Weryfikacja wieku cudownym lekiem na problemy z BigTechami?
Daliśmy się zagonić w pułapkę. Dyskutujemy nad tym, jak skutecznie weryfikować wiek użytkowników w internecie, a korporacje to wykorzystują, by odsunąć uwagę od sedna problemu.
Przez infosferę i internet dość regularnie przetacza się dyskusja nt. weryfikacji wieku. Temat powraca praktycznie każdorazowo przy omawianiu kwestii dotyczących praw dziecka, regulacji prawnych czy nadużyć ze strony BigTechów. Zwolennicy i przeciwnicy poszczególnych rozwiązań spierają się, od ilu lat powinien być dostępny YouTube, Facebook czy TikTok, w jaki sposób powinno się to weryfikować – i czy w ogóle. A firmy technologiczne są tego świadome i zręcznie przesuwają dyskurs w preferowaną przez siebie stronę, by z jednej strony zebrać więcej danych, które będzie można zmonetyzować, a z drugiej odsunąć uwagę od istoty problemu. Czyli tego, że przed szkodliwymi działaniami algorytmów powinno chronić się wszystkich, a nie tylko nieletnich.
Prawo dziecka – do bycia online czy offline?
Psychologowie, pedagodzy, przedstawiciele różnych organizacji i rodzice (plus dodatkowo cała rzesza niepowiązanych „specjalistów” od każdego tematu) toczą zażarte spory o to, czy weryfikacja wieku w ogóle jest potrzebna i jak ten proces przeprowadzić. Jedni i drudzy rozwodzą się nad prawami dziecka – przy czym rozumieją je zupełnie inaczej. Mamy więc nurt dowodzący, że dzieci są z natury kompetentne i wiedzą, czego chcą. Powinny eksplorować rzeczywistość ucząc się na własnych błędach, więc nie można ograniczać ich wolności, bo „zakazany owoc smakuje najbardziej”. Zwykle pomija się tutaj kontekst mechanizmu uzależnień i tego, że BigTechy także wiedzą, czego dzieci chcą – i zatrudniają sztaby marketingowców i innych specjalistów, by te informacje wykorzystać. Bynajmniej nie dla dobra małoletnich, a korporacji czy reklamodawców. Ignorowanie tego problemu sprawia co najwyżej, iż „dzieci, które wiedzą, czego chcą” wiedzą, że chcą wziąć udział w wyzwaniu na TikToku albo wyglądać jak influencerki ze zdjęcia poprawionego 10 filtrami. Rzadko wspomina się też o tym, że te słynne „własne błędy”, na których mają się uczyć nastolatki, dotyczą przemocy rówieśniczej przeniesionej do świata online. Nawet, jeśli sprawca się czegoś nauczy i o sprawie szybko zapomni – to za jego ofiarą skutki wrzucenia do sieci hejterskiego komentarza czy kompromitującego filmiku mogą się ciągnąć latami.
Jako nieodłączny elementem dyskursu nad treściami, do których mają dostęp nieletni, pojawia się zawsze nieśmiertelne: „jeśli dziecko będzie chciało, to i tak zdobędzie dostęp”. Obejdzie blokadę rodzicielską, weryfikację wieku, podejrzy u kolegi. Owszem – ale równie istotne jest to, dlaczego dziecko chce się do danych materiałów dostać i czy w ogóle chce. Czym innym jest naturalna ciekawość, czym innym namolny marketing, presja grupy i bombardowanie treściami, których użytkownik nie chce zobaczyć.
Po drugiej stronie barykady mamy zwolenników całkowitego odcięcia dzieci od internetu, wyrugowania ekranów z ich życia, zakazu smartfonów nie tylko w szkołach – ale w ogóle w rękach nieletnich. W sieci dzieciaki co najwyżej głupieją, marnują czas i wpadają w złe towarzystwo – wiadomo, kiedyś tego nie było i „wszyscy żyjemy”, a teraz młodym i ich niekompetentnym rodzicom w głowach (zwykle pada inne słowo…) się od tego dobrobytu poprzewracało.
