Codzienność gryzie

“Człowiek to homo loquens — istota posługująca się językiem, który umożliwia porozumiewanie się, a także kumulowanie wiedzy i doświadczeń.” Racjonalista<

Rozważania poWalentynkowe

Kiedy byłam dzieckiem ciotka nauczyła mnie takiej wyliczanki:

Ja cię ko, ale nogą, Ja cię lu, ale wodą, ja cię ści, ale drzwiami, Taka miłość między nami.

Przypomniało mi się to na walentynki, ale dopiero dziś mi się zebrało na pisanie. A zebrało mi się, bo niedawno usłyszałam w radio jakiegoś ojca dziewięciorga dzieci, który nawijał o tym, jakie to poświęcenie dla społeczeństwa mieć tyle dzieciaków.

I od razu pomyślałam sobie, że gdybym miała tak myśleć o posiadaniu dzieci, to w życiu bym się na dziecko nie zdecydowała. Czas, kiedy wychowywaliśmy dzieci, był najwspanialszym czasem w naszym życiu. Kiedy trzeba było zacisnąć pasa – było dla kogo. Kiedy chciało się iść na spacer – było z kim. Kiedy szukało się bliskiej duszy – była obok. Nigdy nie myślałam o tym jako o poświęceniu. Nigdy nie miałam zamiaru poświęcać ani siebie, ani moich dzieci dla jakiegoś bliżej nieokreślonego demograficznego dobra ojczyzny. Po prostu w pewnym momencie dorośliśmy do tego stanu ducha, jakim jest ojcostwo i macierzyństwo, i postanowiliśmy wydać na świat istoty, które będziemy mogli kochać, uczyć, szanować, wspierać. To cudowne móc stworzyć komuś bezpieczny dom. Cudownie jest być razem w tym domu...

Kiedy trzeba było zacisnąć pasa – było dla kogo. Kiedy chciało się iść na spacer – było z kim. Kiedy szukało się bliskiej duszy – była obok.

No więc kiedy ten pan perorował o poświęceniu dla społeczeństwa, jakim było spłodzenie dziewięciorga dzieci w ciągu minionych kilku czy kilkunastu lat, to sobie pomyślałam, że jak bym miała traktować rodzenie dzieci w ten sposób, to pierwej bym się pochlastała niż matką została.

No bo co ten człowiek opowiada? Czy może cieszy się, że poprawia demografię Polski? I może czuje się patriotą, bo jego dzieci będą zarabiać na te nieszczęsne emerytury staruszków, które zresztą i tak przeznaczą te pieniądze na kościół w Toruniu? A może myśli, że tym dzieciom miło słyszeć, że są przejawem takiej determinacji? Że niby tatko ko, ale dla społeczeństwa, i lu, ale dla ojczyzny, i ści, ale żeby było komu pracować dla dobra narodu? Jak za socjalizmu, tylko wtedy o cegły chodziło...

Ludzie, ja wiem, że macie parcie na szkło i na membranę mikrofonów. Ale na Boga, nie pieprzcie takich głupot, bo zmiarkować nie mogę i brzydko mówić zaczynam, a to z wiekiem w parze nie idzie...

★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

O polskiej służbie zdrowia można pisać bez końca, choć nie jest to ani przyjemne, ani budujące. Wystarczy przeżyć w Polsce pół wieku, a człowiek nie tylko nie ma ochoty o tym gadać, ale wręcz stara się jak najszybciej o tym zapomnieć.    Ale jak zapomnieć, kiedy zdrowie nie pozwala?

Właśnie to szwankujące zdrowie, moje i znajomych, sprawiło, że ostatnio napatrzyłam się na polską służbę zdrowia więcej niż bym chciała. Oczywiście miałam już wcześniejsze doświadczenia. Jednym z gorszych był poród, jeszcze przed 1989 roku. To było doświadczenie, którego nikomu nie życzę. Nie będę tego opisywać, powiem tylko – dla śmiechu – że po 24-godzinnym porodzie dostałam na śniadanie wędzonego piklinga i suchą bułkę. Ale było minęło, wiele się od tamtych czasów zmieniło, choć na wszelki wypadek drugie dziecko powiłam w Niemczech, w zwykłej klinice opłacanej z normalnego ubezpieczenia; bez wodotrysków i luksusów. I wspominam to doświadczenie z przyjemnością – zwłaszcza to, jak traktowano tam matki, ale również noworodki! Może kiedyś o tym napiszę?

