Ktoś wykorzystał dziecko chore na raka, by nakręcić filmik w modnym trendzie...
Oburza Was afera z “Sarą, mała dziennikarką” czy dyrektorka szkoły, która podsyła burmistrzowi dzieci do wyborczego sharentingu w gazecie? To trzymajcie się, bo można upaść jeszcze niżej...
Z racji, że wakacje się kończą, to w ramach wychodzenia z własnej strefy komfortu (do której chyba jednak muszę na trochę wrócić, bo mi się niedobrze zrobiło...) weszłam sobie na Xtwittera. Kojarzycie ten nowy trend na filmiki stylizowane na modną reklamę hotelu, nie? To ktoś postanowił pójść o krok dalej – zamiast wyśmiać lub zareklamować w ten sposób firmę czy instytucję postanowił wykorzystać dziecko chore na raka (a tak przynajmniej wynika z filmiku) do reklamy oddziału onkologicznego. I nie – to nie jest historia typu “nie stać nas na leczenie dziecka, a państwo o to nie dba, więc wybieramy mniejsze zło i sharenting, żeby uwiarygodnić zbiórkę na leczenie i rehabilitację”. Takie coś byłoby bardziej zrozumiałe, sama w podobnych akcjach biorę udział, bo to właśnie “mniejsze zło”, a dzieciaki nie mają czasu czekać, aż państwo i społeczeństwo się ogarną – potrzebują pomocy “tu i teraz”. Ale tutaj mamy do czynienia z czymś innym.
Na filmiku dziecko w wieku na oko wczesnoszkolnym reklamuje oddział onkologiczny, hasłami “tutaj fundacja”, “tutaj chemia” itp., video nie zawiera żadnych dodatkowych treści dotyczących czy to wsparcia tego dziecka, czy chociażby wspomnianego szpitala czy fundacji – ot, zwykły sharentingowy filmik dla lajków i kliknięć, bo “modny trend”. A że z wykorzystaniem dziecka chorego na raka? No a kto by się prawami dziecka przejmował. Wiadomo, że przecież dzieciak ze szpitala nie ucieknie, a jeśli rodzice się sprzeciwią? No cóż, teoretycznie mają do tego prawo – tylko potem nagle badanie czy zwykłe założenie wenflonu może bardziej boleć (i nie da się udowodnić, że to nie przypadek), obsługa na oddziale może być wobec rodziny mniej przyjazna – oczywiście nie przez odmowę rodziców na udostępnienie dziecka do durnowatego filmiku, a ze zmęczenia, które przypadkiem akurat teraz uderzyło ze zdwojoną mocą, a fundacja zawsze może uznać, że na opiekę nad “zbuntowanym” dzieckiem akurat nie ma zasobów i podziękować za “współpracę”. Algorytmy podrzuciły mi to video jako “najsłodszą i najlepszą wersję” trendu tych przeróbek, z 1000 udostępnień i 14 000 lajków. Ciekawe, czy tzw. “rzeczniczka praw dziecka” tym razem byłaby rzeczniczką rodziców rozumiejącą, że ich “zgoda” jest we wspomnianym kontekście dyskusyjna, czy rzeczniczką fundacji/szpitala, bo że nie rzeczniczką praw samego dziecka – to co do tego, po sytuacji z “dziennikarką Sarą”, jakoś nie mam wątpliwości...