Większość rodziców czy nauczycieli znajduje się pomiędzy tymi skrajnościami – dostrzega problem, ale nie wie, jak sobie z nim poradzić. Szukają porady czy to u „specjalistów” (też niekoniecznie obeznanych w temacie), czy u znajomych, czy w socialmediach – gdzie trafiają na masę sprzecznych informacji. Rodzice i nauczyciele obecnych nastolatków dorastali w innych czasach – nie dość więc, że nie mogą skorzystać z własnych doświadczeń, to nieraz sami nie radzą sobie z życiem online. Do raczkującej dopiero dziedziny higieny cyfrowej już wkradli się z jednej strony przedstawiciele biznesu, że swoimi „nowatorskimi” aplikacjami AI do ułatwiania pracy czy elektronicznymi narzędziami kontroli rodzicielskiej, z drugiej zaś politycy i przedstawiciele służb domagający się więcej uprawnień i inwigilacji, oczywiście „dla dobra dzieci”. Znalezienie w tym informacyjnym szumie osób nie tylko realnie obeznanych w temacie ochrony małoletnich w internecie, ale też mających czyste intencje – to jak przysłowiowe złapanie „Pana Boga za nogi”. Tyle, że takie osoby zwykle będą debatować nad problemem weryfikacji wieku – a korporacje chętnie ten temat podchwycą.
Prawa dziecka według korporacji
Jak słusznie ktoś (wybaczcie, nie pamiętam, kto i gdzie dokładnie) zauważył: skuteczna weryfikacja wieku jest potrzebna. I niemożliwa do przeprowadzenia w demokratycznych krajach i przy zachowaniu demokratycznych standardów. Większość dostępnych metod jest zwyczajnie albo nieskuteczna, albo budzi poważne wątpliwości z zakresu ochrony prywatności lub cyberbezpieczeństwa (więcej na ten temat napisała Gosia Fraser w swoich artykule dla techspresso.cafe).
BigTechy nauczyły się już grać na emocjach zlęknionych pedagogów i zatroskanych rodziców, a i z politykami radzą sobie lepiej, niż byśmy tego, jako obywatele demokratycznych społeczeństw, chcieli. Zamiast więc promować wartościowe treści – oferują specjalne konta, dla dzieci. Parafrazując klasykę – bohatersko pokonują dla nas problemy, które sami stworzyli. Oczywiście nie za darmo. A do założenia takiego konta wymagają i danych dziecka, i danych jego opiekuna. Czasami pomaga im w tym państwo – jak np. w przypadku słynnych laptopów dla czwartoklasistów z preinstalowanym windowsem, gdzie wymagano podania danych ucznia i rodzica. Chociaż w bańce „prywatnościowej” wybuchła wtedy burza, to do mainstreamu się nie przebiła. Rodzice będą sobie wzajemnie doradzać, jakie narzędzie kontroli rodzicielskiej zainstalować na telefonie dziecka – ale do polityki prywatności danej aplikacji rzadko zajrzą.
YouTube oferuje płatną opcję dla dzieci – nazywa się to YouTube Kids. Poza potencjalnie nieszkodliwymi treściami zawiera różne przebodźcowujące kreskówki czy instrukcje, jak zrobić Putina w Minecrafcie, nie zawiera za to wielu wartościowych kanałów edukacyjnych kierowanych do dzieciaków z podstawówki. Z jakiegoś powodu YouTube nie uważa ich za stosowne dla małoletnich. Jeśli dziecko chce wykorzystać YouTube’a, by się czegoś nauczyć – musi już mieć prawdziwe konto, ale takie, gdzie będzie podany jego wiek i dane – oraz, oczywiście, dane rodzica. Wtedy dziecko dostanie dostęp do tych wszystkich znanych i cenionych wśród dorosłych influencerskich nauczycieli i nauczycielek. Rodzic może nawet dodać dziecku do listy jakiś edukacyjny kanał. Tyle, że dziecko pododaje sobie własne, popularne wśród kolegów czy koleżanek kanały i jest niewielka szansa na to, że ceniony pedagog wygra konkurs o uwagę z popularnym youtuberem.
Sama się kiedyś nabrałam na YouTube Kids. Dlaczego, skoro jestem teoretycznie świadomym rodzicem? Dlatego, że szukałam jakiejś bezpiecznej dla dzieciaków alternatywy. Nie spodobało mi się to, co YouTube oferuje dzieciom w swojej domyślnej ofercie. Ok, przepraszam, nie dzieciom – niezalogowanym użytkowniczkom i użytkownikom, którzy po prostu oglądają kreskówki czy scenki z konsolowych gier. W ten oto sposób pomiędzy odcinkami czeskich „Sąsiadów” można było trafić na przeróbki serialu, w którym kukiełkom podłożona głosy w języku polskim – chociaż może „w łacinie kuchennej” byłoby lepszym określeniem. Z kolei między video przestawiające grę w popularną platformówkę, Mario, zaplątał się filmik o charakterze seksualnym. W zasadzie to video z podtekstami było więcej, ale jeden szczególnie zapadł mi w pamięć, bo przestawiał scenę gwałtu. Czy mogłam to gdzieś zgłosić? Poprosić youtube’a, żeby więcej takich rzeczy nie pokazywał? Żeby ich domyślnie nie wyświetlał – także mi, osobie dorosłej? Pewnie teoretycznie bym mogła…tylko nie za darmo. Najpierw trzeba się zarejestrować, zalogować, przedstawić i wytłumaczyć, ile mam się lat. A następnie z miną lichą i durnowatą napisać wiadomość i wytłumaczyć się, co jest ze mną nie tak, skoro mimo 40ki na karku wciąż nie chcę oglądać gwałtów w grach czy słuchać bluzgów w filmikach dla dzieci.
Syndrom gotowanej żaby
Internet spopularyzował opowieść o długo gotującej się żabie. Nie jestem zoolożką i nie zamierzam roztrząsać, na ile przedstawiona teza ma realne odzwierciedlenie w faktach, ale jako metafora trafnie odzwierciedla wiele sytuacji. Wedle tej teorii żaba wrzucona do wrzątku odruchowo wyskoczy, jednak włożona do zimnej i stopniowo podgrzewanej wody zacznie zmieniać swoją temperaturę, by ją dopasować do środowiska. Gdy finalnie woda zrobi się za gorąca, płaz nie będzie w stanie ani zaadaptować się jeszcze bardziej, ani wyskoczyć, bo zużył już całą energię na dostosowanie się do otoczenia.
Internet sprzed lat, jaki pamiętamy z czasów list dyskusyjnych czy rozmów na gadu-gadu był trochę jak ta zimna woda w garnku. Był innym środowiskiem, niż obecnie, a my czuliśmy się tam dobrze i wierzyliśmy, że w razie potrzeby zaadaptujemy się do nowych warunków. Nie zauważyliśmy, kiedy zrobiło się zbyt gorąco i wciąż nie zauważamy. Zamiast domagać się, by wyłączyć gaz pod garnkiem dywagujemy nad tym, w którym momencie będzie najkorzystniej wrzucić do niego nasze dzieci.
Prowadzimy zatem z przedstawicielami socialmediów niekończące się kurtuazyjne dysputy, a oni coraz bardziej przesuwają granicę. Mamy więc nastolatki, którym algorytm TikToka w pierwszych minutach od założenia konta sugeruje materiały zachęcające do samookaleczenia i zaburzeń odżywiania, czy filmiki z samobójstwem. Winni? „Bezstresowo wychowane” dziecko i oczywiście rodzice, którzy pozwolili synowi lub córce założyć konto na popularnym portalu. Tyle, że dorosły może nawet nie być świadomy istnienia tych ograniczeń wiekowych, skoro o chińskiej aplikacji wszędzie mówi się jako o tej „popularnej wśród młodzieży”. Może, zamiast przerzucać winę na dziecko lub jego rodziców, skupmy się na tym, że korporacja nie powinna w ogóle podsuwać takich treści? Nikomu? Zwłaszcza, że TikTok, podobnie jak YouTube, działa też w przeglądarce – bez konieczności zakładania konta.
Podobno młodsze pokolenia nie dzielą już rzeczywistości na tę realną i wirtualną, gdyż oba te światy wzajemnie się przenikają. Owszem. Ale w takim razie zagrożenia ze świata online powinno się traktować tak samo poważnie, jak te offline.
A teraz wyobraźmy sobie taką sytuację: po osiedlu chodzi banda wprawdzie miłych i na pierwszy rzut oka profesjonalnie wyglądających, ale jednak jakoś podejrzanych typów. Zaczepiają wszystkich mieszkańców i przechodniów – niezależnie od ich płci, wieku czy profesji. Nie przyjmują do wiadomości, że ktoś nie ma czasu i nie jest ich ofertą zainteresowany. Na Panią Iksińską, która ma chore lub niepełnosprawne dziecko, dzień w dzień czekają tuż pod drzwiami. Gdy ta tylko wyjdzie na spacer czy do sklepu, wciskają ulotki i raczą dołującymi opowieściami o innych chorych dzieciach. Zaczepiają Pana Igrekowskiego i dowiedziawszy się o jego depresji zaczynają mu sugerować, by popełnił samobójstwo. Gdy ich zignoruje – następnego dnia ponawiają sugestie. W dodatku to ekshibicjoniści, jak tylko zobaczą młodą dziewczynę, to nieproszeni pokazują jej, co kryją pod płaszczem. Sytuacja nie jest jednostkowa, więc zbiera się rada osiedla, debatuje nad problemem i…uradza, że trzeba członków bandy zmusić, by skutecznie weryfikowali wiek swoich ofiar. Mają poprosić panią Iksińską, pana Igrekowskiego i zaczepiane dziewczyny o dowód osobisty, kartę płatniczą czy odcisk palca, żeby w ten sposób skutecznie chronić nieletnich.
