didleth

relacje

Czy jeszcze potrafimy zastąpić innym ludziom przyjaciół AI?

Krytykujemy i wyśmiewany ludzi, którzy zaprzyjaźniają się z chatbotami. Jednak czy dajemy im jakąś alternatywę?

Minionej wiosny świat obiegła kolejna sensacyjna wiadomość – Mark Zuckerberg zasugerował, że jego chatboty będą odpowiedzią na zbyt małą liczbę przyjaciół. W infosferze zawrzało – oto bowiem przedstawiciele BigTechów znowu planują nam coś odebrać. Ale czy zostało jeszcze coś do odebrania? Czy gdyby te dobre relacje społeczne istniały – nie bylibyśmy zbyt zajęci ich pielęgnowaniem, zamiast ekscytowaniem się tym, co powiedział Zuckerberg?

Drzwi, które wyważył, są przecież od dawna otwarte – uczniowie odrabiają prace domowe za pomocą ChatuGPT, ludzie wykorzystują AI jako pomoc w pracy, zaś brytyjski minister zachęcał niedawno, by pracownicy podchodzili do AI mniej sceptycznie, a bardziej entuzjastycznie. Firmy posuwają się do wykorzystywania AI w roli terapeutów. Lobbiści i politycy pracują nad tym, byśmy częściej korzystali z cyfrowych nowinek. Mamy coraz większe zaufanie do technologii – szkoda, że coraz mniejsze do drugiego człowieka.

Wina BigTechów - czy społeczeństwa?

Zanim jednak zrzucimy całą winę na BigTechy zastanówmy się, czy my sami, jako społeczeństwo, nie pchamy ludzi w objęcia algorytmów, nie dając im żadnej alternatywy. Amerykański nastolatek popełnił samobójstwo pod wpływem relacji, jaką nawiązał z chatbotem – czy doszłoby do tego, gdyby miał bliskich przyjaciół w prawdziwym życiu?

Technologia zmieniła relacje społeczne na niespotykaną dotąd skalę. Nie wypada już odwiedzić kogoś w domu bez zapowiedzi, choćby w środku dnia – takie coś uchodziłoby za stalking lub co najmniej naruszenie granic. Ludzie nie mają jednak oporów, by w środku weekendu pisać na komunikatorze w sprawach biznesowych lub zadzwonić do nauczyciela w środku nocy. O negatywnym wpływie socialmediów można by napisać książkę – zainteresowanych odsyłam do materiałów Gosi Fraser czy Magdy Bigaj. Jednak to właśnie w internecie w dużej mierze toczy się nasze życie społeczne. Przenieśliśmy do socialmediów wszystkie nasze bolączki – a korporacje to wykorzystały.

Finalnie coraz rzadziej traktujemy rozmowę z drugim człowiekiem jako po prostu przyjemny sposób spędzania czasu. Zanika kultura wspólnego przeżywania radości i smutku na rzecz wspólnego przeżywania hejtu.

Wyrośliśmy w patriarchalnym, katolickim społeczeństwie. Od małego wdrukowywano nam, zwłaszcza kobietom, naszą “bardzo wielką winę”, nakazując spełniać wygórowane oczekiwania, za wszystko brać odpowiedzialność i za wszystko przepraszać.

Pod wpływem nowych trendów zaczęliśmy się z tego poczucia winy wygrzebywać i finalnie popadliśmy z jednej skrajności w drugą – skupiając się na dbaniu wyłącznie o nasz własny dobrostan psychiczny i ignorując fakt, że inni także mają swoje słabości czy potrzeby. A potem obie te skrajności przenieśliśmy do socialmediów, na pożarcie użytkownikom i algorytmom.

Zanim nauczyliśmy się stawiać własne granice i szanować cudze, zaczęliśmy wznosić wokół siebie coraz wyższe mury. Modne stało się lekceważenie drugiego człowieka zarówno w relacjach biznesowych, jak i osobistych. Zamiast traktować bliskich ludzi dobrze, a obcych też dobrze – ale z dystansem, zaczęliśmy osoby w naszym otoczeniu traktować jak obcych z internetu.

