Garść programów
Kiedyś na komputerze miałem mnóstwo programów: osobna aplikacja do muzyki, klient poczty, edytor tekstów, grafiki. Dziś 9o% rzeczy robię przez przeglądarkę, z zewnętrznych aplikacji zostało praktycznie kilka niedobitków. Po kolei:
Firefox – od zawsze moja podstawowa przeglądarka, z garścią przydatnych dodatków. W nim sprawdzam pocztę, bankuję, fediwersuję itd. Są dni, że jest to jedyny program jaki uruchamiam.
Libre Office – pakiet biurowy, wykorzystywany coraz rzadziej. Z writera korzystam naprawdę od wielkiego dzwonu, trochę częściej z arkusza kalkulacyjnego, który u mnie jest typowym “programem do tabelek”
EditPad Lite – do pisania krótkich tekstów (takich jak ten). Zastąpił windowsowego Notatnika.
QuiteRSS – zainstalowany po tym, jak wujek Google postanowił ubić swój czytnik. Prosty, lekki, czytelny, robi co trzeba – więcej nie potrzebuję.
KeePassX – manager haseł, używany od lat. Dzięki niemu unikam konieczności wymyślania nowych haseł, zapisywania ich na karteczkach, dopisywania “luty” na końcu i tych wszystkich rzeczy, których nie należy robić z hasłami.
I to tyle. Praktycznie już nie słucham muzyki na komputerze – teraz siedzę w rozkroku na dwóch skrajnych pozycjach: albo spotify, albo płyty. MP3 jeszcze się u mnie bronią w samochodzie, ale to ich ostatni bastion. Podobnie rzecz ma się z filmami, już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś na lapku oglądałem.