Ale poród to nie choroba, kobiety potrafią urodzić w każdych warunkach. Natomiast choroby już tak łatwo nie da się przeskoczyć. 

Towarzyszyłam ostatnio szpitalnym maratonie pewnej osobie z problemami ze wzrokiem. Bywałam w znanym szpitalu codziennie, czasem dwa razy dziennie, przez tydzień. Siadałyśmy sobie na korytarzu, aby pogadać, a przy okazji obserwowałyśmy otoczenie. To znaczy ja obserwowałam, z rosnącym przerażeniem. Bo w tym szpitalu okulistycznym działy się rzeczy zarówno wspaniałe jak okropne. A czasem śmieszne. Bo jak inaczej, niż w kategorii anegdoty, rozpatrywać fakt, że w szpitalu, w którym hospitalizowani się ludzie źle widzący, a czasem całkiem ślepi, napisy na pokojach, w łazienkach i na korytarzach są tak maleńkie, że nawet ja – stara co prawda, ale nie ślepa – miałam problem z ich odczytaniem? Co komu po informacji, co będzie na obiad, jeśli jedyne, co się daje odczytać na tablicy ogłoszeń, jest słowo obiad?

Gdyby nie ja i moje silne okulary, moja przyjaciółka nie miałaby z tego ogłoszenia żadnej korzyści.    Ale to był mankament, który pogarszał jakość życia, ale w zaprawionych w leczniczych bojach kobietach wzbudzał tylko śmiech. Co innego obserwacja, którą poczyniłam, czekając kiedyś na moją towarzyszkę.

Siedziałam w holu łączącym dwa korytarze o różnych “specjalnościach”. Zdarzało się, że osoby umieszczone w pierwszym musiały się udać na badania do lekarzy urzędujących w drugim korytarzu. Większość pacjentów radziła sobie sama, ale osoby niewidome musiały być doprowadzone lub dowiezione. Kiedy tak siedziałam, moja uwagę zwróciła zupełnie niewidoma staruszka, która z dużym trudem dreptała za niewysoką, ale bardzo dziarską i energiczną pielęgniarką.

“Dreptała” nie całkiem odpowiada stanowi faktycznemu, bo starsza pani była po prostu ciągnięta, bez żadnego poszanowania dla jej wieku i bez żadnego względu dla jej bezpieczeństwa. Pielęgniarka pohukiwała przy tym na staruszkę, podkreślając fakt, że jest bardzo zapracowana, że ma wielu pacjentów, a nie ją jedną. Usłyszałam nawet, jak krzyczy starszej pani do ucha: Ruchy, ruchy, ile mam czekać.

Starsza pani robiła, co mogła, ale była niewidoma i najwyraźniej nie znała korytarza. A korytarz kończył się drzwiami na hol, w którym siedziałam, a zaraz potem trzeba było skręcić ostro, by wejść w drugi korytarz.  Wprawdzie drzwi były otwarte, ale pielęgniarka, zajęta bardzo popędzaniem kobiety, nie uwzględniła faktu, że staruszka nie jest bardzo zwrotna, a poza tym, jako się rzekło, nic nie widzi. Gdy pielęgniarka wrzasnęła jej po raz kolejny do ucha swoje ruchy, ruchy i szarpnęła ją, by skierować w stronę drugiego korytarza, starsza pani zatoczyła się i z impetem walnęła głową w futrynę.

Wywołało to pełne oburzenia psioczenie pielęgniarki, że niby co ona sobie myśli, kto tu ma się z nią cackać, niech uważa, bo takich futryn jest tu więcej...   Byłam zgorszona i przerażona. Chciałam interweniować, ale znikły w jakimś gabinecie. Został niesmak i świadomość, jak fatalnie traktuje się starych ludzi w tzw. służbie zdrowia. Nie każdy człowiek stary ma wystarczające cojones, aby postawić się i nawrzucać niedbałej pielęgniarce, czy lekarzowi. Stary człowiek, który przychodzi do lekarza, oczekuje pomocy i opieki, a spotyka go brak szacunku i niechęć. Wychodzi z przychodni z myślą: Czas do piachu!

Wraca do domu, a jeśli i tam nie czeka go pomoc i zrozumienie, to pogrąża się w depresji.   Depresja ludzi starych – czy ktoś w ogóle o tym mówi? Czy ktokolwiek dostrzega, że starzy ludzie są zostawieni sobie samym, często bez pomocy najbliższych? Bez wsparcia dzieci, sąsiadów, lekarza pierwszego kontaktu?

Pamiętam taką scenę:

Siedziałam w poczekalni przychodni rehabilitacyjnej, gdy zjawiła się starsza pani, która miała numerek wcześniejszy ode mnie. Wchodząc do lekarza, zaczęła mu tłumaczyć, że ma depresję, więc prosi, by jej wszystko napisał, bo ona nic nie zapamięta, rozumie pan, panie doktorze, mam depresję. Lekarz psychiatra powiedział, żebym pana poprosiła, żeby pani mi to wszystko napisał...

Po czym zamknęły się za nią drzwi, a ja usłyszałam, że lekarz jej coś klaruje, że gdzieś ma pójść, coś zrobić. Potem usłyszałam, jak kobieta mówi, że ona nie wie, gdzie to jest, i władczy głos lekarza:

  • To pani sobie sprawdzi w Internecie!
  • Ale ja nie mam Internetu, ja nie wiem...
  • To pani zapyta wnuczka!
  • Ja nie mam wnuczka!
  • To sąsiada! Co pani myśli, że ja mam tylko panią na głowie?

Po czym drzwi otworzyły się i wyszła starsza pani, płacząc. Łzy spływały kanałami zmarszczek. Chciałam do niej podejść, ale przyszła moja pora. Wizyta minęła szybko, myślałam, że złapię ją na korytarzu, że jeszcze nie odeszła. Ale już jej nie było. Miałam cholernego kaca moralnego. Do dziś go mam – ta kobieta potrzebowała czyjejś pomocy! Przecież powiedziała, że leczy się na depresję, a ten... rzeźnik wypchnął ją z gabinetu, właściwie nie udzielając pomocy. Kazał jej szukać w Internecie miejsca, gdzie wykonywano zabiegi rehabilitacyjne. Człowieka cierpiącego na depresję, starego i chorego na schorzenia kręgosłupa, do tego samotnego i nieobeznanego z nowoczesnymi technologiami, potraktował jak nastolatkę, która przyszła po zwolnienie, bo nie chce jej się ćwiczyć na WF-ie.

Jest pewnie wielu oddanych lekarzy, którzy nigdy by tak nie postąpili. Ale o jakości służby zdrowia nie świadczy tylko to, ilu jest dobrych lekarzy i wspaniałych pielęgniarek, ale również jak wielu jest tam ludzi bezdusznych, małostkowych i kompletnie uodpornionych na ludzkie nieszczęście. Również to! A może nawet przede wszystkim. 

#leczene #zdrowie

★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Czy nigdy nie czujesz zawstydzenia własnym szczęściem? Ja wiem, szczęście nie jest od tego, szczęście nie ma tłumić człowieka lecz go uskrzydlać. Dlatego jest szczęściem. Od kiedy przestałam wierzyć, że w kwestii szczęścia czy nieszczęścia macza palce jakaś wyższa istota, przestałam się też buntować, kiedy widzę, że kogoś dotyka nieszczęście. Zostało tylko zawstydzenie i świadomość, że choć życie nie jest rosyjską ruletką, to jednak w bardzo dużym stopniu podlega prawom probabilistyki. Dlatego każdego ranka mam ochotę dziękować matce naturze, losowi, przypadkowi (sama nie wiem komu, bo jak można dziękować przypadkowi?) za każdy dzień zdrowia mojej rodziny, mojego, moich znajomych i przyjaciół. Świadomość kruchości ludzkiego życia, a właściwie świadomość jego kompletnej nieprzewidywalności, sprawia, że zamiast dumy ze status quo czuję coś w rodzaju onieśmielenia. Dlatego nigdy nie pytaj, komu bije dzwon. Bije on tobie.

★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Zapis rozmowy z Pikulcem

Miałam kilka lat temu spore szczęście: spotkałam aż trzech patriotów na raz. Patrioci siedzieli na schodkach sklepu Całodobowego i kołysząc się w takt silnika samochodu dostawczego, rozmawiali o patriotyzmie. Prym wiódł niewysoki mężczyzna z czterodniowym co najmniej zarostem i szklistym wzrokiem. Kiedy próbowałam wejść do sklepu, złapał mnie za łydkę i spojrzał pełnymi łez oczami w górę i ciemnym sznaps-barytonem ze czkawką powiedział z mocą: – My jesteśmy pa, patriotami, psze pani. Prawdziwymi po, Polakami. Nam żadna po, policja tego nie zabroni. Patriotami jesteśmy! I zaczął nucić Pierwszą Brygadę. Z trudem oswobodziłam nogę i próbowałam pogłębić dyskusję: – A co to znaczy być patriotą, proszę pana? Co patriotycznego pan tu robi? Czy to siedzenie na schodkach to patriotyzm? – Pa, patriotyzm, właśnie. Ruscy jak Polskę najechali, to nawet takie starsze paniusie jak pani g, gwałcili! Nie przebierali! A my pani nie damy zgwałcić! Obronimy panią, w, własną pie,piersią! Ot co! – Ale zabory już się skończyły, i wojna też! O ile wiem, nie spodziewamy się najazdu Rosjan w najbliższym czasie – powiedziałam, zręcznie przechodząc nad śpiącym kawałkiem ciała drugiego patrioty. – A o EUUURO pani nie słyszała? O meczu pani nie słyszała? A o przemarszu ruskich ki, kiboli pani nie słyszała? No to my też będziemy maszerować – w przeciwnym kierunku! Jak prawdziwi pa, patrioci – psze pani. Obronimy panią i inne kobity, przed tymi najeź..cami. Reszta wypowiedzi patrioty utonęła za jego pazuchą, gdzie zaczął nagle czegoś nerwowo szukać, po czym triumfalnie wyciągnął zza wielowarstwowej czeluści swego rozchełstanego odzienia butelkę brzoskwiniówki. Spojrzał na nią miłośnie, potem schylił się, zabawnie balansując ciałem w celu uniknięcia upadku na głowę i potrząsnął dwoma pozostałymi patriotami. – Nie damy zgwałcić tej pani, co, chłopaki? Powołani do życia patrioci z ociąganiem oderwali głowy od ściany Całodobowego, a jeden nawet otworzył oczy i patrząc na mnie z spytał Naczelnika z niedowierzaniem: – Gwałcić? Tę panią? Coś ci się w głowie pojeb..., Pikulec...

#patriotyzm

★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Stadion Dziesięciolecia powstał w 1955 roku i od początku były trudności z zapełnieniem go. Zwykle było tak, jak na tej fotografii zrobionej pod koniec lat sześćdziesiątych znakomitym aparatem Druh – jedna strona dość pełna, druga świeci pustkami. Byłam na tym stadionie tylko dwa razy – raz na jakimś towarzyskim meczu międzypaństwowym, z wujem, który rozkręcał polską piłkę nożną jeszcze przed wojną, a drugi raz poszukując egzotycznych przypraw do potraw chińskich. Z pierwszego spotkania wyniosłam zachwyt nad umiejętnościami gości, z drugiego paczuszkę przypraw, których nazwy do dziś nie znam – i których w związku z tym nie używam. Zabawne, ale wielkie uroczystości na Stadionie Dziesięciolecia robiono z wielkim przepychem i nakładem środków. Kiedy patrzę dziś na to zdjęcie od razu przychodzą mi na myśl obchody na cześć Kim Ir Sena. Ale może się mylę? Może jednak miały więcej sensu?

#historia #Warszawa

★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely

Odwiedziłam rodzinę. Na cmentarzu. Tuż przed deszczem, szłam pod wiatr, dokoła leżały połamane gałęzie. Nabrzmiałe żyły korzeni pulsowały pod asfaltem, którym wylano ścieżkę. Nagle zwróciłam uwagę na delikatny zapach – jak gasnące kadzidełko. To światełka, nieliczne światełka na grobach tych, których dziś odwiedzono. Zasmuciłam się – nie miałam dziś ze sobą ani kwiatów, ani lampek, tylko nożyce do trawy i grabki. A ten zapach był taki piękny, właśnie na tle woni wiatru. O ile subtelniejszy niż w święto zmarłych. Delikatniejszy, ale dobitny poprzez kontrast z zapachem wiatru i deszczu. Poczułam się naprawdę szczęśliwa. Taki piękny jest ten cmentarz, taki niezwykły, taki pobudzający wyobraźnię. Taki jak zawsze, a jednak za każdym razem inny. Uśmiechnęłam się do Awdzi jak zwykle i poszłam lekkim krokiem w stronę bramy. W nabrzmiałych żyłach cmentarnych drzew grało życie.

#Powązki

★ ★ ★ ★ ★ ★ ★ ★

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely