Piwnica Oliwiera

Nie spodziewaj się stałego tematu w tym miejscu. Piszę to, co mi przychodzi na myśl. Traktuję to jako alternatywne miejsce do wygadania się.

Poczynając na kwestiach zagrożenia dla prywatności, kończąc na pogłębieniu się problemu wykluczenia cyfrowego, alienacji tych którzy wolą płacić gotówką i przede wszystkim... zwiększenia i tak dość dużej zależności od aut nawet w samej stolicy Polski.

Według ustawy o banku narodowym, środkiem płatniczym są banknoty i monety (w języku prawa “znaki pieniężne”). Karty bankowe powinny służyć jako dopełnienie możliwości zapłacenia w inny sposób za daną usługę, a nie zastępować gotówkę. Tymczasem dzieje się rzecz zupełnie odwrotna. Wszystko stopniowo zastępowane jest płatnościami bezgotówkowymi. I teraz tak wyłącznie możemy kupić bilet w warszawskim autobusie czy tramwaju. W metrze, czy też na przystankach naziemnych nie ma jeszcze tragedii (są biletomaty przyjmujące gotówkę), ale pamiętajmy, że metro nie dojeżdża do każdej dzielnicy, a naziemnych biletomatów stacjonarnych w Warszawie jest jak na lekarstwo.

Nowa metoda, proponowana przez ZTM, zakłada “unowocześnienie podróżowania po Warszawie”. Cytując informację prasową – “będzie szybko, łatwo, komfortowo i intuicyjnie”. Prawda jest taka, że wprowadzając taki system w świetle zatrważających statystyk o wykluczeniu transportowym (a mówimy tutaj o nawet jednej trzeciej Polaków!), uniemożliwienie płacenia gotówką za przejazdy transportem publicznym zmusi niektórych, w szczególności osoby starsze i nietechniczne, do przesiadki do samochodów, lub co gorsza, Uberów / Boltów – w których wsiadając, możemy albo dojechać cali, albo zakładając czarny scenariusz – być zgwałconym/zgwałconą.

Skutek jest taki, że Warszawa jest bardziej zakorkowana, i tutaj żadne strefy czystego transportu nie pomogą. Do tego, Warszawa w ostatnim czasie zmaga się z dość słabą jakością powietrza (według czujników Airly wokół Warszawy, praktycznie wszystkie wskazują podwyższony poziom pyłów).

A czasu na walkę ze zmianami klimatu jest coraz mniej.

Kontakt, wsparcie itp.

Sziasztok, Oliwier vagyok, programozó.

Będąc szczerym, angielski ogarniam na tyle dobrze, że w zasadzie mógłbym objechać cały świat i wszyscy się byśmy zrozumieli. No nie do końca...

W planach mam odwiedzenie Budapesztu, i żeby wypaść najlepiej jak mogę, zacząłem się w wolnym czasie uczyć języka węgierskiego. Miejmy nadzieję, że nie będzie to kolejny język, który trafi do przegródki “miałem się nauczyć, ale porzuciłem, bo mi się nie chciało”.

Swoją chęć nauki węgierskiego, i w ogóle chęć wyjechania do Budapesztu na kilka dni, wyrobiłem sobie względnie niedawno – bo kilka miesięcy temu. Ale jest to na pewno odpowiednio długi czas, żeby zobaczyć przynajmniej zdjęcia czy filmy z tego miasta. I, jeżeli mam być szczery, Warszawa a Budapeszt to zupełnie dwa inne światy.

Czemu jednak węgierski? Dlaczego nie np. niemiecki, który jest drugim najpopularniejszym wyborem zaraz po angielskim w Europie? Odpowiedź powinna wydawać się prosta. Niekiedy nawet w Budapeszcie większość osób jest na bakier z angielskim. Przynajmniej tak słyszałem, nigdy jeszcze nie byłem na Węgrzech (miałem jedynie okazję być na Słowacji). A może jednak się mylę? Tego się przekonam podczas swojego wyjazdu.

Ogólnie rzecz biorąc, bez odpowiedniej motywacji nauka 3. języka może wydawać się wręcz niemożliwa.

Kontakt, wsparcie itp.

Hi! The English language edition is in works. I am not giving any ETA because I am lacking time currently. Stay tuned!

TL;DR, nie są to powody tylko czysto techniczne. Do nich również nawiążę, ale w taki sposób żeby nawet osoby nietechniczne mogły zrozumieć ten tekst bez większych trudności.

Liczby mówią wiele. Dzisiaj wiele osób deklaruje, że spędzają średnio nawet 5 godzin dziennie w internecie. Ponieważ nie chcę być statystyką, postanowiłem rzucić Facebooka, Instagrama i inne korpomedia. Czemu tak postąpiłem? Co mnie zainspirowało? O tym w dzisiejszym tekście.

Trochę historii na początek

Rzucić Facebooka już chciałem w 2019 roku. Wtedy skończyłem świeżo podstawówkę. Jednak w tamtym okresie nie zwracałem zbytnio uwagi na problemy związane z prywatnością czy też inne kwestie techniczne. Żeby do nich nawiązać, musimy przenieść się w przyszłość o ponad dwa lata.

Jedno jest pewne – gdybym nie nawiązał na nowo znajomości w liceum z kimś, kogo poznałem w 3. klasie podstawówki, najpewniej bym był dalej niewolnikiem Facebooka – bo nie miałbym po prostu kogoś, kto by popierał moje działania. Dzisiaj obaj mamy prawie takie same nawyki korzystania z internetu – mniej dziennie, takie same przeglądarki i wyszukiwarki, z czego te pierwsze z obowiązkowo zainstalowanym uBlock Originem. (W moim przypadku używam też NoScripta jako wspomaganie dla tej pierwszej wtyczki, i choć może być trudny na początku do opanowania, po dłuższej chwili jest prosty jak budowa cepa.)

Obaj też zrezygnowaliśmy z Facebooka czy z Instagrama, z praktycznie wszystkich korpomediów. Komunikujemy się z użyciem Signala, a publiczną część naszego życia obwieszczamy w fediwersum.

Droga przez mękę

Efektem naszych działań jest to, że nie wyjmujemy telefonów co 5 sekund i rozmawiamy jak normalni ludzie, nie zasłaniając się komunikatorami gdy stoimy naprzeciwko siebie.

Na uwagę zasługuje fakt, że obaj jesteśmy... przed dwudziestką. Zazwyczaj nastolatkowie w naszym wieku robią kompletną odwrotność wymienionych działań. Zamiast uciekać z obarczonego 40-letnimi ciotkami Facebooka na “młodzieżowego” Instagrama (nomen omen też pod wodzą Facebooka), my uciekliśmy do prawdziwego życia, bo w końcu mamy je jedno.

