Piwnica Oliwiera

Nie spodziewaj się stałego tematu w tym miejscu. Piszę to, co mi przychodzi na myśl. Traktuję to jako alternatywne miejsce do wygadania się.

Wiele szyfrowanych komunikatorów chwali się, że wszystkie wiadomości są odpowiednio zabezpieczane. Nie sposób temu zaprzeczyć, o ile spojrzymy to na pryzmat samej treści konwersacji. Komunikatorów, które oprócz tego zajmują się ukryciem metadanych (które pokrótce wyjaśnię poniżej co mogą zdradzić), jest niestety jak na lekarstwo. Są to, przynajmniej częściowo, Signal i Session. Tyle.

Signal umożliwia na przykład ukrycie metadanych o nadawcy wiadomości (Sealed Sender), czy też o odczytaniu wiadomości i / lub odpisywaniu na nią.

Session (który jest forkiem Signala) natomiast idzie na całość i deklaruje, że “metadane są ucinane tam, gdzie są niepotrzebne” — jak na stronie napisano:

Session is an end-to-end encrypted messenger that minimises sensitive metadata, designed and built for people who want absolute privacy and freedom from any form of surveillance.

Dlaczego więc inne szyfrowane komunikatory nie pójdą tą drogą?

Jeżeli masz do czynienia z WhatsAppem, oczywistym jest fakt że chodzi o pieniądze. Z tego w końcu Zuckerberg żyje i powątpiewałbym, że kiedykolwiek rozszerzy szyfrowanie na tak ważną część naszych konwersacji.

Co więcej, Facebook odpowiedział na prawie 6.1 tysięcy żądań o dane 7.8 tysięcy użytkowników / kont w przeciągu lipca do grudnia 2022.

@m0bi13@pol.social">

Głośnym echem odbiła się sprawa córki omawiającej tematy aborcji ze swoją matką na Messengerze – obie dostały wyrok za przeprowadzenie aborcji po 12 tygodniu ciąży, która jest zakazana w stanie Nebraska. Założę się, że podobne zgłoszenia pochodzące od polskich służb dotyczące protestów kobiet (jak i mężczyzn stojących ramię w ramię) po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 roku było motywem przewodnim. Raporty transparentności Facebooka tutaj jednak milczą.

Metadane konwersacji, łączone w szczególności z lokalizacją urządzenia (choć nie jest to zawsze potrzebne), są w razie wycieku równie niebezpieczne co treść konwersacji. Mogą one zdradzić, że o 16.30 w sobotę wychodzę z kumplami na piwo do pewnego baru, na spotkanie trwające półtorej godziny.1

Powtarzając to wyjście regularnie, nie tylko kumple wiedzą, że akurat lubię tę restaurację a nie inną, ale też dostawca poszczególnej usługi do komunikacji (i / lub nawet operator telekomu). Chyba nie muszę tłumaczyć, że całkowity brak szyfrowania wiadomości (vide Facebook Messenger czy SMS) zdradza nasze kroki z ogromną precyzją.

Niestety, również Matrix ma swoje za uszami, a same metadane wyświetlające się w Original event source mogą zdradzić wiele. Poniżej przykład na mojej wiadomości w szyfrowanym pokoju (swoją drogą, możecie napisać do mnie prywatnie za pomocą Matrixa, jeżeli zajdzie taka potrzeba — dlatego też celowo nie zamazałem adresu, na który możecie napisać):

Widok metadanych wiadomości - co widzą osoby postronne na Matrixie

O ile w publicznym pokoju jest to uzasadnione, tak to w konwersacji bezpośredniej, takie kroki powinny być podjęte. Niemniej, w komunikatorze zdecentralizowanym jest ciężej o wprowadzenie czegoś w rodzaju Sealed Sendera, ale za to możemy wyłączyć przekazywanie metadanych o odczytaniu wiadomości czy o odpisywaniu na nią. To też jest coś.

Przypisy

1 Przykład wymyślony na potrzeby posta. Sytuacji jest wiele, ale wyjść raz na jakiś czas z kumplami na piwo nie zaszkodzi ;)

A jednak z niego ponad 100 milionów Europejczyków konsumuje treści.

Przerażającym dla mnie jest fakt, że wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy jak niebezpieczna potrafi być udostępniana tam zawartość. Dzięki algorytmom, które są bardziej natarczywe niż nawet Facebook czy Instagram, penetracja globalnego internetu chińską platformą społecznościową okazała się być ogromnym sukcesem. Warto też zaznaczyć, że w Chinach, mimo kraju pochodzenia tej platformy, można tam korzystać wyłącznie z jego regionalnej alternatywy — Douyin. Oczywiście chodzi o zgodność z linią programową jedynie słusznej partii, co jednak nie znaczy że użytkownicy spoza Państwa Środka nie są na nią w ogóle narażeni.

Mimo wojny handlowej między USA a Chinami, z TikToka korzystają również nawet Amerykanie (ok. 66 milionów). Ponieważ nagle zaczęto zauważać problem w TikToku, niektóre stany odważyły się zbanować go na służbowych urządzeniach (lub na urządzeniach prywatnych zawierających aplikacje służbowe). Oczywistym jest fakt, że oficjalną reakcją było “ale co wy robicie, szanujemy waszą prywatność”. Typowa gadka przed załadowaniem gigabajtów skryptów śledzących zdzierających nas z resztek prywatności na większości (nie tylko) polskich stron — kiedy drugą jej część zabierają nam stacje bazowe rozmieszczone przez telekomy (poniżej bardzo uproszczona grafika).

Jak można precyzyjnie zlokalizować telefon za pomocą zaledwie trzech stacji bazowych (grafika uproszczona)

Niestety, powyższe jest na zupełnie inny wpis. Dzisiaj skupimy się na tym, dlaczego w ogóle TikToka powinniśmy omijać szerokim łukiem.

Źródło wielu niebezpiecznych wyzwań

Nie zrozumcie mnie źle, jednak w obecnej chwili o niebezpieczne wyzwania jest ciężko na innych platformach. Ośmielę się o teorię, że większość powszechnie używanych serwisów społecznościowych, jak i też wielu aktywistów / ekspertów działających na rzecz bezpieczeństwa w Internecie powzięło pewne kroki mające na celu ograniczenie zasięgu tzw. “niebieskiego wieloryba”, który polega na wykonaniu wielu zadań. Zaczynało się niewinnie – od prostych zadań w stylu “wstań o 5.30” czy “obejrzyj horror”, poprzez samookaleczanie się, a następnie nadchodzi zadanie z góry dotyczące popełnienia samobójstwa przez uczestnika.

Włodarze TikToka (ByteDance) wydają się być w wielu przypadkach głuchoniemi na takiego typu rozprzestrzenianie się wyzwań; te jednak przybierają zupełnie inną formę. Przykładami mogą być:

  • “blackout challenge” — wstrzymanie oddechu na dłuższy czas, co powoduje w najlepszym wypadku utratę przytomności. Kilkadziesiąt osób, w szczególności dzieci, zmarło w wyniku popularyzacji tego wyzwania;
  • “coronavirus challenge” — oblizywanie deski klozetowej w toalecie w samolocie;
  • “the Kia boyz” — wyzwanie polega na kradzieży samochodu (poprzez hot-wiring) i późniejszego łamania prawa za jego pomocą, jakby sama kradzież samochodu już nie podchodziła pod przestępstwo.

Liczne problemy z prywatnością

Gdyby nie jedna z funkcji w becie iOSa 14, zapewne nigdy się byśmy nie dowiedzieli o tym, że nasz schowek jest stale podglądany przez TikToka. Funkcja polega na zwykłym ostrzeganiu użytkownika o każdej próbie dostępu. Według ByteDance'a, na Androidzie “takiej rzeczy nigdy nie było” — niemniej ciężko jest zaufać w szczególności chińskiej firmie po takiej wpadce. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie napisał, że późniejsze aktualizacje (tj. słynny iOS 14.5) dały również po kościach Facebookowi, tym razem jednak poprzeczkę podniesiono — i zaprezentowano App Tracking Transparency, które niestety jest na różne sposoby omijany przez programistów aplikacji używanych przez setki milionów osób.

Oprócz tego, z polityki prywatności możemy wyczytać, że TikTok gromadzi o nas sporą rzeszę danych, zbliżoną do Facebooka (jak nie nawet i większą). Do śledzenia naszej aktywności, podobnie jak w przypadku FB, wykorzystuje się TikTok Pixel, umieszczany na różnego rodzaju stronach, a nawet na portalach pacjenta.

Wewnątrz aplikacji, TikTok wie naprawdę dużo o użytkownikach. Żeby uprościć – poniżej bardzo uproszczona lista rodzajów danych, wraz ze stopniem zagrożenia (niskie, średnie, wysokie):

Rodzaj danych Stopień zagrożenia
Metadane o lokalizacji w filmach Wysoki
Zawartość konwersacji, a także metadane o czasie ich uruchomienia, wysyłania wiadomości itp. Wysoki
Adres e-mail / numer telefonu W zależności od podanego typu danych:
– adres e-mail: niski (możemy w końcu podać alias, a nie nasz główny adres);
– numer telefonu: wysoki (w Polsce rejestracja numerów telefonów na dowód osobisty jest wymagana)
Książka kontaktów Wysoki – inne osoby są nieświadomie również znane TikTokowi, nawet te które nigdy nie miały konta na tej platformie

Komentarz końcowy

Przykład afery Cambridge Analytica idealnie pokazał, że takiego typu informacje można zastosować do manipulowania użytkownikami, przydzielania im z ogromną precyzją określonych grup zawartości dostępnej na platformie (jak i też reklam), a co za tym idzie — zapoczątkować szereg zmian daleko idących w nawet polityce państw. Są uzasadnione podejrzenia, że Facebook wraz z Cambridge Analytica przyczynili się do brexitu, lub wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w 2016 roku. Czy to oznacza, że ze względu na TikToka w przyszłości będziemy mieli do czynienia z Beijing-gate?

Warte uwagi

Signal – komunikator, który zdobył popularność na przestrzeni ostatnich dwóch lat, po tym jak Facebook zapowiedział zmianę w polityce prywatności WhatsAppa na niekorzyść jej użytkowników. Co ważne, postawił ich przed wyborem: albo akceptujesz zmiany, albo Twoje konto zostanie z automatu skasowane, bez możliwości powiadomienia o tym swoich kontaktów.

Choć z Signala korzystam regularnie i w chwili obecnej mogę go polecić początkującym, tak jest kilka (całkiem poważnych) zarzutów, które mogą Cię zniechęcić do jego instalacji – oraz wyjaśnienia z neutralnego punktu widzenia.

Czy Signal Foundation otrzymuje pieniądze od rządu USA?

Open Whisper Systems, który jest nazywany w chwili obecnej Signal Foundation, otrzymuje (lub otrzymywał) pieniądze z Open Technology Fund, który był w przeszłości submarką Radio Free Asia należącego do rządu Stanów Zjednoczonych. Więc, przynajmniej w przeszłości, takie pieniądze otrzymywali – i nawet jako użytkownik Signala muszę przełknąć tę czarę goryczy.

Nie jest to, na szczęście, jedyna forma utrzymania Signala. Zwykli użytkownicy mogą również wspierać Signala drobnymi kwotami. Przesłać dotację możemy za pomocą Google Pay, PayPala, oraz karty kredytowej. Szkoda tylko, że gotówka jako jedna z bardziej prywatnościowych metod nie wchodzi w grę (i to do tego na komunikatorze reklamującym się jako szanujący prywatność!) – na przykład, Poczta Polska potrafi obsługiwać przelewy międzynarodowe za pomocą gotówki.

Z drugiej strony, pewnego razu Signal otrzymał nawet wsparcie pieniężne gotówką, więc nie wszystko jest stracone.

Czy Signal jest honeypotem?

Wprowadzę definicję honeypota: jest to program, który reklamuje się jako bezpieczny, ale jest tak naprawdę stworzony przez rząd celem złapania przestępców na gorącym uczynku.

Jest to kwestia, o którą kłóci się wielu ekspertów. Jedni sądzą, że Signal jest bezpieczny, drudzy twierdzą że niekoniecznie. Choć sądzę, że Signal jest na pewno bezpieczniejszy, tak to żaden komunikator nie jest w stanie dorównać poziomowi bezpieczeństwa rozmowy twarzą w twarz.

Przez sceptyczne podejście Moxiego Marlinspike'a, który sprzeciwiał się nawet uruchomieniu oficjalnego repozytorium na F-Droidzie, aplikacje typu LibreSignal (które całkowicie pozbywały się zamkniętych bibliotek od Google'a) nie są już dłużej rozwijane. Tutaj nie dam głowy, że jest to uniemożliwianie bardziej świadomym osobom wyboru (przynajmniej tym, którzy nie są w stanie uruchomić u siebie własnego serwera Signala z kodu, który jest dostępny publicznie).

Artykuł z 2018 roku ukazuje problemy Signala z metadanymi, które faktycznie mogą okazać się pomocne w ustaleniu, co poszczególni użytkownicy robili. Odpowiedzią na to okazał się być Sealed Sender, który uniemożliwia odczytanie metadanych dotyczących nadawcy wiadomości (nie jest to skuteczna ochrona, ale warto mieć mimo wszystko jej dodatkową warstwę), a w dodatku możemy również wyłączyć przekazywanie dalej informacji o odczytaniu wiadomości. To też jest coś.

Ustawienia prywatności - na czerwono podkreślona opcja umożliwiająca wyłączenie zbierania metadanych o odczytaniu wiadomości

Dochodzę więc do konkluzji, że jeżeli umiejętnie korzystasz z Signala i nie udostępniasz wszystkim “jak leci” numeru telefonu, żeby ludzie do Ciebie tam pisali (o tym sekcja poniżej), ciężko jest doszukać się backdoorów w Signalu. Na dokładkę, logi z NextDNSa po załadowaniu Signala (żeby nie było, włączyłem dopiero po tym internet na telefonie, a miałem do tego uruchomione niektóre rzeczy na komputerze):

Pięć ostatnich wpisów z dziennika na NextDNS

Jedyne, co pochodzi od Signala, to właśnie żądanie wykonywane do chat.signal.org. Nie jest to wyczerpująca odpowiedź, lecz zaledwie jedno żądanie celem pozyskania informacji o nowych wiadomościach nie powinno automatycznie klasyfikować Signala jako honeypot. Chyba, że przed przechwyceniem wiadomości dzieją się rzeczy, o których nie wiemy – nawet mimo proklamowanej otwartości kodu.

Numery telefonu jako identyfikatory

To ogromna bolączka Signala. Na szczęście, kurs przybiera zupełnie inną stronę (z załączonego artykułu sprawdźcie nagłówek Why are safety numbers being updated?) i miejmy nadzieję, że za kilka miesięcy będę mógł korzystać z mojego pseudonimu, a nie mojego numeru telefonu celem nawiązania ze mną kontaktu.

W Polsce, karty SIM muszą być rejestrowane na dowód osobisty, żeby można było otrzymywać w ogóle połączenia czy SMSy. Pozbycie się zależności na numerach telefonów zdecydowanie by poprawiło bezpieczeństwo Polaków używających Signala, w szczególności po tym jak całkowicie zakazano aborcji kobietom prawie trzy lata temu (niestety nawet i to nie zbiło dominacji Messengera, który jest honeypotem i nie trzeba szukać daleko jakiegokolwiek przykładu).

Wkurza mnie fakt, że mimo tego są wpisy utyskujące twórcom Signala w stylu “omg omg nie ma pseudonimów jesteście honeypotem!!!!!!11111jedenjedenwykrzynik”. Wbrew pozorom, nie jest łatwym zaimplementować taką funkcję, gdzie przynajmniej większość rzeczy (np. wiadomości, profile, kontakty itp.) jest szyfrowana lub utrzymywana tylko na urządzeniu końcowym. Podobnie ma rzecz się z edycją wiadomości.

Podsumowanie

Jeżeli mam być szczery, Signal zrobił ogromny postęp jeżeli chodzi o poprawienie bezpieczeństwa na ich platformie. Problemem pozostaje:

Zaznaczę jednak ponownie, że nie ma bezpieczniejszej formy rozmowy prywatnej niż ta twarzą w twarz i warto ją stosować w każdym możliwym momencie. Tym samym, miejmy nadzieję że, rozwiałem wszelkie wątpliwości co do bezpieczeństwa na Signalu.

Jedno jest pewne: Signal jest zdecydowanie lepszym wyborem niż między innymi Messenger, Discord, Telegram, Snapchat, czy WhatsApp.


Poprawka: w screenshocie pokazującym ustawienia dotyczące prywatności wysyłanych wiadomości, zaznaczyłem złą opcję (powinno być to “Read receipts”). Z góry przepraszam za błąd.

Od czasu, kiedy przestałem korzystać z DuckDuckGo po postawieniu własnej instancji SearXNG ponad 9 miesięcy temu (która zresztą jest publiczna, a nawet ma swoje dodatki i własny branding), zacząłem namawiać innych do porzucenia DDG na rzecz SVMetaSearch, Qwanta, MetaGera, itd. Problem dotyczący DuckDuckGo jest złożony – i wiele osób zaczynających przygodę z odzyskaniem przynajmniej namiastki prywatności popełnia katastrofalny błąd, oddając się w ręce kolejnej amerykańskiej korporacji wspieranej przez inwestorów. Niestety, ja również byłem tą osobą, ale na szczęście się nawróciłem.

Powód #1: złe umiejscowienie siedziby

DuckDuckGo jest zarządzane przez Gabriela Weinberga, który z kolei jest właścicielem korporacji o tej samej nazwie, co rzeczona wyszukiwarka. Z Wikipedii możemy się dowiedzieć, że siedziba znajduje się w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych.

Nie trzeba być prawnikiem, żeby wiedzieć, że prawo do prywatności w Internecie w USA nie dorównuje jego europejskiej edycji – o ile w ogóle istnieje. Faktem jest, że jej umiejscowienie w takim miejscu może stanowić poniekąd ruch oporu przeciwko obecnie obowiązującym regulacjom (innym przykładem może być Session w Australii należącej również do programu Five Eyes), ale dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy korzystać z produktów przechowujących dane tylko na terenie Unii Europejskiej – najlepiej by było, żeby siedziby również tam były.

Jednym z przykładów jest francuski Qwant, który jest odporny na PATRIOT Act – nakazujący wszystkim prowadzącym główne centrum dowodzenia w Stanach spisywanie dokładnych dzienników używania i przesyłania ich do rządu USA na każde żądanie. Nie można przy tym powiadomić użytkownika, że jest śledzony – inaczej właścicielom grozi więzienie. To się nazywa “gag order”.

Powód #2: DuckDuckGo ma zamknięty kod podstawowej funkcjonalności na cztery spusty

Choć rzeczy takie jak kod wtyczek do przeglądarki, czy nawet poprzednie wersje centrum pomocy przechowywane są na oficjalnym GitHubie (co po raz kolejny pokazuje hipokryzję DuckDuckGo promującego “prywatność”), tak wyszukiwarka jest zamknięta na cztery spusty. Nie wiadomo, jaki kod w chwili obecnej jest uruchamiany podczas wyszukiwania. Można też podejrzeć ruch sieciowy zamkniętego programu, ale nie daje to stuprocentowej gwarancji, że nawet gdyby ruch sieciowy się odbywał między innymi stronami, to jest to jej jedyny problem.

Powód #3: Głębokie relacje z Microsoftem

Nie jest tajemnicą, że DuckDuckGo ma bardzo ciepłe relacje z tą amerykańską korporacją z Big Techu. Przez długi czas wtyczki DDG blokowały wyłącznie skrypty śledzące Google'a i Facebooka – z kolei przepuszczając te od Microsoftu. Najbardziej wiarygodnym wydaje się być ten post z ex-Twittera, ukazującym od kuchni ten problem.

Dodatkowo, według artykułu z Komputronik NANO, Gabriel Weinberg uważa, że korzystanie z przeglądarki DuckDuckGo jest bardziej bezpieczne niż nawet z... Firefoxa, co uważam za argument na poziomie co najwyżej trzecioklasisty.

Istnieje wiele projektów bazujących na Firefoxie, które usuwają wiele niepotrzebnych elementów tj. synchronizacja czy Pocket, pozostawiając przeglądarkę taką, do czego powinna była służyć od momentu jej wynalezienia. Niektóre z nich, na przykład Librewolf (z którego sam korzystam i sobie go bardzo chwalę), instalują dodatkowo wtyczkę uBlock Origin, która wydaje się być bardziej skuteczna – i co najważniejsze, umożliwia dopasowanie jej ustawień pod siebie.

Do reklam wykorzystywany jest również system reklamowy Microsoftu, który wedle polityki prywatności DDG otrzymuje wyłącznie dwa pierwsze człony adresu IP – co jest bzdurne, bo kto bardziej świadomy by zaufał tak trywialnej głupocie? Microsoft wbrew pozorom zbiera znacznie więcej danych, nawet gdyby kliknięcia miały pochodzić prosto z “prywatnej” wyszukiwarki. Pełny adres IP, a także user agent przesyłany przez przeglądarkę to wierzchołek góry lodowej.

Wyniki w wyszukiwarce DuckDuckGo również pochodzą z Binga, a ilość stron przechowywanych w ich własnym indeksie jest zdecydowanie jak na lekarstwo.

Powód #4: venture capital

To powinno od razu dyskwalifikować z listy wyszukiwarek szanujących prywatność. Dziękuję, dobranoc.

Alternatywne wyszukiwarki

Poniżej lista wyszukiwarek, które z mojej perspektywy wydają się chronić prywatność w dużo lepszym stopniu niż DuckDuckGo (i nie naciskają również na sztuczną inteligencję, lub ją wykorzystują wyłącznie do lepszego dopasowania wyników w nieinwazyjny sposób).

Pierwotnie, ten artykuł miał pojawić się na łamach bloga Internet. Czas działać!, jednak ze względu na sprawy ciążące na jego założycielach dotyczących ich niedawno powstałej fundacji (ich numer KRS to 0001049456, gdybyście chcieli przekazać swoje 1.5% podatku w przyszłości), otrzymałem zielone światło na opublikowanie artykułu tutaj. Wesprzeć finansowo ICD możecie na ten moment poprzez odwiedzenie tego linku.

Tak jak zawsze, liczę na konstruktywną krytykę i opinie dotyczące blogposta. Nie przynudzam i zapraszam do lektury.

Gdybyście chcieli, przeczytajcie również inne artykuły z bloga ICD; są zdecydowanie tego warte.


Spis treści

Ze względu na długość artykułu (w LibreOffice pisany czcionką Manrope o wielkości 14pt zajmuje 6 stron), poniżej odnośniki dla szybszego podróżowania po artykule.

  1. Wstęp
  2. Morze problemów centralizacji
  3. Bezwzględne poleganie na największych korporacjach
  4. Hipokryzja korporacyjnych mediów
  5. Platformy mobilne – cyfrowe więzienia?
  6. Podsumowanie

Wstęp

Kiedy masowo rejestrowaliśmy się na Facebooku czy innej scentralizowanej platformie zarządzanej dzisiaj przez największe amerykańskie (lub chińskie) korporacje, nieświadomie oddawaliśmy podstawowe wolności w Internecie. Po pojawieniu się polskich wersji językowych np. Facebooka czy Twittera, te serwisy zdominowały Internet kosztem naszych własnych propozycji. Właściciele tych platform udostępniają swoje serwery, żeby inni mogli publikować swoje przemyślenia, zdjęcia z wakacji czy filmy o kotach, jednak z drugiej strony medalu mamy też długie regulaminy, napisane możliwie najbardziej skomplikowanym językiem – byleby były one „zgodne z prawem”.

Niszowe, również scentralizowane platformy nie grają zazwyczaj wielkiej roli w utrzymywaniu kontaktów z większością znajomych/rodziny. Z kolei ban na Facebooku może być dla nas bardziej dotkliwy niż na wcześniej wspomnianych serwisach. Dlaczego? Gdy Facebook usunie konto, tracimy nieodwracalnie kontakt ze znajomymi na Messengerze. Do innych problemów zaliczyć też możemy stratę naszych fanpage’ów, które budowaliśmy latami.

Morze problemów centralizacji

Problem centralizacji dotyczy również komunikatorów. By temu zaradzić, do wzajemnej komunikacji na żywo możemy użyć m.in. XMPP, IRCa czy Matrixa. Protokoły te służą do budowania sieci serwerów, na których możemy się komunikować z innymi, nawet gdy rozmówcy są na innych serwerach. Przypomina to nieco Mastodona, będącego jednym ze składników tzw. fediwersum. Arek i Kuba z ICD opisali to w 34tym odcinku podcastu.

W przeszłości, Facebook i Google faktycznie obsługiwali protokół XMPP. Wtedy za pomocą Messengera, czy Google Talka mogliśmy rozmawiać z innymi użytkownikami spoza kręgu dzisiejszego Big Techu. Komunikacja mogła się również odbywać między osobami korzystającymi z wcześniej wspomnianych dwóch platform. Ponieważ wielu przeniosło się na obecnie scentralizowane usługi, obsługę XMPP przerwano w maju 2013 roku, a Google Talka, który ten protokół wspierał, ostatecznie dobito w 2022 roku.

Istnieje ryzyko, że Google, obecnie deklarujący się jako „obrońca interoperacyjności” po raz kolejny wykona podobny manewr również ze standardem RCS (który w chwili obecnej jest reklamowany jako następca SMSów przez tę korporację). Taki proceder nosi nazwę Embrace, Extend, Exterminate (lub w „grzeczniejszej” wersji, Extinguish). Z języka angielskiego możemy to przełożyć dosłownie na wdróż, rozszerz, zniszcz (lub ugaś). Ponownie chciałbym tutaj zaprosić do odsłuchania podcastu ICD, który to znacznie lepiej (i dokładniej) opisuje w odcinku 17tym.

Centralizowanie usług u jednej korporacji tworzy ryzyko mogące skutecznie demotywować internautów do tworzenia potencjalnych konkurencyjnych rozwiązań. Mimo dokładnie tego samego przeznaczenia mogą być dobrą alternatywą dla usług prowadzonych przez największe firmy – o ile są zarządzane przez osoby lub organizacje o dobrych intencjach.

Bezwzględne poleganie na największych korporacjach

Urzędy czy ministerstwa, a nawet główni politycy (np. premier, prezydent) wykorzystują w głównej mierze media społecznościowe tj. Facebook do informowania obywateli o potencjalnych zmianach w np. ustawach, z kolei pozostawiając strony internetowe na pastwę losu.

Idealnym przykładem jest Ministerstwo Zdrowia. Choć swój obowiązek informacyjny dotyczący epidemii realizował, to nie w taki sposób jakby to miało wyglądać. Zamiast poinformować jednorazowo o tym, że na stronie rządowej można znaleźć statystyki aktualizowane raz dziennie, to ministerstwo publikowało je wyłącznie na Twitterze, w ten sposób powodując umniejszenie wartości nawet strony rządowej.

A gdyby taki profil na Twitterze zbanowano? W jaki sposób ludzie mieliby się dowiedzieć „na szybko” o wcześniej wspomnianych statystykach zachorowań, gdyby do tego faktycznie doszło?

Ministerstwo powinno było to rozplanować lepiej – podawać liczbę zakażeń na żywo na swojej stronie, podawane w formie bloga lub pliku RSS, który byłby odczytywany raz dziennie przez bota publikującego odpowiednie posty na nie tylko komercyjnych social mediach – ale też np. na fediwersum, za pomocą swojej oficjalnej rządowej instancji. Jest to działanie w imię zasady POSSE (publish on [your] site, syndicate everywhere), która jest zalecana dla utrzymania możliwie największej grupy odbiorców.

Przykładowy post, rozsyłany na korposocjalach ale i też na fediwersum mógłby brzmieć następująco: Dzisiaj zachorowało X osób, zmarło Y osób, wyzdrowiało Z osób – dokładniejsze statystyki na stronie mz.gov.pl.

Choć statystyki publikowane na Twitterze (i tylko tutaj) były podawane dalej przez stacje telewizyjne i radiowe, to wartym wspomnienia jest fakt, że nie każdy ma radio czy telewizor w domu.

Hipokryzja korporacyjnych mediów

Od 2011 roku Społeczna Inicjatywa Narkopolityki (SIN) prowadziła profile na Facebooku oraz Instagramie. Publikowane były tam infografiki dotyczące zagrożeń powiązanych z zażywaniem narkotyków czy używek, a profile były obserwowane przez dziesiątki tysięcy osób. SIN przez lata prowadziła swoje akcje informacyjne bez szwanku.

Pewnego dnia, Facebook uznał działania organizacji za promowanie zażywania narkotyków i oficjalne konta SIN na Facebooku (2018), jak i Instagramie (01/2019) zniknęły. Ponieważ Facebook jest największym serwisem społecznościowym, taka blokada z pewnością zaszkodziła organizacji, która chciała ostrzec przed konsumpcją używek i wynikającymi z tego uzależnieniami. Dlatego też w 2019 roku SIN pozwała Facebooka. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo bycia największym graczem spośród social mediów, to wciąż brakuje tutaj prawdziwego oddziału wsparcia. Warto też dodać, że zgodnie z polityką Facebooka, nasze konto może z dnia na dzień zostać skasowane bez ostrzeżenia.

Rezygnacja z Facebooka wydaje się teraz wielu osobom niemożliwa. Jednak minusy bycia na Facebooku mogą przewyższać potencjalne korzyści. Opisują to odcinki 6ty (korzyści z nieposiadania Facebooka) jak i 26ty (Facebook Papers) podcastu ICD.

Wbrew pozorom, odejście nawet od Facebooka jest prostsze. W ramach jednego z etapów, możemy podjąć się zamiany aplikacji FB na rzecz zwykłego czytnika RSS, pobierającego informacje z różnych źródeł i wyświetlającego wszystko w jednym miejscu. Blogerzy z kolei mogą zastosować się do zasady POSSE, opisanej wyżej w przykładzie Ministerstwa Zdrowia – i tak dalej. Wymaga to czasu, niemniej efekt na pewno będzie zadowalający.

Platformy mobilne – cyfrowe więzienia?

Nad problemem centralizacji powinniśmy się również pochylić w kwestii platform mobilnych. Nie od wczoraj wiadomo, że twórcy aplikacji biorą pod uwagę jedynie iOSa Apple’a (App Store) i Androida Google’a (Google Play), ewentualnie też HarmonyOS Huaweia (AppGallery). W wielu przypadkach tworzenie aplikacji mobilnych jest jedyną formą utrzymania się nie tylko programisty, ale i też jego rodziny. Mało tego, zanim zaczniemy tam publikować swoje aplikacje, musimy uiścić odpowiednią opłatę. W zależności od platformy, może się różnić nie tylko jej wysokością, ale częstością jej płacenia.

W najczęściej wybieranym duo Android oraz iOS, Google chce od nas 25 dolarów jednorazowo, z kolei Apple – 99 dolarów i do tego co roku. Niestety, nie byłem w stanie znaleźć informacji co do HarmonyOS. A nawet jak już zapłacimy, nie powinniśmy mieć gwarancji co do utrzymania się aplikacji w sklepie.

Często blokady na ich dystrybucję nakładane są z błahych powodów — między innymi dlatego, że… aplikacja nie dostała aktualizacji w przeciągu ostatnich dwóch lat. Tworzy to też stres w szczególności u niezależnych twórców, którzy niekoniecznie mają ochotę cały czas przepisywać kod na nowo.

Konkludując, ograniczanie się wyłącznie do jednej, może dwóch największych korporacji nie służy niczemu dobremu. Problemem, jak się okazuje, może być nawet uniewinnienie przez policję.

W Stanach Zjednoczonych pewien mężczyzna otrzymał blokadę konta od Google’a ze względu na zdjęcia przesłane do chmury, żeby móc otrzymać diagnozę dla swojego syna. Bazując na tym, co zostało napisane w artykule na Guardianie (oryginał na NY Times jest ukryty za paywallem), najpewniej było to coś w stylu teleporady.

Choć policja założyła sprawę, szybko ją zakończyła uniewinniając ojca. Mimo tego, Google utrzymuje swoją wersję wydarzeń, że ojciec mógł rozpowszechniać materiały prezentujące seksualne wykorzystywanie dzieci (CSAM – child sexual abuse material).

Podsumowanie

Jeżeli masz u jednej, maks. dwóch korporacji oprócz medium społecznościowego (lub mediów) miejsce do wrzucania swoich aplikacji mobilnych, dostęp do chmury, narzędzi biurowych, wyszukiwarkę, maila, skrypt do statystyk, a nawet plan darmowych minut i SMSów, to wystarczy jeden niewłaściwy ruch i jesteś efektywnie odcięty/a od świata cyfrowego.

Dlatego warto na dłuższą metę „rozłożyć” sobie usługodawców – choć więcej firm będzie miało podstawową wiedzę na Twój temat, to ewentualne problemy nie sparaliżują całej Twojej cyfrowej gospodarki.

Przydatne materiały

  1. https://www.internet-czas-dzialac.pl/co-zamiast-facebooka-i-instagrama-2022-fediverse/
  2. https://www.internet-czas-dzialac.pl/odcinek-17-wdrozenie-rozszerzenie-zniszczenie/
  3. https://jacquesmattheij.com/twitter-blocked-my-account-for-a-tweet-i-did-not-make/
  4. https://sin.org.pl
  5. https://panoptykon.org/sinvsfacebook
  6. https://nitter.net/KubaBiel/status/1522498310355001346
  7. https://www.internet-czas-dzialac.pl/odcinek-6-facebook/
  8. https://www.internet-czas-dzialac.pl/odcinek-26-facebook/
  9. https://medium.com/@appsrentables1/google-cancels-our-google-play-publisher-account-and-ends-my-familys-source-of-income-97d4e85cd046
  10. https://nitter.net/protopop/status/1517701619374338050
  11. https://www.theguardian.com/technology/2022/aug/22/google-csam-account-blocked

Choć z wyglądu przypomina bardziej tramwaj, a nie metro – to tak, light rail może być również nazywany metrem. Metro cechuje to, że w godzinach szczytu potrafi w niektórych miastach, np. Londynie przyjechać co nawet mniej niż minutę. Pociąg odjeżdża, a po chwili słyszysz kolejny. Dzięki temu możemy nazywać go najszybszym i jednocześnie najmniej kolizyjnym środkiem transportu.

System systemowi nierówny

Nie wszystkie stacje w metrze muszą być budowane pod ziemią, tak jak sugeruje to angielska nazwa kolejki – underground (choć niektórzy preferują też mówić subway). Wcześniej wspomniane londyńskie metro połowę swojego systemu utrzymuje właśnie na ziemi.

Tak też jest z czerwoną linią metra w Tel Avivie. 10 stacji z 24 znajduje się pod ziemią, reszta wygląda bardziej jak typowe przystanki tramwajowe. Zdarza się i też, że odcinki międzystacyjne faktycznie wyglądają jak naziemne metro.

Rozwój publicznego transportu a środowisko

Na otwarciu takiej nitki wszyscy zyskają naprawdę wiele. Już 8 godzin po otwarciu przejechało się ponad 100,000 pasażerów, co jest wynikiem zadziwiająco wysokim – oznacza to jedno: było to długo wyczekiwane rozszerzenie dla niezbyt drożnego w tym izraelskim mieście naziemnego transportu publicznego. Mimo tego, że po mieście kursują autobusy, to nie zmieni to faktu, że znaczna większość używa samochodów (według statystyk, ponad 80 procent z przebytych przez Izraelczyków 55 miliardów kilometrów w 2016 roku przejechano właśnie samochodami).

Powoduje to ogromne korki, większy hałas i nieporównywalnie ogromne zanieczyszczenia powietrza. Żeby to zmienić, wystarczy się przesiąść nawet do autobusu. Dla porównania, tabela:

Pojazd Średnia ilość osób Równowartość w autach
auto 5 1
autobus 60 – 150 12 – 30
tramwaj (Pesa 120Na) 200 40
pociąg metra 1,500 300

Mimo tego, że pociąg metra zastąpi nawet 300 samochodów, wadą metra jest to, że jest on, przynajmniej w Warszawie, bardziej ograniczony niż tramwaj. Niemniej warto przesiąść się do transportu publicznego, dla spokoju ducha.

Wszędzie ten beton...

Widząc na nagraniu, schodząc do podziemi widzimy jedynie beton. Tak też jest na zewnątrz, wokół stacji. Mimo w zasadzie całkiem sporej przestrzeni, postanowiono wszystko zalać betonem, co jest BARDZO złe dla środowiska. Pomijając ten fakt, wygląda to po prostu brzydko.

O ile sadzenie rozchodników jest bezsensowne w podziemnej sekcji, to o tyle Izraelczycy mogli na poważnie przemyśleć zasadzenie rozchodnika w miejscach, gdzie nowo otwarta linia przejmuje funkcje tramwaju. Dlaczego akurat rozchodnik? Jest to roślina, która nie wymaga częstej konserwacji – co oznacza, że jest tania w utrzymaniu, i w porównaniu do betonu – pochłania dwutlenek węgla i magazynuje wodę.

Ponownie nawiązując do Warszawy, rozchodniki zasadzone na samych ponad 50 wiatach pomagają wyeliminować 350 kilogramów dwutlenku węgla rocznie, a zapylenie powietrza ograniczane jest o nawet 20 procent. Namaszczenia ma dostać kolejne 40 wiat do końca 2023, co przyniesie zyski w postaci kolejnych 300 wyeliminowanych kilogramów CO2 z atmosfery rocznie. Z kolei rozchodniki na torowiskach przyczyniają się do eliminacji kolejnych kilogramów w skali roku. Szkoda tylko, że Tel Aviv o tym nie pomyślał...

Podsumowanie

Mam mieszane odczucia. Z jednej strony dobrze, że transport publiczny się rozwija – z drugiej strony jednak, jest on katastrofalnie zaprojektowany pod względem naturalnego środowiska.

Miejmy nadzieję, że chociaż w przypadku planowanych zielonej i fioletowej linii, będzie trochę lepiej i zamiast nieprzerwanej betonozy ujrzymy chociaż namiastkę naturalnej zieleni.

Żadne rozwiązanie w internecie nie żyje wiecznie. Śmierć dopadnie w końcu nawet Facebooka, Twittera, Reddita, czy Discorda. Właśnie, Discorda. Który jest dla mnie jednym wielkim nieśmiesznym żartem. Ale jakimś cudem nabrało się na niego 250 milionów ludzi, wysyłających miliardy wiadomości dziennie. Discord okazuje się jednak zaniedbywać podstawowe zasady cyberbezpieczeństwa, nawet te niewchodzące na poważnie w techniczny żargon – i mówię tutaj o absolutnych podstawach. Czyli porządne hasło, załącz 2FA, itp.

Mimo tego, porzucono fora czy zdecentralizowanego TeamSpeaka na rzecz Discorda i wielu innych scentralizowanych platform, żyjących dosłownie z tego co robimy każdego dnia. Dlaczego tak się jednak dzieje, mimo narastających kontrargumentów w ostatnim czasie? Odpowiedź na to pytanie postaram się poszukać w tym blogpoście.


Zanim zacznę...

...chciałbym powiedzieć, że tekst tego typu zazwyczaj by wylądował na portalu za paywallem. Mimo tego, że wyjątkiem nie jestem, udostępniam te artykuły za darmo i do tego bez reklam, żeby to inni mogli benefitować i żeby to inni mieli sensowne argumenty przeciwko ustanowienia społeczności na Discordzie, albo innej korpoplatformie. Chcesz mnie wesprzeć? Zajrzyj na mojego LiberaPaya. Wspierać mnie możesz dosłownie od paru groszy tygodniowo.

>> https://liberapay.com/SlaVistaPL <<


Zastanówmy się najpierw nad samym sensem społeczności.

Do kogo mamy ją kierować? Gdzie ma być jej centrum? Skąd mamy pozyskiwać jej nowych członków? Faktem jest, że nawet na Discordzie są społeczności całkiem w porządku, niemniej jest to ułamek ułamka procenta – choć zależy od tego na kogo się trafi.

Mając doświadczenie z Discorda (którego miałem przez ostatnie 6 lat, do 30 kwietnia 2023, kiedy postanowiłem tę platformę opuścić), wiem jak się poruszać po innych platformach, tym razem z innej części internetu, w której czuję się zwyczajnie lepiej. Sam fakt, że jest np. na Signalu (głównie za sprawą wymogu numeru telefonu) wiele więcej rozwiązań umożliwiających kontrolę nad tym z kim będę pisał, a z kim nie, wiele świadczy.

Na Discordzie brakowało nawet ścianki, która pozwalała na akceptację wiadomości bezpośredniej od poszczególnego użytkownika. Jedyną opcją było wtedy zablokowanie DMów ze wszystkich serwerów z wyłączeniem naszych znajomych. Na dłuższą metę, brak takiej funkcji był strasznie niewygodny (no i rodził podstawy do masowego cyberbullyingu, o ile taka osoba nie powzięła żadnych środków zapobiegawczych ze swojej strony).

Agresywny model pay-to-use

Porównując Discorda sprzed 2 lat a w zasadzie obecnymi czasami, wiele się zmieniło na gorsze. Agresywniejszego przykładu zastosowania modelu P2U (nie mylić z P2W, zjawiskiem powiązanym ze środowiskiem gier wideo) nie jestem w stanie na ten moment wskazać.

Na przykład, nie możemy teraz streamować w 1080p60. To jest akurat zrozumiałe, w końcu transfer nie rośnie na drzewie – tym bardziej że z tej platformy korzysta dziesiątki milionów ludzi dziennie. Choć nawet na YouTube'ie, mającym dużo większy userbase nie musimy płacić ani grosza za 1080p60 (oprócz wersji z wyższą przepustowością, nazwaną “1080p Premium”), schody się zaczynają dopiero powyżej 4K.

Ale jeżeli mam bulić milion złotych za wykorzystanie jakiejś animowanej emotki nawet ze swojej przestrzeni? Podziękuję. Wiele rozwiązań robi to za darmo, niektóre z nich mogę postawić nawet w swoim wirtualnym zaciszu. W porównaniu do streamowania, emotki nie wymagają ogromnych zasobów transferu (w końcu, maksymalny rozmiar 256 KB każda – założę się, że itak są kompresowane).

Albo motywy. W BetterDiscordzie za darmo, z kolei w oficjalnym – bul milion złotych, nawet za gotowce!

Pozwolę sobie wprowadzić pojęcie UX – z angielskiego “user experience”. Jakie by było doświadczenie użytkownika widzącego za każdym kliknięciem przycisku, na jakiejkolwiek stronie (nie musi to być wyłącznie Discord), komunikaty w stylu “kup subskrypcję” albo “zapisz się na newsletter”? Odpowiedzi chyba nie trzeba szukać daleko. Wolałbym, żeby to użytkownik podejmował ewentualne decyzje o przejściu poziom wyżej na podstawie swoich doświadczeń, a nie ciągłego przymusu. To odstrasza użytkowników.

Jakiś problem?

Z góry przepraszam dresiarzy za kradzież kwestii. Liczę na przebaczenie.

Nie znajdziesz tak łatwo rozwiązania na Discordzie, wpisując pytanie w swoją ulubioną wyszukiwarkę (Qwant, MetaGer, SVMetaSearch, albo nawet Google). Wiadomości na Discordzie się nie indeksują w ogóle. Choć na prywatnej grupie jest to całkiem zrozumiałe, to o tyle na rzekomo publicznym forum powinna być możliwość udostępnienia podglądu nawet dla osób niechętnych do posiadania konta na Discordzie.

Coś w tym stylu jest osiągalne na Matrixie – można ustawić podgląd wiadomości tak, żeby był on widoczny dla każdego, albo tylko dla członków poszczególnego pokoju. Jeżeli udostępniamy również całą przestrzeń, doświadczenia jak za czasów starych, dobrych forów z początków Web 2.0 powracają. A nawet jeżeli jesteś na innym, faktycznym (a nie tylko z nazwy) serwerze Matrixa – nic nie szkodzi. Podejrzysz pokój (o ile opcja ta jest odblokowana), a nawet opiszesz swój problem bez żadnych większych trudności będąc już wewnątrz.

Discord nadaje się w najlepszym wypadku do formowania społeczności chcących mieć komunikację na żywo i to wobec tylko tych, co mają Discorda (nie napiszesz do kogoś na Discordzie z np. Telegrama). Nie powinno się go używać do hostowania miejsc do publicznych pobrań, a już na pewno jako zamiennika internetowych forów. Jak faktycznie jest, tego wolałbym już nie opisywać.

Znam nawet przypadek z GitHuba, gdzie pewna osoba wyłączyła w jednym z repozytoriów nawet zakładkę Issues, żeby przyjmować zgłoszenia problemów przez właśnie Discorda. Jakby... issue tracker pozwala na więcej. Między innymi na bardziej zaawansowane formatowanie, ale i też pozwala odnaleźć wszystkim potencjalne rozwiązanie problemu bez zakładania konta na kolejnej korpoplatformie. Można to zobrazować tak: idziesz na SOR, żeby zgłosić wykroczenie (kiedy to policja, ewentualnie straż miejska powinna się właśnie tym zająć).

Bezpieczeństwo to podstawa!

Gwoli ścisłości, tak nie powiedział nikt z Discorda.

Dopiero w 2023 (tak, OSIEM LAT po premierze) zaczęto skupiać się na funkcjach mających w jakikolwiek sposób poprawić bezpieczeństwo przebywających na poszczególnych grupach (nie serwerach, bo to z prawdziwymi serwerami rzędu wirtualna maszyna (VPS), albo fizyczny dedykowany komputer nie ma kompletnie nic wspólnego). I tak objawiły się dopiero niedawno temu funkcje w stylu zgłoś raida, czy wstrzymaj wszystkie zaproszenia. Problem raidów istniał znacznie wcześniej – nawet gdy Discord dopiero raczkował.

To, że boty ogarniały brudną robotę, nie znaczy że Discord ma prawo do bagatelizowania tego typu problemów. Ani żadna inna platforma, nieważne czy scentralizowana czy nie. Często na największych serwerach (sic) zdarza się, że botów jest ponad 20 na każdym z nich (bo w końcu jak np. jedna warstwa ochrony padnie, to druga przejmie jej obowiązki na czas awarii).

Dla niewtajemniczonych, raid to czynność przeprowadzana przez jedną osobę lub grupę mających na celu spam oznaczeniami poszczególnych osób lub całej docelowej grupy, pomijając w niektórych przypadkach multikonta wykorzystujące zbereźne nazwy. Pojęcie jest znane głównie z Discordowego żargonu.

Przechodząc do kwestii technicznej – wiedzieliście, że jeżeli zupełnie nieświadomie wrzuciliście komukolwiek zdjęcie z metadanymi lokalizacji na Discorda, to inne osoby wiedziały, gdzie dokładnie jesteście? Za odkrycie luki odpowiedzialny jest... zgadnijcie kto. Bonusowe punkty za wskazanie, kto przed tym jeszcze ucierpiał.

Jako iż Discord nie prowadzi programu bug bounty, to tego nie byłem w stanie zgłosić w normalny sposób, tylko musiałem się posiłkować CERTem. O ile CERT szanuję i cenię – w końcu to oni napędzają m.in. CyberTarczę za pomocą swoich list “zakazanych piosenek”, to o tyle zgłaszanie najpierw do polskiej organizacji znalezionej luki, żeby ta mogła przekazać dalej informacje Discordowi jest co najmniej karkołomne.

Przynajmniej ja nie byłem w stanie znaleźć dedykowanego maila do zgłaszania luk bezpieczeństwa, ale kto wie – może taki istnieje i wie o nim np. polski CERT? Film (w języku angielskim, bo być może przydałby się wobec zagranicznych społeczności w przyszłości) wrzuciłem na PeerTube'a, żeby móc posłużyć się nim jako dowód do zgłoszenia. Upublicznię go, gdy sprawa zostanie uznana za rozwiązaną.

I robi ten podstawówkowy błąd program, który umożliwia wzajemną komunikację znacznie szerszemu gronu niż znajomi, czy rodzina – od pierwszych dni istnienia. Nie wspomnę o braku szyfrowania end-to-end, nawet gdyby miało ono być tylko na bezpośrednich konwersacjach. Grupy składające się z szerszych społeczności, stale zmieniających swój rozmiar jeszcze przeżyję.

RODO? A komu to potrzebne?

A teraz, gwóźdź programu. Najbardziej podstawowy błąd, który nigdy nie powinien mieć miejsca na szanującym się komunikatorze. Zanim się rozsiądziecie, proponuję wziąć rolkę papieru toaletowego. Stos prosto, potem w lewo.

Gotowi? Discord umożliwiał ustawienie hasła w stylu “123456”.

I się dopiero opamiętał, gdy został ukarany przez francuskie UODO (tj. CNIL) grzywną w wysokości 800 tysięcy euro. Lista zarzutów CNILu wobec Discorda nie ogranicza się wyłącznie do złej polityki haseł – ujmując ogólnie, prezentuje ona ten komunikator w bardzo negatywnym świetle: ten produkt był bardziej tworzony jako projekt na studia, a że brakowało czasu – to trzeba było się wyrobić przed deadline'em. Co z tego, że mają stały userbase (który można potraktować jako zaliczenie)?

Wedle zarzutów:

  • nie było żadnej polityki względem nieaktywnych kont przez dłuższy okres (według CNILu na Discordzie było prawie 2.5 miliona kont Francuzów nieaktywnych od 3 lat i 58 tysięcy będących tam nieaktywnych od 5 lat);
  • brakowało kompletnej polityki dotyczącej okresu przechowywania poszczególnych danych – wcześniej również istniała, ale była bardzo ogólna;
  • na komputerze przy zamknięciu okna aplikacji klienckiej podczas połączenia głosowego mikrofon był dalej aktywny – co tworzyło warunki do bezpośredniego podsłuchu;
  • zapewnienie wystarczającego bezpieczeństwa kont poprzez bardzo liberalną politykę ustalania haseł było praktycznie niemożliwe (wspomniane wyżej).

Tak trywialne niezgodności hulały przez ogrom czasu istnienia Discorda. Choć problemy zostały rozwiązane, to sam fakt, że zostały one wypatrzone dopiero niecały rok temu (w czasie pisania tekstu) i to w dodatku, gdy jest to teraz jedna z bardziej rozpoznawalnych platform do budowania społeczności, powinien budzić niemałe wątpliwości.

Jeżeli kojarzycie Jasona Citrona, możecie również kojarzyć OpenFeinta. Wbrew pozorom 'open' w nazwie, jak teraz jest w przypadku znacznej większości programów otwartoźródłowych, nie oznaczał że właśnie OpenFeint również takim był. Otóż był on społecznościowką z zamkniętym na cztery spusty kodem źródłowym. I tak się składa, że jej założyciel – nie kto inny jak właśnie Jason Citron – był oskarżonym w pozwie zbiorowym z 2011 roku. Powód? Zbieranie ogromnej rzeszy danych o użytkownikach w celach marketingowych. W pozwie była również wzmianka o różnego rodzaju oszustwach, ale jakich konkretnie? Kronika tutaj milczy.

Dokładnie TEN SAM CZŁOWIEK niecałe trzy lata po upadku OpenFeinta pod koniec 2012 roku będzie również zarządzał platformą do wzajemnej komunikacji. Z perspektywy dzisiejszego mnie, nie zaufałbym Citronowi po takiej wpadce wizerunkowej z poprzednim projektem.

Podsumowując...

Niezbyt fajne czasy do wspomnień. Ale z drugiej strony poznałem kilku fajnych ludzi, z którymi po dziś dzień utrzymuję kontakt poprzez Signala albo Matrixa. Od biedy można powiedzieć, że mogłem na nich trafić też w wyniku innych okoliczności, ale czy ja wiem, czy znajomości się by tak dobrze rozwinęły, jakimi są teraz obecnie? Rozważania pozostawiłbym dla siebie.

Ale odpowiem na jedno pytanie – czy powróciłbym na Discorda? Na pewno nie teraz, nie jutro, nie za miesiąc, nawet za rok. Na pewno nie o dogodnym dla drugiej strony miejscu i czasie, ze względu na to, że Discord – mówiąc brzydko – bardzo się zeszmacił.

Co warto oprócz tego przeczytać?

Może i niektórzy odchodzą od iksa, ale platforma Elona Muska wydaje się dalej tętnić życiem. W tym poście zajmiemy się dzisiaj rozkręceniem naszej działalności właśnie tutaj.

Czym jest X?

Jak podaje Wikipedia, jest to serwis społecznościowy udostępniający usługę mikroblogowania uruchomiony 21 marca 2006 roku.

Do czasu przejęcia platformy przez Muska można było pisać posty do maksymalnie 280 znaków, ale limit został podniesiony za jego rządów do 500 znaków – choć, jak obecny właściciel iksa ma naprawdę dobry humor, to zdarzy mu się podnieść limit znaków do całkiem porządnych 10,000 – i to całkiem za darmo.

Zazwyczaj nic Elona Muska nie denerwuje, więc postanowił początkowy limit podnieść jeszcze dalej – bo do 2,048 znaków. I tak już zostało.

Jak zacząć przygodę z iksem?

To proste, wchodzisz na jeden z tych linków, które podałem poniżej: – TwitterXYZ

A później klikasz na Zarejestruj się, wypełniasz potrzebne pola, weryfikujesz maila, tyle. Cała filozofia.

Co się odwaliło, nic nie widzę po rejestracji!

To celowy zabieg Elona Muska, żeby móc zapobiec masowym atakom botów wykorzystujących sztuczną inteligencję.

Jak pewnie zauważyliście, po rejestracji dostaje się listę proponowanych osób do obserwacji. Kliknięcie ikony ludzika z plusem po prawej stronie każdej pozycji powoduje zaobserwowanie profilu. Mając konto na takim Instagramie z pewnością wiecie, czym jest obserwacja. Lista jest tworzona na podstawie aktywności użytkowników w serwisie.

I dlaczego miejsce do pisania postów jest po lewej stronie?!?!?!?!?

To kolejny celowy zabieg Elona Muska, tym razem żeby zapobiec NPRowi utrzymanie zapowiadanej niezależności od rządu Stanów Zjednoczonych.

Według badań niezależnych ośrodków badawczych, jak i też wysoko cenionego czasopisma Science, spowodowało to spadek ruchu botów na platformie o ponad 90 procent, a na Twit... wróć, X, posty piszą teraz sami szanowani i cenieni eksperci z ulicy.

Właściciel portalu X zapowiedział też, że sfederuje się z pozostałymi platformami – takimi jak Threads.

Słowo na koniec

Pora wyjawić prawdę.

Niestety, nie trafiłeś/aś na ASZDziennik (ten serwis wygląda nawet zupełnie inaczej), tylko na mojego prywatnego bloga. Ale prawdą jest, że Polacy, a w szczególności polski rząd dalej nie wyszedł z ekscytacji Big Techem mimo mających ponad dekadę na karku rewelacji Snowdena, co jednak – bądźmy szczerzy – nosi ze sobą ogromne zagrożenie.

Jeżeli chcesz przyłączyć się do, że tak to ujmę, ruchu oporu przeciwko Facebookowi jak i reszcie korpomediów – zarejestruj konto nawet na Mastodonie. To żaden rocket science, tylko zwyczajna platforma która może się komunikować z różnymi instancjami. Wbrew temu, co piszą pod propagandę największych firm technologicznych pseudoznawcy Internetu. Nawet jeden z moich długoletnich znajomych, który nie jest ekspertem w dziedzinie informatyki ma Mastodona i regularnie z niego korzysta!

W szczególności platformy Facebooka napędzają polaryzację społeczeństwa – zaawansowane algorytmy dzielą na grupy ludzi, żeby... zgadliście, pokazywać targetowane reklamy. Nie chcę Was straszyć, ale te reklamy napędzane są nie tylko tym, jak przeglądacie Facebooka/Instagrama albo o czym rozmawiacie na WhatsAppie, ale też tym jak w ogóle zachowujecie się w Internecie.

The Markup przeprowadził śledztwo w sprawie śledzenia użytkowników na stronach do – uwaga – wypełniania zeznań podatkowych w USA, albo na portalach szpitali do obsługi internetowej pacjenta, co powinno być prawnie zakazane (a niestety, nie jest, na to daje się ciche przyzwolenie – jak masz pieniądze). Odkryto, że na praktycznie wszystkich stronach tego typu są skrypty śledzące Facebooka.

Więc, jeżeli możesz, oprócz rejestracji na Mastodonie skasuj Chrome'a i zainstaluj też Librewolfa, który ma wbudowanego uBlocka, oraz zacznij korzystać z wyszukiwarki szanującej Twoją prywatność, np. SVMetaSearch (zaproponowałbym też postawienie SearXNG, ale tego posta piszę dla osób niemających wystarczającej wiedzy technicznej).

Wraz z rozpropagowaniem idei smartfona u zwykłych ludzi wraz z premierą iPhone'a w 2007 roku (wcześniej też istniały, ale mało kto je posiadał z racji na ich ceny), szybko zorientowano się jak potężne (dosłownie!) mogą być urządzenia tego typu. W tamtym czasie posiadanie komputera, który mogłeś/mogłaś schować w kieszeń i przeglądać na nim internet, słuchać muzyki czy robić znacznie wyższej jakości zdjęcia/filmy było ewenementem. Od tego momentu telefon przestał się kojarzyć z urządzeniem, z którego mogliśmy tylko zadzwonić – ewentualnie wysłać SMSa.

W 2023 roku, kiedy dominują teraz tylko trzy platformy mobilne (Google Android, Apple iOS oraz Huawei HarmonyOS), właściwie każdy ma teraz smartfona. Nie ukrywam, że smartfony mogą być wygodnym zamiennikiem dla zwykłego komputera – w końcu, jak można było zmieścić laptopa ze znacznie większym ekranem (średnio 15.6”) w kieszeń naszych spodni? Ten problem “nowa” generacja telefonów rozwiązała.

Problem pojawia się, gdy nasze telefony traktujemy wręcz jako jedyną formę cyfryzacji naszego życia. Znam osoby, które mają od zarania aplikacji zainstalowanych – czy to mObywatel, aplikacja do banku, Żappka, Facebook, Messenger, Instagram, TikTok itd. (gdzie w Polsce chyba te trzy ostatnie są najpopularniejsze w szczególności wśród młodzieży – co powinno się moim zdaniem zmienić). Najgorsze jest to, że właściciele takich telefonów nie przykładają się w ogóle do ich porządnego zabezpieczenia. Zarówno kont w różnych serwisach, jak i swoich telefonów. Choć pamięć wewnętrzna, jak zauważyłem, przynajmniej na iOS jak i Androidzie jest teraz domyślnie szyfrowana, co mnie cieszy, to mało kto swój telefon wyłącza na noc, żeby odespać te 8 godzin (albo i więcej). Ogromna większość uważa, że wystarczy albo “wężyk” (w przypadku androidowców, bo na iOS nie ma możliwości zabezpieczenia ekranu wzorem), albo czterocyfrowy PIN.

A potem – “o cholera, wezwanie od parabanku na zapłacenie kilku tysięcy złotych pożyczki” (jeżeli ktoś np. włamie się na konto Twojego banku, czego absolutnie nie życzę). Złodzieje telefonów oprócz wyjmowania kart SIM i resetowania do ustawień fabrycznych mogą nawet sprawdzić, jakie masz zainstalowane aplikacje. W to wlicza się również aplikacja Twojego banku. Jeżeli zakładałeś/zakładałaś swoje pierwsze konto, to przypomnij sobie jak wyglądała taka procedura – ile danych potrzebowano do jego założenia i aktywacji.

Banki też nie pozostają tutaj bez winy – większość z nich do autoryzowania płatności czy innych wrażliwych operacji wykorzystuje archaicznego SMSa. Dalej 90% banków, jak nie praktycznie wszystkie, umożliwiają autoryzację naszych działań tylko za pomocą właśnie SMSów, ewentualnie aplikacji bankowej – ale tak jak wspomniałem, tworzy to ryzyko pogłębienia się problemu kradzieży naszej tożsamości, gdyby nasz telefon został ukradziony. Żywię nadzieję, że to się w końcu zmieni – ING dodało dopiero teraz długo wyczekiwane wsparcie kluczy U2F/FIDO2, kiedy już DAWNO powinno to być standardem w każdym, nie tylko polskim banku.

Australian Broadcasting Corporation zrobiło kiedyś reportaż na temat wycieków danych i wbrew pozorom nie potrzeba aż tak wiele, żeby zrobić całkiem porządny profil poszczególnej osoby (poza metodą śledzenia przez wścibskie megakorporacje należące do Big Techu).

Sposobem na walkę z takimi problemami może się okazać... zwykłe etui typu booklet. Zazwyczaj zawierają one dwie kieszenie, do których możemy włożyć naszą kartę bankową, albo kartę miejską. Ja tak zrobiłem z tym drugim – w końcu aplikacja mobilna mojego miasta nie wspiera dodawania istniejących już kart, co jednak powinno być w aplikacji tego typu, gdy chcemy się bawić w cyfryzację na poważnie.

Niemniej sądzę, że ufanie swojemu telefonowi bezgranicznie może na nas odbić się bardzo negatywnie w nagłej sytuacji. Nawet względem swojego urządzenia warto stosować zasadę ograniczonego zaufania. Dlatego zamiast digitalizacji naszego życia na siłę, warto postawić na stare, ale sprawdzone, fizyczne karty – czy to bankowe, miejskie, a nawet lojalnościowe. Choć w tym ostatnim przypadku proponowałbym się wstrzymać zanim do takiego programu wejdziemy, bo niekoniecznie karty lojalnościowe mogą nam przynieść hiperbolizowane w reklamach korzyści.

6 lipca 2023 roku ukazała się nowa aplikacja od Facebooka – Threads for Instagram. Jest to o tyle dosyć nietypowa premiera, bo nowy produkt nie był jeszcze przeznaczony na rynek europejski (tj. kraje Unii Europejskiej – w tym Polska). Oficjalnie mówi się, że Facebook nie może tam wejść ze względu na “pokomplikowane ustawy” (czytaj Digital Markets Act albo Digital Services Act). Prawda jest taka, że to jest kolejna aplikacja która stosuje te same praktyki co Instagram (pod który właśnie podpięty jest Threads) albo Facebook – jako serwis społecznościowy.

Na początek, czego sobie życzy Zuckerberg? Artykuł z portalu iMagazine nakreślił konkrety i porównał to z Twitterem, czy nawet “tym złym” Mastodonem.

Niektóre z najgłośniejszych afer

Kto normalny korzystałby z serwisu owianego bardzo złą sławą? No właśnie nikt. Ale Facebook w tym kontekście to ewenement: niby robi wiele złego, ale ludziom się nie chce dokonywać migracji na dużo lepsze platformy. Parę przykładów to:

  • słynna afera Cambridge Analytica, która była głównym kołem napędowym Brexitu odczuwalnego nie tylko przez przyjezdnych (a Polonia w Londynie była przed nim całkiem spora!), ale też przez samych Brytyjczyków;
  • ludobójstwo mniejszości muzułmańskiej w Birmie spowodowanej praktycznym brakiem moderacji w lokalnym języku (językach?), z której zatrudnieniem Zuckerberg się bardzo mocno spóźnił;
  • przeszkodzenie w sprawnym przeprowadzeniu wyborów prezydenckich w 2016 w Stanach Zjednoczonych – zamiast zbanować reklamy wykupione przez rosyjskie Internet Research Agency (ciekawa nazwa) zanim dotarły do większości Amerykanów, Facebook je zaakceptował.

Naprawdę, nie widzę sensu dawania tutaj jeszcze jednej szansy Zuckerbergowi, jak za każdym razem otrzymane szanse marnował – i to w spektakularne, żeby nie powiedzieć inaczej, sposoby.

Jak widzi nowy produkt Zuckerberga mainstream?

Mainstream widzi kolorową przyszłość Threadsów, bo... zgadliście, chodzi o pieniądze. Mastodon był pierwszą społecznościówką tworzoną przez ludzi dla ludzi, a nie dla inwestorów – jeżeli coś ci się nie spodobało na jednym serwerze, możesz się przenieść na drugi nie tracąc obserwujących. Dlatego tak wiele mainstreamowych mediów technologicznych pisze o “spektakularnych porażkach” Mastodona, bo zwyczajnie nie są w stanie wycisnąć ani grosza.

Teraz ludzie (nawet coraz większa liczba Polaków w ostatnim czasie) wyciąga wnioski i zamiast wracać na inne korpomedia tj. Facebook czy Instagram po kolejnych wpadkach wizerunkowych Elona Muska, wybiera właśnie “tego złego” Mastodona. Niektórzy zostają nawet na dłużej albo ustanawiają sobie Mastodona jako nowy wirtualny dom.

Nie takie prądy mnie kopały, jak się z ojcem elektrykę na budowie robiło!

A propos Mastodona: może i nie mam tam prywatnego konta, ale Mastodon jest tak naprawdę częścią fediwersum (na którym konto posiadam). Jeżeli chcesz obserwować “moje poczynania” na prywatnym koncie – feel free: at slavistapl at fedi.bapril.pl. I tak, mam osoby które obserwują mój profil za pomocą Mastodona, więc jak inni mogli to i Ty również możesz!

Nie chcesz już Threadsów? Skasuj również Instagrama

Na samym wstępie, warto NIE mieć Instagrama. Zalety z tej decyzji przyjdą same – jedną z nich, realizowana od razu, to to że zrobimy (może i w niewielkim odsetku, ale zawsze jakimś) na przekór mainstreamowym mediom.

Choć Threads for Instagram, jak sama nazwa wskazuje, jest dodatkiem do Instagrama, to o tyle powinna być opcja skasowania konta na samych Threadsach. Są osoby, które bez Instagrama czują się jak żołnierz na wojnie bez karabinu. Na przykładzie różnych serwisów obsługujących mechanizmy logowania od Google czy Facebooka, usunięcie stąd konta jest możliwe (przy czym z samego konta Google czy Facebooka możemy dalej korzystać). Wystarczy wysłać żądanie o usunięcie danych z poziomu samej strony, a później odpiąć aplikację na np. Google'u czy Facebooku.

Nie jest to może coś wielkiego, ale ten przykład dobitnie pokazuje jak bardzo potrafimy być uzależnieni od mechanizmów SSO (single sign-on). Może i wygodne, ale ich pozbywanie się już takie nie jest.

Threads, jak i posiadanie kont na całej reszcie serwisów Zuckerberga to proszenie się o kłopoty

Wspominałem o tym, jak dużą rzeszę danych życzy sobie Zuckerberg? Jeżeli nie – przypominajka: przewiń na samą górę artykułu.

Dla kobiet poszukujących bezpiecznej aborcji (w Polsce godną polecenia jest fundacja Aborcja Bez Granic) jest to szczególnie niebezpieczne. Pomijając już kwestie kłótni z naszymi przodkami o moralność tej decyzji (przykro mi, zdrowie jest najważniejsze!) – to taki Facebook może na spokojnie podejrzeć te dane. Wystarczy, że za pomocą przeglądarki w aplikacji Facebooka (nawet nieświadomie) wejdziesz na stronę Aborcyjnego Dream Teamu – Zuckerberg o tym już wie. Łącząc to z danymi o lokalizacji Twojego telefonu, a także innymi sprawami medycznymi czy też historią konwersacji na Messengerze (używajcie Signala, błagam!), na spokojnie może wywnioskować, że udajesz się do kliniki aborcyjnej.

Do tragedii wystarczy tylko żądanie udostępnienia danych od rządu – i w trakcie przejazdu do czeskiej albo słowackiej kliniki, gdzie zazwyczaj takie rzeczy są robione i to w dodatku legalnie, jesteś zatrzymywana przez policję jeszcze w granicach Polski. Cały plan w p*zdu.