Olcia

Kwiecień i maj w książkach – spotkanie z Mistrzem, kupiłam książkę i żałuję, zanurzyłam paluszek w Świecie dysku.

To będzie długi wpis, nie mogłam się zebrać w maju do dokończenia kwietnia, więc kończę go w czerwcu.

KWIECIEŃ To był intensywny i dziwny miesiąc. Finalnie przeczytałam 4 książki, w tym jeden tomik poezji. Zanim przejdę do krótkich recenzji tych książek, poruszę pewną kwestię. Mam wrażenie, że czytanie książek w kwietniu ciągnęło się jak guma. Było w tym coś męczącego, niewygodnego. Dużo też dzieje się w mojej głowie, dużo przepracowuję i sądzę, że rzuciłam sobie na ruszt za dużo ciężkich książek, które chcę przeczytać, ale to nie ten moment. Zrozumiałam, że nie ma sensu czytać na siłę, bo teraz nie szukam w czytaniu aż tyle rozwoju, powodów do przemyśleń i odkryć, a raczej dobrą zabawę, oderwanie od codzienności i radość. Potrzebuję w swojej głowie więcej miejsca na codzienność, życie, a nie mielenie tego, co właśnie przeczytałam. Z tych przemyśleń narodziła się decyzja o odpuszczeniu sobie (nie tylko czytania poważnych rzeczy, ale może o tym kiedy indziej) oraz powstała lista (wiem, pisałam, że koniec z listami) z inspiracjami do czytania na lato, tytuły i rzeczy, które chcę mieć na radarze.

Druga sprawa. 30.04 byłam w księgarni, w Świecie książki. Robiąc zakupy w jednej z galerii handlowych, zapragnęłam wpaść na chwilę do księgarni, w sumie nie wiedząc po co. Wiecie co? Poczułam ogromny spokój i wdzięczność, za to, że mogę czytać, bez kupowania książek w papierowym wydaniu. Cieszę się, że istnieje takie coś jak Legimi i za niewielką kwotę miesięcznie mogę przeczytać kilka książek oraz że istnieją biblioteki, mogę tam iść, wypożyczyć, przeczytać, a potem po prostu oddać tę książkę i nie dbać więcej o nią. Mam taką teorię, że to wyszło z poczucia, że nie wszystko muszę mieć tak na własność. Plus – poczułam się przytłoczona księgarnią, tym ogromnym asortymentem, ale moje poczucie przytłoczenia w sklepach to temat na osobny wpis. Jednak. Pod koniec maja naszła mnie ochota na przeczytanie czegoś po angielsku, po przejrzeniu domowej biblioteczki stwierdziłam, że może jednak coś kupię. Przecież od kupna jednej książki świat się nie skończy, a ja będę czuła się dobrze ze sobą. Zamówiła “Lonley castle in the mirror” coś, co jest od dawna na mojej liście “przeczytać”. Moja radość z kupna skończyła się z chwilą otwarcia paczki i zauważeniem, że mój egzemplarz ma uszkodzony grzbiet. Traktuję to jako znak od wszechświata, żeby trwać w swoim postanowieniu niekupowania książek.

Podzieliłam się swoimi doświadczeniami, to teraz czas na omówienie tego, co udało mi się przeczytać.

Na podium znajdują się dwie książki – “Mistrz i Małgorzata” oraz “Modlitwa za ciche korony drzew”. Pierwsza, klasyk, europejski autor z XX wieku. O książce słyszałam mnóstwo rzeczy, czytałam nawet streszczenie wiele lat temu (w pewnym momencie to była chyba lektura szkolna i jej opracowanie znalazło się w jednej z pozycji, która wpadła mi do rąk w szkole). Teraz przeczytałam świetne tłumaczenie Krzysztofa Tura. Ponadto to wydanie zawiera też wczesną wersję książki Bułhakowa, która jest mroczniejsza, bardziej odważna i piękniejsza językowo. Po przeczytaniu wczesnej wersji zrobiło mi się przykro, bo widać jak bardzo cenzura, i sam autor, zmieniła tę historię. Pierwotnie było bardziej mocniej, z większym polotem. “Modlitwa za ciche korony drzew” – jejku, jak mnie to sponiewierało emocjonalnie, dużo wzruszeń i przemyśleń. Relacja Dex i Mszaczka to coś cudownego i wzruszającego. Dużo tutaj o przemijaniu, poznawaniu siebie i swoich granic. I odnalezieniu siebie. Przeczytałam też “Trzydzieści kopert” – historia bohaterki zbliżającej się do 30-stki, która otrzymała od przyjaciela 30 kopert z zadaniami do zrobienia przed urodzinami. To historia, która miała ogromny potencjał, ale zabrakło warsztatu i być może pomysłów na rozwiązania inne niż często spotykane w tego typu historiach. Ciekawy pomysł i na tym koniec.

MAJ Ten miesiąc rozpoczęłam idealnie, w majówkę głównie leżałam i czytałam. Potem życie trochę nabrało tempa i czytałam już mniej, ale w sumie przeczytałam 5 książek i rozpoczęłam dwie kolejne. Niestety miałam też w rękach jedną z najgorszych książek, jakich czytałam w moim życiu. Ale o tym później, najpierw przyjemniejsze rzeczy.

Tym razem sięgnęłam do plakatu zdrapkowego z książkami i wybrała dwa tytuły – “Kolor magii” Pratchetta i “Ja chyba zwariuję” Pierwszy tytuł okazał się strzałem w 10. Poznanie nowego fantastycznego świata sprawiło mi dużo radości, a humor i spostrzeżenia autora bardzo do mnie trafiły. Tylko ci bohaterowie, obchodził mnie dosłownie 1 główny bohater, Dwukiat, reszta była nijaka dla mnie. Z pobocznych postaci bardzo zaintrygowała mnie Śmierć (pisząc te słowa mam w domu kolejny tom, “Mort”) Przeczytałam też “Ten głód” – historia — spowiedź, seryjnej morderczyni i kanibalki w jednym, która z zawodu była krytykiem kulinarnym. Obrzydliwa, ale dobrze napisana, akcja czasami zwalnia na rzecz ciekawostek kulinarnych (dla mnie bardzo ciekawych). Wciągnęła, ale też nie była wybitnym dziełem literackim, nie sięgnę też pewnie po nią drugi raz. Oprócz przeczytania samej książki prześledziłam też trochę, jak użytkownicy social media, głównie tiktoka, zrobili z głównej bohaterki bohaterkę i ikonę feminizmu. Czytałam i oglądałam to z ogromnym zdziwieniem, bo dla mnie Dorothy jest totalnie antypatyczna. Wyrodna, zła do szpiku kości, często podkreślała w swojej spowiedzi, że nie chce się zmienić i nie żałuję czynów. Nie mam tutaj żadnej puenty, może tylko to, że jeszcze bardziej przestałam rozumieć social media. Na koniec wpisu trochę o jednej z najgorszych książek, jaką miałam w rękach.  Mowa o “Ja chyba zwariuję”. Po przeczytaniu 20 stron książki miałam wrażenie, że tytuł odnosi się do stanu czytelnika podczas czytania tego tworu. Smutne, że pisarka osiągnęła duży sukces i popularność, pisząc historię opartą na głupocie, stereotypach i płytkich postaciach. Ta książka nie ma nic wartościowego do zaoferowania, sceny są albo żenujące, albo głupie, albo obleśne. Porzuciłam ją po 100 stronach, czyli przeczytałam o 99 stron za dużo. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości nie trafię na nic równie okropnego, jak to.

MARCOWY PRZEGLĄD KSIĄŻEK

Marzec dla autorek nie wyszedł tak jak, planowałam, co skłoniło mnie do zmian i nie zakładam sobie już na ten rok konkretnych planów, co przeczytam w danym miesiącu. Mam oczywiście nadal moją listę co przeczytać, ale to raczej nawigacja w książkowym świecie na kolejne lata z temtami, autorami i kilkoma tytułami, a nie sztywne ramy.

Więc jaki był marzec? Przeczytałam trochę kobiecej literatury i dokończyłam 2 ważne książki. W tamtym miesiącu trafiła się tylko jedna książka, która była nijaka, rozczarowująca i słaba – “Moja siostra morduje seryjnie” — nie rozumiem nadal, co autorka chciała przekazać, pokazać. Ni to historia o złu, ni to jakiś dziwny rodzaj z motywem siostrzeństwa. Nigdzie nie prowadzi, nic nam nie daje. Punkt z tej książki idzie tylko na rzecz wyzwanie „Przeczytać cały świat” https://readaroundtheworldchallenge.com.

Na podium za to znajdują się „Biedne istoty”, „Psalm dla zbudowanych w dziczy” i „Ja, która nie poznałam mężczyzn”. Z pozoru różne, mają według mnie coś wspólnego. Wszystkie w jakimś stopniu mówią o społeczeństwie, o jego roli w życiu jednostki i odnajdowaniu się w nim.

W dwóch najlepszych tytułach z Marca głównymi postaciami są kobiety. W dziele Harpmann najważniejsza nie jest fabuła, jakiś wielki zwrot akcji, a przyglądanie się bohaterce, jej sytuacji i stanięcie twarzą w twarz z niezrozumiałą, okropną historią, która być może nie nabierze sensu do samego końca (pytanie: Musi go mieć?). Czyta się to jak jeden długi wpis z pamiętnika, nie ma podziału na rozdziały czy poszczególne daty, ale mimo to nie zmęczyła mnie ta forma i nie wyglądało to jak jedna, wielka ściana tekstu. Niewygodna lektura, z pytaniami bez odpowiedzi. Bardzo przejmujące były fragmenty, gdzie główna bohaterka godzi się ze swoim losem, przyjmuje samotność i brak miłości. Moim zdaniem bardzo dobrze wyłamuje się z dość popularnego trendu wśród autorów, gdzie często czytelnik/czytelniczka ma podane wszystko na tacy.

Historia Belli to w wielu momentach szalona jazda, nieokiełznana jak sama główna bohaterka. Funny story, myślałam, po przeczytaniu wielu recenzji, że Biedne istoty stworzyła kobieta, a nie mężczyzna. Chapeau bas, panie Alasdair Gray, dawno nie czytałam książki autorstwa mężczyzny, która by w tak wspaniały i trafny sposób pokazywała perspektywę kobiety. Książka okazała się bardzo pozytywnym zaskoczeniem, bo po przeczytaniu opisu na Legimi (bardzo nietrafiony) i obejrzeniu lub przeczytaniu kilku recenzji filmu na podstawie owego dzieła miałam zupełnie inne założenia na jej temat, ale w przeciwieństwie do filmu książka nie ocieka tak seksem. I dobrze. Bo to nie o to tutaj chodzi. Przynajmniej nie tylko o to. Bella jest czymś więcej niż dojrzewaniem, eksploracją seksualnego strony życia. Bella pokazuj nam mechanizmy rządzące społeczeństwem, wymóg dopasowania się do zasad, pozostania w pewnych schematach. Moim zdaniem Gray świetnie zrównoważył humor i powagę historii.

„Psalmie dla zbudowanych w dziczy” to zagraniczny fenomen, który w końcu doczekał się tłumaczenia na język polski. W tej historii mamy główne bohaterko. Tak, dobrze czytacie, książka opowiada historię osoby o imieniu Dex, która używa formy they/them, czyli w języku polskim czujemy, widzimy itp. jest (spojler: Mszaczek, drugie główne bohaterko używa form zrobiłom, nasypało). Warto podkreślić, że polskie tłumaczenie poradziło sobie z tym idealnie, Dex od początku jawiła mi się jako osoba spoza dualistycznego społeczeństwa, wygląd Dex został tak opisany, że nie wskazywał ani na płeć żeńską, ani męską. Dex jest po prostu osobą. Kropka. Chociaż “Psalm...” wydaję się uroczy i delikatny, wręcz bajkowy, to pod warstwą tej delikatności jest to lektura trudna, skłaniająca do wielu refleksji na temat sensu życia, naszej cywilizacji i miejsca człowieka w naturze. Główne postacie są świetnie napisane, raz zagubione, raz szczęśliwe, raz smutne, szczere i odważne. W tym krótkim utworze udało się Becky lepiej pokazać tworzącą się relację między dwiema istotami, niż w niejednym dłuższym utworze. Wzruszyło mnie i skłoniło do refleksji wiele cytatów, którymi podzieliłam się tutaj: https://wspanialy.eu/@Olcia95/112150033653706869

Zaczęłam czytać, ale nie skończyłam:

” Eseje Woolf” – tutaj mam zagwozdkę, dlaczego ich nie skończyłam mimo miłości totalnej do Virginii. Może to wina gęstości i objętości tekstu. A może to wina, tego, jak wyglądała reszta mojego życia w marcu. Mam nadzieję, że w kwietniu uda mi się czytać 2-4 eseje tygodniowo i skończyć czytać je przed latem.

”Mam do pana kilka pytań” – i tutaj mamy ciekawą historię, bo książka nie jest zła, ani zbyt wymagająca. Czytanie tej książki skłoniło mnie do rozmowy na terapii, podczas której padły bardzo ważne pytania „Dlaczego czytam to, co czytam? Dlaczego sięgam po takie motywy, a nie inne?” Pytanie to stworzyło w mojej głowie ogromne pole do rozmyślań. Sprawiło, że wyrzuciłam kilka książek z półki “to read” na Goodreads, zrobiłam DNF dwóm i zrozumiałam, że obok Woolf, klasyków i lektur na tematy społeczne, na tematy związane ze sztuką czy literaturą lubię przeczytać co jakiś czas romans, cozy fantasy czy ostatnio — komedię kryminalną. A dlaczego poruszyłam temat akurat tej pozycji na terapii? Czasem nie dość refleksyjnie podchodzę do książek, które chcę przeczytać — zobaczyłam tłumaczenie nowej książki Makkai i stwierdziłam, że czytam, bo „Wierzyliśmy jak nikt” było cudowne i rozłożyło mnie na łopatki. “Mam do pana kilka pytań” też mnie rozłożyło, tylko nie w ten przyjemny sposób, a sprawiło, że miałam koszmary i inne nieciekawe rzeczy. Znałam zarys fabuły, czytałam recenzje przed przeczytaniem i niby wiedziałam, czego się spodziewać. Niby… Współlokatorka głównej bohaterki została zamordowana (chyba?), jej ciało wrzucono do basenu i w utworze jest mowa, o utonięcie itp., a w pewnym momencie mamy dość mocny opis tonięcia i tego, co dzieje się z ciałem w wodzie. Niecałe 3 lata temu jedna z najbliższych mi osób utonęła i ten krótki fragment zrobił mi, to co zrobił. Więc kids, stay safe, uważnie dobierajcie to, co czytacie.

W Marcu skończyłam czytać też “Kochaj ludzi, używaj rzeczy”, ale o tej książce będzie oddzielny wpis, oraz “Mit normalności” M. Gabor, ale o tej książce chyba nie jestem jeszcze gotowa napisać.