Zanim jednak doszedłem do takiego stanu (nad którym pracowałem ponad 1.5 roku, i w zasadzie dalej go szlifuję do wręcz perfekcji), to pode mną były cały czas podkładane kłody pod nogi. Dzień bez stwierdzenia ze strony innych w stylu “wszyscy mają Instagrama albo Messengera, to ty też powinieneś mieć” wydawał się być dniem straconym.

Aż w końcu nadszedł dzień zakończenia roku szkolnego dla maturzystów (2023.04.28). Tego dnia oficjalnie mogłem się pożegnać z ciągłym logowaniem do VPNa i przeglądarkowego Messengera, bo konto na FB skasowałem całkowicie tego dnia. Konkretnie, wysłałem je do kasacji, która z jakiegoś powodu jest opóźniona o 30 dni – zgadnijcie czemu ;)

Niemniej, cieszyłem się z tego powodu. Choć tego publicznie nie pokazywałem, wewnętrzne “ja” doznało katharsis. Bo te złe emocje, których się wyzbyłem, panowały na społecznościówkach należących do Zuckerberga. Promowane były w koło negatywne emocje, co też o mały włos się nie przyczyniło do zdiagnozowania u mnie depresji (choć ten temat w moim przypadku jest wielowątkowy i zasługiwałby na osobny artykuł).

Brakowało czegoś pozytywnego w moim życiu. A raczej kogoś, kto mnie nie opuści z byle powodu. Dlatego też zacząłem pracować nad tym, żeby odkładać telefon częściej i na dłużej. Regularne przebywanie na Facebooku i Instagramie wyrobiło u mnie zły nawyk siedzenia w internecie często nawet do 2.00, w porywach do 3.00 w nocy. Kompulsywnie sprawdzałem, czy ktoś nie polubił mi posta. Skomentował go. Podał dalej. Te bodźce wysyłane w nadmiarze spowodowały, że zatraciłem kontrolę nad tym wszystkim.

Nie skończę tego artykułu bez happy endu

Podsumowując, wycofując się z praktycznie wszystkich korpomediów, zyskałem więcej czasu dla siebie.

Na pewno mój stan psychiczny uległ mocnej poprawie. Dzięki zerwaniu toksycznej przyjaźni z jedną z dziewczyn, w której wręcz byłem nagabywany do założenia Instagrama na nowo albo Facebooka tylko po to, żebym zaobserwował jej profil i stał się na nowo robotem, poczułem w końcu jak to jest żyć lepiej, jednocześnie będąc aktywnym użytkownikiem internetu.

Może swoją historią kiedyś kogoś zainspiruję, ale ze mnie Jackowski jest żaden.

Kontakt, wsparcie itp.

Od pewnego czasu głośno jest o blokowaniu adblockerów tj. uBlock Origin na YouTube'ie. Oficjalnym powodem jest chęć pomocy twórcom wrzucającym treści na platformę molocha. Tymczasem odnoszę wrażenie, że jest zgoła inaczej – obawa przed niewypłacalnością wobec inwestorów.

Po dość głośnym liście otwartym od Google'a skierowanym do twórców Invidiousa, najpopularniejszego frontendu1 do YouTube, wiele osób zaczęło wspierać twórców frontendu, a nie samodzielnych alternatyw dla YouTube'a.

Nie mówię, że Invidious jest zły. Wręcz przeciwnie, jest to krok w dobrą stronę, sam regularnie z niego korzystam do oglądania filmów z tej platformy. Pamiętajmy jednak, że Invidious wciąż wysyła żądania do serwerów Google'a, co w żaden sposób na dłuższą metę uniemożliwi nam przesłania wystarczająco mocnej wiadomości największemu technologicznemu molochowi.

Pozwolę sobie przytoczyć fragment z innego mojego artykułu, w którym wspomniałem o zasadzie POSSE2. W takich wypadkach często wprowadzenie takiej zasady w życie (i to wielu) twórców, wydaje się być jedyną słuszną drogą. Pozwoli też na uniezależnienie się od wpływów Big Techu3.

Wydaje mi się, że w dobie rozwoju popularności fediwersum dobrą alternatywą może być PeerTube. Korzystam z tej platformy jako twórca, ale też i jako widz. Co jednak jest killer feature'em PeerTube'a?

Przede wszystkim, można go postawić u siebie. Nawet na Raspberry Pi. Dobra, może trochę przesadziłem, bo mało który dostawca internetu bez większych problemów udostępnia dedykowany adres IP. Ale na spokojnie możesz go postawić na VPSie (nie promuję tutaj konkretnego dostawcy, warto przejrzeć różne oferty), jeżeli masz czas i podstawową wiedzę techniczną. Dzięki temu bez problemu zaistniejesz w sieci jako twórca internetowy (PeerTuber, anyone?), niezależnie od tego czy Google spakuje manatki w przyszłości, czy też nie.

Jeżeli chcemy udostępnić szerszej społeczności naszą instancję, KONIECZNIE musimy przemyśleć wykupienie miejsca w chmurze hostingowej. Ponownie, jak w przypadków VPSów, nie promuję konkretnego dostawcy, każdy ma swoje upodobania. Jeżeli instancja będzie tylko dla nas – udostępniona nam przestrzeń wraz z resztą rzeczy w wykupionej maszynie powinna być wystarczająca.

Jak nie masz wystarczających umiejętności technicznych, z pomocą przychodzą w pełni zarządzane hostingi, np. ten od Elest.io.

Najważniejszą zaletą PeerTube'a jest jego rozproszona metoda działania. Zamiast być kolejną scentralizowaną platformą (jak np. Odysee, Dailymotion czy Rumble), to instancje komunikują się ze sobą nawzajem. Jeżeli znajdziesz na innej instancji film, który Cię interesuje, nie będzie problemem jego obejrzenie u siebie – nasza instancja “grzecznie poprosi” o film właśnie stąd, i będziemy go mogli obejrzeć. Należy zaznaczyć, że tylko filmy przechowywane na danej instancji zajmują na niej miejsce na dysku, filmy z zewnętrznych – już nie.

