Codzienność gryzie

“Człowiek to homo loquens — istota posługująca się językiem, który umożliwia porozumiewanie się, a także kumulowanie wiedzy i doświadczeń.” Racjonalista

Chiński fiolet, znany również jako Han Purple, to syntetyczny pigment z grupy krzemianów (barium copper silicate), który został opracowany w Chinach i był używany w starożytnych Chinach od okresu Zachodniego Zhou (1045–771 p.n.e.) do końca dynastii Han (około 220 n.e.)1.

Kolor

Fiolet chiński w czystej formie jest ciemnoniebieski, zbliżony do indygo. Jest to fiolet, definiowany jako kolor pomiędzy czerwonym a niebieskim. Nie jest to jednak fiolet wg nauki o kolorach, tzn. niespektralny kolor pomiędzy czerwonym a fioletem na 'linii fioletów' na diagramie chromatyczności CIE1.

Chemia

Chiński fiolet ma chemiczną formułę BaCuSi2O6 i zawiera wiązanie miedź-miedź, co czyni ten związek bardziej niestabilnym niż Han Blue (wiązania metal-metal są rzadkie)1.

Zastosowanie w kontekście kulturowym

Purpura chińska (Han Purple), sztuczny pigment stworzony przez Chińczyków ponad 2500 lat temu, był używany w starożytnych dziełach sztuki, takich jak malowidła ścienne, słynni wojownicy terakotowi, ceramika, metaloplastyka i biżuteria2. 20021201051552 - Terracotta Army Yaohua2000, CC BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons

Tajemnica składu

Badania, prowadzone od czasu odkrycia Han Purple w latach 90tych minionego wieku, ujawniły niezwykłe właściwości tego pigmentu, w tym zdolność do emitowania potężnych promieni światła w zakresie bliskiego podczerwieni2. Odkrycia tego dokonali fizycy kwantowi!

Zagadka fioletu chińskiego

Produkcję fioletu chińskiego zaczęto już 800 lat p.n.e wydaje się jednak, że nie znalazł zastosowania w sztuce aż do dynastii Qin i Han (221 p.n.e. do 220 n.e.), kiedy to został zastosowany na słynnych wojownikach terakotowych, a także na ceramice i innych przedmiotach2. Przed XIX wiekiem, kiedy nowoczesne metody produkcji sprawiły, że syntetyczne pigmenty stały się powszechne, istniały tylko niezwykle drogie fioletowe barwniki, kilka rzadkich fioletowych minerałów oraz mieszanki czerwieni i błękitu, ale nie było prawdziwego fioletowego pigmentu – z wyjątkiem tego sprzed kilkuset lat w starożytnych Chinach – napisał Samir S. Patel w Archaeology2. Z nieznanego powodu fiolet chiński całkowicie zniknął z użycia wraz z końcem dynastii Han. i pozostawał w zapomnieniu aż do jego ponownego odkrycia przez nowoczesnych chemików w latach 90. XX wieku. Od tego czasu kilka ważnych ośrodków naukowych (w tym Stanford) pracowało nad historycznym i naukowym znaczeniem2 tego pigmentu.

Źródła 1 Han purple and Han blue – Wikipedia 2 Han Purple: The 2,800-Year-Old Mystery Solved by Quantum Physicists – Ancient Origins

#kolory #barwniki #pigmenty #sztuka #art #writefreelypl #writefreely

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Widmo Brockenu, to zjawisko, z którym bardziej zaawansowany turysta górski spotkał się co najmniej raz w życiu. Zjawisko to, nazwane tak dlatego, że po raz pierwszy zaobserwowano je ze szczytu Brocken w górach Harzu, od dawna rozpala wyobraźnię turystów i taterników, którzy często nie są nawet świadomi, skąd bierze się zła wróżba powiązana z tym zdarzeniem.

Zjawisko polega na odbiciu powiększonego cienia obserwatora na chmurze, czemu zwykle towarzyszy tęczowe halo.

1000096278

A legenda powstała w 1925 roku, kiedy to prawdopodobnie wymyślił ją taternik J.A. Szczepański, opowiadający wszem i wobec, że napotkanie widma, mamidła czy mnicha (bo i tak widmo Brockenu nazywano) oznacza przepowiednię śmierci dla tego, kto się z nim spotka.

