Diler z sąsiedztwa

Serdecznie witam w pierwszym wpisie na moim blogu, który będzie także pierwszym wpisem z cyklu o mojej depresji - nie będę pisał tylko o niej jak coś. Zabiorę Cię, Czytelniku, w osobistą podróż, w której mam nieprzyjemność ciągle przebywać. Ważne jest powiedzenie na początku, że choroba chorobie nie równa i każdy wybiera swoją drogę walki - nie zamierzam w żaden sposób premiować moich doświadczeń i stawiać ich wyżej od doświadczeń innych osób. Na mojej drodze ku wyzdrowieniu popełniałem błędy i dalej je popełniam, ale w ogólnym rozrachunku wygrywam starcie ja vs depresja. Kiedy przyszła po raz pierwszy, nie miałem pojęcia i nie mogłem się nawet domyślać, że nadchodzi. Kiedy przyszła drugim razem, wiedziałem, że idzie. W tamtym okresie swojego życia moje podejście do zdrowia psychicznego było właściwie żadne. Depresja? To takie coś (no bo przecież nie choroba, co nie?), że jest się smutnym. Przecież kilkaset razy byłem już smutny - to niby jak mam stwierdzić, że smutek A jest smutkiem wynikającym z depresji, a smutek B jest zwykłym basicowym smutkiem. Takie właśnie miałem rozważania, ale nie myślałem o tym często, właściwie tylko wtedy, kiedy słyszałem, że ktoś ma depresję. To może właśnie często? Coraz częściej? Teraz to modne... Usłyszał każdy choć raz. Najpierw pojawił się smutek z gatunku tych zwykłych, ale zjawiał się bardzo często. To nie były przypadkowe spadki formy, tylko coś trwałego i ciężkiego. Powoli zajmowało moją głowę, wizualizowałbym to kroplami atramentu wpadającymi do szklanki wody. Jedna kropla nic nie zmieni, trzecia kropla lekko zabrudzi płyn, ale trzysetna kropla pozbawi płynu przymiotu przeźroczystości i zanieczyści ją. Woda dalej gdzieś tam jest, ale to atrament gra główną rolę w tym filmie. Głowa dorosłego mężczyzny waży od 4.5 do 5 kg, w tamtym czasie moja głowa każdego dnia wydawała się przybierać na wadze i po 3 miesiącach nastąpiła kulminacja, która zmusiła mnie do tego, abym wreszcie coś z tym zrobił. Czym była ta kulminacja? Uspokoję Cię, Czytelniku - nigdy nie miałem próby samobójczej albo nawet myśli samobójczych. Kulminacja objawiła się tym, że wracając do domu późnojesiennym wietrznym wieczorem rozpłakałem się. Szedłem chodnikiem pełnym osób i rozpłakałem się bez powodu. Rozpłakałem się ze smutku, który wżarł się w każdą komórkę mojego ciała. Rozpłakałem się, bo nic nie dawało mi już przyjemności - nie potrafiłem obejrzeć filmu, nie potrafiłem grać w gry, nie potrafiłem wyjść pobiegać i nie potrafiłem wykonywać dobrze swojej pracy - nic nie potrafiłem. W pewnym momencie chodziłem spać o godzinie 20 tylko po to, żeby zaczął się już nowy dzień. Zasypiałem z myślą, że jutro pewnie coś mi się zachce już robić i jakoś z tego wyjdę. No niestety, samemu raczej się z tego nie wyjdzie, a w każdym razie ja nie potrafiłem. Dzień po niekontrolowanym wybuchu płaczu siedziałem już u psychiatry. Czułem straszny dyskomfort idąc do niego. Miałem mówić obcemu facetowi o tym, że jestem smutny, nic mnie nie cieszy i, że rozpłakałem się na środku ulicy. Tak, to właśnie zrobiłem i płakałem przy tym bardzo. Dostałem leki psychotropowe i L4 na dwa tygodnie. Od razu skierowałem się w stronę najbliższej apteki, nie wiem dlaczego, z nastawieniem, że pewnie zapłacę krocie. Nie wiem dlaczego, ale byłem przekonany, że psychotropy są drogie - moje nie były, zatem wydałem 40 zł za 3 różne lekarstwa i wróciłem do domu. Usiadłem na kanapie, połknąłem trzy tabletki, każda innego koloru i poczułem ulgę. Oczywiście nie dlatego, że połknąłem leki, tylko dlatego, że powiedziałem obcemu facetowi, że jestem smutny, a on mnie z tego wyciągnie. cdn.

To pierwszy wprowadzający wpis, a zdarzenia w nim się dziejące miały miejsce w 2021 roku, teraz jak dobrze widzę, mamy 2025 rok, zatem coś jeszcze będę miał do powiedzenia.