PeerTube jest również, jak pobocznie wspomniałem, składnikiem fediwersum. Oznacza to, że nieważne skąd pobiorę film, będę mógł go obejrzeć. Poniżej przykład na PeerTube'ie:

Film z PeerTube'a na tube.pol.social o jeździe autobusem

i na mojej instancji:

Film z PeerTube'a na tube.pol.social o jeździe autobusem, znaleziony z poziomu mojej instancji Akkomy

Co ważne, mogę z tym filmem dokonywać interakcji – i jest to nieważne, skąd to zrobię! Polubienie pokaże się wśród pozostałych, napisany komentarz się pokaże pod filmem (i też nieważne, gdzie został on napisany). Mogę też dać znać w wygodny sposób o nowym filmie bez pisania osobnego posta na ten temat, tym samym oszczędzając miejsce na swojej instancji.

I mówią, że to fediwersum jest dla skończonych nerdów. Turns out this is not the case. Jest ono wygodne i bezpieczne dla wszystkich, z wyłączeniem miliarderów i pseudo-dzienników “technologicznych”, bo nie są w stanie na tym w prosty sposób zarobić.

Footnotes

1: Strona wysyłająca w naszym imieniu żądania, wyglądające tak jakby od niej samej pochodziły (idź tutaj) 2: Publish on [Your] Site, Syndicate Everywhere (publikuj u siebie, udostępniaj wszędzie) (idź tutaj) 3: inaczej GAFAM, tj. Google, Apple, Facebook, Amazon, Microsoft (idź tutaj) 4: Virtual Private Server (wirtualny serwer prywatny, prościej maszyna wirtualna – coś w stylu “jednoczesnego zjedzenia i posiadania ciastka”) (idź tutaj)

Kontakt, wsparcie itp.

Powodów jest wiele, lecz skupimy się tutaj głównie na podstawach osiągnięcia bezpieczeństwa – zarówno naszego realnego, jak i cyfrowego. Nie jest to co prawda złota tarcza w przypadku, gdy ktoś odkryje nasz prawdziwy adres zamieszkania, ale zdecydowanie utrudni to komuś odkrycie naszego domu (jak i też okolicy, gdy inni w pobliżu zdecydują się zamazać swoje domy).

Parę rzeczy do przemyślenia

Zamazywanie domu na Google Street View jest permanentne i nie można go później wycofać. Dlatego nie zamazuj swojego domu, jeżeli prowadzisz w nim jakiś biznes, który wymaga dojazdu klienta do Twojej siedziby (może on mieć problem z rozpoznaniem budynku, a do jego ochrony można zaangażować inne środki).

Zamazywanie bloków nie jest co prawda zabronione, lecz też warto się wstrzymać w takim przypadku. Ponownie przywołam przykład z poprzedniego akapitu; w szczególności na osiedlach zamkniętych są budki ochroniarzy przy każdym wejściu, oraz co najmniej trzy dodatkowe warstwy zabezpieczeń – zewnętrzna furtka z interkomem, drzwi od bloku również z interkomem, oraz ostatnia – drzwi do Twojego mieszkania. Bez interkomu oczywiście. Oczywiście warto (a nawet trzeba) weryfikować, kogo wpuszczamy! Żaden system nie jest w stanie zapewnić 100% bezpieczeństwa, jeżeli nie wykorzystujemy go prawidłowo. Zamazywanie bloków na GSV1 może też pogorszyć naszą sytuację, nawet na tyle, że wyróżnimy w ten sposób konkretne (nasze) mieszkanie.

Jak zamazać swój dom?

Protip: Możesz działać w imieniu innej osoby, lecz pamiętaj o uzyskaniu jej zgody przed wykonaniem takiej akcji.

  1. Wejdź w dowolnej przeglądarce na stronę maps.google.com. Aplikacja mobilna nie obsługuje tego typu zgłoszeń (jeżeli tak nie jest, daj znać).
  2. Ustaw możliwie największe powiększenie w żądanym miejscu, tak żeby kolejna próba powiększenia mapy przekierowała Cię do trybu Street View.
  3. W prawym dolnym rogu powinna ukazać się Tobie opcja Zgłoś problem. Kliknij ją.
  4. W nowej karcie powinna otworzyć się strona umożliwiająca skomponowanie zgłoszenia do Google'a. Zaznacz odpowiedni obszar (w tym przypadku Twój dom), tak żeby się cały mieścił w czerwonym prostokącie. Wybierz odpowiedni rodzaj raportu.
  5. Podaj dowolny adres e-mail – ważne, żeby był on aktualny, żeby Google mógł się z Tobą skontaktować i ustalić ewentualną przyczynę takiej decyzji, lub poinformować Cię o werdykcie. (Zazwyczaj sprawa jest rozpatrywana na Twoją korzyść, ale lepiej nie wpisywać tam byle czego – just in case.)

Podsumowanie

That's pretty much it. Na odpowiedź zazwyczaj trzeba czekać do kilku dni. Pamiętać też należy, że nie można z różnych przyczyn wycofać zgłoszenia, z racji tego że ma ono charakter permanentny (gdy werdykt będzie pozytywny).

Jeżeli mieszkasz w domu jednorodzinnym i nie prowadzisz jakiejkolwiek działalności, warto przemyśleć zamazanie go, żeby w przyszłości nie stanowił potencjalnego kąska dla włamywaczy. Oczywiście nie chwal się później zdjęciem zamazanego domu – Google z różnych przyczyn nie stosuje czarnych prostokątów (które wprost idealnie nadają się do zamazywania wrażliwych rzeczy), tylko dość mocnego rozmycia.

Footnotes

1 Google Street View (idź tutaj)

Kontakt, wsparcie itp.

Inspired by @wnm210@mastodon.nove.team

Przecież wszystko i wszystkich mamy na największych korpoplatformach. Komu się więc by chciało przenieść na Signala, lub jeżeli potrafisz, stawiać Matrixa dla swojej społeczności, jak jest Messenger, WhatsApp, Telegram i Discord? Po co nam Mastodon, Kbin, PeerTube, Pixelfed itp. jak mamy Facebooka, Twittera, YouTube'a i (tfu) Instagrama?

Problem polega na tym, że dane w rękach kilku największych korporacji (tutaj: GAFAM) mogą być wykorzystywane do złych celów. I właśnie są. Ostatni głośny przypadek był o wyroku na pewną amerykańską kobietę (jak i jej 18-letnią córkę), która wraz z nią na Messengerze dokumentowała dokładny przebieg jej aborcji. Nie kończy się on jednak na bezwzględnym udostępnianiu co do milimetra dokładności danych o poszczególnych osobach rządom (które taki Facebook pieczołowicie zbiera); problem sięga dalej data brokerów i reklamodawców, którzy wręcz się biją (i to dosłownie!) o nasze dane – coś w stylu licytacji “kto da więcej”.

Jedno jest pewne, że danych raz sprzedanych już nie odkupimy za naszego życia, a już na pewno za polską minimalną krajową, bo te latają między brokerami a reklamodawcami za grube dziesiątki milionów dolarów. Jest jednak sposób na ukrócenie tego procederu, ale pamiętajmy że tak naprawdę robimy sobie gorzej, jeżeli żaden znajomy czy ktoś z rodziny nie podziela Twoich poglądów przynajmniej częściowo. Nieraz spotykałem się z pytaniami w stylu “po co kasować Messengera / Discorda / itp., jak i tak np. Twój telekom zbiera na Twój temat dane o lokalizacji z Twojego telefonu”.

Po co więc właśnie ta cholerna prywatność?

W domach mamy firanki. Używamy je np. w łazience, bo niesmacznym by było patrzenie się komuś na genitalia (przepraszam za obrzydzenie jedzenia). W najgorszym wypadku robimy sobie antyreklamę, która może zszargać naszą reputację. Możemy sobie nie pozwalać wchodzić do toalety z odsłoniętą pewną częścią ciała. Zamykamy też drzwi wejściowe do mieszkania na klucz, bo nie powinno obchodzić innych co robimy w naszym domu (oprócz tych, co zaprosiliśmy z własnej woli). Ustawiamy kody PIN w telefonie, hasła do kont bankowych itp. bo mamy świadomość, że pieniądze ciężko zarobione możemy łatwo stracić. Są to przykłady zapewniania sobie prywatności, bo Karta Człowieka ONZ nam to po prostu gwarantuje. Nikogo nie powinno obchodzić, co robimy, no chyba że wyrażamy na to zgodę w pełni świadomie i nawet publikujemy zdjęcie z ubikacji przed walką w Fame MMA.

Problem w tym, że gdy przychodzi czas na wprowadzanie kolejnych etapów w naszym cyfrowym życiu, zapieramy się rękami i nogami, że “po cholerę nam takie rzeczy”. Wszystko inwigiluje, więc nie ma żadnej ucieczki. A najlepiej to wyjąć kartę SIM i wypierdolić tego smartfona do kosza. Orwell is real, we are encountering 1984 in 2023.

Żartowałem.

Bo to, że data brokerzy mają o nas zeszłe dane, a od momentu cyfrowej migracji minął już spory kawał czasu (w chwili pisania tego posta u mnie licznik wskazuje 1.5 roku), nie znaczy to że będą mieć o nas kolejne porcje, jeżeli będziemy się ściśle trzymali ustalonego planu.

Zainstalowałeś/aś adblocka? Bardzo dobrze. Trzymaj go cały czas włączonego.

Masz Signala, albo własną instancję Matrixa? Bardzo dobrze. Używaj jednej (albo nawet i dwóch) z tych rzeczy jako główną, a najlepiej jedyną formę komunikacji. Oba systemy są na tyle bezpieczne, że Messenger, Telegram czy WhatsApp już dawno chowają głowę w piasek. Dodatkowe punkty daję za Matrixa, ponieważ stawianie własnej instancji daje Ci pełną kontrolę nad Twoimi danymi.

Masz konto na Mastodonie (albo innym sofcie obsługującym tzw. fediwersum – np. moja instancja jest bazowana na Akkomie), albo utrzymujesz instancję tylko dla siebie? Bardzo dobrze. Używaj tylko tego do komunikacji z Twoimi obserwującymi, fanami, jakkolwiek ich nie będziesz nazywać. Daj znać na innych kontach na korpomediach, że odchodzisz stąd i że w przyszłości nowa twórczość będzie się wyłącznie pojawiała na Mastodonie. Albo czymkolwiek innym z rodziny fediwersum.

To jest wystarczająca broń na znane bolączki dzisiejszego internetu. I korzystajmy z niej, póki jeszcze możemy.

Kontakt, wsparcie itp.

Wiele szyfrowanych komunikatorów chwali się, że wszystkie wiadomości są odpowiednio zabezpieczane. Nie sposób temu zaprzeczyć, o ile spojrzymy to na pryzmat samej treści konwersacji. Komunikatorów, które oprócz tego zajmują się ukryciem metadanych (które pokrótce wyjaśnię poniżej co mogą zdradzić), jest niestety jak na lekarstwo. Są to, przynajmniej częściowo, Signal i Session. Tyle.

Signal umożliwia na przykład ukrycie metadanych o nadawcy wiadomości (Sealed Sender), czy też o odczytaniu wiadomości i / lub odpisywaniu na nią.

Session (który jest forkiem Signala) natomiast idzie na całość i deklaruje, że “metadane są ucinane tam, gdzie są niepotrzebne” — jak na stronie napisano:

Session is an end-to-end encrypted messenger that minimises sensitive metadata, designed and built for people who want absolute privacy and freedom from any form of surveillance.

Dlaczego więc inne szyfrowane komunikatory nie pójdą tą drogą?

Jeżeli masz do czynienia z WhatsAppem, oczywistym jest fakt że chodzi o pieniądze. Z tego w końcu Zuckerberg żyje i powątpiewałbym, że kiedykolwiek rozszerzy szyfrowanie na tak ważną część naszych konwersacji.

Co więcej, Facebook odpowiedział na prawie 6.1 tysięcy żądań o dane 7.8 tysięcy użytkowników / kont w przeciągu lipca do grudnia 2022.

6.1 tysięcy żądań o dane 7.8 tysięcy użytkowników / kont w usługach Facebooka. Źródło: <a href=@m0bi13@pol.social">

Głośnym echem odbiła się sprawa córki omawiającej tematy aborcji ze swoją matką na Messengerze – obie dostały wyrok za przeprowadzenie aborcji po 12 tygodniu ciąży, która jest zakazana w stanie Nebraska. Założę się, że podobne zgłoszenia pochodzące od polskich służb dotyczące protestów kobiet (jak i mężczyzn stojących ramię w ramię) po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 roku było motywem przewodnim. Raporty transparentności Facebooka tutaj jednak milczą.

Metadane konwersacji, łączone w szczególności z lokalizacją urządzenia (choć nie jest to zawsze potrzebne), są w razie wycieku równie niebezpieczne co treść konwersacji. Mogą one zdradzić, że o 16.30 w sobotę wychodzę z kumplami na piwo do pewnego baru, na spotkanie trwające półtorej godziny.1

Powtarzając to wyjście regularnie, nie tylko kumple wiedzą, że akurat lubię tę restaurację a nie inną, ale też dostawca poszczególnej usługi do komunikacji (i / lub nawet operator telekomu). Chyba nie muszę tłumaczyć, że całkowity brak szyfrowania wiadomości (vide Facebook Messenger czy SMS) zdradza nasze kroki z ogromną precyzją.

Niestety, również Matrix ma swoje za uszami, a same metadane wyświetlające się w Original event source mogą zdradzić wiele. Poniżej przykład na mojej wiadomości w szyfrowanym pokoju (swoją drogą, możecie napisać do mnie prywatnie za pomocą Matrixa, jeżeli zajdzie taka potrzeba — dlatego też celowo nie zamazałem adresu, na który możecie napisać):

Widok metadanych wiadomości - co widzą osoby postronne na Matrixie

O ile w publicznym pokoju jest to uzasadnione, tak to w konwersacji bezpośredniej, takie kroki powinny być podjęte. Niemniej, w komunikatorze zdecentralizowanym jest ciężej o wprowadzenie czegoś w rodzaju Sealed Sendera, ale za to możemy wyłączyć przekazywanie metadanych o odczytaniu wiadomości czy o odpisywaniu na nią. To też jest coś.

Ustawienia w Elemencie: możliwość wyłączenia przekazywania metadanych o odczytaniu wiadomości oraz odpisywaniu. Oba przełączniki są wyłączone

Przypisy

1 Przykład wymyślony na potrzeby posta. Sytuacji jest wiele, ale wyjść raz na jakiś czas z kumplami na piwo nie zaszkodzi ;)

Kontakt, wsparcie itp.

Signal – komunikator, który zdobył popularność na przestrzeni ostatnich dwóch lat, po tym jak Facebook zapowiedział zmianę w polityce prywatności WhatsAppa na niekorzyść jej użytkowników. Co ważne, postawił ich przed wyborem: albo akceptujesz zmiany, albo Twoje konto zostanie z automatu skasowane, bez możliwości powiadomienia o tym swoich kontaktów.

Choć z Signala korzystam regularnie i w chwili obecnej mogę go polecić początkującym, tak jest kilka (całkiem poważnych) zarzutów, które mogą Cię zniechęcić do jego instalacji – oraz wyjaśnienia z neutralnego punktu widzenia.

Czy Signal Foundation otrzymuje pieniądze od rządu USA?

Open Whisper Systems, który jest nazywany w chwili obecnej Signal Foundation, otrzymuje (lub otrzymywał) pieniądze z Open Technology Fund, który był w przeszłości submarką Radio Free Asia należącego do rządu Stanów Zjednoczonych. Więc, przynajmniej w przeszłości, takie pieniądze otrzymywali – i nawet jako użytkownik Signala muszę przełknąć tę czarę goryczy.

Nie jest to, na szczęście, jedyna forma utrzymania Signala. Zwykli użytkownicy mogą również wspierać Signala drobnymi kwotami. Przesłać dotację możemy za pomocą Google Pay, PayPala, oraz karty kredytowej. Szkoda tylko, że gotówka jako jedna z bardziej prywatnościowych metod nie wchodzi w grę (i to do tego na komunikatorze reklamującym się jako szanujący prywatność!) – na przykład, Poczta Polska potrafi obsługiwać przelewy międzynarodowe za pomocą gotówki.

Z drugiej strony, pewnego razu Signal otrzymał nawet wsparcie pieniężne gotówką, więc nie wszystko jest stracone.

Czy Signal jest honeypotem?

Wprowadzę definicję honeypota: jest to program, który reklamuje się jako bezpieczny, ale jest tak naprawdę stworzony przez rząd celem złapania przestępców na gorącym uczynku.

Jest to kwestia, o którą kłóci się wielu ekspertów. Jedni sądzą, że Signal jest bezpieczny, drudzy twierdzą że niekoniecznie. Choć sądzę, że Signal jest na pewno bezpieczniejszy, tak to żaden komunikator nie jest w stanie dorównać poziomowi bezpieczeństwa rozmowy twarzą w twarz.

Przez sceptyczne podejście Moxiego Marlinspike'a, który sprzeciwiał się nawet uruchomieniu oficjalnego repozytorium na F-Droidzie, aplikacje typu LibreSignal (które całkowicie pozbywały się zamkniętych bibliotek od Google'a) nie są już dłużej rozwijane. Tutaj nie dam głowy, że jest to uniemożliwianie bardziej świadomym osobom wyboru (przynajmniej tym, którzy nie są w stanie uruchomić u siebie własnego serwera Signala z kodu, który jest dostępny publicznie).

Artykuł z 2018 roku ukazuje problemy Signala z metadanymi, które faktycznie mogą okazać się pomocne w ustaleniu, co poszczególni użytkownicy robili. Odpowiedzią na to okazał się być Sealed Sender, który uniemożliwia odczytanie metadanych dotyczących nadawcy wiadomości (nie jest to skuteczna ochrona, ale warto mieć mimo wszystko jej dodatkową warstwę), a w dodatku możemy również wyłączyć przekazywanie dalej informacji o odczytaniu wiadomości. To też jest coś.

Ustawienia prywatności - na czerwono podkreślona opcja umożliwiająca wyłączenie zbierania metadanych o odczytaniu wiadomości

Dochodzę więc do konkluzji, że jeżeli umiejętnie korzystasz z Signala i nie udostępniasz wszystkim “jak leci” numeru telefonu, żeby ludzie do Ciebie tam pisali (o tym sekcja poniżej), ciężko jest doszukać się backdoorów w Signalu. Na dokładkę, logi z NextDNSa po załadowaniu Signala (żeby nie było, włączyłem dopiero po tym internet na telefonie, a miałem do tego uruchomione niektóre rzeczy na komputerze):

Pięć ostatnich wpisów z dziennika na NextDNS

Jedyne, co pochodzi od Signala, to właśnie żądanie wykonywane do chat.signal.org. Nie jest to wyczerpująca odpowiedź, lecz zaledwie jedno żądanie celem pozyskania informacji o nowych wiadomościach nie powinno automatycznie klasyfikować Signala jako honeypot. Chyba, że przed przechwyceniem wiadomości dzieją się rzeczy, o których nie wiemy – nawet mimo proklamowanej otwartości kodu.

Numery telefonu jako identyfikatory

To ogromna bolączka Signala. Na szczęście, kurs przybiera zupełnie inną stronę (z załączonego artykułu sprawdźcie nagłówek Why are safety numbers being updated?) i miejmy nadzieję, że za kilka miesięcy będę mógł korzystać z mojego pseudonimu, a nie mojego numeru telefonu celem nawiązania ze mną kontaktu.

W Polsce, karty SIM muszą być rejestrowane na dowód osobisty, żeby można było otrzymywać w ogóle połączenia czy SMSy. Pozbycie się zależności na numerach telefonów zdecydowanie by poprawiło bezpieczeństwo Polaków używających Signala, w szczególności po tym jak całkowicie zakazano aborcji kobietom prawie trzy lata temu (niestety nawet i to nie zbiło dominacji Messengera, który jest honeypotem i nie trzeba szukać daleko jakiegokolwiek przykładu).

Wkurza mnie fakt, że mimo tego są wpisy utyskujące twórcom Signala w stylu “omg omg nie ma pseudonimów jesteście honeypotem!!!!!!11111jedenjedenwykrzynik”. Wbrew pozorom, nie jest łatwym zaimplementować taką funkcję, gdzie przynajmniej większość rzeczy (np. wiadomości, profile, kontakty itp.) jest szyfrowana lub utrzymywana tylko na urządzeniu końcowym. Podobnie ma rzecz się z edycją wiadomości.

Podsumowanie

Jeżeli mam być szczery, Signal zrobił ogromny postęp jeżeli chodzi o poprawienie bezpieczeństwa na ich platformie. Problemem pozostaje:

Zaznaczę jednak ponownie, że nie ma bezpieczniejszej formy rozmowy prywatnej niż ta twarzą w twarz i warto ją stosować w każdym możliwym momencie. Tym samym, miejmy nadzieję że, rozwiałem wszelkie wątpliwości co do bezpieczeństwa na Signalu.

Jedno jest pewne: Signal jest zdecydowanie lepszym wyborem niż między innymi Messenger, Discord, Telegram, Snapchat, czy WhatsApp.


Poprawka: w screenshocie pokazującym ustawienia dotyczące prywatności wysyłanych wiadomości, zaznaczyłem złą opcję (powinno być to “Read receipts”). Z góry przepraszam za błąd.

Kontakt, wsparcie itp.

Od czasu, kiedy przestałem korzystać z DuckDuckGo po postawieniu własnej instancji SearXNG ponad 9 miesięcy temu (która zresztą jest publiczna, a nawet ma swoje dodatki i własny branding), zacząłem namawiać innych do porzucenia DDG na rzecz SVMetaSearch, Qwanta, MetaGera, itd. Problem dotyczący DuckDuckGo jest złożony – i wiele osób zaczynających przygodę z odzyskaniem przynajmniej namiastki prywatności popełnia katastrofalny błąd, oddając się w ręce kolejnej amerykańskiej korporacji wspieranej przez inwestorów. Niestety, ja również byłem tą osobą, ale na szczęście się nawróciłem.

Powód #1: złe umiejscowienie siedziby

DuckDuckGo jest zarządzane przez Gabriela Weinberga, który z kolei jest właścicielem korporacji o tej samej nazwie, co rzeczona wyszukiwarka. Z Wikipedii możemy się dowiedzieć, że siedziba znajduje się w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych.

Nie trzeba być prawnikiem, żeby wiedzieć, że prawo do prywatności w Internecie w USA nie dorównuje jego europejskiej edycji – o ile w ogóle istnieje. Faktem jest, że jej umiejscowienie w takim miejscu może stanowić poniekąd ruch oporu przeciwko obecnie obowiązującym regulacjom (innym przykładem może być Session w Australii należącej również do programu Five Eyes), ale dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy korzystać z produktów przechowujących dane tylko na terenie Unii Europejskiej – najlepiej by było, żeby siedziby również tam były.

Jednym z przykładów jest francuski Qwant, który jest odporny na PATRIOT Act – nakazujący wszystkim prowadzącym główne centrum dowodzenia w Stanach spisywanie dokładnych dzienników używania i przesyłania ich do rządu USA na każde żądanie. Nie można przy tym powiadomić użytkownika, że jest śledzony – inaczej właścicielom grozi więzienie. To się nazywa “gag order”.

Powód #2: DuckDuckGo ma zamknięty kod podstawowej funkcjonalności na cztery spusty

Choć rzeczy takie jak kod wtyczek do przeglądarki, czy nawet poprzednie wersje centrum pomocy przechowywane są na oficjalnym GitHubie (co po raz kolejny pokazuje hipokryzję DuckDuckGo promującego “prywatność”), tak wyszukiwarka jest zamknięta na cztery spusty. Nie wiadomo, jaki kod w chwili obecnej jest uruchamiany podczas wyszukiwania. Można też podejrzeć ruch sieciowy zamkniętego programu, ale nie daje to stuprocentowej gwarancji, że nawet gdyby ruch sieciowy się odbywał między innymi stronami, to jest to jej jedyny problem.

Powód #3: Głębokie relacje z Microsoftem

Nie jest tajemnicą, że DuckDuckGo ma bardzo ciepłe relacje z tą amerykańską korporacją z Big Techu. Przez długi czas wtyczki DDG blokowały wyłącznie skrypty śledzące Google'a i Facebooka – z kolei przepuszczając te od Microsoftu. Najbardziej wiarygodnym wydaje się być ten post z ex-Twittera, ukazującym od kuchni ten problem.

Dodatkowo, według artykułu z Komputronik NANO, Gabriel Weinberg uważa, że korzystanie z przeglądarki DuckDuckGo jest bardziej bezpieczne niż nawet z... Firefoxa, co uważam za argument na poziomie co najwyżej trzecioklasisty.

Istnieje wiele projektów bazujących na Firefoxie, które usuwają wiele niepotrzebnych elementów tj. synchronizacja czy Pocket, pozostawiając przeglądarkę taką, do czego powinna była służyć od momentu jej wynalezienia. Niektóre z nich, na przykład Librewolf (z którego sam korzystam i sobie go bardzo chwalę), instalują dodatkowo wtyczkę uBlock Origin, która wydaje się być bardziej skuteczna – i co najważniejsze, umożliwia dopasowanie jej ustawień pod siebie.

Do reklam wykorzystywany jest również system reklamowy Microsoftu, który wedle polityki prywatności DDG otrzymuje wyłącznie dwa pierwsze człony adresu IP – co jest bzdurne, bo kto bardziej świadomy by zaufał tak trywialnej głupocie? Microsoft wbrew pozorom zbiera znacznie więcej danych, nawet gdyby kliknięcia miały pochodzić prosto z “prywatnej” wyszukiwarki. Pełny adres IP, a także user agent przesyłany przez przeglądarkę to wierzchołek góry lodowej.

Wyniki w wyszukiwarce DuckDuckGo również pochodzą z Binga, a ilość stron przechowywanych w ich własnym indeksie jest zdecydowanie jak na lekarstwo.

Powód #4: venture capital

To powinno od razu dyskwalifikować z listy wyszukiwarek szanujących prywatność. Dziękuję, dobranoc.

Alternatywne wyszukiwarki

Poniżej lista wyszukiwarek, które z mojej perspektywy wydają się chronić prywatność w dużo lepszym stopniu niż DuckDuckGo (i nie naciskają również na sztuczną inteligencję, lub ją wykorzystują wyłącznie do lepszego dopasowania wyników w nieinwazyjny sposób).

Kontakt, wsparcie itp.

Pierwotnie, ten artykuł miał pojawić się na łamach bloga Internet. Czas działać!, jednak ze względu na sprawy ciążące na jego założycielach dotyczących ich niedawno powstałej fundacji (ich numer KRS to 0001049456, gdybyście chcieli przekazać swoje 1.5% podatku w przyszłości), otrzymałem zielone światło na opublikowanie artykułu tutaj. Wesprzeć finansowo ICD możecie na ten moment poprzez odwiedzenie tego linku.

Tak jak zawsze, liczę na konstruktywną krytykę i opinie dotyczące blogposta. Nie przynudzam i zapraszam do lektury.

Gdybyście chcieli, przeczytajcie również inne artykuły z bloga ICD; są zdecydowanie tego warte.


Spis treści

Ze względu na długość artykułu (w LibreOffice pisany czcionką Manrope o wielkości 14pt zajmuje 6 stron), poniżej odnośniki dla szybszego podróżowania po artykule.

  1. Wstęp
  2. Morze problemów centralizacji
  3. Bezwzględne poleganie na największych korporacjach
  4. Hipokryzja korporacyjnych mediów
  5. Platformy mobilne – cyfrowe więzienia?
  6. Podsumowanie

Wstęp

Kiedy masowo rejestrowaliśmy się na Facebooku czy innej scentralizowanej platformie zarządzanej dzisiaj przez największe amerykańskie (lub chińskie) korporacje, nieświadomie oddawaliśmy podstawowe wolności w Internecie. Po pojawieniu się polskich wersji językowych np. Facebooka czy Twittera, te serwisy zdominowały Internet kosztem naszych własnych propozycji. Właściciele tych platform udostępniają swoje serwery, żeby inni mogli publikować swoje przemyślenia, zdjęcia z wakacji czy filmy o kotach, jednak z drugiej strony medalu mamy też długie regulaminy, napisane możliwie najbardziej skomplikowanym językiem – byleby były one „zgodne z prawem”.

Niszowe, również scentralizowane platformy nie grają zazwyczaj wielkiej roli w utrzymywaniu kontaktów z większością znajomych/rodziny. Z kolei ban na Facebooku może być dla nas bardziej dotkliwy niż na wcześniej wspomnianych serwisach. Dlaczego? Gdy Facebook usunie konto, tracimy nieodwracalnie kontakt ze znajomymi na Messengerze. Do innych problemów zaliczyć też możemy stratę naszych fanpage’ów, które budowaliśmy latami.

Morze problemów centralizacji

Problem centralizacji dotyczy również komunikatorów. By temu zaradzić, do wzajemnej komunikacji na żywo możemy użyć m.in. XMPP, IRCa czy Matrixa. Protokoły te służą do budowania sieci serwerów, na których możemy się komunikować z innymi, nawet gdy rozmówcy są na innych serwerach. Przypomina to nieco Mastodona, będącego jednym ze składników tzw. fediwersum. Arek i Kuba z ICD opisali to w 34tym odcinku podcastu.

W przeszłości, Facebook i Google faktycznie obsługiwali protokół XMPP. Wtedy za pomocą Messengera, czy Google Talka mogliśmy rozmawiać z innymi użytkownikami spoza kręgu dzisiejszego Big Techu. Komunikacja mogła się również odbywać między osobami korzystającymi z wcześniej wspomnianych dwóch platform. Ponieważ wielu przeniosło się na obecnie scentralizowane usługi, obsługę XMPP przerwano w maju 2013 roku, a Google Talka, który ten protokół wspierał, ostatecznie dobito w 2022 roku.

Istnieje ryzyko, że Google, obecnie deklarujący się jako „obrońca interoperacyjności” po raz kolejny wykona podobny manewr również ze standardem RCS (który w chwili obecnej jest reklamowany jako następca SMSów przez tę korporację). Taki proceder nosi nazwę Embrace, Extend, Exterminate (lub w „grzeczniejszej” wersji, Extinguish). Z języka angielskiego możemy to przełożyć dosłownie na wdróż, rozszerz, zniszcz (lub ugaś). Ponownie chciałbym tutaj zaprosić do odsłuchania podcastu ICD, który to znacznie lepiej (i dokładniej) opisuje w odcinku 17tym.

Centralizowanie usług u jednej korporacji tworzy ryzyko mogące skutecznie demotywować internautów do tworzenia potencjalnych konkurencyjnych rozwiązań. Mimo dokładnie tego samego przeznaczenia mogą być dobrą alternatywą dla usług prowadzonych przez największe firmy – o ile są zarządzane przez osoby lub organizacje o dobrych intencjach.

Bezwzględne poleganie na największych korporacjach

Urzędy czy ministerstwa, a nawet główni politycy (np. premier, prezydent) wykorzystują w głównej mierze media społecznościowe tj. Facebook do informowania obywateli o potencjalnych zmianach w np. ustawach, z kolei pozostawiając strony internetowe na pastwę losu.

Idealnym przykładem jest Ministerstwo Zdrowia. Choć swój obowiązek informacyjny dotyczący epidemii realizował, to nie w taki sposób jakby to miało wyglądać. Zamiast poinformować jednorazowo o tym, że na stronie rządowej można znaleźć statystyki aktualizowane raz dziennie, to ministerstwo publikowało je wyłącznie na Twitterze, w ten sposób powodując umniejszenie wartości nawet strony rządowej.

A gdyby taki profil na Twitterze zbanowano? W jaki sposób ludzie mieliby się dowiedzieć „na szybko” o wcześniej wspomnianych statystykach zachorowań, gdyby do tego faktycznie doszło?

Ministerstwo powinno było to rozplanować lepiej – podawać liczbę zakażeń na żywo na swojej stronie, podawane w formie bloga lub pliku RSS, który byłby odczytywany raz dziennie przez bota publikującego odpowiednie posty na nie tylko komercyjnych social mediach – ale też np. na fediwersum, za pomocą swojej oficjalnej rządowej instancji. Jest to działanie w imię zasady POSSE (publish on [your] site, syndicate everywhere), która jest zalecana dla utrzymania możliwie największej grupy odbiorców.

Przykładowy post, rozsyłany na korposocjalach ale i też na fediwersum mógłby brzmieć następująco: Dzisiaj zachorowało X osób, zmarło Y osób, wyzdrowiało Z osób – dokładniejsze statystyki na stronie mz.gov.pl.

Choć statystyki publikowane na Twitterze (i tylko tutaj) były podawane dalej przez stacje telewizyjne i radiowe, to wartym wspomnienia jest fakt, że nie każdy ma radio czy telewizor w domu.

Hipokryzja korporacyjnych mediów

Od 2011 roku Społeczna Inicjatywa Narkopolityki (SIN) prowadziła profile na Facebooku oraz Instagramie. Publikowane były tam infografiki dotyczące zagrożeń powiązanych z zażywaniem narkotyków czy używek, a profile były obserwowane przez dziesiątki tysięcy osób. SIN przez lata prowadziła swoje akcje informacyjne bez szwanku.

Pewnego dnia, Facebook uznał działania organizacji za promowanie zażywania narkotyków i oficjalne konta SIN na Facebooku (2018), jak i Instagramie (01/2019) zniknęły. Ponieważ Facebook jest największym serwisem społecznościowym, taka blokada z pewnością zaszkodziła organizacji, która chciała ostrzec przed konsumpcją używek i wynikającymi z tego uzależnieniami. Dlatego też w 2019 roku SIN pozwała Facebooka. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo bycia największym graczem spośród social mediów, to wciąż brakuje tutaj prawdziwego oddziału wsparcia. Warto też dodać, że zgodnie z polityką Facebooka, nasze konto może z dnia na dzień zostać skasowane bez ostrzeżenia.

Rezygnacja z Facebooka wydaje się teraz wielu osobom niemożliwa. Jednak minusy bycia na Facebooku mogą przewyższać potencjalne korzyści. Opisują to odcinki 6ty (korzyści z nieposiadania Facebooka) jak i 26ty (Facebook Papers) podcastu ICD.

Wbrew pozorom, odejście nawet od Facebooka jest prostsze. W ramach jednego z etapów, możemy podjąć się zamiany aplikacji FB na rzecz zwykłego czytnika RSS, pobierającego informacje z różnych źródeł i wyświetlającego wszystko w jednym miejscu. Blogerzy z kolei mogą zastosować się do zasady POSSE, opisanej wyżej w przykładzie Ministerstwa Zdrowia – i tak dalej. Wymaga to czasu, niemniej efekt na pewno będzie zadowalający.

Platformy mobilne – cyfrowe więzienia?

Nad problemem centralizacji powinniśmy się również pochylić w kwestii platform mobilnych. Nie od wczoraj wiadomo, że twórcy aplikacji biorą pod uwagę jedynie iOSa Apple’a (App Store) i Androida Google’a (Google Play), ewentualnie też HarmonyOS Huaweia (AppGallery). W wielu przypadkach tworzenie aplikacji mobilnych jest jedyną formą utrzymania się nie tylko programisty, ale i też jego rodziny. Mało tego, zanim zaczniemy tam publikować swoje aplikacje, musimy uiścić odpowiednią opłatę. W zależności od platformy, może się różnić nie tylko jej wysokością, ale częstością jej płacenia.

W najczęściej wybieranym duo Android oraz iOS, Google chce od nas 25 dolarów jednorazowo, z kolei Apple – 99 dolarów i do tego co roku. Niestety, nie byłem w stanie znaleźć informacji co do HarmonyOS. A nawet jak już zapłacimy, nie powinniśmy mieć gwarancji co do utrzymania się aplikacji w sklepie.

Często blokady na ich dystrybucję nakładane są z błahych powodów — między innymi dlatego, że… aplikacja nie dostała aktualizacji w przeciągu ostatnich dwóch lat. Tworzy to też stres w szczególności u niezależnych twórców, którzy niekoniecznie mają ochotę cały czas przepisywać kod na nowo.

Konkludując, ograniczanie się wyłącznie do jednej, może dwóch największych korporacji nie służy niczemu dobremu. Problemem, jak się okazuje, może być nawet uniewinnienie przez policję.

W Stanach Zjednoczonych pewien mężczyzna otrzymał blokadę konta od Google’a ze względu na zdjęcia przesłane do chmury, żeby móc otrzymać diagnozę dla swojego syna. Bazując na tym, co zostało napisane w artykule na Guardianie (oryginał na NY Times jest ukryty za paywallem), najpewniej było to coś w stylu teleporady.

Choć policja założyła sprawę, szybko ją zakończyła uniewinniając ojca. Mimo tego, Google utrzymuje swoją wersję wydarzeń, że ojciec mógł rozpowszechniać materiały prezentujące seksualne wykorzystywanie dzieci (CSAM – child sexual abuse material).

Podsumowanie

Jeżeli masz u jednej, maks. dwóch korporacji oprócz medium społecznościowego (lub mediów) miejsce do wrzucania swoich aplikacji mobilnych, dostęp do chmury, narzędzi biurowych, wyszukiwarkę, maila, skrypt do statystyk, a nawet plan darmowych minut i SMSów, to wystarczy jeden niewłaściwy ruch i jesteś efektywnie odcięty/a od świata cyfrowego.

Dlatego warto na dłuższą metę „rozłożyć” sobie usługodawców – choć więcej firm będzie miało podstawową wiedzę na Twój temat, to ewentualne problemy nie sparaliżują całej Twojej cyfrowej gospodarki.

Przydatne materiały

  1. https://www.internet-czas-dzialac.pl/co-zamiast-facebooka-i-instagrama-2022-fediverse/
  2. https://www.internet-czas-dzialac.pl/odcinek-17-wdrozenie-rozszerzenie-zniszczenie/
  3. https://jacquesmattheij.com/twitter-blocked-my-account-for-a-tweet-i-did-not-make/
  4. https://sin.org.pl
  5. https://panoptykon.org/sinvsfacebook
  6. https://nitter.net/KubaBiel/status/1522498310355001346
  7. https://www.internet-czas-dzialac.pl/odcinek-6-facebook/
  8. https://www.internet-czas-dzialac.pl/odcinek-26-facebook/
  9. https://medium.com/@appsrentables1/google-cancels-our-google-play-publisher-account-and-ends-my-familys-source-of-income-97d4e85cd046
  10. https://nitter.net/protopop/status/1517701619374338050
  11. https://www.theguardian.com/technology/2022/aug/22/google-csam-account-blocked

Kontakt, wsparcie itp.