O co chodzi z tym feminizmem, patriarchatem i dyskryminacją kobiet?
Tekst napisany stricte pod polskojęzyczne fediwersum – bo imo jest potrzeba, by takie teksty tu zaistniały i dochodziły też do mnie takie sygnały z mastodona. Przejdę więc po kolei po zasłyszanych (nie tylko w fedi, ale ogólnie) wątkach/tematach. Dla uproszczenia, słowa “mąż” – “partner” można stosować zamiennie, z “żoną” i “partnerką” podobnie. Do sedna:
Dlaczego społeczeństwo wini matki? Zwróciłam kiedyś uwagę, że miło, iż ktoś za jakąś rzecz obwinił ogólnie rodziców, a nie matki i dostałam w odpowiedzi pytanie “co w tym dziwnego”. Chyba Ilona Kostecka najtrafniej podsumowała temat: https://szmer.info/post/521844
“Skąd to wynika?” W skrócie – z patriarchatu. Od małego inne cechy uważa się za pożądane u chłopców, a inne u dziewczynek. Wzrastamy w tym – z biegiem lat możemy nad tym pracować, ale po pierwsze – nie żyjemy w próżni, nasze wczesne dzieciństwo nawet, jeśli go nie pamiętamy, ma wpływ na nasze dalsze życie. Dlaczego nieraz w chwilach stresu czy słabości zachowujemy się tak, jak zostaliśmy zaprogramowani w dzieciństwie. Czyli biernie, miło i posłusznie w przypadku kobiet, nerwowo i agresywnie w przypadku mężczyzn. Jeśli w domu byliśmy traktowani sprawiedliwie – to wciąż pozostaje wpływ przedszkola, szkoły, podwórka, dalszej rodziny. Nawet, jeśli mamy serce po właściwej stronie, ale zewsząd słyszymy “faceci to, babki tamto” – to nieraz same i sami temu ulegamy. Różnica jest taka, że osoby świadome problemu nad nim pracują i w efekcie błędy popełniają rzadziej, a osoby seksistowskie z przekonania będą wprost głosić publicznie, że mężczyzna jest od zarabiania i głosowania, a kobietom powinno się dać “wolność” przebywania samej w domu z dziećmi, odbierając jej jednocześnie prawa wyborcze. W praktyce kobiety statystycznie częściej zajmują się pracami domowymi – nawet w związkach deklarujących się jako “partnerskie” czy “równościowe”, a mężczyźni, chociaż biorą się do tych prac znacznie częściej, niż ich dziadkowie czy ojcowie – to wciąż rzadziej od swoich żon/partnerek, częściej zajmują się też tymi przyjemniejszymi obowiązkami, te bardziej niewdzięczne zostawiając żonie/partnerce. No i nieraz równouprawnienie w relacji kończy się wraz z pojawieniem się na świecie dziecka. Dlaczego tak jest? Wedle badań (teraz na szybko nie znajdę, to chyba były jakieś zachodnie z tego co pamiętam) w relacji partnerskiej widzi się chętnie 80% dziewcząt lub kobiet i tylko 40% mężczyzn. (Wyższe) zarobki mężczyzny są ważne dla 10% kobiet, ale już zdecydowana większość mężczyzn chce zarabiać więcej od partnerek. W praktyce więc kobiety, które chcą partnerstwa nieraz albo pozostają samotne, albo idą na kompromisy i decydują się na związki z mężczyznami, którzy może nie oczekują, że kobieta zrobi wszystko, gdy oni sami będą siedzieć z piwem przed telewizorem, ale też nie chcą zaangażować się w równym stopniu. Ze znanych mi wersji przytoczę parę przykładów: 1) mężowie zadowoleni z tego że pomagają w domu – mimo, iż większość pracy spoczywa na żonie 2) mężczyźni chełpiący się, że zawsze robili wszystko w domu sami – podczas gdy żony pracowały nad takich ich podejściem naście lat, poświęcając nieraz swoją karierę 3) mężowie, którzy prac domowych się nie boją – ale jednocześnie czują potrzebę władzy nad partnerką, czy to w formie wyższych zarobków, czy nie pozwalania jej w ogóle pracować itp. 4) faceci zbyt zajęci głoszeniem równouprawniania i wychwalaniem feminizmu, by zastosować je we własnym domu w praktyce. Owszem, każda z powyższych opcji jest lepsza od “facet w domu palcem nie kiwnie, a żonie przyłoży, jak zupa będzie za słona” – ale żadna z nich nie jest ok. Co więcej – wymagania wobec rodzicielstwa są obecnie na tyle wysokie, że – pomijając opiekę nad niemowlakiem – współczesna kobieta ma nieraz więcej obowiązków przy dzieciach przy wsparciu męża, niż jej matka bez tego wsparcia, wychowująca dzieci metodą “wróćcie na obiad, a jak wyjdziecie po obiedzie to wróćcie na kolację”.