Brzmi absurdalnie? Owszem – ale właśnie w ten sposób zachowujemy się wobec BigTechów. Jedyna różnica jest taka, że te szkodliwe treści docierają czy to do nas, czy do naszych bliskich za pomocą komunikacji online, a nie offline, ale nie są przez to mniej szkodliwe – nieraz wręcz przeciwnie. Przysłowiowego osiedlowego typa spod ciemnej gwiazdy łatwiej zauważyć i zareagować na czas.
Tak zażarcie kłócimy się o skuteczne blokady rodzicielskie i o to, czy nieletni znajdą sposób, by je obejść, że umyka nam sedno problemu. Dziecko zwykle nie ma potrzeby, by przesiadywać na stronach dla dorosłych – i dorosły także nie. Zamiast tego człowiek, niezależnie od wieku, wolałby czuć się bezpiecznie – offline i online. Wolałby nie być atakowany szkodliwymi treściami. To naprawdę nie jest tak, że nastolatkę w wieku 17 lat i 364 dni trzeba za pomocą restrykcyjnych środków i specjalnych aplikacji gromadzącej jej dane chronić przed niechcianymi zdjęciami męskich genitaliów, ale w dniu swoich 18 urodzin dziewczyna w cudowny sposób się z takiego zdjęcia ucieszy.
Co zamiast weryfikacji wieku?
Odruchowo reagujemy silnymi emocjami na krzywdę dzieci – a w emocjach jesteśmy bardziej podatni na manipulacje. Korporacje to wiedzą i wykorzystują. W ramach wybielanie się wprowadzą „ograniczenia czasowe w korzystaniu z aplikacji dla użytkowników w wieku 13-18 lat” – po czym masowo zarzucają szkodliwymi treściami wszystkich pozostałych, łącznie z nieletnimi użytkownikami już poza aplikacją. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem od weryfikacji wieku byłaby skuteczna moderacja – a do tej BigTechy jakoś się nie kwapią. Masa szkodliwych treści nader często nie narusza standardów korporacyjnej „społeczności”. A jeden z przedstawicieli technologicznej korporacji zapytany o zwiększenie liczby moderatorów beztrosko przyznał, że nie widzi takiej potrzeby.
Dorastanie było trudne i przed erą socialmediów, a my zafundowaliśmy kolejnemu pokoleniu świat, którego jako dorośli sami nie ogarniamy. Młodzi ludzie potrzebują przede wszystkich szacunku, zaufania i bezpieczeństwa. Przestrzeni – online i offline – w której będą czuć się komfortowo, nie musząc jednocześnie gonić za coraz dziwniejszymi trendami, by dopasować się do grupy. Chcą mieć bezpieczne miejsce do nawiązywania relacji czy wymiany zdań – z jednoczesnym poczuciem, że nic złego się w tej przestrzeni nie stanie, jeśli wyjadą na tydzień bez internetu. Chcą mieć prawo do wolności, swobody i eksperymentowania – ale także do reagowania i szukania pomocy, gdy zajdzie taka potrzeba. A my, jako dorośli, zamiast zbudować to zaufanie i realnie rozwiązywać problemy, de facto próbujemy przerzucić odpowiedzialność na młodzież. Zastanawiamy się, w jaki sposób 13- czy 15latek ma udowadniać różnych złym ludziom, że jest jest wystarczająco „dorosły”, by wejść do ich świata. Nie tędy droga. Źródła i inspiracje:
https://panoptykon.org/algorytmy-traumy-2-podcast https://techspresso.cafe/2024/03/13/pornhub-nie-zgadza-sie-z-dsa-chodzi-m-in-o-weryfikacje-wieku/ https://home.crin.org/readlistenwatch/stories/privacy-and-protection https://szmer.info/post/2335085 https://www.linkedin.com/posts/magdabigaj_loseweight-activity-7124801319432822784-23ft/?originalSubdomain=pl https://www.youtube.com/watch?v=IKg_kEgsKzw https://www.youtube.com/watch?v=PXL6_8_sDjA