ihor 🏴‍☠️

zapiski mało istotne

Ważny dzień – dla naszej kosmonautyki, dla społeczeństwa, dla samego Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, pierwszego od pół wieku Polaka w kosmosie. Przy okazji startu rakiety polskie media, jak zwykle, nie stanęły na wysokości zadania i zamiast skupić się na celu wyprawy i może nawet zrobić coś dla “misji edukacyjnej”, dały kolejny popis infantylizmu i miałkości. Co więc wg nich było ważne? Że wziął ze sobą pierogi, wiersz Szymborskiej i sól z Wieliczki... że miał naszywkę z flagą, że pozdrowił Polki i Polaków. Że jego żona miała białą suknię, a jej bratowa czerwoną. Że ona tęskni. Że jego tata to milioner. Kurde, jeszcze niech go do tańca z gwiazdami zaproszą.

Informacje o wyzwaniach stojących przed misją, eksperymentach, które Sławosz przeprowadzi, o celach naukowych zostały wciśnięte gdzieś tam w końcowe akapity.

Liofilizowane pierogi ważniejsze.

Jak każdy polski kierowca byłem przekonany, ba – wiedziałem – że jestem świetny. Nie straszne mi ciężkie warunki, śliska nawierzchnia... zawsze dam sobie radę. Moją supermocą była długa jazda. Taka naprawdę długa, naście godzin bez przerwy, czasem dłużej. Trasa w te i z powrotem do centralnych Niemiec? Nie ma sprawy, na jeden strzał, z przerwą na tankowanie. Gdańsk – Kraków? Pikuś, ruszajmy choćby teraz. Szybki wypad do Pragi?

Aż do pewnego pięknego dnia, gdy pędząc S7 zasnąłem za kierownicą i tylko krzyk pasażerki uratował nas przed wypadnięciem za barierki. W ostatniej chwili udało mi się odbić w lewo; skończyło się na skasowanym całym boku samochodu, na szczęście ofiar w ludziach brak. Po tym zdarzeniu dotarło do mnie, że nie jestem żadnym królem szos. tylko debilem, który dotychczas po prostu miał szczęście.

Po co o tym piszę? Bo czasem musimy dostać od życia po ryju, by dotarła do nas własna marność. Czasem musisz się publicznie zbłaźnić na firmowym evencie, byś zrozumiał, że już nie kontrolujesz swego picia. Albo zasłabnąć na środku ulicy, by zacząć szanować swój organizm. Albo na kolanach prosić ukochaną, by wróciła...

Każdy z nas ma swoją barierkę na S7.

Kiedyś na komputerze miałem mnóstwo programów: osobna aplikacja do muzyki, klient poczty, edytor tekstów, grafiki. Dziś 9o% rzeczy robię przez przeglądarkę, z zewnętrznych aplikacji zostało praktycznie kilka niedobitków. Po kolei:

Firefox – od zawsze moja podstawowa przeglądarka, z garścią przydatnych dodatków. W nim sprawdzam pocztę, bankuję, fediwersuję itd. Są dni, że jest to jedyny program jaki uruchamiam.

Libre Office – pakiet biurowy, wykorzystywany coraz rzadziej. Z writera korzystam naprawdę od wielkiego dzwonu, trochę częściej z arkusza kalkulacyjnego, który u mnie jest typowym “programem do tabelek”

EditPad Lite – do pisania krótkich tekstów (takich jak ten). Zastąpił windowsowego Notatnika.

QuiteRSS – zainstalowany po tym, jak wujek Google postanowił ubić swój czytnik. Prosty, lekki, czytelny, robi co trzeba – więcej nie potrzebuję.

KeePassX – manager haseł, używany od lat. Dzięki niemu unikam konieczności wymyślania nowych haseł, zapisywania ich na karteczkach, dopisywania “luty” na końcu i tych wszystkich rzeczy, których nie należy robić z hasłami.

I to tyle. Praktycznie już nie słucham muzyki na komputerze – teraz siedzę w rozkroku na dwóch skrajnych pozycjach: albo spotify, albo płyty. MP3 jeszcze się u mnie bronią w samochodzie, ale to ich ostatni bastion. Podobnie rzecz ma się z filmami, już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś na lapku oglądałem.