Osobiście spotkałam mamidło w górach kilka razy, a żyję, choć raz faktycznie moje życie w górach wisiało na przysłowiowym włosku. Może zatem prawdą jest dalsza część przepowiedni, a mianowicie, że trzykrotne spotkanie mamidła uodparnia na nieszczęśliwe górskie wypadki (choć nie na głupotę, niestety). Wszystkich, którzy je spotkali i którzy snują smutne rozważania na temat szans swego dożycia sędziwego wieku, pocieszam: po trzech razach nie ma się już czego bać, ale ja wyszłam z życiem po pierwszym razie i po drugim również.

Wersja, jakoby trzeci raz zwiastował śmierć nieuchronną, to jakaś jeszcze nowsza interpretacja, wymyślona przez tych, co wiedzą, że dzwony, tylko nie wiedzą, w którym kościele.

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Kupiłam używaną wieżę firmy Sony. Można powiedzieć, że z zamierzchłych czasów, bo ma nawet odtwarzacz płyt magnetofonowych. Nie ma żadnych wejść na USB, za to można do niej załadować trzy płyty CD na raz. Od bardzo dawna już nie słuchałam muzyki z taką przyjemnością jak ostatnio. Wyciągnęłam wszystkie moje stare kasety i nieco młodsze płyty CD, ustawiłam wszystko jak kiedyś, i słucham z dziką rozkoszą. IMG-20240322-123922652-HDR

Jakoś nie udało mi się wciągnąć w Spotify, może dlatego, że nie lubię słuchać muzyki, gdy pracuję na komputerze.

Choć nie, źle mówię. Jeśli ta muzyka gra gdzieś w oddaleniu i jest cicha, i nie absorbuje mojej uwagi, to owszem, nawet lubię.

Przywiozłam ze Stanów półtorej setki kaset magnetofonowych, z moją ulubioną muzyką z lat 60- 70- i 80-tych. Czyli z lat mojej młodości. Nadal je bardzo lubię. Większość użytkowników Spotify nawet nie wie, że tacy wykonawcy istnieli. No i dobrze. Ja nie wiem nic, albo prawie nic, o współczesnych wykonawcach, a nowoczesna muzyka szczerze mówiąc działa mi na nerwy. Oczywiście, są wyjątki. Te wyjątki mam na płytach CD. Jednakże to kasety magnetofonowe mają dla mnie wartość wspomnieniową. Większość z nich nagrałam, korzystając z dość zaawansowanej wieży mojego znajomego Amerykanina. Miał on ogromną bibliotekę tak zwanych soundtracków, czyli dużych kaset na taśmę magnetyczną, które chyba się w Europie nigdy nie pojawiły. Muzyczna biblioteka Tima składała się przede wszystkim z muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, typu pop i country, która była mu niezbędna w trakcie dalekich tras eighteenwheelerem. Nagrywałam też rock z naszego uniwersyteckiego radia, bo dzięki tej zaawansowanej wieży można było piosenki ładnie poskładać bez reklam i niechcianych fragmentów. W rezultacie te stare kasety, zwykle rockowe składanki najbardziej popularnych wówczas utworów, są zdecydowanie ciekawsze do słuchania niż liczne zakupione kasety oryginalne, które zawsze zawierają zarówno przeboje, jak i utwory nieco gorsze. No i dlatego słucham przede wszystkim tych kaset. Zamówiłam nawet pilota do mojej nowej starej wieży , pilota, na którym jest klawisz z dumnym napisem TAPE. Myślę, że nikt z młodzieży by już nie wiedział, do czego ten guziczek służy.

A ja go teraz pyk. I gram. Znowu gram, po 40 latach.

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

To było tak: od dawna myślałam o tablecie do pisania, znaczy takim z prawdziwą klawiaturą. Pisywałam na tabletach i smartfonach, nie mówiąc o moim staple hardware, czyli laptopie robiącym za peceta, ale każda z tych opcji miała swoje wady i od dawna wydawało mi się, że mały laptop z ekranem dotykowym będzie dla moich pisarskich celów najlepszy.

No to zrobiłam sobie prezent na dzień kobiet, choć nigdy tego komunistycznego (sic!) święta nie obchodziłam.

Choć, gdy napisałam to zdanie, przyszło mi do głowy, że jednak raz je obeszłam.