“Skąd Ci się wziął ten patriarchat? Nie istnieje, odkąd kobiety mają prawa wyborcze!” Patriarchat to nie tylko kwestia praw wyborczych, ale całego systemu – politycznego, społecznego itd. I wciąż mamy patriarchat, ponieważ to mężczyźni dominują w polityce, biznesie, nauce, mediach to oni statystycznie więcej zarabiają – i wykorzystują swoją pozycję. Vide chociażby https://www.karakter.pl/ksiazki/niewidzialne-kobiety-jak-dane-tworza-swiat-skrojony-pod-mezczyzn? Na szmerze jest też ciekawy tekst Iwony Kosteckiej o tym, jak miasta projektowane są głównie pod mężczyzn – bo statystycznie to oni jeżdżą częściej samochodami, a rzadziej zostają w domach z małymi dziećmi i rzadziej muszą poruszać się z nimi w wózku. Dlaczego kobiety częściej zajmują się dziećmi? Część z nich dlatego, że po prostu chce. I to jest ok, o ile to realny wybór danej kobiety i rodziny. Niestety w praktyce to często zwykły przymus sytuacyjny. Po pierwsze – po prostu brakuje opieki systemowej, tanich żłobków, przedszkoli itp., a w tych, które są, nieraz brakuje podejścia i realnie wykwalifikowanej opieki. Po drugie – kobiety zarabiają statystycznie mniej, więc danej rodzinie opłaca się, by to żona poświęciła pracę dla rodziny. Kobiet jest mniej na wysokich stanowiskach, także w branżach stereotypowo bardziej “babskich”, rzadziej awansują, więc po prostu zarabiają mniej. Plus zawody kojarzone jako “kobiece” wiążą się z niższymi zarobkami. Zanim ktoś powie “ale przecież panie same wybierają takie zawody, to ich wina” niech zwróci uwagę, że kiedyś zawód programistki był stereotypowo kobiecy, sekretarza – stereotypowo męski. Aż branża IT została zdominowana przez panów, sekretariaty – przez panie i proporcje w zarobkach się odwróciły. To problem systemowy, a nie kwestia “wyboru zawodu”. W mężczyzn też to uderza – narzekacie, że polska szkoła jest skrojona pod stereotypowe “grzeczne dziewczynki”, a zawód nauczycielski zbyt “sfeminizowany”? Walczcie o to, by nauczyciele i nauczycielki więcej zarabiali, a mężczyźni nie wstydzili zarabiać się mniej od żony. Chcecie iść na urlop rodzicielski? Będzie krótszy, niż ten przyznany waszej żonie i chociaż na placu zabaw czy w sklepie was nieraz ozłocą jako “ojca spędzającego czas z dzieckiem”, to szefostwo już niekoniecznie będzie takie “wyrozumiałe”. Nota bene nieraz to samo szefostwo, które odmówi awansu matce, bo przecież “powinna siedzieć z dzieckiem w domu”.
