Piwnica Oliwiera

Nie spodziewaj się stałego tematu w tym miejscu. Piszę to, co mi przychodzi na myśl. Traktuję to jako alternatywne miejsce do wygadania się.

Choć z wyglądu przypomina bardziej tramwaj, a nie metro – to tak, light rail może być również nazywany metrem. Metro cechuje to, że w godzinach szczytu potrafi w niektórych miastach, np. Londynie przyjechać co nawet mniej niż minutę. Pociąg odjeżdża, a po chwili słyszysz kolejny. Dzięki temu możemy nazywać go najszybszym i jednocześnie najmniej kolizyjnym środkiem transportu.

System systemowi nierówny

Nie wszystkie stacje w metrze muszą być budowane pod ziemią, tak jak sugeruje to angielska nazwa kolejki – underground (choć niektórzy preferują też mówić subway). Wcześniej wspomniane londyńskie metro połowę swojego systemu utrzymuje właśnie na ziemi.

Tak też jest z czerwoną linią metra w Tel Avivie. 10 stacji z 24 znajduje się pod ziemią, reszta wygląda bardziej jak typowe przystanki tramwajowe. Zdarza się i też, że odcinki międzystacyjne faktycznie wyglądają jak naziemne metro.

Rozwój publicznego transportu a środowisko

Na otwarciu takiej nitki wszyscy zyskają naprawdę wiele. Już 8 godzin po otwarciu przejechało się ponad 100,000 pasażerów, co jest wynikiem zadziwiająco wysokim – oznacza to jedno: było to długo wyczekiwane rozszerzenie dla niezbyt drożnego w tym izraelskim mieście naziemnego transportu publicznego. Mimo tego, że po mieście kursują autobusy, to nie zmieni to faktu, że znaczna większość używa samochodów (według statystyk, ponad 80 procent z przebytych przez Izraelczyków 55 miliardów kilometrów w 2016 roku przejechano właśnie samochodami).

Powoduje to ogromne korki, większy hałas i nieporównywalnie ogromne zanieczyszczenia powietrza. Żeby to zmienić, wystarczy się przesiąść nawet do autobusu. Dla porównania, tabela:

Pojazd Średnia ilość osób Równowartość w autach
auto 5 1
autobus 60 – 150 12 – 30
tramwaj (Pesa 120Na) 200 40
pociąg metra 1,500 300

Mimo tego, że pociąg metra zastąpi nawet 300 samochodów, wadą metra jest to, że jest on, przynajmniej w Warszawie, bardziej ograniczony niż tramwaj. Niemniej warto przesiąść się do transportu publicznego, dla spokoju ducha.

Wszędzie ten beton...

Widząc na nagraniu, schodząc do podziemi widzimy jedynie beton. Tak też jest na zewnątrz, wokół stacji. Mimo w zasadzie całkiem sporej przestrzeni, postanowiono wszystko zalać betonem, co jest BARDZO złe dla środowiska. Pomijając ten fakt, wygląda to po prostu brzydko.

Źródło: i24news.tv | Linia czerwona metra w Tel Avivie. Wokół beton, oprócz dosłownie paru drzew po przeciwnej stronie torowiska.

O ile sadzenie rozchodników jest bezsensowne w podziemnej sekcji, to o tyle Izraelczycy mogli na poważnie przemyśleć zasadzenie rozchodnika w miejscach, gdzie nowo otwarta linia przejmuje funkcje tramwaju. Dlaczego akurat rozchodnik? Jest to roślina, która nie wymaga częstej konserwacji – co oznacza, że jest tania w utrzymaniu, i w porównaniu do betonu – pochłania dwutlenek węgla i magazynuje wodę.

Ponownie nawiązując do Warszawy, rozchodniki zasadzone na samych ponad 50 wiatach pomagają wyeliminować 350 kilogramów dwutlenku węgla rocznie, a zapylenie powietrza ograniczane jest o nawet 20 procent. Namaszczenia ma dostać kolejne 40 wiat do końca 2023, co przyniesie zyski w postaci kolejnych 300 wyeliminowanych kilogramów CO2 z atmosfery rocznie. Z kolei rozchodniki na torowiskach przyczyniają się do eliminacji kolejnych kilogramów w skali roku. Szkoda tylko, że Tel Aviv o tym nie pomyślał...

Podsumowanie

Mam mieszane odczucia. Z jednej strony dobrze, że transport publiczny się rozwija – z drugiej strony jednak, jest on katastrofalnie zaprojektowany pod względem naturalnego środowiska.

Miejmy nadzieję, że chociaż w przypadku planowanych zielonej i fioletowej linii, będzie trochę lepiej i zamiast nieprzerwanej betonozy ujrzymy chociaż namiastkę naturalnej zieleni.

Kontakt, wsparcie itp.

Żadne rozwiązanie w internecie nie żyje wiecznie. Śmierć dopadnie w końcu nawet Facebooka, Twittera, Reddita, czy Discorda. Właśnie, Discorda. Który jest dla mnie jednym wielkim nieśmiesznym żartem. Ale jakimś cudem nabrało się na niego 250 milionów ludzi, wysyłających miliardy wiadomości dziennie. Discord okazuje się jednak zaniedbywać podstawowe zasady cyberbezpieczeństwa, nawet te niewchodzące na poważnie w techniczny żargon – i mówię tutaj o absolutnych podstawach. Czyli porządne hasło, załącz 2FA, itp.

Mimo tego, porzucono fora czy zdecentralizowanego TeamSpeaka na rzecz Discorda i wielu innych scentralizowanych platform, żyjących dosłownie z tego co robimy każdego dnia. Dlaczego tak się jednak dzieje, mimo narastających kontrargumentów w ostatnim czasie? Odpowiedź na to pytanie postaram się poszukać w tym blogpoście.


Zanim zacznę...

...chciałbym powiedzieć, że tekst tego typu zazwyczaj by wylądował na portalu za paywallem. Mimo tego, że wyjątkiem nie jestem, udostępniam te artykuły za darmo i do tego bez reklam, żeby to inni mogli benefitować i żeby to inni mieli sensowne argumenty przeciwko ustanowienia społeczności na Discordzie, albo innej korpoplatformie. Chcesz mnie wesprzeć? Zajrzyj na mojego LiberaPaya. Wspierać mnie możesz dosłownie od paru groszy tygodniowo.

>> https://liberapay.com/SlaVistaPL <<


Zastanówmy się najpierw nad samym sensem społeczności.

Do kogo mamy ją kierować? Gdzie ma być jej centrum? Skąd mamy pozyskiwać jej nowych członków? Faktem jest, że nawet na Discordzie są społeczności całkiem w porządku, niemniej jest to ułamek ułamka procenta – choć zależy od tego na kogo się trafi.

Mając doświadczenie z Discorda (którego miałem przez ostatnie 6 lat, do 30 kwietnia 2023, kiedy postanowiłem tę platformę opuścić), wiem jak się poruszać po innych platformach, tym razem z innej części internetu, w której czuję się zwyczajnie lepiej. Sam fakt, że jest np. na Signalu (głównie za sprawą wymogu numeru telefonu) wiele więcej rozwiązań umożliwiających kontrolę nad tym z kim będę pisał, a z kim nie, wiele świadczy.

Na Discordzie brakowało nawet ścianki, która pozwalała na akceptację wiadomości bezpośredniej od poszczególnego użytkownika. Jedyną opcją było wtedy zablokowanie DMów ze wszystkich serwerów z wyłączeniem naszych znajomych. Na dłuższą metę, brak takiej funkcji był strasznie niewygodny (no i rodził podstawy do masowego cyberbullyingu, o ile taka osoba nie powzięła żadnych środków zapobiegawczych ze swojej strony).

Agresywny model pay-to-use

Porównując Discorda sprzed 2 lat a w zasadzie obecnymi czasami, wiele się zmieniło na gorsze. Agresywniejszego przykładu zastosowania modelu P2U (nie mylić z P2W, zjawiskiem powiązanym ze środowiskiem gier wideo) nie jestem w stanie na ten moment wskazać.

Na przykład, nie możemy teraz streamować w 1080p60. To jest akurat zrozumiałe, w końcu transfer nie rośnie na drzewie – tym bardziej że z tej platformy korzysta dziesiątki milionów ludzi dziennie. Choć nawet na YouTube'ie, mającym dużo większy userbase nie musimy płacić ani grosza za 1080p60 (oprócz wersji z wyższą przepustowością, nazwaną “1080p Premium”), schody się zaczynają dopiero powyżej 4K.

Ale jeżeli mam bulić milion złotych za wykorzystanie jakiejś animowanej emotki nawet ze swojej przestrzeni? Podziękuję. Wiele rozwiązań robi to za darmo, niektóre z nich mogę postawić nawet w swoim wirtualnym zaciszu. W porównaniu do streamowania, emotki nie wymagają ogromnych zasobów transferu (w końcu, maksymalny rozmiar 256 KB każda – założę się, że itak są kompresowane).

Albo motywy. W BetterDiscordzie za darmo, z kolei w oficjalnym – bul milion złotych, nawet za gotowce!

Pozwolę sobie wprowadzić pojęcie UX – z angielskiego “user experience”. Jakie by było doświadczenie użytkownika widzącego za każdym kliknięciem przycisku, na jakiejkolwiek stronie (nie musi to być wyłącznie Discord), komunikaty w stylu “kup subskrypcję” albo “zapisz się na newsletter”? Odpowiedzi chyba nie trzeba szukać daleko. Wolałbym, żeby to użytkownik podejmował ewentualne decyzje o przejściu poziom wyżej na podstawie swoich doświadczeń, a nie ciągłego przymusu. To odstrasza użytkowników.

Jakiś problem?

Z góry przepraszam dresiarzy za kradzież kwestii. Liczę na przebaczenie.

Nie znajdziesz tak łatwo rozwiązania na Discordzie, wpisując pytanie w swoją ulubioną wyszukiwarkę (Qwant, MetaGer, SVMetaSearch, albo nawet Google). Wiadomości na Discordzie się nie indeksują w ogóle. Choć na prywatnej grupie jest to całkiem zrozumiałe, to o tyle na rzekomo publicznym forum powinna być możliwość udostępnienia podglądu nawet dla osób niechętnych do posiadania konta na Discordzie.

Coś w tym stylu jest osiągalne na Matrixie – można ustawić podgląd wiadomości tak, żeby był on widoczny dla każdego, albo tylko dla członków poszczególnego pokoju. Jeżeli udostępniamy również całą przestrzeń, doświadczenia jak za czasów starych, dobrych forów z początków Web 2.0 powracają. A nawet jeżeli jesteś na innym, faktycznym (a nie tylko z nazwy) serwerze Matrixa – nic nie szkodzi. Podejrzysz pokój (o ile opcja ta jest odblokowana), a nawet opiszesz swój problem bez żadnych większych trudności będąc już wewnątrz.

Discord nadaje się w najlepszym wypadku do formowania społeczności chcących mieć komunikację na żywo i to wobec tylko tych, co mają Discorda (nie napiszesz do kogoś na Discordzie z np. Telegrama). Nie powinno się go używać do hostowania miejsc do publicznych pobrań, a już na pewno jako zamiennika internetowych forów. Jak faktycznie jest, tego wolałbym już nie opisywać.

Znam nawet przypadek z GitHuba, gdzie pewna osoba wyłączyła w jednym z repozytoriów nawet zakładkę Issues, żeby przyjmować zgłoszenia problemów przez właśnie Discorda. Jakby... issue tracker pozwala na więcej. Między innymi na bardziej zaawansowane formatowanie, ale i też pozwala odnaleźć wszystkim potencjalne rozwiązanie problemu bez zakładania konta na kolejnej korpoplatformie. Można to zobrazować tak: idziesz na SOR, żeby zgłosić wykroczenie (kiedy to policja, ewentualnie straż miejska powinna się właśnie tym zająć).

Bezpieczeństwo to podstawa!

Gwoli ścisłości, tak nie powiedział nikt z Discorda.

Dopiero w 2023 (tak, OSIEM LAT po premierze) zaczęto skupiać się na funkcjach mających w jakikolwiek sposób poprawić bezpieczeństwo przebywających na poszczególnych grupach (nie serwerach, bo to z prawdziwymi serwerami rzędu wirtualna maszyna (VPS), albo fizyczny dedykowany komputer nie ma kompletnie nic wspólnego). I tak objawiły się dopiero niedawno temu funkcje w stylu zgłoś raida, czy wstrzymaj wszystkie zaproszenia. Problem raidów istniał znacznie wcześniej – nawet gdy Discord dopiero raczkował.

To, że boty ogarniały brudną robotę, nie znaczy że Discord ma prawo do bagatelizowania tego typu problemów. Ani żadna inna platforma, nieważne czy scentralizowana czy nie. Często na największych serwerach (sic) zdarza się, że botów jest ponad 20 na każdym z nich (bo w końcu jak np. jedna warstwa ochrony padnie, to druga przejmie jej obowiązki na czas awarii).

Dla niewtajemniczonych, raid to czynność przeprowadzana przez jedną osobę lub grupę mających na celu spam oznaczeniami poszczególnych osób lub całej docelowej grupy, pomijając w niektórych przypadkach multikonta wykorzystujące zbereźne nazwy. Pojęcie jest znane głównie z Discordowego żargonu.

Przechodząc do kwestii technicznej – wiedzieliście, że jeżeli zupełnie nieświadomie wrzuciliście komukolwiek zdjęcie z metadanymi lokalizacji na Discorda, to inne osoby wiedziały, gdzie dokładnie jesteście? Za odkrycie luki odpowiedzialny jest... zgadnijcie kto. Bonusowe punkty za wskazanie, kto przed tym jeszcze ucierpiał.

Jako iż Discord nie prowadzi programu bug bounty, to tego nie byłem w stanie zgłosić w normalny sposób, tylko musiałem się posiłkować CERTem. O ile CERT szanuję i cenię – w końcu to oni napędzają m.in. CyberTarczę za pomocą swoich list “zakazanych piosenek”, to o tyle zgłaszanie najpierw do polskiej organizacji znalezionej luki, żeby ta mogła przekazać dalej informacje Discordowi jest co najmniej karkołomne.

Przynajmniej ja nie byłem w stanie znaleźć dedykowanego maila do zgłaszania luk bezpieczeństwa, ale kto wie – może taki istnieje i wie o nim np. polski CERT? Film (w języku angielskim, bo być może przydałby się wobec zagranicznych społeczności w przyszłości) wrzuciłem na PeerTube'a, żeby móc posłużyć się nim jako dowód do zgłoszenia. Upublicznię go, gdy sprawa zostanie uznana za rozwiązaną.

I robi ten podstawówkowy błąd program, który umożliwia wzajemną komunikację znacznie szerszemu gronu niż znajomi, czy rodzina – od pierwszych dni istnienia. Nie wspomnę o braku szyfrowania end-to-end, nawet gdyby miało ono być tylko na bezpośrednich konwersacjach. Grupy składające się z szerszych społeczności, stale zmieniających swój rozmiar jeszcze przeżyję.

RODO? A komu to potrzebne?

A teraz, gwóźdź programu. Najbardziej podstawowy błąd, który nigdy nie powinien mieć miejsca na szanującym się komunikatorze. Zanim się rozsiądziecie, proponuję wziąć rolkę papieru toaletowego. Stos prosto, potem w lewo.

Gotowi? Discord umożliwiał ustawienie hasła w stylu “123456”.