Właściwie to nie wiem, czy ja je obeszłam, czy ono obeszło mnie. Było to na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy pracowałam w pewnej szanowanej instytucji wydawniczej na stanowisku redaktora tekstów naukowych. W dniu kobiet gruchnęła wieść, że korytarzem zbliża się dyrekcja z orszakiem. Otworzyły się drzwi i wparowali: sekretarka dyrektora z tacą maleńkich paczuszek. [Kto wtedy żył, to pamięta te jednorazowe rajtki, sprzedawane w małych plastikowych torebeczkach.] Za sekretarką szedł dyrektor, jak zwykle poprzedzany przez swoje gigantyczne EGO. Ego coś mówiło, a dyrektor wręczał obowiązkowego tulipana. [Nóżką do góry, bo tulipanki były słabowite i łebek im opadał jak niemowlakowi w nosidełkach.] Na końcu szła kobitka nieznanej mi pracowej proweniencji, która niosła wielki metrowy wydruk komputerowy z tabelą: |DATA | NAZWISKO | POKWITOWANIE|.

A juści, pokwitowałam odbiór przysługującej mi jednorazówki, bo czasy były nie takie jak dziś, kiedy dobra wszelakie leżą na ulicy i tylko miotła się nimi — z rzadka — interesuje.

d-analog-foma-BWa-07 zdjęcie własne: Stara miotła mało zainteresowana sprzątaniem

Od tego czasu mam wstręt do dnia kobiet i nawet umyślnie piszę go z małej litery. Choć, muszę przyznać, że piszę na moim nowym najśliczniejszym poleasingowcu, przecudnej urody, i pisze mi się bardzo przyjemnie. Siedzę sobie bowiem na tapczanie — z nóżkami w górze — i jest mi bosko.

Ale nie wszystko było tak super od razu. Pierwszy egzemplarz, jaki przyniosłam do domu, dostał, chyba ze szczęścia, że go adoptowałam, rzucawki błogostanowej i po uruchomieniu, a następnie zainstalowaniu dwóch niezbędnych do pisania programów, zaczął otwierać losowe okienka i to w tempie większym niż ja zamykałam. Wyglądało to tak, jakby jakiś złośliwy gnom przejął mój pulpit i robił sobie jaja z mojej miny, którą pewnie widać było w kamerce. Albo może sprzedawca sprzedał mi też niechcący wirusa?

Zebrałam więc manatki i poszłam wymienić. Pan się zdziwił, że tak szybko, a jak mu powiedziałam, że zainstalowałam itp. to spojrzał na mnie, na włos tyleż potargany, co siwizną gęsto pokryty, i zapytał z niezmierzonym zdziwieniem: — To pani umie sama instalować? Ale potem już był całkiem normalny. No i chyba się poczuwał, bo powiedział, że wynajdzie mi z pozostałych im jeszcze kilkudziesięciu egzemplarzy najśliczniejszy. Znaczy szukał takiego z niestartymi literkami, nie wytartą płytką dotykową i wszystkimi potrzebnymi nalepkami. I znalazł.

I to będzie mój najśliczniejszy dzień kobiet w życiu!

#wspomnienia #dzienkobiet #blog #writefreelypl #pisanie #codziennosc

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Jak przejawia się ADHD u staruszek? Nie wiem, jak u innych, ale u mnie to łapanie dziesięciu srok za ogon. Obecnie tłumaczę trzy książki na raz. Jedna z nich to *GUMA DWUCHROMIANOWAz J . CRUWYS RICHARD

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Czasem wydaje mi się, że tylko mnie zależy na tych rodzinnych wspomnieniach. Na pewno nie zależy na nich Staśkowi. Pod tym względem jest podobny do swojego ojca, który nie lubił wracać pamięcią do przeszłości. A mój ojciec? No cóż, o ile pamiętam, to był świetnym gawędziarzem, ale wspominał raczej tylko jakieś krotochwilne, anegdotyczne zdarzenia, które przecież nie mogą stanowić całej historii rodziny. O tragicznych zdarzeniach rzadko mówił, a już na pewno nie mnie, bo przecież byłam tylko dzieckiem.

W rezultacie co mi zostało? Opowieści brata, pewnie nieco przetworzone, bo każdy gawędziarz zmienia trochę treść opowieści wg własnego uznania.