W zależności od tego, do której opcji należymy, albo angażujemy się w prostackie i emocjonalne spory pozbawione argumentów, albo ignorujemy bliskich czy klientów tak, jak ignoruje się komentarz w internecie, nie chcąc tracić czasu na angażującą rozmowę. Fachowiec może miesiącami wystawiać klienta do wiatru – jeszcze mając do niego pretensje, że ten zawraca mu głowę. Rodzice nie chcąc, by ich dziecko bawiło się z innym, potrafią z premedytacją kilka razy umówić dzieci na wspólną zabawę – i potem się na niej nie stawić. Skoro samozwańczy eksperci z socialmediów nauczyli nas, że rozwiązywanie problemów z klasą polega na nietłumaczeniu się z niczego (bo nie musimy), dbaniu o własną strefę komfortu i unikaniu trudnych tematów czy sytuacji, to najlepszym sposobem dbania o własne granice będzie doprowadzenie przedszkolaka do płaczu. A jeśli jego rodzice się doczepią – to oni wyjdą na nadgorliwych awanturników, nierozumiejących postępu w relacjach społecznych.

Wpadliśmy z jednej skrajności w drugą, z poczucia odpowiedzialności za wszystko do poczucia, że możemy rzucać słowa na wiatr i za nie nie odpowiadać. Zamiast zatrzymać się gdzieś po środku i po prostu zacząć zachowywać asertywnie i przyzwoicie, zachowując szacunek i do siebie samych, i do drugiego człowieka.

Każdy może mieć zły dzień czy gorszy okres w życiu. Nieraz o czymś zapomnimy, z czegoś się nie wywiążemy, coś nam umknie, gdzieś nie damy rady. Mamy prawo do zmiany zdania, planów czy pracy, możemy nie chcieć kontynuować relacji biznesowych czy znajomości. Jesteśmy tylko – i aż – ludźmi. Nikomu nie jesteśmy nic winni i nikt nas nie zamknie w więzieniu za zmarnowanie klientowi dnia czy za zawód sprawiony dziecku. Nie musimy zachowywać się przyzwoicie – co nie znaczy, że nie powinniśmy.

Znajomi z ADHD zapominają przyjść średnio na co drugą wizytę – ale po fakcie zawsze się reflektują, przepraszają i umawiają na kolejną. Przyjaciel, który się na mnie obraził, po 3 czy 4 tygodniach milczenia zebrał się na odwagę, by poinformować, gdzie widzi problem i wygasić znajomość w dojrzały sposób. Specjaliści pracujący z moimi dziećmi nieraz muszą zmienić termin wizyty – i zawsze mnie o tym wcześniej informują, a ja informuję ich, gdy nie możemy się zjawić. Niezależnie od tego, co wmówiły nam socialmedia, jak nowoczesne nie wydawałoby się budowanie własnych granic (czy raczej murów) poprzez lekceważenie innych osób – DA SIĘ zachować odpowiedzialnie i przyzwoicie. Nawet, jeśli w danej chwili nie będziemy mieli na to sił czy zasobów – to zawsze możemy się zreflektować po fakcie.

Zrywanie z dziewczyną czy chłopakiem przez SMSa nie jest zbyt dojrzałe – ale i tak lepsze, niż nieinformowanie jej o tym w ogóle, byle tylko uniknąć trudnych rozmów. Jeśli wymienimy partnerkę na “lepszy model”, nawet jej o tym nie informując – nie dziwmy się, że ta może zrobić to samo i zastąpić swojego byłego...chłopakiem AI. Mimo, iż od lat jestem szczęśliwą mężatką, firma Replika notorycznie bombarduje mnie reklamą swoich “10 chłopaków AI”, którzy mieliby mnie uleczyć i przypominać mi o mojej wartości. Strona pyta, czego oczekuję od partnera, pozwalając wybrać “wsparcie i zrozumienie” czy “prawdziwą miłość”. Żeby mój “nowy chłopak” mógł mnie w pełni zrozumieć, muszę podać firmie na tacy swoje prywatne preferencje – i nie mam wątpliwości, że niejedna osoba potraktowana źle przez partnera czy partnerkę się na to skusi. Nie dlatego, że chatbot potraktuje ją dobrze – ale dlatego, że człowiek potraktował ją źle.

Studentka psychologii opowiadała mi niedawno o małym eksperymencie, który przeprowadzili ze znajomymi na studiach. Sprawdzali, jak chatGPT poradzi sobie w sytuacji, w której zostanie skonfrontowany z osobą w kryzysie. Okazało się, że nieraz radził sobie lepiej, niż człowiek.

Socialmedia oddalają ludzi od siebie, dając ułudę bliskości

Media społecznościowe wpłynęły na nasze relacje w jeszcze jeden sposób, którego sobie na pierwszy rzut oka nie uświadamiamy. Nasze prywatne życie stało się mniej prywatne – nie tylko dlatego, że mają do niego dostęp korporacje, ale że ma do niego dostęp szersze grono odbiorców. Musimy walczyć o czas i uwagę drugiego człowieka z treściami, które są bardziej viralowe i promowane przez algorytm. Jesteśmy zbyt zajęci i zmęczeni na spacer z przyjaciółmi, ale możemy wrzucić wpis na Instagrama podczas przerwy śniadaniowej w pracy. Efekt? Częściej czyjeś życie znamy z materiałów na TikToku czy Facebooku, niż z prywatnych rozmów. A to bardziej niebezpieczne, niż nam się wydaje.

Socialmedia dały nam ułudę bliskości ze znajomymi, w rzeczywistości nas od nich oddalając. Odebrały intymność prywatnych relacji. Dały wgląd w życie drugiego człowieka – ale ten sam wgląd ma 50 czy 500 innych osób. Relacja 1:50 nigdy nie da takiego poczucia bliskości, jak relacja 1:1 – a o tę ostatnią coraz trudniej.

W społeczeństwie zawsze będziemy kogoś denerwować – i ktoś zdenerwuje nas. Ktoś się spóźni, o czymś zapomni, powie nam coś przykrego (lub coś, co my w ten sposób odbierzemy), odezwie się w nieodpowiednim momencie lub wręcz przeciwnie – nie wyczuje, że powinien się odezwać. Czyjeś plany będą kolidować z naszymi, ktoś będzie miał inny gust lub inny pomysł. Patrząc z dystansu – drobiazgi. Ale te drobiazgi przeżywane w internecie sprawiają, że tego dystansu nam brakuje.

Finalnie czujemy się urażeni tym, co ktoś napisał w internecie. Czyjś żal dotyczący trudnej sytuacji odbieramy jako personalny atak – zwłaszcza, jeśli wiemy lub przypuszczamy, że jesteśmy tej sytuacji częścią. Odbieramy osobiście ogólną krytykę zachowań, poglądów czy zjawisk. Czasami wchodzimy w (samo)obronną polemikę, czasami twierdzimy, że nas to w ogóle nie rusza – i tylko przypadkiem usuwamy publikującego z grona znajomych akurat dzisiaj.

Niektórzy idą o krok dalej. Nie wiedząc, jak się zachować w potencjalnie trudnej sytuacji, zaczynają bacznie obserwować daną osobę w socialmediach. Szukają pretekstu, by unikać kogoś po drobnej sprzeczce czy nie oddać dawno pożyczonej książki – i zawsze go znajdą. Okaże się, że winowajca lubi film, którego my nie lubimy, kupuje w sklepie, którego my nie tolerujemy, jego wall jest zbyt pusty (więc pewnie ukrywa przed nami jego zawartość) lub zbyt bogaty (“jak może marnować tyle czasu w internecie?!”), zbyt prawicowy lub zbyt lewicowy. Można więc z czystym sumieniem uznać, że nie będziemy się z daną osobą zadawać i że ta sama jest sobie winna.

Brawo, właśnie, jako ludzie, wykorzystaliśmy algorytmy, by sprowadzić innych ludzi do kontentu w internecie. To nasz wybór, nie zmusza nas do tego żadna korporacja. Możemy być z siebie dumni. Jesteśmy przecież na tyle nowocześni, by dehumanizować bez wypowiedzenia słowa.

Jest coś, co umyka ekspertom zajmującym się higieną cyfrową, dobrostanem psychicznym i zagrożeniami płynącymi ze strony cyfrowego świata. To często ludzie z dużymi nazwiskami lub tacy, za którymi stoi rozpoznawalna organizacja. Mają wysoki kapitał kulturowy, są wykształceni, ekstrawertyczni, obyci w świecie, mieszkają w dużych miastach, dysponują szeroką siecią rozmaitych kontaktów i łatwością nawiązywania znajomości. Cierpią raczej na nadmiar zainteresowania i interakcji społecznych, a nie na ich brak. Nawet, jeśli sami nie zatroszczą się o relacje z bliskimi, nigdy nie będą samotni – bo prozaicznie na miejsce kolejnego przyjaciela zawsze będą mieli dziesiątki, jeśli nie tysiące, nowych kandydatów.

Ich obserwujący nieraz nie mają podobnego kapitału kulturowego i sieci kontaktów. Jeśli wezmą sobie do serca apele, by zrezygnować z popularnych usług i zadbać o osobiste relacje – zostaną z niczym. Introwertyk z małej miejscowości nie znajdzie nowych znajomych – bo nie ma gdzie. Nie zadba o swoje relacje offline bo – pomijając pracę czy rodzinę – nie będzie mieć z kim. Dotychczasowi znajomi zostaną na TikToku i Messengerze.

Paradoksalnie socialmedia nas od siebie oddalają, ale wygląda na to, że brak obecności w socialmediach oddala nas jeszcze bardziej. Pomijając specyficzne nisze – zawsze przegramy z kimś aktywnym na Instagramie nawet, jeśli ani my, ani ktoś nam teoretycznie bliski nie deklaruje udziału w żadnym wyścigu. Nawiązywanie czy utrzymywanie przyjaźni z drugim człowiekiem nie jest takie łatwe, jak się może wydawać z poziomu Warszawy. Zbytnio krytykując ludzi zaprzyjaźniających się z chatbotami – sami oddzielamy się od nich ścianą naszej własnej bańki.

Dlaczego już nie piszemy listów?

Ktoś półżartem – półserio powiedział mi ostatnio, że jestem jedną z 5 osób w Polsce, które wciąż wysyłają listy – i obawiam się, że to może być prawda. Epistolografia już dawno wypadła z łask społeczeństwa. Mamy dziś dużo szybsze i nowocześniejsze metody kontaktu na odległość, które zapewniają nam dostępność drugiej osoby 24h/dobę. Pozostaje pytanie, czy to błogosławieństwo, czy przekleństwo.

Listy to zupełnie inny rodzaj komunikacji – są jak kartka z dziennika czy pamiętnika, ale taka, którą chcielibyśmy się z kimś podzielić. Odręcznie napisanie wiadomości pozwala nie tylko oderwać wzrok od ekranu, ale też skupić myśli. Nasz mózg pracuje wtedy inaczej. Papier i pióro nie bombardują nas dziesiątkami powiadomień, nie rozpraszają filmikami, nie wyświetlają spersonalizowanych reklam. Nie sugerują, co mamy myśleć i napisać.

Dają nam intymność. Pisząc ręcznie możemy lepiej zrozumieć swoje myśli i uczucia i spojrzeć na nie z dystansem. Jednocześnie papier pozwala nam wyrazić to, czego nie mamy odwagi powiedzieć komuś wprost czy za pośrednictwem komunikatora.

Jednak napisanie listu wymaga wysiłku. Wymaga znalezienia kartki, pióra czy długopisu (wiem, że w niektórych domach to problem), znalezienia czasu i przestrzeni, odcięcia się od bodźców, by usłyszeć własne myśli i przelać je na papier. Nie skupimy się na pisaniu listu przy wrzeszczących dzieciach, składaniu prania czy filmikach z TikToka – nawet, jeśli przywykliśmy, że w ten sposób odpowiadamy na wiadomości na Messengerze.

Jeśli nie piszemy do kogoś z domowników – musimy iść na pocztę, wykosztować się na znaczek i liczyć się z tym, że adresat otrzyma korespondencję dopiero za tydzień lub za kilka tygodni. Obydwoje możemy być wtedy w zupełnie innej sytuacji, niż w momencie wrzucenia korespondencji do skrzynki a to, co w kopercie, może być już nieaktualne. W liście nie zwyzywamy nikogo w emocjach – bo wiemy, że zanim ktoś go przeczyta, zdążymy już ochłonąć i będzie nam głupio.

Dużo łatwiej pokłócić się z kimś przez komunikator czy komentarze na X/twitterze. Za pośrednictwem listów łatwiej prowadzi się merytoryczne dyskusje, łatwiej też dostrzec w drugiej osobie nie wroga, a po prostu człowieka, który się w czymś z nami nie zgadza. Korespondencja na papierze uczy cierpliwości, wyrozumiałości i otwartości. Dotarło do mnie ostatnio, że ludzie, z którymi mam trwalsze relacje w epoce socialmediów to często Ci, którzy w młodości pisali listy czy dzienniki. Możemy się z kimś nie zgadzać, pokłócić, nie mieć dla kogoś czasu czy gniewać się przez jakiś czas – ale nie zakończymy znajomości tylko dlatego, że ktoś ma inne zdanie czy nie odpisuje natychmiast na komunikatorze. Klasyczna korespondencja nauczyła nas innej jakości relacji i dbania o nie.

Człowieka piszącego listy nigdy nie zastąpi sztuczna inteligencja, bo żaden chatbot nie napisze odręcznie wiadomości na papierze, nie zaklei koperty, nie pofatyguje się na pocztę, by tam odstać swoje w kolejce kupując znaczek. Nie wyśle nawet pocztówki z wakacji. Problem w tym, że przeciętny człowiek także tego nie zrobi.