I się dopiero opamiętał, gdy został ukarany przez francuskie UODO (tj. CNIL) grzywną w wysokości 800 tysięcy euro. Lista zarzutów CNILu wobec Discorda nie ogranicza się wyłącznie do złej polityki haseł – ujmując ogólnie, prezentuje ona ten komunikator w bardzo negatywnym świetle: ten produkt był bardziej tworzony jako projekt na studia, a że brakowało czasu – to trzeba było się wyrobić przed deadline'em. Co z tego, że mają stały userbase (który można potraktować jako zaliczenie)?

Wedle zarzutów:

  • nie było żadnej polityki względem nieaktywnych kont przez dłuższy okres (według CNILu na Discordzie było prawie 2.5 miliona kont Francuzów nieaktywnych od 3 lat i 58 tysięcy będących tam nieaktywnych od 5 lat);
  • brakowało kompletnej polityki dotyczącej okresu przechowywania poszczególnych danych – wcześniej również istniała, ale była bardzo ogólna;
  • na komputerze przy zamknięciu okna aplikacji klienckiej podczas połączenia głosowego mikrofon był dalej aktywny – co tworzyło warunki do bezpośredniego podsłuchu;
  • zapewnienie wystarczającego bezpieczeństwa kont poprzez bardzo liberalną politykę ustalania haseł było praktycznie niemożliwe (wspomniane wyżej).

Tak trywialne niezgodności hulały przez ogrom czasu istnienia Discorda. Choć problemy zostały rozwiązane, to sam fakt, że zostały one wypatrzone dopiero niecały rok temu (w czasie pisania tekstu) i to w dodatku, gdy jest to teraz jedna z bardziej rozpoznawalnych platform do budowania społeczności, powinien budzić niemałe wątpliwości.

Jeżeli kojarzycie Jasona Citrona, możecie również kojarzyć OpenFeinta. Wbrew pozorom 'open' w nazwie, jak teraz jest w przypadku znacznej większości programów otwartoźródłowych, nie oznaczał że właśnie OpenFeint również takim był. Otóż był on społecznościowką z zamkniętym na cztery spusty kodem źródłowym. I tak się składa, że jej założyciel – nie kto inny jak właśnie Jason Citron – był oskarżonym w pozwie zbiorowym z 2011 roku. Powód? Zbieranie ogromnej rzeszy danych o użytkownikach w celach marketingowych. W pozwie była również wzmianka o różnego rodzaju oszustwach, ale jakich konkretnie? Kronika tutaj milczy.

Dokładnie TEN SAM CZŁOWIEK niecałe trzy lata po upadku OpenFeinta pod koniec 2012 roku będzie również zarządzał platformą do wzajemnej komunikacji. Z perspektywy dzisiejszego mnie, nie zaufałbym Citronowi po takiej wpadce wizerunkowej z poprzednim projektem.

Podsumowując...

Niezbyt fajne czasy do wspomnień. Ale z drugiej strony poznałem kilku fajnych ludzi, z którymi po dziś dzień utrzymuję kontakt poprzez Signala albo Matrixa. Od biedy można powiedzieć, że mogłem na nich trafić też w wyniku innych okoliczności, ale czy ja wiem, czy znajomości się by tak dobrze rozwinęły, jakimi są teraz obecnie? Rozważania pozostawiłbym dla siebie.

Ale odpowiem na jedno pytanie – czy powróciłbym na Discorda? Na pewno nie teraz, nie jutro, nie za miesiąc, nawet za rok. Na pewno nie o dogodnym dla drugiej strony miejscu i czasie, ze względu na to, że Discord – mówiąc brzydko – bardzo się zeszmacił.

Co warto oprócz tego przeczytać?

Kontakt, wsparcie itp.

Może i niektórzy odchodzą od iksa, ale platforma Elona Muska wydaje się dalej tętnić życiem. W tym poście zajmiemy się dzisiaj rozkręceniem naszej działalności właśnie tutaj.

Czym jest X?

Jak podaje Wikipedia, jest to serwis społecznościowy udostępniający usługę mikroblogowania uruchomiony 21 marca 2006 roku.

Do czasu przejęcia platformy przez Muska można było pisać posty do maksymalnie 280 znaków, ale limit został podniesiony za jego rządów do 500 znaków – choć, jak obecny właściciel iksa ma naprawdę dobry humor, to zdarzy mu się podnieść limit znaków do całkiem porządnych 10,000 – i to całkiem za darmo.

Zazwyczaj nic Elona Muska nie denerwuje, więc postanowił początkowy limit podnieść jeszcze dalej – bo do 2,048 znaków. I tak już zostało.

Jak zacząć przygodę z iksem?

To proste, wchodzisz na jeden z tych linków, które podałem poniżej: – TwitterXYZ

A później klikasz na Zarejestruj się, wypełniasz potrzebne pola, weryfikujesz maila, tyle. Cała filozofia.

Co się odwaliło, nic nie widzę po rejestracji!

To celowy zabieg Elona Muska, żeby móc zapobiec masowym atakom botów wykorzystujących sztuczną inteligencję.

Jak pewnie zauważyliście, po rejestracji dostaje się listę proponowanych osób do obserwacji. Kliknięcie ikony ludzika z plusem po prawej stronie każdej pozycji powoduje zaobserwowanie profilu. Mając konto na takim Instagramie z pewnością wiecie, czym jest obserwacja. Lista jest tworzona na podstawie aktywności użytkowników w serwisie.

I dlaczego miejsce do pisania postów jest po lewej stronie?!?!?!?!?

To kolejny celowy zabieg Elona Muska, tym razem żeby zapobiec NPRowi utrzymanie zapowiadanej niezależności od rządu Stanów Zjednoczonych.

Według badań niezależnych ośrodków badawczych, jak i też wysoko cenionego czasopisma Science, spowodowało to spadek ruchu botów na platformie o ponad 90 procent, a na Twit... wróć, X, posty piszą teraz sami szanowani i cenieni eksperci z ulicy.

Właściciel portalu X zapowiedział też, że sfederuje się z pozostałymi platformami – takimi jak Threads.

Słowo na koniec

Pora wyjawić prawdę.

Niestety, nie trafiłeś/aś na ASZDziennik (ten serwis wygląda nawet zupełnie inaczej), tylko na mojego prywatnego bloga. Ale prawdą jest, że Polacy, a w szczególności polski rząd dalej nie wyszedł z ekscytacji Big Techem mimo mających ponad dekadę na karku rewelacji Snowdena, co jednak – bądźmy szczerzy – nosi ze sobą ogromne zagrożenie.

Jeżeli chcesz przyłączyć się do, że tak to ujmę, ruchu oporu przeciwko Facebookowi jak i reszcie korpomediów – zarejestruj konto nawet na Mastodonie. To żaden rocket science, tylko zwyczajna platforma która może się komunikować z różnymi instancjami. Wbrew temu, co piszą pod propagandę największych firm technologicznych pseudoznawcy Internetu. Nawet jeden z moich długoletnich znajomych, który nie jest ekspertem w dziedzinie informatyki ma Mastodona i regularnie z niego korzysta!

W szczególności platformy Facebooka napędzają polaryzację społeczeństwa – zaawansowane algorytmy dzielą na grupy ludzi, żeby... zgadliście, pokazywać targetowane reklamy. Nie chcę Was straszyć, ale te reklamy napędzane są nie tylko tym, jak przeglądacie Facebooka/Instagrama albo o czym rozmawiacie na WhatsAppie, ale też tym jak w ogóle zachowujecie się w Internecie.

The Markup przeprowadził śledztwo w sprawie śledzenia użytkowników na stronach do – uwaga – wypełniania zeznań podatkowych w USA, albo na portalach szpitali do obsługi internetowej pacjenta, co powinno być prawnie zakazane (a niestety, nie jest, na to daje się ciche przyzwolenie – jak masz pieniądze). Odkryto, że na praktycznie wszystkich stronach tego typu są skrypty śledzące Facebooka.

Więc, jeżeli możesz, oprócz rejestracji na Mastodonie skasuj Chrome'a i zainstaluj też Librewolfa, który ma wbudowanego uBlocka, oraz zacznij korzystać z wyszukiwarki szanującej Twoją prywatność, np. SVMetaSearch (zaproponowałbym też postawienie SearXNG, ale tego posta piszę dla osób niemających wystarczającej wiedzy technicznej).

Kontakt, wsparcie itp.

Wraz z rozpropagowaniem idei smartfona u zwykłych ludzi wraz z premierą iPhone'a w 2007 roku (wcześniej też istniały, ale mało kto je posiadał z racji na ich ceny), szybko zorientowano się jak potężne (dosłownie!) mogą być urządzenia tego typu. W tamtym czasie posiadanie komputera, który mogłeś/mogłaś schować w kieszeń i przeglądać na nim internet, słuchać muzyki czy robić znacznie wyższej jakości zdjęcia/filmy było ewenementem. Od tego momentu telefon przestał się kojarzyć z urządzeniem, z którego mogliśmy tylko zadzwonić – ewentualnie wysłać SMSa.

W 2023 roku, kiedy dominują teraz tylko trzy platformy mobilne (Google Android, Apple iOS oraz Huawei HarmonyOS), właściwie każdy ma teraz smartfona. Nie ukrywam, że smartfony mogą być wygodnym zamiennikiem dla zwykłego komputera – w końcu, jak można było zmieścić laptopa ze znacznie większym ekranem (średnio 15.6”) w kieszeń naszych spodni? Ten problem “nowa” generacja telefonów rozwiązała.

Problem pojawia się, gdy nasze telefony traktujemy wręcz jako jedyną formę cyfryzacji naszego życia. Znam osoby, które mają od zarania aplikacji zainstalowanych – czy to mObywatel, aplikacja do banku, Żappka, Facebook, Messenger, Instagram, TikTok itd. (gdzie w Polsce chyba te trzy ostatnie są najpopularniejsze w szczególności wśród młodzieży – co powinno się moim zdaniem zmienić). Najgorsze jest to, że właściciele takich telefonów nie przykładają się w ogóle do ich porządnego zabezpieczenia. Zarówno kont w różnych serwisach, jak i swoich telefonów. Choć pamięć wewnętrzna, jak zauważyłem, przynajmniej na iOS jak i Androidzie jest teraz domyślnie szyfrowana, co mnie cieszy, to mało kto swój telefon wyłącza na noc, żeby odespać te 8 godzin (albo i więcej). Ogromna większość uważa, że wystarczy albo “wężyk” (w przypadku androidowców, bo na iOS nie ma możliwości zabezpieczenia ekranu wzorem), albo czterocyfrowy PIN.

A potem – “o cholera, wezwanie od parabanku na zapłacenie kilku tysięcy złotych pożyczki” (jeżeli ktoś np. włamie się na konto Twojego banku, czego absolutnie nie życzę). Złodzieje telefonów oprócz wyjmowania kart SIM i resetowania do ustawień fabrycznych mogą nawet sprawdzić, jakie masz zainstalowane aplikacje. W to wlicza się również aplikacja Twojego banku. Jeżeli zakładałeś/zakładałaś swoje pierwsze konto, to przypomnij sobie jak wyglądała taka procedura – ile danych potrzebowano do jego założenia i aktywacji.

Banki też nie pozostają tutaj bez winy – większość z nich do autoryzowania płatności czy innych wrażliwych operacji wykorzystuje archaicznego SMSa. Dalej 90% banków, jak nie praktycznie wszystkie, umożliwiają autoryzację naszych działań tylko za pomocą właśnie SMSów, ewentualnie aplikacji bankowej – ale tak jak wspomniałem, tworzy to ryzyko pogłębienia się problemu kradzieży naszej tożsamości, gdyby nasz telefon został ukradziony. Żywię nadzieję, że to się w końcu zmieni – ING dodało dopiero teraz długo wyczekiwane wsparcie kluczy U2F/FIDO2, kiedy już DAWNO powinno to być standardem w każdym, nie tylko polskim banku.

Australian Broadcasting Corporation zrobiło kiedyś reportaż na temat wycieków danych i wbrew pozorom nie potrzeba aż tak wiele, żeby zrobić całkiem porządny profil poszczególnej osoby (poza metodą śledzenia przez wścibskie megakorporacje należące do Big Techu).

Sposobem na walkę z takimi problemami może się okazać... zwykłe etui typu booklet. Zazwyczaj zawierają one dwie kieszenie, do których możemy włożyć naszą kartę bankową, albo kartę miejską. Ja tak zrobiłem z tym drugim – w końcu aplikacja mobilna mojego miasta nie wspiera dodawania istniejących już kart, co jednak powinno być w aplikacji tego typu, gdy chcemy się bawić w cyfryzację na poważnie.

Niemniej sądzę, że ufanie swojemu telefonowi bezgranicznie może na nas odbić się bardzo negatywnie w nagłej sytuacji. Nawet względem swojego urządzenia warto stosować zasadę ograniczonego zaufania. Dlatego zamiast digitalizacji naszego życia na siłę, warto postawić na stare, ale sprawdzone, fizyczne karty – czy to bankowe, miejskie, a nawet lojalnościowe. Choć w tym ostatnim przypadku proponowałbym się wstrzymać zanim do takiego programu wejdziemy, bo niekoniecznie karty lojalnościowe mogą nam przynieść hiperbolizowane w reklamach korzyści.

Kontakt, wsparcie itp.

6 lipca 2023 roku ukazała się nowa aplikacja od Facebooka – Threads for Instagram. Jest to o tyle dosyć nietypowa premiera, bo nowy produkt nie był jeszcze przeznaczony na rynek europejski (tj. kraje Unii Europejskiej – w tym Polska). Oficjalnie mówi się, że Facebook nie może tam wejść ze względu na “pokomplikowane ustawy” (czytaj Digital Markets Act albo Digital Services Act). Prawda jest taka, że to jest kolejna aplikacja która stosuje te same praktyki co Instagram (pod który właśnie podpięty jest Threads) albo Facebook – jako serwis społecznościowy.

Na początek, czego sobie życzy Zuckerberg? Artykuł z portalu iMagazine nakreślił konkrety i porównał to z Twitterem, czy nawet “tym złym” Mastodonem.

Niektóre z najgłośniejszych afer

Kto normalny korzystałby z serwisu owianego bardzo złą sławą? No właśnie nikt. Ale Facebook w tym kontekście to ewenement: niby robi wiele złego, ale ludziom się nie chce dokonywać migracji na dużo lepsze platformy. Parę przykładów to:

  • słynna afera Cambridge Analytica, która była głównym kołem napędowym Brexitu odczuwalnego nie tylko przez przyjezdnych (a Polonia w Londynie była przed nim całkiem spora!), ale też przez samych Brytyjczyków;
  • ludobójstwo mniejszości muzułmańskiej w Birmie spowodowanej praktycznym brakiem moderacji w lokalnym języku (językach?), z której zatrudnieniem Zuckerberg się bardzo mocno spóźnił;
  • przeszkodzenie w sprawnym przeprowadzeniu wyborów prezydenckich w 2016 w Stanach Zjednoczonych – zamiast zbanować reklamy wykupione przez rosyjskie Internet Research Agency (ciekawa nazwa) zanim dotarły do większości Amerykanów, Facebook je zaakceptował.

Naprawdę, nie widzę sensu dawania tutaj jeszcze jednej szansy Zuckerbergowi, jak za każdym razem otrzymane szanse marnował – i to w spektakularne, żeby nie powiedzieć inaczej, sposoby.

Jak widzi nowy produkt Zuckerberga mainstream?

Mainstream widzi kolorową przyszłość Threadsów, bo... zgadliście, chodzi o pieniądze. Mastodon był pierwszą społecznościówką tworzoną przez ludzi dla ludzi, a nie dla inwestorów – jeżeli coś ci się nie spodobało na jednym serwerze, możesz się przenieść na drugi nie tracąc obserwujących. Dlatego tak wiele mainstreamowych mediów technologicznych pisze o “spektakularnych porażkach” Mastodona, bo zwyczajnie nie są w stanie wycisnąć ani grosza.

Teraz ludzie (nawet coraz większa liczba Polaków w ostatnim czasie) wyciąga wnioski i zamiast wracać na inne korpomedia tj. Facebook czy Instagram po kolejnych wpadkach wizerunkowych Elona Muska, wybiera właśnie “tego złego” Mastodona. Niektórzy zostają nawet na dłużej albo ustanawiają sobie Mastodona jako nowy wirtualny dom.

Nie takie prądy mnie kopały, jak się z ojcem elektrykę na budowie robiło!

A propos Mastodona: może i nie mam tam prywatnego konta, ale Mastodon jest tak naprawdę częścią fediwersum (na którym konto posiadam). Jeżeli chcesz obserwować “moje poczynania” na prywatnym koncie – feel free: at slavistapl at fedi.bapril.pl. I tak, mam osoby które obserwują mój profil za pomocą Mastodona, więc jak inni mogli to i Ty również możesz!

Nie chcesz już Threadsów? Skasuj również Instagrama

Na samym wstępie, warto NIE mieć Instagrama. Zalety z tej decyzji przyjdą same – jedną z nich, realizowana od razu, to to że zrobimy (może i w niewielkim odsetku, ale zawsze jakimś) na przekór mainstreamowym mediom.

Choć Threads for Instagram, jak sama nazwa wskazuje, jest dodatkiem do Instagrama, to o tyle powinna być opcja skasowania konta na samych Threadsach. Są osoby, które bez Instagrama czują się jak żołnierz na wojnie bez karabinu. Na przykładzie różnych serwisów obsługujących mechanizmy logowania od Google czy Facebooka, usunięcie stąd konta jest możliwe (przy czym z samego konta Google czy Facebooka możemy dalej korzystać). Wystarczy wysłać żądanie o usunięcie danych z poziomu samej strony, a później odpiąć aplikację na np. Google'u czy Facebooku.

Nie jest to może coś wielkiego, ale ten przykład dobitnie pokazuje jak bardzo potrafimy być uzależnieni od mechanizmów SSO (single sign-on). Może i wygodne, ale ich pozbywanie się już takie nie jest.

Threads, jak i posiadanie kont na całej reszcie serwisów Zuckerberga to proszenie się o kłopoty

Wspominałem o tym, jak dużą rzeszę danych życzy sobie Zuckerberg? Jeżeli nie – przypominajka: przewiń na samą górę artykułu.

Dla kobiet poszukujących bezpiecznej aborcji (w Polsce godną polecenia jest fundacja Aborcja Bez Granic) jest to szczególnie niebezpieczne. Pomijając już kwestie kłótni z naszymi przodkami o moralność tej decyzji (przykro mi, zdrowie jest najważniejsze!) – to taki Facebook może na spokojnie podejrzeć te dane. Wystarczy, że za pomocą przeglądarki w aplikacji Facebooka (nawet nieświadomie) wejdziesz na stronę Aborcyjnego Dream Teamu – Zuckerberg o tym już wie. Łącząc to z danymi o lokalizacji Twojego telefonu, a także innymi sprawami medycznymi czy też historią konwersacji na Messengerze (używajcie Signala, błagam!), na spokojnie może wywnioskować, że udajesz się do kliniki aborcyjnej.

Do tragedii wystarczy tylko żądanie udostępnienia danych od rządu – i w trakcie przejazdu do czeskiej albo słowackiej kliniki, gdzie zazwyczaj takie rzeczy są robione i to w dodatku legalnie, jesteś zatrzymywana przez policję jeszcze w granicach Polski. Cały plan w p*zdu.

Kontakt, wsparcie itp.

Chodziło mi bardziej o tę cyfrową – ale kiedy udało mi się Was zachęcić krótkim nagłówkiem (oby!) do przeczytania tego wpisu, to pora przegadać miejsca dokąd moglibyśmy się udać z serwisów zarządzanych przez największe firmy technologiczne. Nie jest tajemnicą wiadomą od ledwie wczoraj, że wykorzystują one nas do właściwie wszystkiego.

Skutkiem mogą być nawet te najgorsze rzeczy, co idealnie pokazuje to przykład masakry mniejszości muzułmańskiej w Birmie, napędzanej przez właśnie algorytm Facebooka. Ponad 700,000 osób musiało znaleźć sobie bezpieczne miejsce, z dala od palących się wiosek, scen gwałtu czy ciał nieżyjących już muzułmanów/muzułmanek.

Do tego przyczynił się właśnie brak moderacji w lokalnym języku (tj. birmańskim), z której zatrudnieniem do tego osób przeznaczonych Zuckerberg spóźnił się nieco ponad 3 lata. Oczywiście nie wspominając już o tym, że zdążył zarobić na tym pokaźną sumę – bo miliarder za żonę by chętnie wziął pieniądze, a nie prawdziwą kobietę.

Rzeczy do przemyślenia, zanim zaczniesz

Przede wszystkim, nie zakładaj z góry, że wszyscy znajomi czy też rodzina, którą powinno się zachęcić w pierwszej kolejności jeżeli posiadasz z nią grupy na komunikatorach typu Facebook Messenger, czy jeszcze gorzej – WhatsApp, przeniosą się na takiego Signala czy Matrixa (z czego ten drugi wymaga nieco wiedzy technicznej żeby go poskromić – jednak są klienty które możliwie najbardziej ułatwiają proces onboardingu, tj. Element).

Spodziewaj się też typowej gadki (której z pasją nienawidzę) rzędu “ale ja nie mam nic do ukrycia, tylko przestępcy to robią”. Jako iż słynne powiedzenie mówi “do trzech razy sztuka”, najpierw:

  • edukuj o zagrożeniach związanych z ufaniem Big Techowi możliwie najprostszym językiem (w stylu “explain like I am 5”, czyli “wytłumacz mi jakbym miał(a) zaledwie 5 lat”);
  • później przypomnij, że odchodzisz z Facebooka/Messengera/WhatsAppa/Discorda/jakiejkolwiek innej platformy, z którą nie chcesz mieć nic wspólnego;
  • i nareszcie, jeżeli to nie zadziała w przypadku szczególnie opornych, po prostu odpuść i po przekonaniu najaktywniejszych kontaktów na swoją stronę, usuń konta na niechcianych serwisach. Ten etap często generuje zyski w postaci dodatkowych kontaktów tam, gdzie zamierzasz się “osiedlić”, ale bywa też i tak że nawet wieloletnie przyjaźnie zrywane są tylko ze względu na brak jedynie słusznego komunikatora. Jeżeli tak jest – olej to.

UWAGA: różne komunikatory podchodzą różnie do sprawy postów i/lub wiadomości z usuniętych kont. Zazwyczaj sprawa ma się tak, że wiadomości są jedynie anonimizowane (czytaj: usuwa się z tych wiadomości jedynie dane typu kto je wysłał – to są metadane). Zanim klikniesz na ten czerwony przycisk, potraktuj stare wiadomości Redactem (albo innym narzędziem do tego). Nawet po zakończonym procesie, usunięte wiadomości mogą być dalej przechowywane na zapasowych serwerach. Te jednak powinny być stopniowo nadpisywane wraz z tworzeniem się kolejnych kopii na serwerach dostawców niechcianych usług.

Oczywiście odmowa po drugiej stronie może też nastąpić z powodu zwykłego przeciążenia serwisami tej osoby – i jest to całkowicie zrozumiałe. Tutaj jeszcze można w jakiś sposób zadziałać – warto się dopytać, czy ma serwisy na których posiada jeszcze konta, ale z nich nie korzysta. Zasugeruj usunięcie stąd kont oraz aplikacji powiązanych z ewentualnie skasowanymi już kontami – o ile je jeszcze posiada.

Po suchych faktach pora w końcu omówić przykłady serwisów, z których moim zdaniem nie powinna korzystać jedynie mniejszość świadomych internautów.

Where to next?

Rozbiłem rekomendowane przeze mnie aplikacje na kilka kategorii, dzięki czemu ich odszukanie może być łatwiejsze. Nawet jeżeli pozbędziesz się Facebooka oraz spółki, nie zakładaj masowej ilości kont na innych alternatywach. W żaden sposób nie rozwiąże to problemu np. wycieku danych, gdy nastąpi ich już zaledwie kilka na poszczególnych stronach.

Komunikacja

Przynajmniej jeden z nich posiada możliwość zmiany kolorów tła. Tak tylko mówię.

Signal

Elektroniczna pasta do zębów

Tak, pasta do zębów doczekała się jej cyfrowego odpowiednika. Mowa tutaj o Signalu, który jest jednym z bezpieczniejszych komunikatorów. Za tym przemawia nie tylko fakt, że jest otwartoźródłowa i stosuje szyfrowanie end-to-end, ale też to, że Signal zarządzany jest przez organizację non-profit. Pozwala to też od strony moralnej odetchnąć z ulgą – ponieważ zarejestrowanych organizacji non-profit nie można tak po prostu wykupić (o ile w ogóle istnieje taka możliwość).

Do jej rejestracji potrzebujemy jedynie numeru telefonu. Jest to jednocześnie wada i zaleta. Poczynając od tej ciemnej strony medalu, numery telefonu przynajmniej w Polsce podlegają prawnemu obowiązkowi rejestracji wedle ustawy antyterrorystycznej, obowiązującej od przynajmniej 2016 roku. Z kolei użycie numeru telefonu jako jedynej danej do rejestracji umożliwia też (opcjonalnie) wykorzystanie książki kontaktów, co pozwala na odnalezienie już “cyfrowych migrantów”, posiadających już Signala.

Signal niestety znajduje się na terenie USA, co naraża ich twórców na ciągłe żądania danych ze strony służb specjalnych. Na szczęście we wszystkich przypadkach (przynajmniej tych, które znamy) twórcy Signala odbili piłeczkę, zamieszczając w odpowiedzi co najwyżej datę utworzenia konta i ostatniego pomyślnego zalogowania się do Signala. Więc jeżeli masz bzika na tym punkcie, proponowałbym przewijać dalej w dół.

Zalety: domyślne szyfrowanie end-to-end, całkiem prosty w używaniu, twórcy aplikacji należą do organizacji non-profit, zgodność z RODO Wady: wykorzystanie numeru telefonu do rejestracji konta, infrastruktura jest w Stanach Zjednoczonych

Session

Session

Session okazuje się być forkiem Signala. Jakie są jednak różnice między Signalem a Sessionem? Przede wszystkim, ten drugi nie wykorzystuje żadnych danych osobowych. Zamiast tego stosowany jest losowy identyfikator, którego nie da się powiązać z nami – przynajmniej od strony reklamodawców, data brokerów albo rządów.

Po drugie, Session w przeciwieństwie do Signala postawił na rozproszoną infrastrukturę, zarządzaną przez społeczność. Więc, jeżeli jeden z serwerów przestanie działać z różnych powodów, na innych komunikacja dalej może trwać.

W dodatku, oprócz samego szyfrowania end-to-end (które w przypadku Sessiona jest tylko zalążkiem bezpiecznej komunikacji), stosowany jest również tzw. onion routing. Po naszemu, cały ruch jest kierowany przez węzły Tora. Ma to też jednak swoje minusy: ponieważ ruch przynajmniej w przypadku samego Tor Browsera kierowany przez kilka węzłów zanim otrzymamy finalną odpowiedź, to w przypadku Sessiona wiadomości mogą wysyłać się zauważalnie dłużej niż w przypadku większości komunikatorów.

Zalety: domyślne szyfrowanie end-to-end, rozproszona infrastruktura zarządzana przez społeczność, użycie węzłów Tora (onion routing) do kierowania całego ruchu Wady: dosyć wysoki próg wejścia (tj. zastosowanie losowych identyfikatorów zamiast np. adresu e-mail czy numeru telefonu, co utrudnia komunikację z osobami nietechnicznymi), wiadomości mogą wysyłać się zauważalnie dłużej z racji na zastosowanie onion routingu

Matrix

Matrix - połączenie wideo

Matrix z Sessionem ma jedną wspólną rzecz: oba te komunikatory są zdecentralizowane. Oznacza to, że serwery każdy może zainstalować – nawet w domowych warunkach – i komunikować się ze światem ze swojego zakątka.

Warto wspomnieć też, że przynajmniej Element (jeden z głównych klientów do Matrixa) wyglądem przypomina Discorda. Jest to gratka dla “migrantów” właśnie stąd. Dlaczego nie warto korzystać z Discorda, jest pełno artykułów w internecie na ten temat.

Niestety, Matrix potrafi być zasobożerny – w końcu to nie tylko jedna organizacja zarządzająca całą infrastrukturą, ale wiele osób i firm komunikujących się ze sobą nawzajem z własnych czterech ścian. Dlatego też dane, które trzymamy na serwerze mogą być liczone w terabajtach – wszystko zależy, jak bardzo szczęśliwi będziemy, o ile zdecydujemy się postawić własną instancję. Od strony użytkownika, Matrix w zasadzie wad nie posiada.

Zalety: szyfrowanie end-to-end domyślnie w prywatnych konwersacjach/pokojach, oraz opcjonalne dla publicznych pokoi Wady: zasobożerność, a jeżeli nie masz własnej instancji – brak

Media społecznościowe

Kbin

Jako osoba prowadząca blog po polsku, musiałem zacząć te zestawienie od właśnie polskiego tworu. Za Kbinem stoi Ernest Wiśniewski, ale nawet mimo tego nic nie stoi na przeszkodzie, żeby własną instancję nawet za granicą postawić. Wyglądem przypomina trochę Wykop, który też jest polski, ale mu się dostało za nowy interfejs.

Twórca Kbina regularnie publikuje też informacje, co się dzieje z Kbinem, jaki kierunek obiera itd.

Jedyną wadą, jaką się dopatrzyłem w Kbinie, to nieco powolne działanie. Ma to związek z tym, że Kbin napisany jest w PHP, który do najszybszych języków programowania nie należy.

Zalety: polski twór, zaskakująco dobre podejście twórcy do projektu, ciekawa alternatywa dla Wykopu oraz Reddita, komunikacja z innymi projektami tworzącymi tzw. fediwersum Wady: nieco powolne działanie

Mastodon

Jest to kolejny składnik fediwersum – i jak się zdaje, najpopularniejszy. Według oficjalnych statystyk na Mastodonie aktywnych kont jest prawie półtora miliona (przynajmniej na wszystkich instancjach dostępnych na stronie powyżej, zakłada się że na Mastodonie może być nawet ponad 10 milionów kont rozproszonych po ponad 20,000 serwerów).

Niestety, twórca Mastodona (Eugen Rochko / Gargron) opowiada się za przyjęciem Facebooka do fediwersum, co zdecydowanie zagraża stabilności i niezależności nie tylko Mastodona, ale też innych serwisów tworzących całą sieć – np. Pixelfed czy Friendica.

Dodatkowo oficjalna aplikacja w ostatnim czasie stała się zupełną odwrotnością tego, co początkowo Gargron zakładał. Obecnie naciska ona na założenie konta na mastodon[.]social, dlatego warto korzystać z zewnętrznych aplikacji klienckich – na przykład Tusky na Androida.

Zalety: komunikacja z innymi projektami tworzącymi tzw. fediwersum, niezła alternatywa dla Twittera, całkiem spora społeczność jak na budowaną niezależnie Wady: twórca opowiada się za przyjęciem Facebooka do fediwersum (red flag!), naciskanie na założenie konta na mastodon[.]social (dotyczy tylko oficjalnej aplikacji)

Przechowywanie plików

Pendrive / karta SD

Jeżeli chodzi o przechowywanie plików, warto zainwestować kilkadziesiąt złotych na całkiem porządnego pendrive'a albo kartę SD (np. od Sandiska, którego pendrive sam posiadam i sobię chwalę).

Pendrive'y i karty SD są stosunkowo fizycznie niewielkie, i w przeciwieństwie do przechowywania plików w “chmurze” zdecydowanie po myśli Matki Natury. Jednym słowem, zyskujesz całkiem bezpieczne przechowywanie ważnych dla Ciebie plików i to w dodatku z poszanowaniem klimatu.

Niestety, jeżeli pendrive'a złamiesz – to w zasadzie koniec. Plików nie odzyskasz tak prędko (o ile w ogóle). Na szczęście twórcy pendrive'ów zdają sobie z tego sprawę i starają się możliwie najbardziej zabezpieczyć je przed takimi wypadkami.

Jeżeli koniecznie musisz przechowywać pliki w chmurze, wypróbuj opcję poniżej.

Zalety: niewielkie, całkiem poręczne, tanie, w różnych pojemnościach (zazwyczaj starczy 32 GB) i przyjazne klimatowi Wady: złamanie pendrive'a / karty SD równa się permanentnej (!) stracie dostępu do plików

Nextcloud

Powyżej zamieściłem publiczną instancję Nextclouda, na której możesz otrzymać za darmo 15 GB miejsca. Możesz jednak postawić własną – jeżeli masz gdzie, oraz wiesz jak to zrobić.

Nextcloud wyróżnia się również całkiem szeroką gamą aplikacji pozwalających praktycznie w całości zastąpić zamknięte rozwiązania. W dodatku, NC jest otwartoźródłowy.

Usunięcie konta na publicznym serwerze nie należy do najprostszych, ale zazwyczaj wystarczy zwykły mail do administratora instancji.

Zalety: całkowicie Twoje miejsce do przechowywania plików w bezpiecznym miejscu (jeżeli masz instancję tylko dla siebie), ale instancje publiczne też są całkiem w porządku Wady: usunięcie konta wymaga kontaktu z administratorem (publiczna instancja); brak (prywatna instancja)

Wyszukiwarki

SVMetaSearch

Otwartoźródłowa wyszukiwarka bazowana na kodzie źródłowym SearXNG, oprócz tego potrafi liczyć i konwertować jednostki (niestety tylko po angielsku, ale lepszy rydz niż nic). Oprócz tego potrafi powiększyć zdjęcia z infoboksów. Zarządzana przeze mnie, i hostowana na serwerze w Polsce.

Czasami zdarzy się jej nie zwrócić wyników ze względu na tymczasowe bany które mój serwer dostaje; ale sama w sobie jest całkiem w porządku (przynajmniej według niektórych osób, których zapytałem się o opinie).

Zalety: bazowana na kodzie innego otwartoźródłowego projektu, prosty kalkulator jak i konwerter jednostek, można powiększać zdjęcia z infoboksów, sama w sobie też jest otwartoźródłowa Wady: zdarza się jej zwrócić brak wyników ze względu na tymczasowe bany nakładane przez inne wyszukiwarki

Qwant

Wyszukiwarka głównie znana na rynku francuskim, wykorzystywana nawet przez rząd Francji jako główna.

Wadą jest przechowywanie informacji o dokładnych wyszukiwaniach w tytule karty, jak i też w odnośniku do wyników. Akcjonariuszem Qwanta też jest firma z tzw. venture capital (Ringer Axel Springer), na szczęście ich głos nie jest ostateczny (tylko 20% akcji). Qwant nie jest otwartoźródłowy.

Zalety: wykorzystywana przez francuski rząd jako główna wyszukiwarka, podobnie jak SVMetaSearch znajduje się też na terenie Unii Europejskiej Wady: akcjonariuszem jest też firma z tzw. venture capital, nie jest otwartoźródłowa, przechowywanie dokładnych wyszukiwań w historii przeglądania

Podsumowanie

Jak zauważyliście, alternatyw jest całkiem sporo. Polecam Wam wypróbować wszystkie i pozostawić konta tylko tam, gdzie znajdziecie swój nowy dom. W przypadku komunikatorów najtrudniejszą częścią wydaje się przekonanie osób, z którymi najczęściej rozmawiamy, ale później jest tylko z górki.

Powyższa lista nie jest też kompletna; są też aplikacje/serwisy których tutaj nie wymieniłem. Niemniej jednak, dziękuję za poświęcenie kilkunastu minut na przeanalizowanie poszczególnych propozycji.

Kontakt, wsparcie itp.

Twitter, jak i Reddit, powoli tracą swoich użytkowników. Do kompletnej tragedii jeszcze im daleko (bo użytkownicy wciąż się na tych platformach udzielają), jednak możemy uznać że renesans fediwersum zaczął się na nowo. Tym razem celem nie okazał się Mastodon, ale platformy do makrobloggingu – na przykład instancje Lemmy'ego, ale i też... kbina. Sprawę o tyle, przynajmniej z mojej perspektywy, ułatwia fakt, że ten drugi projekt został utworzony przez Polaka.

Twitter już zaczął odnotowywać straty

Dla przykładu, poniżej wykres ruchu dla głównych platform informacyjnych mających swoje oficjalne konta na Twitterze:

Wiele stron odnotowało znaczne straty w ruchu pochodzącym z Twittera

Największymi stratnymi okazali się ukraiński The Kyiv Independent (TKI, -65%), amerykański Buzzfeed (-60%) i brytyjski Independent (-59%). Z kolei zaledwie trzy strony, znajdujące się na samym dole tego wykresu, odnotowały praktycznie nic nieznaczące wzrosty – tj. New York Post (1%), Daily Mail (1%) i CNN (4%). Przy czym warto zaznaczyć, że mimo niezbyt kolorowo prezentujących się statystyk, kontrybucja Twittera na wszystkich wymienionych stronach wydaje się być znikoma. I ta, w moim odczuciu, będzie spadać dalej. Możemy tutaj wymienić następujące przyczyny, które w pewien sposób mogą ze sobą korelować:

  • outlety ograniczyły budżet reklamowy, lub całkowicie wycofały swoje kampanie z Twittera;
  • kilka głównych nadawców (m.in. amerykański NPR czy szwedzkie SVT) zapowiedziało całkowite zaprzestanie aktywności, co w pewnym sensie zrealizowali, ale za to odeszli do innych, bardziej aktywnych korpomediów tj. Facebook czy Instagram.

Uważam więc, że Twitter chyli się ku upadkowi nie tylko za sprawą nieumiejętnego zarządzania tą platformą przez Elona Muska, ale i też za sprawą wycofywania się z tej platformy głównych nadawców. Choć warto też zaznaczyć, że TKI, największy stratny w wykresie powyżej, dalej publikuje informacje na Twitterze jak gdyby nigdy nic.

...i Reddit również

Słowo wstępu – czym jest API? Jest to nic innego jak miejsce dla programistów, którzy mogą dokonywać interakcji z daną stroną za pomocą kodu.

Od 1 lipca Reddit będzie wprowadzać zmiany w zasadach dostępu do ich API. Za jego pomocą, Reddit umożliwiał stworzenie aplikacji zewnętrznych, komunikujących się z Redditem, co przynosiło im swojego rodzaju darmową reklamę – zazwyczaj takie powstawały na Androida, czy iOS. Dlaczego “umożliwiał”? Jak się okazuje, cena dostępu do ich interfejsu programistycznego zwala z nóg – 12 tysięcy dolarów za 50 milionów żądań. Niby niewiele, ale spójrzmy na to z innej perspektywy: Apollo, jedna z głównych aplikacji alternatywnych dla Reddita, według włodarzy portalu wysłała 7 miliardów żądań tylko ostatniego miesiąca.

Administratorzy największych tzw. subredditów zapowiedzieli już akcję protestacyjną – 12 i 13 czerwca publiczny dostęp do nich będzie niemożliwy. Jednym z nich okazuje się też być r/polska. Wcześniejsze tego typu akcje organizowano też ze względu na m.in. akceptowanie teorii spiskowych dotyczących COVID-19, mimo że rozprzestrzeniały one dezinformację (np. słynne “wirus pochodzący z masztów 5G”). Tym razem organizatorzy protestu stawiają nacisk na promocję zdecentralizowanych alternatyw, tj. Lemmy..

Dokąd uciec?

Choć Lemmy wydaje się mniej przyjazny dla osób nietechnicznych, to dodam, że język polski jest tam wspierany (na Reddicie, o ile się dobrze orientuję, dalej go nie ma jako oficjalnego). Z kolei kbin wydaje się być klonem naszego Wykopu – oczywiście operującego w fediwersum.

Możemy też równie dobrze skasować konta na wszystkich korpomediach, bez migracji na te działające w fediwersum i żyć spokojniej.

Ostateczny kierunek zostanie obrany na podstawie preferencji różnych osób.

Kontakt, wsparcie itp.

Standardowo, o komunikatorach wstępny post.

W Polsce wielu użytkowników używa Facebook Messengera – w końcu to komunikator dołączony w zestawie z samym kontem na Facebooku. Jest to wygodne z jednego względu: nie musimy mieć kolejnego konta na zupełnie osobnej usłudze. Prawda jest taka, że mimo wszystko powstały na przełomie wielu lat różne komunikatory. Różnią się one funkcjonalnością (Discord, Telegram), a nawet stopniem bezpieczeństwa (Signal, Session, Matrix/Element). Wraz ze wzrostem świadomości względem oddawania w ręce miliarderów naszych historii wiadomości nawet jeżeli reklamują oni swoje produkty jako takie z “domyślnym szyfrowaniem end-to-end” (tak, patrzę na Ciebie, drogi WhatsAppie), przyjrzyjmy się komunikatorom od tej drugiej strony.

Bycie bezpiecznym jest Twoim prawem. Wpisane jest to też w kartę praw człowieka, uchwaloną przez ONZ zaraz po drugiej wojnie światowej. Niestety, wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak konwersacje potrafią być przełomowym dowodem w sprawach sądowych. Dla przykładu, Google i Facebook zostały przyłapane na gorącym uczynku, udostępniając dane o potencjalnych aborcjach rządowi poszczególnych stanów USA. I, będąc szczerym, obawiam się że takie akcje mogą zachodzić również w Polsce – z racji tego, że TK uznało aborcję za całkowicie nielegalną w październiku 2021 roku.

Możecie się ze mną nie zgadzać – prawda jest taka, że aborcja jest jedynym wyjściem, gdy kobieta się spodziewa dziecka martwego zaraz po urodzeniu. Niestety, kilka Polek już zmarło na przełomie 10/2021 a 05/2023 przez nieobjaśniony do końca całkowity zakaz. Lekarze po prostu się obawiali, że mogą zostać postawieni przed sąd. Jako iż komputeryzacja wszystkiego na naszej drodze postępuje w nieziemskim tempie, co udowadnia w szczególności przykład ChatGPT – zgadnijcie, skąd sąd mógłby wziąć dowody na “zbrodnię” (czyt. aborcję w świetle polskiego prawa) dokonaną przez lekarzy.

Wartym wspomnienia jest też fakt, że Messenger, najpopularniejszy w Polsce komunikator, ma sporo wad na poziomie dosłownej podstawówki. Z tego komunikatora ubyło wiele przydatnych funkcji – na czatach grupowych brakuje ankiet, dalej w 2023 roku nie możemy wrzucić zwykłego pliku (tylko musimy robić to przez komputer – zaznaczę że nie każdy posiada i/lub używa komputera, a webclient nie spełnia zasad Responsive Web Design), a przez komputer za pomocą zwykłych narzędzi deweloperskich możemy przechwycić WSZYSTKIE załączniki. Zaznaczę, że Messenger nigdy nie powstał jako komunikator do organizowania większych społeczności – nawet Facebook sam to przyznaje, reklamując go jako “komunikator do utrzymywania kontaktów z bliskimi”. Zresztą, sprawdź sam(a) stronę główną.

Zapytacie mnie pewnie, dokąd robić exodus? Na WhatsAppa, albo na Telegrama?

Nie, nie, po stukroć NIE.

WhatsApp jak i Telegram zarządzane są przez miliarderów. Różnica jest taka, że WA jest amerykański, Telegram rosyjski. Właściciel tego drugiego jest nawet zadeklarowanym członkiem World Economic Forum (tfu), z kolei ci z WEFu uważają Telegrama za bezpieczny kanał komunikacji. Uważają tak, bo bazują na propagandzie udostępnianej na stronie głównej Telegrama.

Jeżeli masz którąkolwiek z tych rzeczy, namów swoich znajomych do masowej akcji kasowania WA i/lub Telegrama, oraz zróbcie wszyscy exodus na Signala. Signal jest jedynym komunikatorem, w którym nie dość, że szyfrowanie end-to-end działa out-of-the-box, to mając siebie nawzajem w kontaktach odnajdziecie się również na Signalu. Signal jest otwartoźródłowy (choć wątpię, że komukolwiek taka informacja by się przydała, w szczególności osobom nietechnicznym), jest zarządzany przez organizację non-profit (ogromny plus) i przede wszystkim – sprawdzony w boju.

Choć Signal ma również swoje wady mimo tego, że przez ekspertów oceniany jest jako najbezpieczniejszy – na pewno jedną z nich jest to, że za mało Polaków z niej korzysta. Bardziej techniczną wadą może być to, że rozmiar Signala może urosnąć do pokaźnych rozmiarów w szczególności, gdy mamy setki tysięcy wiadomości rozsianych po wielu konwersacjach.

Jeżeli historia wiadomości tobie nie pasuje i chcesz się jej pozbyć, jednocześnie zwalniając miejsce w telefonie (ponieważ Signal trzyma zaszyfrowane wiadomości na serwerze tylko do momentu, gdy one dotrą do użytkownika końcowego) – włącz znikające wiadomości. Dla większości konwersacji ustawiłem sobie 4 tygodnie – czasami coś starszego może się przydać, gdy nawiążemy do tego zupełnie innego dnia. Jest to moim zdaniem optymalna, a zarazem najdłuższa dozwolona przez Signala długość.

Idąc dalej, jeżeli masz Androida – zastąp sobie domyślną klawiaturę OpenBoardem lub Simple Keyboardem. Obie te klawiatury są dostępne na F-Droidzie. Dzięki temu Twoje wiadomości nie zostaną przechwycone nawet przed ich wysłaniem (no chyba, że masz Pegasusa na pokładzie, czego oczywiście nie życzę).

W taki sposób możemy odzyskać kontrolę nad tym, co się dzieje wokół nas – nie jest to co prawda jedyny krok do tego, ale z pewnością jeden z ważniejszych, w dobie postępującej technologii.

Kontakt, wsparcie itp.