Stąd wzięło mnie na poszukiwania genealogiczne. To się zaczęło wraz z Internetem — na początku to były jakieś szczątkowe informacje, dziś to prawdziwa skarbnica, jeśli umie się oddzielić ziarno od plew. Niestety, prawie wszystko jest dziś w necie płatne, a płaci się za kota w worku. Pewien znany serwis genealogiczny, firmowany nazwiskiem właściciela i jego tytułem naukowym, jest pełen błędów i to błędów zawinionych przez tegoż właściciela, bo wyraźnie podkreśla on, że osobiście zamieszcza nowe informacje i dane. Jak to wygląda? Przesłałam mu kiedyś dane o mojej rodzinie, bo na stronie były duże dziury informacyjne. Po jakimś czasie zajrzałam na stronę i ku mojej zgrozie zastałam pod fiszką mojej rodziny prawdziwy groch z kapustą — pomylone daty, imiona, koneksje.

No cóż, na miejscu tego pana bym się tak nie chwaliła, że zmiany wprowadzam sama, bo jakość tego wprowadzania podaje w wątpliwość wartość merytoryczną całej strony. Ale i tak korzystam z tej strony, za opłatą oczywiście, bo jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Muszę tylko sprawdzać pewne dane osobiście, bo po prostu już temu serwisowi nie ufam.

2012-12-08-22-17-03

To trochę jak z ChatGPT — prosisz go o informacje, on ci wysmaży piękną odpowiedź, a ty i tak musisz wszystko sprawdzić, bo łże jak bura suka. Gdy go przyłapiesz na kłamstwie, przyznaje, że napisał coś bez sensu i dziękuje za poprawki. Ale to nie znaczy, że drugi raz na to samo pytanie odpowie dobrze. Potrafi nawet fabrykować tytuły książek, podawać wymyślone spisy treści i wiele innych uciesznych rzeczy. Dlatego myślę, że pragnąc zdobyć relatywnie wiarygodne informacje, będziemy jeszcze długo grzebać w książkach samodzielnie. Chyba że zmądrzeje AI. Ale panu doktorowi M. już nic chyba nie pomoże.

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

(a miał być Samotny Biały Żagiel)

Kontynuując na emeryturze to, co robiłam jako tłumacz wolny strzelec, czuję się trochę jak Statek Widmo: pojawiam się na horyzoncie, a potem znikam, i nikt tak naprawdę nie wie, czy istnieję jako selfpublisher, czy może jestem jakimś mirażem. Problem z tym selfpublishingiem mam jeden: brak mi menedżera, który zadbałby o reklamę moich książeczek. A sama nie potrafię, no i jako chaotyczna osoba z umysłowym ADHD po prostu nie jestem w stanie skupić się na tej czynności. Tym bardziej, że przecież tu chodzi o pisanie, tłumaczenie, a nie sprzedawanie. To zupełnie inny rodzaj działania.

W rezultacie naprawdę jestem jak Statek Widmo, pływam po morzu selfpublishingu, buja mną, kołysze, czasem osiadam na mieliźnie, ale tak naprawdę to ledwie mnie widać, i to tylko z daleka.

To się teraz poreklamuję w miejscu, w które mało kto zagląda.

Sami widzicie, jak to ze mną jest.

https://books2read.com/OpowiadaniaJanaNerudy

image-1


Jan Neruda (1834-1891)

Jan Neruda był jednym z niewielu dziewiętnastowiecznych czeskich pisarzy, którzy wywarli wpływ na literaturę czeską. Wyróżnił się niemal w każdym dziale literackim: w publicystyce, poezji, beletrystyce, erystyce dramatycznej, szkicach z podróży, felietonach, itd. W krytyce satyrycznej na tematy społeczne, historyczne i literackie Neruda nie miał sobie równych ani w Czechach, ani w Austrii. Jego Malostranské povidky (Opowieści z Małej Strany) są napisane w duchu nostalgicznych felietonów, a zbiór poezji Písně kosmické (Pieśni kosmiczne) były za życia pisarza uznawane za jego najlepsze dzieło.

Niepowtarzalny sposób przekazu w jego felietonach często budził zgorszenie zmanierowanego towarzystwa, a przywiązanie do języka ojczystego nie znajdowało uznania na niemieckich salonach. Zarzucano mu też bezwyznaniowość.


Swego czasu przetłumaczyłam i wydałam w postaci ebooka kilka opowiadań Nerudy. Nie, nie tłumaczyłam z czeskiego, bo tego języka nie znam. Jako podstawy użyłam dwudziestowiecznych przekładów Nerudy na język angielski — oczywiście przekładów w domenie publicznej, bo po przejściu na emeryturę tłumaczę już tylko takie. Wierzę, że były wierne oryginałowi, bo przekładając je na polski, wyraźnie poczułam duszną atmosferę praskiej Belle Epoque, czeskiej bohemy, słowiańszczyzny przytłoczonej niemieckimi wpływami.

Tłumacząc Jana Nerudę po raz pierwszy poczułam żal, że nie znam czeskiego, i że już nie zdążę się go nauczyć. Bo jednak tłumaczenie z przekładu to nie to samo, co z oryginału. A sądząc po wersjach angielskich mogłabym się w pismach tego autora zakochać.

W zbiorku, który wydałam, znajduje się bodaj najsławniejsze opowiadanie Jana Nerudy Wampir.

Sami zobaczcie, jak nieudolna jestem marketingowo: zamiast ten tytuł umieścić na okładce, aby przyciągał uwagę, dałam tam tytuł mojego ulubionego opowiadania Dziennik reportera.

Jaka ja jestem niedzisiejsza...

#selfpublishing #translating #ebooks

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Wysłuchałam dziś o poranku dyskusji w ramach audycji Wybory w toku. Był tam jeden pan, zdaje się z konfederacji, który bardzo protestował przeciwko Zielonemu Ładowi, argumentując, że zielony ład można wprowadzić, ale nie teraz, tylko za jakiś czas, kiedy wszyscy się do tego dostosujemy, kiedy uznamy, że już jesteśmy gotowi na takie wielkie przemiany.

Jednym słowem, kiedy już wszyscy zbudujemy sobie piękne wille z basenem i będziemy jeździć olbrzymimi limuzynami.

Kiedy tak słuchałam tego pana i pana z PISu, który przytakiwał mu ochoczo, pomyślałam sobie, że owszem, czemu nie, możemy machnąć ręką na zielony ład i poczekać na te lepsze czasy, kiedy się już do tego zielonego ładu psychicznie, i fizycznie, a przede wszystkim materialnie przygotujemy. Tyle że wtedy pewnie już w ogóle nie będziemy musieli się wysilać. Czemu?

Bo w międzyczasie Golfsztrom zmieni kierunek, Norwegia pokryje się wiecznym śniegiem, a Polska stanie się krajem stepowym, pokrytym krzaczastą tundrą, po której znów będą hasać stada mamutów (podobno ktoś już próbuje przywrócić je do życia — będą jak znalazł).

PSX-20240228-210625 zdjęcie własne

Oczywiście, jeśli wcześniej Putin nie naciśnie czerwonego guziczka, i nie rozwali tego wszystkiego w drebiezgi.

hobbiton001 zdjęcie własne

Nie rozumiem, dlaczego tak mało jest informacji na temat zbliżających się zmian klimatycznych. Mało w naszej telewizji, mało w naszym internecie. To oczywiście nie jest wygodne, mówić o rzeczach, które się ludziom nie podobają, jednakże jak dotąd nikt nie wymyślił lepszego sposobu na szybką edukację społeczeństwa.

Może zamiast całych godzin reklam, namawiających ludzi do kupowania szybkich samochodów, znakomitych suplementów, oraz płynu do zwalczania wszawicy i infekcji intymnych, warto by było wrzucić kilka spotów na temat tego jak będzie wyglądała przyroda, środowisko, a wreszcie życie Europejczyka za 10-15 lat, jeśli tego wszystkiego nie opanujemy już teraz, choć trochę.

Przecież to nie jest jakaś wiedza tajemna, a symulacje na ten temat wykonywane są w wielu instytutach naukowych. Wyślijmy do nich kilku naszych dziennikarzy śledczych, którzy na co dzień zajmują się sprawami o wiele mniej istotnymi niż nadchodzące zmiany klimatyczne i środowiskowe.