Gównowacenie relacji społecznych

Żyjemy szybko, często się przeprowadzamy, zmieniamy pracę, dokształcamy się – też często online. Płacimy za studia, na których uczelnia oferuje nam trening interpersonalny z innymi studentami – gdy Ci spożywają obiad u teściów, a my tłumaczymy dziecku zadanie domowe. Przygotowując obiad – scrollujemy telefon, na co słusznie zwróciła ostatnio uwagę Magda Bigaj, od nadmiaru bodźców świata online uciekamy w nadmiar bodźców świata offline. Zamiast budować relacje – konsumujemy je. Parafrazując Doctorowa można by powiedzieć, że mamy do czynienia z gównowaceniem kontaktów społecznych. Przyzwyczailiśmy się, że “przyjaciele” czy “znajomi” to Ci z odpowiednim statusem na FB.

Odczekamy godzinę w kolejce do modnej atrakcji turystycznej – ale nie chcemy aż tyle czekać na czyjąś odpowiedź. Ukochany czy przyjaciel ma być dla nas dostępny 24h/dobę, w przeciwnym razie to nie jest prawdziwa przyjaźń czy miłość. Znajomy powinien nam szybko podlajkować wpis wyśmiewający “wrogą” ideologię – jeśli tego nie robi, to weźmiemy go za jej skrytego zwolennika. Wymagamy natychmiastowej reakcji na maila od usługodawcy czy klienta, nauczyciele zaczepiają rodziców na komunikatorze podczas niedzielnego obiadu, a rodzice dzwonią do nauczycieli w środku nocy. Wymagamy ciągłej obecności drugiej osoby – samemu nie dając podobnej. Powoli uczymy się stawiać własne granice – ale z szanowaniem cudzych bywa dużo gorzej.

Gosia Fraser niejednokrotnie pisała o zagrożeniach płynące ze strony AI dla naszych kompetencji poznawczych czy na spłycenie relacji społecznych. Specjaliści zwracają także uwagę na lukę, jaką AI powoli tworzy na rynku pracy – o ile technologia nie zastąpi eksperta, to jest wykorzystywana do zadań, które niegdyś wykonywali specjaliści niższego szczebla czy stażyści.

Należałoby się zastanowić, czy z analogicznym zjawiskiem nie mamy do czynienia w dziedzinie kontaktów międzyludzkich. Żaden chatbot nie zastąpi głębokiej relacji – ale tych głębszych jest coraz mniej, a tych płytkich coraz więcej. Wprawdzie pracujemy nad związkiem czy kompetencjami wychowawczymi, a kontakty ze współpracownikami czy dalszą rodziną dzięki rozmaitym okazjom utrzymują się automatycznie, ale powoli zdają się zanikać dobre i trwałe relacje koleżeńskie czy przyjacielskie.

Współczesne czasy nauczyły nas, że dobra relacja to taka, w której ktoś o nas dba i stawia nas na piedestale. Gdy coś nas w drugiej osobie uwiera – powinniśmy usunąć ją z życia z mniejszym żalem, niż usuwa się nieaktualny wpis w socialmediach. Najlepiej w modny i nowoczesny sposób: czyli zwymyślać lub zamilknąć, niczego nie tłumaczyć – bo nie musimy i wywalić ze znajomych na FB. Na Instagramie bez problemu znajdziemy nowych przyjaciół, a na Tinderze – nowego chłopaka, dopóki i w tych znajomościach coś nas nie zacznie uwierać. Wtedy można cykl powtórzyć, a gdy w końcu będziemy mieć dość zmian – zainwestować w przyjaciela lub partnera AI.

Jeśli o dowolnych problemach międzyludzkich porozmawiamy przez Messengera lub zaczniemy szukać psychologicznych wskazówek w Google – algorytmy podsuną nam proste, gotowe rozwiązania i równie zero-jedynkowe odpowiedzi. Dowiemy się, że to wszystko nasza wina albo, wręcz przeciwnie – że to my, a nie ta druga strona, mamy rację. Jeśli z problemem zwrócimy się do znajomego offline – prawdopodobnie dostaniemy podobną odpowiedź, o ile kolega nie mieszka pod kamieniem i korzysta z internetu.

Przedstawiciel każdej marginalizowanej grupy będzie się czuć szykanowany i pogardzany przez przedstawicieli tej drugiej – a w dobie wszechobecnej polaryzacji w zasadzie każdą grupę można uznać za szykanowaną i dyskryminowaną.

Algorytmy podpowiedzą nam, że jeśli ktoś nie znajduje 5 sekund, aby napisać SMSa, to najwyraźniej mu nie zależy. Przeczytamy, że jeśli ktoś zachował się wobec nas nie w porządku – to jest toksykiem czy narcyzem żerującym na naszej naiwności i dobroci. Dowiemy się, że nie musimy się z niczego tłumaczyć nawet, jeśli chcemy – albo że musimy mimo, iż nie mamy ochoty. Usłyszymy, że jeśli ktoś przeprasza, a dalej robi to samo – to kłamie, a nie przeprasza. “Gdyby ktoś naprawdę Cię kochał – to zrobiłby dla Ciebie wszystko”. “Jeśli ktoś milczy przez kilka dni – to nie chce Cię w swoim życiu”.

W zależności od bańki, w której przebywasz, dowiesz się, że powinnaś rozwieść się z mężem, który nie chce Ci ustąpić i zabierze dziecko na wycieczkę do cyrku, albo zerwać kontakt ze znajomymi, którzy uparcie używają Messengera zamiast Signala. Algorytmy Mety podrzucą Ci zdjęcie koleżanki świetnie bawiącej się na służbowym wyjeździe integracyjnym, chociaż ostatnio 2 razy z rzędu była zbyt zmęczona, by wpaść na kawę. Gdy w powyborczych emocjach naskoczy na Ciebie zwolennik drugiej opcji, Twoja bańka utwierdzi Cię w przekonaniu, że jest on przemocowcem nie szanującym Twoich granic, z którym nie warto się zadawać – a jego bańka utwierdzi go w analogicznej postawie względem Ciebie.

Chory na depresję wysokofunkcjonującą zarzuci temu, który nie jest w stanie wstać z łóżka, lenistwo i pławienie się w luksusach. Sam zaś w zamian usłyszy, że skoro pracuje i spotyka się z ludźmi, to nie ma prawdziwej depresji. W świecie krótkich i prostych komunikatów, przeczytanych na szybko w drodze do pracy czy podczas gotowania obiadu, zawsze będzie ten jednoznacznie dobry, mający rację lub przynajmniej prawo do własnych granic i słabości oraz ten drugi, działający z premedytacją złoczyńca, którego dla własnego dobra powinniśmy w taki czy inny sposób ukarać.

A o czym nie przeczytamy? O tym, że ktoś nie wysyła SMSa właśnie dlatego, że mu zależy: i na własnym dobrostanie psychicznym – więc nie siedzi non stop z nosem w telefonie, i na zachowaniu się wobec nas fair – więc nie spławi nas jednym SMSem. Scrollując cały dzień telefon nie wpadniemy na to, że inni nie chcą lub nie mogą tego robić, mając inne zajęcia czy priorytety – ale że nie jest to tożsame z atakiem na nas. Internetowi eksperci nie pomyślą, że ktoś milczący od kilku dni może zajmować się innymi sprawami lub mieć problemy i potrzebować wsparcia – a nie oceny. Nie uwzględnią, że ktoś zwyczajnie nie ma sił i zasobów na kontakt.

Jestem raczej wygadana i nadaktywna – ale poza domownikami nie ma w moim życiu osoby, z którą utrzymywałabym codzienny kontakt bez dłuższych przerw. W obecnych czasach oznacza to zapewne, że nie zależy mi na bliskich, a Ci powinni mnie zastąpić przyjacielem AI, ew. kimś bardziej nadobecnym na Facebooku czy Instagramie, kto zawsze ma czas, dobre samopoczucie i nigdy nie bywa zmęczony.

Dwoje moich przyjaciół to ludzie, z którymi rozmawiam średnio raz czy dwa do roku – i zaliczam ich do przyjaciół, bo mijające lata nie budują między nami większego dystansu. Znajomi Ci nie korzystają z popularnych socialmediów i paradoksalnie nieraz łatwiej jest się z nimi umówić na spotkanie, niż z kolegami czy koleżankami, którzy śledzą moje życie na Facebooku, relacjonując też własne.

W świecie kultury cyfrowej nie domyślimy się, że ktoś, kto potraktował nas źle, ma akurat gorszy dzień, stracił pracę, dowiedział się o chorobie czy przerosły go inne problemy – i nie miał zasobów, by zachować się lepiej. Nie przyjdzie nam do głowy, że my też nieraz zachowaliśmy się nieodpowiednio.

Tymczasem, jeśli ktoś po raz kolejny przeprasza – to znaczy, że wciąż nad sobą pracuje. Koleżanka świetnie wyglądająca na zdjęciach z firmowej imprezy mogła się do niej przymusić i nie mieć siły na wspomnianą kawę, bo musiała odreagować pobyt na imprezie całą noc płacząc w poduszkę.

Można się w czymś nie zgadzać z mężem – i nadal stanowić dobre małżeństwo, można mieć masę innych tematów do rozmowy ze znajomymi, którzy uważają nasze podejście do ochrony prywatności za przesadzone. Relacje międzyludzkie nigdy nie są tak proste, jak nam to sugerują socialmedia i ich użytkownicy – a mimo to dajemy sobie wmówić, że drugi człowiek jest naszym wrogiem. Nauczyliśmy się konsumować relacje, zamiast nad nimi pracować. Mamy więcej wyrozumiałości wobec technologii, niż wobec siebie nawzajem.

Nie pracujemy nad relacjami

Tymczasem dobra relacja to coś, nad czym pracuje się miesiącami i latami. Wymaga przesunięcia własnych granic, by zrobić miejsce dla potrzeb drugiego człowieka. Wymaga obustronnej pracy nad sobą, zainteresowania czyimiś problemami, otwartości, wyrozumiałości, akceptacji cudzych i własnych ograniczeń i słabości. Potrzebuje czasu, docierania się, zrozumienia, dobrej komunikacji i przynajmniej kredytu zaufania.

Jeśli nie sypiamy po nocach z powodu egzaminów czy starań o awans w pracy – wszyscy będą trzymać za nas kciuki. Jeśli ten sam stan wywoła u nas sytuacja społeczna – Ci sami ludzie uznają, że zamiast się męczyć i pracować nad relacją, powinniśmy dla własnego dobra odpuścić. A potem będą się dziwić przyjaźniom z chatbotami.

Gdybym miała brać sobie do serca wskazówki z socialmediów czy uwagi innych – musiałabym wyrzucić z życia wszystkich bliskich mi ludzi, a oni musieliby zrobić to samo ze mną.

Miałam w życiu trudniejszy okres, w którym bardzo potrzebowałam wsparcia przyjaciół – a jednocześnie nie miałam możliwości, by je przyjąć. Ratowała mnie wtedy sama myśl, że gdybym tylko mogła – zadzwoniłabym do przyjaciół, a oni okazaliby mi zrozumienie. Trwało to ponad rok – ale wedle obecnych standardów nie byłam osobą w żałobie i trudnej sytuacji, a niebezpiecznym “toksykiem”, który z premedytacją źle traktuje życzliwych mu ludzi.

Niedawno zmusiłam się do spotkania z przyjaciółką – co wymagało ode mnie przebrnięcia przez atak paniki, mdłości i problemy z oddychaniem – autyści reagują tak czasami na kontakty społeczne. Wedle nowoczesnych standardów powinnam “zadbać o siebie” i ograniczyć się do rozmów przez komunikator, bo tak łatwiej. Staroświecko wychodzę jednak z założenia, że dobra relacja wymaga poświęceń i wysiłku.

W moim życiu są osoby są osoby z mniejszymi i większymi potrzebami społecznymi, niż ja. Niektóre są nadobecne, ciągle krytykują i udzielają nieproszonych rad, inne – z różnych powodów – milkną na długie miesiące (czasami nawet blokując mnie w socialmediach).

W obu przypadkach mogę po prostu odpuścić, przyjąć złą wolę i usunąć bliskich z życia – albo uznać, że w każdej dobrej znajomości zdarzają się gorsze i lepsze okresy i pracować nad tym, by relacja przetrwała te gorsze. A to wymaga wiary w dobrą wolę drugiej strony, akceptacji własnych i cudzych ograniczeń oraz radzenia sobie z trudnymi emocjami. Wymaga zaufania, że mimo trudności dana relacja jest na tyle silna, że publiczny obraz nas samych, prezentowany w socialmediach, nie zdominuje tego prywatnego.

W pierwszym przypadku staram się wyraźnie komunikować swoje potrzeby i stawiać jasne granice. W drugim – jednostronnie podtrzymywać kontakt co – jak twierdzą niektórzy – czyni mnie osobą “bez godności i honoru”. Kultura cyfrowa nauczyła nas, że jeśli ktoś o nasze zainteresowanie nie walczy – to najwyraźniej go nie chce lub nie potrzebuje.

Jak więc powinna zachować się osoba z godnością i honorem? Odpuścić i porozmawiać z chatbotem stworzonym do radzenia sobie z ghostingiem. Wystarczy tylko podać odpowiednio dużo informacji dotyczącej osoby, która nas “porzuciła”.

Kiedyś na kontakt od koleżanki czekałam kilka lat. Dziś internet radzi odpuścić po kilku dniach.

Dobra relacja musi czasem boleć

Kultura cyfrowa de facto wykreowała wzorzec znajomości oparty na modelu człowiek-robot, jeszcze zanim chatboty AI stały się modne. Oczekiwania, jakie narzuca nam względem partnera czy przyjaciela są właśnie oczekiwaniami względem robota.

Człowiek zawsze prędzej czy później nas zawiedzie i rozczaruje, nigdy nie spełni w 100% naszych oczekiwań – bo jest tylko człowiekiem. Przyjaźni czy związku nie buduje się szukając winy – a zauważając problem i obustronnie nad nim pracując, szukając rozwiązań i kompromisów.

Dobra relacja musi czasem boleć – najbardziej ranią nas zawsze osoby najbliższe. Z ich powodu będziemy nieraz płakać czy przeklinać – ale będziemy się też cieszyć i czuć bezpiecznie. Drugi człowiek jest niezastępowalny nie tylko przez chatbota, ale też przez innego człowieka. Obiad przygotowany samemu nie będzie smakować tak dobrze, jak ten ugotowany przez ukochaną osobę, a drobiazg zamówiony przez internet nie będzie miał takiej wartości, jak ten podarowany przez znajomych czy przyjaciół. Rozmowy przeprowadzone na ten sam temat, ale z inną osobą, nie będą tymi samymi rozmowami. W dobrej relacji tworzymy wspomnienia – nie tylko te złe, ale też te dobre. Nie zastąpimy ich technologią.

W dobrej znajomości zdarzy nam się być ofiarami przemocy psychicznej i samemu ją stosować. Pojawi się krzyk, wyśmiewanie czy ciche dni. Obie strony mogą być do tego stopnia przygniecione własnymi kłopotami, że nie zauważą czarnych chmur zbierających się w życiu drugiej osoby. W nawet najlepszej relacji ktoś może nie dać rady, dać się ponieść emocjom, czegoś nie zrozumieć czy o czymś zapomnieć. Jesteśmy ludźmi, nie robotami. Nie unikniemy trudności i problemów – liczy się to, czy będziemy umieli je przepracowywać. Jeśli ktoś szuka idealnego partnera, przyjaciela czy znajomego – to wśród ludzi go nie znajdzie.

Chatboty zaczęły zastępować przyjaciół dopiero wtedy, gdy przedefiniowaliśmy, na czym polegają dobre kontakty międzyludzkie. Kontakt z chatbotem nigdy nie zastąpi relacji, która przetrwała kilka burz. Jednak człowiek współczesny, przyzwyczajony do zmiany znajomych na “lepszych”, gdy tylko na horyzoncie dotychczasowej znajomości pojawią się małe chmurki – nie będzie w stanie zastąpić chatbota.

Psychologia z internetu nauczyła nas, że zasługujemy na przyjaciół, którzy nas wesprą i docenią – ale nie pokazała nam, jak się takimi przyjaciółmi stać. Pokazała, by dostrzegać potrzeby ludzi z naszej wąskiej bańki – a pozostałych traktować jak wrogów. Odebrała nam otwartość na drugiego człowieka i wypromowała podejście konfrontacyjne czy lekceważące, zamiast empatycznego.

Jednak to wciąż od nas zależy, czy będziemy potrafili podejść do drugiego człowieka z taką empatią, by wolał porozmawiać z nami, niż z AI. To od nas zależy, czy podejdziemy wyrozumiale do ludzi w naszym życiu, akceptując ich wady i ograniczenia – zamiast zastępować ich chatbotami.

Nie odpowiadamy za cudze emocje i działania – ale mamy na nie wpływ. Nasz stosunek do bliższych i dalszych znajomych, współpracowników i klientów kształtuje społeczeństwo. Sposób, w jaki zawieramy znajomości, w jaki odnosimy się w nich do drugiej osoby, jak je kończymy i jak zachowujemy się później – wpływa na wzajemne społeczne zaufanie i wiarę w drugiego człowieka. Nawet do osób, których nie lubimy, możemy podejść z pogardą – lub z szacunkiem. Jako jednostki mamy wpływ na to, czy inni szukając przyjaciela zwrócą się do drugiego człowieka, czy do AI – i troska o to leży w naszym wspólnym, społecznym interesie.

#relacje #kontakty #związki #chatbot #przyjaźń #cyfryzacja #socialmedia #społeczeństwo #nowoczesność