“Pomagam żonie w domu, bo zmywam naczynia po obiedzie, a poza tym żona nie pozwala mi kupić motoru!! to dowód na to, że panuje matriarchat, nie patriarchat!!” Po pierwsze pomagać w domu to może przedszkolak – dorosły człowiek powinien jednak w pełni partycypować a nie tylko “pomagać”, po drugie dowód anegdotyczny to żaden dowód (są mężczyźni którzy nie chcą mieć motoru i kobiety, które same na nim jeżdżą), po trzecie – jeśli tak przedstawiasz sprawę to problemem jest przede wszystkim Twój sposób komunikacji, a nie zmywanie czy motor.
“Mówienie o prawach kobiet jest nie fair – zamiast tego powinno się mówić o prawach człowieka, bo przecież kobieta to też człowiek, albo o prawach mężczyzn, bo oni też są dyskryminowani.” Chyba częsty błąd popełniany u osób młodych, autystycznych, z umysłem bardziej ścisłym niż humanistycznym itp. Czyli skupianie się na tezie, nawet trafnej (“kobiety mają prawa wyborcze”, “kobieta też jest człowiekiem”), ale z pominięciem szerszego kontekstu. O ile jednostkowo warto skupić się na sytuacji konkretnej osoby, to przy rozwiązywaniu problemów systemowych warto już pochylić się nad ich szerszym kontekstem. Skupianie się na przemocy domowej wobec kobiet nie oznacza, że “mężczyzn można bić”, “nad innymi sprawami nie warto pracować” lub że “wszyscy mężczyźni to przemocowcy”. Oznacza, że istnieje problem, o konkretnej skali, konkretnych przyczynach i skutkach, na którym warto się skupić i którego nie rozwiąże “whataboutism”.
“Not All Men” Not the point. Analogicznie nie wszyscy w Polsce są homofobami, nie wszyscy jedzą mięso i nie wszyscy używają facebooka. Wyobrażacie sobie, że pod dowolnym tekstem typu “facebook/twitter zły” na jeden konstruktywny komentarz pojawia się 5-10 komentarzy w stylu “ale dlaczego tak generalizujesz, przecież ja nie używam twittera/nie wszyscy używają facebooka”? No właśnie...
“Dlaczego zarzuca mi się, że dyskryminuję kobiety? Ja po prostu lubię spokój/spieszę się do pracy, a matki nie muszą pchać się wszędzie z tymi bachorami. A jeśli już się pchają, to powinny przynajmniej dobrze je wychować. Nie mam nic do matek, po prostu nie lubię ich niewychowanych dzieci”. Ok, tutaj trzeba rozgraniczyć parę kwestii. Po pierwsze: dzieci nie są “niewychowanymi bachorami”. To mali ludzie, którzy dopiero uczą się zachowań społecznych, ale też panowania nad emocjami. Mają prawo być głodne, zmęczone, przebodźcowane. Rozwijają się w swoim indywidualnym tempie i wedle swoich indywidualnych możliwości. Kiedyś dzieci były “grzeczniejsze”? Owszem, bo od małego były albo wypłakiwane, albo bite, więc zwyczajnie bały się okazywać emocje. Odbijało się to na ich późniejszym rozwoju i życiu. Ale pedagogika i psychologia dziecięca poszły do przodu. I nie “leczy się” już z autyzmu czy adhd za pomocą pasa, tak samo, jak nie wyrywa się zębów u kowala. A jeśli ktoś wam