Jasne, że ludzie nie chcą słuchać o głupich rzeczach, które robią, bo to nie wpływa dobrze na ich samopoczucie, a tym bardziej na ich ego. A jeszcze mniej chcą słuchać o głupich rzeczach, który wywierają negatywny wpływ na przyszłość ich dzieci i wnuków.

No cóż, zawsze byli ludzie, którzy lubili chować głowę w piasek, nie brakowało też takich, którzy wyznawali zasadę po nas choćby potop. Zawsze też byli ludzie, którzy na klęskach żywiołowych, wojnach, powodziach i tragediach, robili dobry interes. Tyle że w przypadku tego, co może stać się w Europie, trudno sobie wyobrazić jak i kto mógłby zrobić na tych zmianach dobry interes. Poza łowcami mamutów, oczywiście!

#środowisko #klimat

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Zmiany nigdy nie są proste, a co dopiero przebudowa własnych przyzwyczajeń, do tego takich, na które godziliśmy się przez minione ponad pół wieku.

Całe życie byłam osobą chaotyczną, robiącą kilka rzeczy na raz, i zawsze mi to trochę przeszkadzało, ale wtedy wierzyłam, że ze wszystkim dam sobie radę. Aż do teraz, kiedy okazało się, że już tak nie potrafię.

imm006-5-A zdjęcie własne

Zaczyna mi brakować czasu, który jest jak taśma magnetofonowa na dawnym szpulowcu, a ja już widzę, że za chwilę się skończy i luźna końcówka zacznie się znacząco kręcić wokół szpuli. W magnetofonie szpulowym rzecz była prosta. Zamieniałeś szpule miejscami, podczepiałeś taśmę do pustej szpuli (to czasem nie było łatwe) i jazda, znów można słuchać lub nagrywać. Tyle że z życiem już tak łatwo nie jest, nie da się puścić szpuli na nowo. Miałeś swoje 5 minut kędziorku, a potem trzeba się spakować, wyłączyć magnetofon i powiedzieć wszystkim bye bye.

Cóż zatem można zrobić, aby choć trochę wrócić do przeszłości? Oczywiście, jeśli uważamy, że warto, bo znam co najmniej trzy osoby które sądzą, że wracać myślami do czegoś, co już minęło, to bezsensowna strata czasu. Ja w każdym razie tak nie uważam, choć może moje dzieciństwo nie było aż tak fajne i zabawne, że warto o nim dużo opowiadać. A już na pewno nie na ogólnie dostępnym blogu. Ale niektóre wspomnienia, które tłoczą mi się pod beretem, będę przelewać na wirtualny papier.


pexels-cottonbro-studio-8382288 zdjęcie z netu

W naszym domu magnetofon szpulowy zagościł na początku lat 70, oczywiście za sprawą mojego brata, który potrafił mamę namówić na każdy zakup. Co mnie się raczej nigdy nie udawało. To prawdopodobnie był jakiś Grundig, bo takie ekskluzywne urządzenia przyjeżdżały do PRL z NRD. Siedział więc brat przy tym Grundigu i nagrywał z radia co się dało. Większość rzeczy mnie nie interesowała, ale pewnego dnia usłyszałam In a broken dream Roda Stewarta. Mam wrażenie, że był to przełomowy moment dla mojej wrażliwości muzycznej. Ten utwór do dziś wywołuje we mnie niezwykłe wzruszenie, a po krzyżu przebiegają mi mróweczki.

Zabawne, że kiedy kilkanaście lat później pojechałam do Stanów i próbowałam kupić ten utwór, w jakiejkolwiek postaci, nie udało mi się – był jakby zupełnie zapomniany. Dopiero niezapomniany Napster mi pomógł, ale to już w wolnej Polsce, lata później.

Tak to już jest z rzeczami, które przychodzą łatwo, że obdarowany szybko się nimi nudzi i rzuca je w kąt. Tak było i z naszym pierwszym Grundigiem, który szybko poszedł w niepamięć, bo brat namówił mamę na kupno powiększalnika. Odziedziczyłam tego rozwieruchtanego już wtedy szpulowca z jedną czy z dwiema taśmami i z moją ukochaną piosenką, którą puszczałam w koło Macieju, aż do kompletnego zniszczenia.

In a broken dream https://youtu.be/dcLlq_DXpY8?si=5vCK59X8d5vAPpfn

#blog #codziennosc #writefreelypl #writeblog #wspomnienia #muzyka

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely