Ruchy, ruchy, pacjencie

O polskiej służbie zdrowia można pisać bez końca, choć nie jest to ani przyjemne, ani budujące. Wystarczy przeżyć w Polsce pół wieku, a człowiek nie tylko nie ma ochoty o tym gadać, ale wręcz stara się jak najszybciej o tym zapomnieć.    Ale jak zapomnieć, kiedy zdrowie nie pozwala?

Właśnie to szwankujące zdrowie, moje i znajomych, sprawiło, że ostatnio napatrzyłam się na polską służbę zdrowia więcej niż bym chciała. Oczywiście miałam już wcześniejsze doświadczenia. Jednym z gorszych był poród, jeszcze przed 1989 roku. To było doświadczenie, którego nikomu nie życzę. Nie będę tego opisywać, powiem tylko – dla śmiechu – że po 24-godzinnym porodzie dostałam na śniadanie wędzonego piklinga i suchą bułkę. Ale było minęło, wiele się od tamtych czasów zmieniło, choć na wszelki wypadek drugie dziecko powiłam w Niemczech, w zwykłej klinice opłacanej z normalnego ubezpieczenia; bez wodotrysków i luksusów. I wspominam to doświadczenie z przyjemnością – zwłaszcza to, jak traktowano tam matki, ale również noworodki! Może kiedyś o tym napiszę?

Ale poród to nie choroba, kobiety potrafią urodzić w każdych warunkach. Natomiast choroby już tak łatwo nie da się przeskoczyć. 

Towarzyszyłam ostatnio szpitalnym maratonie pewnej osobie z problemami ze wzrokiem. Bywałam w znanym szpitalu codziennie, czasem dwa razy dziennie, przez tydzień. Siadałyśmy sobie na korytarzu, aby pogadać, a przy okazji obserwowałyśmy otoczenie. To znaczy ja obserwowałam, z rosnącym przerażeniem. Bo w tym szpitalu okulistycznym działy się rzeczy zarówno wspaniałe jak okropne. A czasem śmieszne. Bo jak inaczej, niż w kategorii anegdoty, rozpatrywać fakt, że w szpitalu, w którym hospitalizowani się ludzie źle widzący, a czasem całkiem ślepi, napisy na pokojach, w łazienkach i na korytarzach są tak maleńkie, że nawet ja – stara co prawda, ale nie ślepa – miałam problem z ich odczytaniem? Co komu po informacji, co będzie na obiad, jeśli jedyne, co się daje odczytać na tablicy ogłoszeń, jest słowo obiad?

Gdyby nie ja i moje silne okulary, moja przyjaciółka nie miałaby z tego ogłoszenia żadnej korzyści.    Ale to był mankament, który pogarszał jakość życia, ale w zaprawionych w leczniczych bojach kobietach wzbudzał tylko śmiech. Co innego obserwacja, którą poczyniłam, czekając kiedyś na moją towarzyszkę.

Siedziałam w holu łączącym dwa korytarze o różnych “specjalnościach”. Zdarzało się, że osoby umieszczone w pierwszym musiały się udać na badania do lekarzy urzędujących w drugim korytarzu. Większość pacjentów radziła sobie sama, ale osoby niewidome musiały być doprowadzone lub dowiezione. Kiedy tak siedziałam, moja uwagę zwróciła zupełnie niewidoma staruszka, która z dużym trudem dreptała za niewysoką, ale bardzo dziarską i energiczną pielęgniarką.

“Dreptała” nie całkiem odpowiada stanowi faktycznemu, bo starsza pani była po prostu ciągnięta, bez żadnego poszanowania dla jej wieku i bez żadnego względu dla jej bezpieczeństwa. Pielęgniarka pohukiwała przy tym na staruszkę, podkreślając fakt, że jest bardzo zapracowana, że ma wielu pacjentów, a nie ją jedną. Usłyszałam nawet, jak krzyczy starszej pani do ucha: Ruchy, ruchy, ile mam czekać.

Starsza pani robiła, co mogła, ale była niewidoma i najwyraźniej nie znała korytarza. A korytarz kończył się drzwiami na hol, w którym siedziałam, a zaraz potem trzeba było skręcić ostro, by wejść w drugi korytarz.  Wprawdzie drzwi były otwarte, ale pielęgniarka, zajęta bardzo popędzaniem kobiety, nie uwzględniła faktu, że staruszka nie jest bardzo zwrotna, a poza tym, jako się rzekło, nic nie widzi. Gdy pielęgniarka wrzasnęła jej po raz kolejny do ucha swoje ruchy, ruchy i szarpnęła ją, by skierować w stronę drugiego korytarza, starsza pani zatoczyła się i z impetem walnęła głową w futrynę.

Wywołało to pełne oburzenia psioczenie pielęgniarki, że niby co ona sobie myśli, kto tu ma się z nią cackać, niech uważa, bo takich futryn jest tu więcej...   Byłam zgorszona i przerażona. Chciałam interweniować, ale znikły w jakimś gabinecie. Został niesmak i świadomość, jak fatalnie traktuje się starych ludzi w tzw. służbie zdrowia. Nie każdy człowiek stary ma wystarczające cojones, aby postawić się i nawrzucać niedbałej pielęgniarce, czy lekarzowi. Stary człowiek, który przychodzi do lekarza, oczekuje pomocy i opieki, a spotyka go brak szacunku i niechęć. Wychodzi z przychodni z myślą: Czas do piachu!

Wraca do domu, a jeśli i tam nie czeka go pomoc i zrozumienie, to pogrąża się w depresji.   Depresja ludzi starych – czy ktoś w ogóle o tym mówi? Czy ktokolwiek dostrzega, że starzy ludzie są zostawieni sobie samym, często bez pomocy najbliższych? Bez wsparcia dzieci, sąsiadów, lekarza pierwszego kontaktu?

Pamiętam taką scenę:

Siedziałam w poczekalni przychodni rehabilitacyjnej, gdy zjawiła się starsza pani, która miała numerek wcześniejszy ode mnie. Wchodząc do lekarza, zaczęła mu tłumaczyć, że ma depresję, więc prosi, by jej wszystko napisał, bo ona nic nie zapamięta, rozumie pan, panie doktorze, mam depresję. Lekarz psychiatra powiedział, żebym pana poprosiła, żeby pani mi to wszystko napisał...

Po czym zamknęły się za nią drzwi, a ja usłyszałam, że lekarz jej coś klaruje, że gdzieś ma pójść, coś zrobić. Potem usłyszałam, jak kobieta mówi, że ona nie wie, gdzie to jest, i władczy głos lekarza:

Po czym drzwi otworzyły się i wyszła starsza pani, płacząc. Łzy spływały kanałami zmarszczek. Chciałam do niej podejść, ale przyszła moja pora. Wizyta minęła szybko, myślałam, że złapię ją na korytarzu, że jeszcze nie odeszła. Ale już jej nie było. Miałam cholernego kaca moralnego. Do dziś go mam – ta kobieta potrzebowała czyjejś pomocy! Przecież powiedziała, że leczy się na depresję, a ten... rzeźnik wypchnął ją z gabinetu, właściwie nie udzielając pomocy. Kazał jej szukać w Internecie miejsca, gdzie wykonywano zabiegi rehabilitacyjne. Człowieka cierpiącego na depresję, starego i chorego na schorzenia kręgosłupa, do tego samotnego i nieobeznanego z nowoczesnymi technologiami, potraktował jak nastolatkę, która przyszła po zwolnienie, bo nie chce jej się ćwiczyć na WF-ie.

Jest pewnie wielu oddanych lekarzy, którzy nigdy by tak nie postąpili. Ale o jakości służby zdrowia nie świadczy tylko to, ilu jest dobrych lekarzy i wspaniałych pielęgniarek, ale również jak wielu jest tam ludzi bezdusznych, małostkowych i kompletnie uodpornionych na ludzkie nieszczęście. Również to! A może nawet przede wszystkim. 

#leczene #zdrowie

Comment on https://photog.social/@GalArt

https://writefreely.pl Czytaj blogi na Writefreely