opowiada, że jego małe dziecko jest zawsze grzeczne, spokojne, nigdy nie płacze, nie urządza histerii, nie bałagani itp.? I że to zasługa rodzica, który tak dobrze “wychował” roczniaka czy trzylatka? To albo trafiło mu się dziecko wyjątkowo spokojne i bez żadnych zaburzeń, albo zwyczajnie kłamie. Najczęściej to drugie (temat na inny raz). Reasumując: nie, to że dziecko płacze w sklepie czy autobusie nie oznacza, że rodzic jest niekompetentny wychowawczo, a że dziecku jest z jakiegoś powodu źle i w ten sposób okazuje swoje emocje. Po drugie: nie uderzasz w dzieci, tylko w matki, bo to one głównie zajmują się dziećmi, plus: link wyżej (https://szmer.info/post/521844). Jakoś nigdy nie widziałam, by z równym zapałem, co matkę nie potrafiącą uciszyć dziecka ktoś nagabywał rosłych mężczyzn demolujących autobus. Czepiając się matki czy to bezpośrednio w sklepie czy komunikacji publicznej, czy opisując ją i całą sytuację w internecie dajesz jasny sygnał: kobiety powinny zamknąć się z dziećmi w domach, póki dzieci nie nauczą się zachowywać w taki sposób, jaki tobie pasuje. I tu już nie chodzi o to, czy matka jechała z dzieckiem do lekarza, czy wracała z parku do domu. Chodzi o to, że to w ogóle nie powinno być tematem dyskusji, a matki nie powinny mieć rozkmin typu “chyba pójście z dzieckiem do lekarza jest niemniej ważne niż pójście pana Iksińskiego z internetu do pracy, waham się czy iść do sklepu bo ktoś się doczepi a 2 dni bez jedzenia jakoś przeżyję, ale z parku to w ogóle zrezygnuję bo inaczej pan Iksiński na mnie naskoczy w internecie”. Nie. Człowiek – wliczając w to matkę i jej dziecko – ma takie same prawo korzystać z przestrzeni publicznych, co pozostali i to nie powinno podlegać dyskusji.
“Dlaczego feministki/kobiety na wysokich stanowiskach są takie wredne?” Generalnie nie są (ok, indywidualnie niektóre są, podobnie jest z mężczyznami – ale teraz analizujemy zjawisko a nie jednostki), ale często są tak odbierane. Dlaczego? Znów, patriarchat. Jednak rzecz, o której nie można nie wspomnieć – przekaz medialny, jak ktoś mieszka w tradycyjnej wsi, wśród znajomych ma tylko konserwatystów, a nic poza tvPiS mu nie odbiera to zdanie będzie mieć takie, a nie inne. Ale poza tym: W patriarchacie pewne cechy powszechnie uważane za pożądane u mężczyzn są jednocześnie uważane za pożądane u szefów/liderów. Te uważane za potrzebne u dziewczynek uchodzą za ich przeciwieństwo. Przyjmuje się, że szef ma być ambitny, przebojowy, władczy, zdecydowany, nie bojący się ryzyka, umiejący walczyć i zadbać o swoje itp. Podobnych cech oczekuje się od chłopców i mężczyzn. U dziewczynek i kobiet – odwrotnie. Mają być grzeczne, posłuszne, uprzejme, znać swoje miejsce, nie pyskować, bawić się lalkami (de facto kształtując kompetencje opiekuńcze) itp. Tak jesteśmy wychowywane/i. Nawet, jeśli nauczycielka w przedszkolu zgani 2 dzieci roznoszących klasę, to nieraz do chłopca poleci komunikat “chłopcy tak mają, jak zwykle rozrabiasz” a do dziewczynki “jak ci nie wstyd, przecież jesteś dziewczynką”. Za to chłopiec częściej usłyszy “nie baw się wózkiem dla lalek, to dla dziewczyn”. Efekty? 1) kobiety chcąc zawodowo zajść wysoko przyjmują te stereotypowo męskie cechy. A z racji, że częściej słyszą, że jako kobiety się “nie nadają” – to tym bardziej chcą udowodnić, że rozmówca jest w błędzie i tym bardziej “męskie” próbują być. Kurcze, weźcie rady dot. zdjęcia do cv – stonowana, biała lub jasnoniebieska koszula, garsonka itp. – przecież to żywcem wzięte ze zdjęć stereotypowego faceta-prezesa. Przeprowadzono (chyba na jakimś niemieckojęzycznym uniwersytecie z tego co pamiętam, ale głowy nie dam) pewien eksperyment: wzięto do niego 2 kobiety, jedną o rysach bardziej stereotypowo kobiecych, drugą o bardziej stereotypowo męskich, jedną wystylizowano bardziej “kobieco” (makijaż itp.), drugą bardziej “męsko”. I stworzono 4 różne cv różniące się jedynie zdjęciem, ale nie wykształceniem czy kwalifikacjami. Efekt? Im bardziej “męsko” wyglądała kobieta, tym na bardziej “wykwalifikowaną” ją oceniono. W skutek powyższego nieraz zdarza się, że kobieta na stanowisku kierowniczym rzeczywiście się wczuwa i do innych kobiet podchodzi mocno rywalizacyjnie/wrogo, nawet, jeśli bardziej naturalne byłoby dla nie podejście “siostrzeńskie”. Sama ambicji “szefowskich” nigdy nie miałam, ale też przechodziłam przez “muszę być twarda i silna, żeby nie powielać stereotypu o tym, że kobiety są słabe”, w młodości ignorowałam niebezpieczeństwa grożące kobietom w imię “jak się przyznam, że się boję, to rodzice nie pozwolą mi wieczorem wyjść, bo jestem dziewczyną” itp. Już to przepracowałam, ale wiele kobiet mogło utknąć na tym etapie. 2) przez taki zestaw stereotypowych cech kobieta na wysokim stanowisku zwykle jest postrzegana albo jako kompetentna, ale wredna, albo jako lubiana i miła – ale przez to mniej kompetentna. W przypadku oceny mężczyzn na wysokim stanowisku ta różnica w ocenie występuje dużo rzadziej. Kierownikowi nikt nie zarzuci, że skoro jest miły i cierpliwy, to może niekoniecznie nadaje się do szefowania, a bardziej do zajmowania dziećmi. Zwróćcie też uwagę na język, którymi często opisuje się szefów i szefowe. Mężczyzna jest ambitny – kobieta to karierowiczka, mężczyzna jest zdecydowany – kobieta uparta, mężczyzna “wie czego chce” – ale kobieta w analogicznej sytuacji już “histeryzuje” itp. Język ma znaczenie. A generalnie cechy typowo “kobiece” nie są w zarządzaniu szkodliwe, tylko stanowią element innego modelu zarządzania. Opartego bardziej na współpracy, kompetencjach “miękkich”, liczeniu się z podwładnymi. I mężczyźni jak najbardziej mogą się tego modelu nauczyć (i wielu robi to z powodzeniem), z korzyścią dla wszystkich.
9. I na koniec: co można z tym zrobić?
Można by równie długi wpis stworzyć ;p Ale tak na szybko, korzystając z porad i wniosków ludzi mądrzejszych ode mnie, które akurat pamiętam. Zbiór ogólny – więc wiadomo, że nie wszystko będzie dotyczyć wszystkich, ale mam nadzieję, że każdy znajdzie tu dla siebie coś wartościowego. Część się powtórzy tu i tu:
Co mogą zrobić mężczyźni? – uczyć się tego modelu zarządzania opartego na szacunku i współpracy – jeśli są szefami/pracodawcami: stwarzać warunki przyjazne rodzicom – umożliwienie pracy zdalnej lub na pół etatu bez jednoczesnego traktowania tam zatrudnionych jako “pracowników gorszego sortu” (słuchałam kiedyś wywiadu z rodziną, gdzie każdemu zależało na rodzinie i karierze – więc po prostu obydwoje poszli w pracę na pół etatu mając pracodawców, którzy się na to zgodzili), rozmawianie z rodzicami jak widzieliby połączenie rodzicielstwa z pracą, tworzenie przyzakładowych żłobków czy przedszkoli jeśli jest taka możliwość, niezakładanie z góry że to kobieta woli zająć się dzieckiem (nieraz będzie wolała, ale chodzi o to, żeby to był jej wybór, a nie narzucone z góry “dla pani może jakieś zleconka do domu, a dla męża awans, żeby więcej zarobił”) – stosować więcej komunikacji “miękkiej” (typowo męski sposób komunikacji może uchodzić za bardziej agresywny) – bronić partnerki podczas spotkań rodzinnych czy towarzyskich, jeśli ktoś rzuca wobec niej seksistowskie teksty – nie bać się mówienia o emocjach, płaczu czy pójścia na terapię w razie potrzeby – nie bać się prosić o pomoc. Kontrowersyjne, ale z dwojga złego lepiej powiedzieć partnerce wprost “przepraszam, nie umiem prasować, u mnie w domu zawsze robiła to mama, nauczyłabyś mnie” niż ambicjonalnie rzucić “nie rób ze mnie idioty”, spalić najlepszą koszulę żelazkiem a potem awanturować się, że niby skąd Pan Iksiński miał wiedzieć, jak się prasuje, skoro w myślach nie czyta – szukając ekspertów – uwzględnić również kobiety, zamiast zakładać, że na komputerach czy gospodarce to się pewnie nie znają. Szukajcie pod hasłami “baza ekspertek” czy “kobiety-ekspertki”, szukając pracowników czy współpracowników – podobnie. I w drugą stronę – szukając opieki do dziecka nie zakładać, że nianią musi być kobieta – w miarę możliwości unikać seksistowskich tekstów i powielania stereotypów w towarzystwie. Zarówno na spotkaniach prywatnych, jak i w pracy. I jeśli czujesz się na siłach – reaguj w takich sytuacjach. Nieraz będąc mężczyzną masz większy wpływ na to, jak twój kolega-konserwatysta traktuje żonę, niż ta żona, bo ty masz u niego autorytet, a ona nie. W pracy podobnie, zwłaszcza, że w wielu branżach spory problem stanowi molestowanie seksualne. – oceniać wedle kompetencji, a nie stereotypów – rozmawiać ze swoją żoną/partnerką. Nie z pozycji “ale jestem zajebisty, prawda?” a z pozycji “jakie mamy plany, jakie oczekiwania, jakie w związku z tym odczucia, co trzeba w związku z tym zrobić i kto to zrobi”. Bo często następuje rozjazd wzajemnych oczekiwań. Nawet, jeśli wydają się oczywiste. Obgadajcie nie tylko, kto i w jakim wymiarze ogarnia dziecko, a w jakim prace, ale też kto bierze wolne podczas choroby dziecka, wozi je na urodziny itp. – angażować się w wychowanie dzieci i prace domowe na równi z partnerkę, bez ignorowania tzw. obciążenia mentalnego (czyli tego, kto musi pamiętać o wszystkich listach zakupów, zapisach na obóz, urodzinach kolegi, wizytach lekarskich, zebraniu w szkole itp.) – zaakceptować, że nie zawsze wszystko jest takie, jakie chcemy, że to, co kultura patriarchalna uznaje za “słabość” nie musi być słabością, a wręcz przeciwnie. Dziecko potrzebuje akceptacji rodzica. I walki matek o to, by ojciec dziecka zaakceptował czy to jego niepełnosprawność/konieczność rehabilitacji, czy inne zainteresowania niż te, które podobają się tatusiowi (vide wózek dla lalek zamiast piłki do nogi) trwają zdecydowanie zbyt długo. – w miarę możliwości szukać wsparcia u innych ludzi w podobnej sytuacji. Jeśli wszyscy koledzy z pracy są bezdzietni lub niezainteresowani rodziną, a Ty zdecydowałeś się na urlop rodzicielski, to może warto poszukać gdzie indziej grupy wzajemnie wspierających się ojców?
Co mogą zrobić kobiety? – popracować nad pewnością siebie, postawą i sposobem komunikacji. Zamiast “chyba uważam, że moglibyśmy ewentualnie...” powiedzieć “moim zdaniem powinniśmy..., ponieważ...” – aplikować do pracy nawet, jak się nie spełnia wszystkich warunków – mnie osobiście to zupełnie nie przekonuje :P ale ponoć mężczyźni tak robią i to zwiększa ich szanse :–/ – nie bać się ryzykować i odzywać – jeśli zależy nam na awansie, to wyrabiać sobie opinię – nieraz bezpośredni przełożony jest zadowolony ze swojej pracownicy więc celowo nie informuje “góry” z obawy, że ci ją awansują, więc mu ją zabiorą. – analogicznie jak wyżej w przypadku mężczyzn: będąc szefowymi i pracodawczyniami stwarzać warunki przyjazne rodzicom – znów jak wyżej: nie ulegać stereotypom, szukać ekspertek wśród kobiet, do kobiet w pracy podchodzić “po siostrzeńsku” zamiast wrogo, nie bać się zatrudniać opiekuna zamiast opiekunki do dziecka itp. – zamiast denerwować się, że mąż/partner “nic nie umie i wszystko robi źle” podejść ze zrozumieniem, porozmawiać z nim na spokojnie, nauczyć co i jak – w miarę możliwości unikać seksistowskich tekstów i powielania seksistowskich stereotypów. Na spotkaniach rodzinnych, towarzyskich, w pracy itp. – nie odsuwać ojca dziecka od ojcostwa. Dziecko ma dwoje rodziców i ojciec też ma prawo je przewijać, karmić, bawić się z nim itp. W ten sposób buduje się więź. Tymczasem wiele matek odtrąca udział mężczyzn w rodzicielstwie w podobny sposób, co wielu mężczyzn odrzuca udział kobiet w biznesie, mediach czy polityce – nauczyć się odpuszczać. Sobie i innym. Zamiast się frustrować, że obiad niezrobiony, ubrania niepoprasowane, a w zlewie stoją brudne naczynia i że wszystko na naszej głowie – można olać prasowanie, zamówić pizzę i jak mąż powie “pozmywam, ale jutro” to zamiast stawać przy zlewie, bo bałagan – pozwolić mężowi pozmywać następnego dnia. – rozmawiać z mężem/partnerem o wzajemnych oczekiwaniach. Od samego początku i w zasadzie przez cały czas. Nie zliczę wszystkich historii typu “związek był partnerski, dobrze się dogadywaliśmy, pojawił się dziecko i okazało się, że większość jest na mojej głowie i nie zgadzamy się w wielu sprawach” – tworzyć dziennik (tygodnik czy miesięcznik też ujdzie, wedle potrzeby) sukcesów/osiągnięć. Dowolnych. Serio, mamy problemy z samooceną, bo ciągle ktoś nam opowiada, jak to jesteśmy złe i winne. Taki dziennik pozwala spojrzeć na siebie z dystansem – widać, ile zrobiłyśmy, wzrasta nam wtedy samoocena itp. A w efekcie możemy więcej. – postawić na siostrzeństwo zamiast na “kobieta kobiecie wilkiem”. Zamiast toczyć wojny na linii “dzieciate vs bezdzietne”, “zostające z dziećmi w domu vs wracające do pracy zarobkowej” możemy się po prostu wzajemnie wspierać. Wyjdzie z korzyścią dla wszystkich. – powiedziałam “stawiać się, gdy dzieje nam się krzywda” – ale wiem, że to nie takie proste, bo nieraz nie mamy jak lub czujemy się zbyt słabe, by zareagować. Ujmę to więc inaczej: tworzyć sieci wsparcia, dzięki którym w razie potrzeby będziemy mieć siłę zareagować, gdy dzieje nam się krzywda lub zareagować już po tym.