Enlai usunęła swoje lata temu, zanim jeszcze usługa posiadała pełną integrację ze spacenetem – w tamtym czasie niewiele osób decydowało się na taki krok. – Wiesz co jest w tym najgorsze? – spytała dziewczyna ponuro, kiedy wraz z przyjacielem szykowali kolejny próbny atak – Że szefowie Blueleaf nie ponieśli właściwie żadnych konsekwencji. Odpalili program samozniszczenia cywilizacji, wydali jakieś oświadczenie na konferencji prasowej i stwierdzili, że nikt nie mógł tego przewidzieć. I to wszystko, proszę się rozejść. – Wartość na giełdzie trochę im spadła – bąknął niepewnie Lars. – Ale i tak nadal mają więcej niż przed oficjalnym otwarciem tego wirtualnego czyśćca. Eksperymenty w spacenecie pozostawili na koniec, kiedy mniej więcej wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Na tym etapie mieli już na koncie osiem anihilowanych Szeptów. Enlai nie wiedziała, kim te osoby były za życia i wolała się nad tym nie zastanawiać. Dwa razy widziała przez ułamek sekundy podobne niewielkie fotografie jak przy pierwszej próbie. Teoretycznie mogłaby próbować je przechwycić i porównać z bazą zdjęć profilowych na Sferze, ale zdecydowała się tego nie robić. Nie potrzebowała dodatkowych rozterek moralnych. Gdyby Szepty były tylko tworem podobnym do AI, byłoby prościej, ale użycie danych z implantów zmarłych osób nasuwało pytanie, czy jakaś część ich jaźni nie została przeniesiona do wirtualnego awatara. Enlai musiała powtarzać sobie, że unicestwienie takiego bytu było aktem łaski. Miała po prostu egzorcyzmować zabłąkane duchy. Widziała, że jest w tym skuteczna. Obecna wersja programu powodowała wysyłanie sygnałów na jej serwer przez zainfekowany Szept, do momentu eliminacji, niezależnie od jego przemieszczania się w sieci. Przy pierwszym wejściu do spacenetu Lars był zaskoczony. W przeciwieństwie do Enlai od kilku lat nie bywał w publicznej przestrzeni, a na pewno nie logował się tam od początku kryzysu z Szeptami. Sieć wirtualnych miast przypominała obecnie sypiącą się ruinę. Większość osób logowała się do zamkniętych enklaw, pozwalając na przyspieszony rozkład ogólnodostępnej części. Tu od kilku lat królowały Szepty a przypadkowe spotkanie zalogowanego człowieka graniczyło z cudem. Enlai rozstawiała wśród ruin pułapki, tutaj materializujące się jako sześcienne skrzynki, i czekała ukryta w pobliżu. Nie była pewna, czy to obecność jej kodu, czy raczej jej własna, bardziej przyciągała Szepty. Od razu mogła ich rozpoznać, ludzkie sylwetki, dziwnie rozciągnięte, o długich kończynach i palcach, otoczone ciemną aurą jakby wydobywał się z nich gęsty dym. Kiedy wystarczająco zbliżyli się do zabójczych skrzynek, wśród trzasku wyładowań stanęli w ogniu. Enlai widziała, że ciemniejsze postacie, spowite bardziej gęstą mgłą, nie zapalały się tak łatwo i częściej trzymały bezpieczny dystans. Starsze, bardziej doświadczone wampiry, przeszło jej przez głowę. Przed ostateczną akcją należało wzmocnić program autodestrukcji.

Enlai była pewna dwóch rzeczy. Że musiała się spieszyć z zastawieniem pułapki na awatary dziadka i wujka, i że powinna zrobić to w spacenecie. Trochę wbrew sobie czuła, że musi jeszcze zobaczyć ich twarze, zanim pożegna się z nimi na zawsze. Wspomniała o tym Larsowi tylko raz i nie była szczególnie zaskoczona jego reakcją. Przyjaciel stwierdził, że byłoby to niezdrowe i potencjalnie niebezpieczne. Enlai pozwoliła mu w ten sposób uciąć dyskusję i już do tego nie wracała. Łapała się na tym, że przy kolejnych doniesieniach o spowodowanych przez Szepty awariach, zastanawiała się, czy brały w tym udział uwięzione w sieci duchy jej bliskich. Z goryczą pomyślała, że nie tak chciała zapamiętać dziadka i wujka. Ich historia powinna zakończyć się dwa lata temu, po wypadku samochodowym, kiedy ratownik z pogotowia uczciwie stwierdził, że już nic nie da się zrobić. Ale obaj tragicznie zmarli mieli implanty w głowach i konta na Sferze. I obaj pobrali na implanty oprogramowanie Nolana Brankilda, kupieni przez jego złudną obietnicę nieśmiertelności. Podpisywanie cyrografu nigdy nikomu nie wyszło na dobre, pomyślała Enlai, wysyłając wiadomość na dawne skrzynki mailowe wujka i dziadka. Kiedy już nie mogła się wycofać, bo jej zaproszenie poleciało w eter, dziewczyna poczuła przypływ nagłego lęku. Czy Lars mógł mieć rację i rzeczywiście coś jej groziło? Spacenet był wirtualnym światem i najgorszym problemem było najwyżej wylogowanie. Nie był to też pierwszy raz, kiedy wabiła Szepty do wydzielonej części własnej sieci. Raczej nie musiała się obawiać próby ataku na domowe urządzenia, bo już w czasach szkolnych zaczęła je modyfikować. Ze wszystkiego usunęła własnościowy firmware i nie podłączała niczego do publicznego internetu. Zhackowała nawet własne implanty, żeby mieć pewność, że będą służyć tylko jej, a nie interesom producentów. Fizycznie nie powinna być zagrożona. Od początku kryzysu Szeptów awarie dotykające sąsiadów i wspólnej przestrzeni wieżowca zwykle omijały jej mieszkanie. Po tym jak raz w całym budynku wyłączył się prąd, dziewczyna odkupiła od znajomego zapasowy akumulator, który teraz miała w pogotowiu. Nie zamierzała dać się siłą wyrwać z sieci w krytycznym momencie. Podłączyła przewody do wejść wszczepionych w nadgarstek i za lewym uchem, po czym usiadła pod biurkiem, opierając się o ścianę. To była jedyna możliwa bezpieczna pozycja w tym zagraconym pomieszczeniu. Zanim odcięła się od zewnętrznego świata, pomyślała, że w końcu doprowadzi ten pokój do porządku. Kiedyś. Jak już będzie po wszystkim.

Przygotowana do spotkania część prywatnego spacenetu Enlai była staroświecko umeblowanym pokojem. Dziewczyna inspirowała się zdjęciami ze starych rodzinnych albumów, tworząc pomieszczenie o żółtych ścianach, z kanapami pokrytymi białą wełnianą narzutą, miękkimi fotelami i pufami, małym stolikiem z ręcznie robioną serwetą i licznymi tanimi obrazami na ścianach. Już po fakcie, kiedy miała gotowy projekt, zdała sobie sprawę, że taki wystrój wyszedł z mody kilka pokoleń przed narodzinami dziadka, ale wówczas nie miała już siły ani ochoty nic zmieniać. Enlai usiadła na kanapie naprzeciwko ciemnych drewnianych drzwi. Pokój miał tylko jedno wejście, co też było zaplanowane. Kiedy dziewczyna przełączała się na widzenie kolejnych warstw w przestrzeni, mogła się upewnić, że złota świetlista siatka wypełnia wszystkie ściany. Wokół futryny drzwi lśnił potrójny obwód. System czekał w gotowości. Enlai nie zamierzała pozwolić, żeby Szepty jej zmarłych krewnych uciekły, jeśli cokolwiek pójdzie nie tak. Drzwi w końcu się otworzyły. Do pokoju weszła dwójka nienaturalnie wysokich mężczyzn, otoczonych szarosinymi pasmami dymu. Enlai od razu rozpoznała ich twarze, które nawet wydłużone, zachowały swoje rysy. Dziadek miał na sobie garnitur, w którym został pochowany, wujek nosił luźny sweter i dżinsy. Ich oczy na przemian wyglądały zwyczajnie ludzko albo rozpalały się złowieszczym fioletowym blaskiem. – Dawno się nie widzieliśmy – powiedział dziadek. Na chwilę połowa jego twarzy zniekształciła się w bryłę z dużych pikseli. Dał kilka kroków w stronę fotela przy stoliku. Enlai nerwowo spojrzała pod blat. Tamci raczej nie zdawali sobie sprawy z ukrytej pod stołem skrzynki ani z tego, że drzwi za nimi zostały całkowicie zablokowane. – Nie mieliśmy od ciebie żadnych wieści na Sferze – zauważył wujek, celując w nią oskarżycielsko palcem, bardziej przypominającym wydłużony szpon. – Usunęłam konto – wyjąkała Enlai – Już dawno. Na długo przed waszą śmiercią, dokończyła smutno w myślach. Szepty najwyraźniej nie posiadały wszystkich wspomnień, ale to nadal nie wykluczało możliwości, że nosiły w sobie cząstkę oryginalnej osobowości. Zarówno proces przenoszenia świadomości na serwery jak i późniejsza spontaniczna ewolucja mogły degenerować umysły. – Cały czas za wami tęskniłam – wykrztusiła Enlai – Bardzo mi was brakuje. Często o was myślę. – Więc mogłaś czasem porozmawiać – zauważył dziadek z wyrzutem. W tym momencie wciąż zachowywał normalny wygląd i względny spokój. Twarz wujka natomiast coraz bardziej przypominała dziób drapieżnego ptaka, a palce wydłużyły się jeszcze bardziej. Stwór zaczął powoli zbliżać się do Enlai – ale między nim a bratanicą cały czas znajdował się stolik z ukrytą pod blatem zabójczą pułapką. Kiedy przemieniony mężczyzna otarł się bokiem o blat, jego ciało otoczyły pomarańczowe pasma błyskawic. Stwór zawył, odrzucając głowę w tył. Dziadek gwałtownie zerwał się z fotela, tym samym zmniejszając dystans. Na ręce, które znalazły się blisko stołu, przeskoczyła jasna iskra. Starzec spojrzał na swoje płonące, jaśniejące dłonie. – Enlai, ty… – wychrypiał, patrząc na wnuczkę z niedowierzaniem. – Kocham was – powiedziała cicho Enlai – Będziecie zawsze żyć w mojej pamięci. A teraz odpuśćcie sobie i spocznijcie w pokoju. Jesteście wolni.

Kiedy płonące jasnym światłem postacie rozbiły się w chmurę iskier, aby ostatecznie zniknąć, umysł Enlai nadal pozostawał w wirtualnym pokoju. Emocje były jednak tak samo prawdziwe. Jeszcze zanim dziewczyna powróciła do rzeczywistości, jej skulonym ciałem wstrząsnął bezgłośny płacz.

 
Czytaj dalej...

from Privacy Matters

I've been using private email providers for a few years now, switching between Proton and Tuta. I believe both are great options and they are doing an incredible job of making privacy accessible to masses. Both offer free plans but it's best to support them with your money, especially if you need more disk space or certain (paid) features. Proton seems to be more encompassing and user-friendly while Tuta is cheaper and offers simpler interface. Lately I've come back to Tuta because apparently I don't need all the bells and whistles of Proton ecosystem. I must admit, though, that I still use Proton for certain tasks other than email (mostly Drive and VPN). Proton Pass is nice as well but I happen to prefer Bitwarden for my password management.

Back to email. Why am I using Tuta and why you should at least consider switching to a more privacy-oriented email provider? The following points apply to most private email services (Proton, Tuta, etc.)

  • No ads. Since you pay with money and not your data, as in the case of Gmail and many other 'free' email services, you can enjoy an ad-free inbox. It's true even for free tiers.
  • No tracking or spying. Yup, they just have no incentive to track you or spy on you. Even more importantly, your messages won't be used to feed the beast (i.e. train AI models).
  • Secure storage. Your emails are fully encrypted so the provider cannot access your inbox (even if they wanted to).
  • End-to-end encryption for in-house messages. For example, I can exchange E2EE emails with my wife who also uses Tuta 🙂
  • Intuitive interface. I prefer the simplicity of Tuta but Proton is probably the best looking private email out there.
  • Support for custom domains. A must-have for me; this is a paid feature, which shouldn't surprise anyone.

I'm sure I forgot about something but these are the points / benefits that I first came up with. It's 2025. We have amazing tools at our disposal. You really have no excuse not to try out some of them. Why not start with a private email and get a cool new address? Or use your existing domain(s) and move seamlessly between providers. It's up to you.

Let me know what you think about these private email providers. Drop me an email and I'll make sure to include your comments in a follow-up post. You can reach me at: mnarecki@tuta.com (did anybody mention cool domains? 😉)

 
Czytaj dalej...

from Privacy Matters

About this time last year I was clearly bored and so I launched a first Polish chatmail server: mailchat.pl. One year later and it's still up and running which I consider my little success. Setting it up wasn't as straightforward as I initially thought. Once it was done, though, the server hasn't required much maintenance. What I do on a regular basis are standard OS updates (it's plain Ubuntu), plus the updates from the chatmail repo. If you were to believe the numbers we have approximately 150 users, but it's hard to say how many of them are truly active. What I do know is that unused accounts are removed after 100 days. This mechanism, among others, ensures the efficient functioning of the instance, and takes some of the duties off the admin (i.e. me). So yeah, it's been a good year of uninterrupted service 😎

If you want to learn more about chatmail and Delta Chat in general visit their website: https://delta.chat

And if you want to support mailchat.pl you'll find the details at the bottom of the page.

Here's to the next full year of smooth sailing! 🥳

 
Czytaj dalej...

from fruktozaur

Piszę te słowa siedząc przy stole w małej kuchni. Kuchnia mieści się w drewnianym domku, a drewniany domek leży gdzieś w środku niczego. To będzie wpis o tym dlaczego się tu znalazłem.

Ponad cztery lata temu przygarnęliśmy z żoną psa z fundacji zbierającej szczeniaki po wsiach.

Piksel jest niedużym, rudym kundelkiem. Ci którzy go znają mówią, że ma “charakter” – charakter objawiający się głównie reagowaniem agresją lękową na wszystkie przechodzące psy i mężczyzn.

Ale nie zawsze tak było.

Pamiętam Piksela jeszcze jako pięciomiesięcznego szczeniaka, pamiętam jaki był radosny, ciekawski, jak dogadywał się z psami dużo większymi od siebie i jak potrafił do każdego człowieka podchodzić ufnie, żeby się przywitać. I kiedy wspominam tamte czasy nie mogę pozbyć się wrażenia, że wszystko zmieniło się trzydziestego pierwszego grudnia 2020 roku.

Piksel miał wtedy pięć miesięcy i od kilku tygodni poznawał świat – po serii obowiązkowych szczepień chroniących przed wszelkim paskudztwem mógł nareszcie wychodzić na spacery i powoli uczyć się załatwiać potrzeby fizjologiczne na zewnątrz. W związku z tym trzeba było odbywać z nim więcej spacerów niż z dorosłym psem; zgodnie z najlepszymi wzorcami absolutnie nie reagowaliśmy na to jak załatwiał się w domu, entuzjastycznie chwaliliśmy wszystko, co zostawiał od siebie na zewnątrz i stopniowo zmniejszaliśmy liczbę spacerów, żeby przyzwyczaić go do wychodzenia o stałych porach. Wtedy jednak – w grudniu 2020 – byliśmy na etapie mniej więcej pięciu spacerów dziennie.

Moja żona pracowała stacjonarnie (i nadal tak pracuje), więc byliśmy z Pikselem sami w domu i zbieraliśmy się właśnie do wyjścia. Siedemnasta to była godzina jednego z naszych spacerów. A więc szelki, smycz, kurtka, buty – i wychodzimy.

Uszliśmy może pięćdziesiąt metrów, kiedy z balkonu na drugim piętrze bloku naprzeciwko – dokładnie nad naszymi głowami, w odległości może piętnastu metrów – ktoś odpalił fajerwerki.

Kątem oka zdążyłem jeszcze zobaczyć kobietę za kierownicą przejeżdżającego samochodu – oderwała ręce od kierownicy i klaskała w dłonie podziwiając pokaz.

Pies zawył, zaczął szczekać i w panice rzucił się do ucieczki. Gdyby nie smycz, to pewnie bym go wtedy stracił – rzucił się w panice przed siebie, a ja biegłem za nim – poza osiedle, na skraj lasu, gdzie Piksel wczołgał się pod rosnące tam krzaki i zagrzebał w opadłych liściach.

Siedział tam i dygotał, wbijając we mnie przerażone spojrzenie. Wczołgałem się za nim, również dygocząc – tyle, że z żądzy mordu. Głaskałem go, próbując uspokoić nas obydwu, a później wziąłem go na ręce i poniosłem w kierunku domu, cały czas myśląc WY PIERDOLONE SKURWYSYNY, JEST SIEDEMNASTA.

Po drodze mijaliśmy jeszcze jakichś chłopaczków, którzy już-już-biegiem pędzili na skraj lasu, żeby ustawić w dobrym punkcie swoją baterię fajerwerków. Błyskali już zapalniczką kiedy ich mijałem, więc z odległości wywrzeszczałem w ich kierunku, żeby może się KURWA wstrzymali, bo ja tu niosę psa w napadzie paniki.

Łaskawcy wstrzymali się jakieś trzydzieści sekund, więc pod blok wracaliśmy w akompaniamencie huku i błysków jakieś sto metrów za naszymi plecami.

Żona wróciła do domu zaraz potem i następne parę godzin spędziliśmy próbując wszelkimi sposobami uspokoić psa. Szczelnie zamknięte okna, głośno grający telewizor, próby zajęcia czymkolwiek (jedzenie, zabawki) – nic nie przynosiło rezultatów. Ostatecznie poddaliśmy się i resztę wieczoru przesiedzieliśmy z nim w kącie mieszkania, głaszcząc go i płacząc nad jego losem.

Uważam, że to tego dnia właśnie mój pies zmienił się z normalnego, pozytywnego szczeniaka w przerażonego każdym głośnym dźwiękiem frustrata, reagującego agresją lękową na wszystko i wszystkich.

Od tamtej pory co roku wyjeżdżamy całą trójką w miejsce, gdzie – według zapewnień właścicieli – nie będzie fajerwerków. Z tym ich brakiem bywa różnie: czasem słychać je gdzieś w oddali przez dwadzieścia minut, czasem (jak rok temu) jakiś pojeb postanowi odpalić je tuż obok, chociaż jest zakaz. Ale mimo to nie mieliśmy powtórki z 2020, kiedy wyszliśmy nieświadomi wprost w armageddon. Tyle plusów. Minusy natomiast są niebagatelne:

  1. Brak fajerwerków oznacza brak ludzi – i szerzej: brak cywilizacji – w najbliższym otoczeniu, co nie zawsze jest fajne i musi to przyznać nawet taki mizantrop jak ja. Pomijam już wypadki losowe, gdzie do najbliższego lekarza / weterynarza jechalibyśmy pewnie z godzinę. Ale środek lub skraj lasu oznacza dzikie zwierzęta, co w połączeniu z psem może być groźne. Fun fact: polska populacja wilków się odradza, wiedzieliście?

  2. Wyjazd z całą rodziną to fajna sprawa – ale na wiosnę lub w lecie, ewentualnie wczesną jesienią, kiedy jest ciepło, zielono, można rozkoszować się spacerami po okolicy i wygrzewać w promieniach słońca. Konieczność wyjazdu na przełomie grudnia i stycznia oznacza spacery w siąpiącym deszczu i błocie po kostki. Może i sympatycznie siedzieć sobie i jeść dobre rzeczy w ciepłym drewnianym domku, ale nie ma że boli – pies musi wyjść na co najmniej trzy spacery w ciągu dnia, w tym co najmniej jeden dłuższy.

  3. Co roku muszę uwzględnić taki wyjazd w moim planie urlopowym, a także budżecie (na który aktualnie nie narzekam, ale wiadomo, że w dzisiejszych czasach sytuacja może się zmieniać dynamicznie). Wynajem domów na odludziu na Sylwestra nie jest tani (niektórzy liczą sobie potrójną stawkę za okres 30 grudnia – 2 stycznia). Połączmy to z faktem, że wyjeżdżamy na tydzień... I mamy parę tysięcy, które mógłbym spożytkować lepiej.

Winę za to wszystko ponoszą ludzie z głową we własnej dupie. Te wszystkie sebixy, które “muszą se w sylwka pierdolnąć” (we wszystkich znaczeniach tego słowa). “Psiembiorcy”, którzy handlują tym gównem i co roku szerzą propagandę, że “to przecież nic złego, sobie postrzelać, każdy powinien móc, a pieski i kotki to lepiej niech wtedy zostaną w domu, a w ogóle to mój pies się nie boi”.

Chuj wam na grób, okurwieńcy.

Zczeźnijcie.

 
Czytaj dalej...

from Tomasz Dunia - to3k

Cześć! Przedłużyłem ważność domeny writefreely.pl na kolejny rok! 😉 Jest to roczny koszt 89.90 zł. Nie mam z tym problemu, bo writefreely.pl jest projektem pro publico bono, czyli ode mnie dla społeczeństwa fediwersum i dopóki mnie stać to będę utrzymywał tą instancję.

Jednakże uważam, że jest to dobry moment na przypomnienie, że istnieje też możliwość wsparcia mojej działaności.

Wszystkie niezbędne informacje na temat form wsparcia znajdują się na moim blogu pod > tym linkiem <.

 
Read more...