Zawracanie błota drągiem
Ech, Bieszczady, ech, Bieszczady, na Bieszczady nie ma rady, chciałeś sobie pokowboić, a tu trzeba krowy doić...
Śpiewaliśmy tak kiedyś przy ognisku, a było tych bieszczadzkich ognisk i piosenek co niemiara. Była w tych piosenkach tęsknota za przygodą, ale i trochę rozczarowania, że gdy już udało nam się tu dotrzeć, to rzeczywistość dawała nam popalić.
Powinnam zacząć inaczej, jak w moim ulubionym filmie “Pożegnanie z Afryką”. Nie, nie miałam farmy w Bieszczadach, ale byłam tam strażnikiem przyrody w czasach, gdy Park dopiero powstawał. To było takie społeczne strażowanie, za dobrych studenckich czasów. Trzeba było przejść szkolenie, zdać egzamin i dostawało się blachę, błogosławieństwo na drogę i darmowy kemping w bieszczadzkim błotku.
Domyślacie się, że niczym to nasze patrolowanie nie przypominało kowbojenia. No bo kowboj, wiadomo, chojrak jest, colt u pasa, strzelba przy siodle, a ty plecak na grzbiecie i kij w dłoni, bardziej dziada przypominasz niż kowboja, no i bez broni palnej to argumenty masz raczej mizerne: że przyroda, że nie wolno zrywać jagód, bo park. Jaki park, gówniarzu, wypierpapier….
_________
Byłam strażnikiem przyrody w Bieszczadach. Kilkadziesiąt lat temu, gdy Park Bieszczadzki dopiero powstawał. Znałam Bieszczady już wcześniej, gdy jeszcze się tam o Parku w ogóle nikomu nie śniło, ale gdy narodziła się ta idea, to jej przyklasnęłam z radością. Chodziłam po tych górach, zwracałam uwagę turystom, jak nie powinni postępować. Były to jednak inne czasy, turystów w Bieszczadach było niewiele więcej niż nas, strażników. Miejscowym tośmy nawet chyba raz czy dwa wiadro z jagodami zarekwirowali, do odbioru w zarządzie parku było, ale się właściciele nie zgłosili. Za to my najedliśmy się strachu, bośmy wcale nie myśleli, że nam to wiaderko tak łatwo oddadzą, a nie wiedzieliśmy, czy mściwi nie są… Ech, Bieszczady…
Po wielu latach spędzonych na innych ścieżkach, w górach polskich, włoskich i amerykańskich, wróciłam w moje stare Bieszczady. Próbuję znaleźć znajome szlaki, rozglądam się po złażonych kiedyś drogach… I tęsknota mnie bierze za tą dzikością i nieporządkiem, które kiedyś po cichutku w duszy przeklinałam, nie przeczuwając nawet, że może być gorzej. Bo choć Park się pięknie rozrósł, to wiele zmian na szlakach trudno uznać za pozytywne. I choć włożono wiele trudu w jego rozwój, to zrobiono to bez sensu, i bez zrozumienia dla idei turystyki pieszej. A wystarczyło zapytać stare dobre PTTK, jak się szlaki trasuje, by wielu tych błędów uniknąć.
Bieszczady to góry niezbyt strome, w lasach od zawsze były ścieżki, którymi chodzili Bojkowie, Łemkowie, partyzanci, drwale, smolarze, a na koniec turyści. A jakże, chodziliśmy, mlaskając tłustym bieszczadzkim błotem, które odwdzięczało się nam, amortyzując nasze upadki. Od wieków ludzie dreptali pod górę, i wjeżdżali wozami, zygzakami, które obrazowo nazwano zakosami. Takie zakosy bardzo oszczędzają siły przy wchodzeniu, a kolana przy schodzeniu. Wiedzą to autochtoni górskich okolic, wiedzieli to działacze PTTK, trasując szlaki w Tatrach. Ale zapomniały o tym władze Bieszczadzkiego Parku Narodowego, które do trasowania szlaków wysłały najwyraźniej ludzi niedoświadczonych. Młodych, szybkich i napalonych. — Leć Kaziu, machnij ten szlak na Jawornik, byle szybko. No to poleciał, Kaziu, i machnął prawie pionowo w górę, bo góra niewysoka, to co mu wisi, nie będzie łaził zakosami po starej drodze zrywkowej, którą od wielu lat chodzili turyści, tylko myk, szybko w górę, znaki namalował, dumny, że sprawił się tak zgrabnie. — Idźcie, chłopaki, zróbcie ten szlak, co go Kaziu machnął, tylko migiem. I poszła, drużyna pierścienia, drogą na jawornikowy Mordor, zryła ziemię, gdzie Kaziu znaki namalował, tabliczki postawiła, że schodzić ze ścieżki nie wolno, i zadowolona. Minął rok, dwa, może pięć, a tu na Kaziowej stromej ścieżynie błoto co roku wzbiera, leje się po stromiźnie, co coraz bardziej głęboką i zaognioną ranę przypomina. Gdzie jej tam, do łagodnej i płytkiej blizny, ledwie widocznej a dla nóg przyjaznej, którą dreptałam ongiś, przed parkowymi czasy. Rana w jawornikowym cielsku błotem jak krwią wzbiera po każdej ulewie, a błoto to już wcale kroków nie amortyzuje, tylko turystów w dół porywa, krzywdzi i kaleczy. — Bierzcie się chłopaki za siekierki, trzeba stok umacniać, bo całkiem się nam rozlezie. Ruchy, ruchy… No to wzięli, chłopaki, siekierki i piły, i poszli w jawornikowym lesie nowe wspaniałe poprawki robić. Umyślili, że w poprzek błotnistej rany szwy założą, że ją spoją tymi bukowymi drągami jak chirurgicznymi szwami, żeby się ta błotnista krew lać przestała. Nacięli młodych buczków i dawaj, jeden nad drugim układać, bo stromizna duża i jeden za mało, żeby stopień zrobić. To trzy, albo i cztery bale na jeden stopień trzeba. Że wysokość duża? Co tam, turysta po to łazi, żeby się zmęczyć.
Pospinali tymi pniakami brzegi rany, a tu deszcz znowu leje, raną błoto nadal płynie, spod bali wodospadami wypływa, a czasem to i pniak jakiś ze sobą porwie. Popatrzyli, ramionami wzruszyli na tę dziwną, nieokiełznaną naturę Bieszczad, i postawili więcej tabliczek, aby z drogi nie zbaczać, bo tu rekultywacja przyrodniczego otoczenia się odbywa.
Sznyty na cierpiącym ciele Jawornika nic a nic się zagoić nie chcą. Łagodna droga zrywkowa, którą można było kiedyś sobie pójść na spacer na Jawornik (bo wszak to nie Mont Everest, tylko niewielki leśny pagórek, którego nie trzeba “zdobywać”, na który wchodzić się powinno powoli, smakując zapach lasu i kolor liści), zarosła kompletnie, choć jeszcze tu i tam ją widać, gdy kto wie, gdzie szukać. Nie tylko góra cierpi wskutek działań Parku i napalonego Kazia.
Cierpią też turyści, którym coraz trudniej schodzić, a coraz łatwiej coś sobie złamać lub skręcić. Bo jakże schodzić w tym bieszczadzkim błocie, gdy stopnie mają po pół metra wysokości, a czasem nawet do pasa sięgają?
Byłam tam, widziałam. Starą drogę, co nią kiedyś drzewo zwożono, też widziałam. Pnie się łagodnie w górę, na niepozorny grzbiet Jawornika, zarośnięta i nieużywana, z roku na rok mniej wyraźna, jak moje wspomnienie o powojennych Bieszczadach, które stworzyli na nowo turyści, a Park Narodowy przyszedł już na gotowe. I tych turystów nie uszanował.
Comment on https://photog.social/@GalArt