Tym razem wpis bardziej prywatny...

Będzie o pisaniu i o relacjach międzyludzkich, bo to chyba one, a nie samo pisanie, są sednem problemu. Dłuższy wpis – zebrało mi się...

Lubię pisać – od zawsze. Jakoś od roku czy 2 pisałam dłuższe teksty, głównie dot. feminizmu, cyfryzacji czy prywatności, na szmerze czy na blogu, co ciekawsze wrzucając też na FB – dla mnie takie “zasięgi” są w sam raz. Ale jakiś czas temu odpuściłam. Tzn. wrzucałam na bloga tylko te rzeczy, o które ktoś bezpośrednio prosił lub wiedziałam, że ktoś na nie czeka – ale już bez dłuższych odautorskich wpisów, bo te niektórym nie pasowały – i nawet nie jestem pewna, co konkretnie: czy to, co piszę, jak piszę, gdzie piszę i że w ogóle piszę czy jeszcze coś innego – ot, klasyczne “obrażę się i nie powiem dlaczego” – jak to przystało na osoby neurotypowe, wedle definicji dużo lepiej ogarniające empatię i relacje społeczne. Tudzież rzucanie górnolotnego “nie pisz, bo to bez sensu i nikogo nie obchodzi, nie bądź egoistką z własnymi potrzebami i zajmij się czymś, czym powinna się zajmować matka/kobieta”. Przełamałam się tydzień temu, napisałam jeden tekst z okazji dnia eliminacji przemocy wobec kobiet – i wychodzi na to, że znów nie powinnam, bo to znów dla kogoś nie jest ok. Wiecie co? Mam dość stawania na rzęsach i zastanawiania się, co kogo obraża i jak by tu zrobić, by kogoś nie urazić. Zwłaszcza, że efekty prędzej czy później i tak będą inne od zamierzonych. Politycy czy algorytmy spolaryzowały ludzi i pozamykały ich w ich własnych bańkach, w efekcie ludzie przenieśli tę polaryzację z internetu do świata realnego i są teraz w stanie obrazić się o wszystko. O religię i politykę. O metody wychowawcze. O sposób żywienia. O to, jakiego systemu operacyjnego powinno się używać. W zasadzie o dowolny światopogląd czy różnicę zdań w jakimś temacie – jakbyśmy wszyscy byli jednakowi i musieli zgadzać się we wszystkim. O wygląd czy sposób wysławiania się – jakbyśmy byli na jakimś pokazie mody czy konkursie polonistyczno-recytatorskim. O styl życia – jakby każdy nie mógł mieć swojego, który mu pasuje. O błędy – które każdy ma prawo popełniać, bo jesteśmy ludźmi, nie robotami i traktowanie tego, że ktoś coś powiedział lub napisał nie tak, jak trzeba w podobnych kategoriach, jakby matkę z niemowlakiem wywalił w zimie na bruk lub przepchnął przez sejm ustawę antyspołeczną jest co najmniej nie fair. Każdy z nas ma jakieś wady – ale wady to nie zbrodnie.

Dla porównania: mam znajomych, którzy w razie potrzeby potrafią wprost powiedzieć “nie chcę o tym mówić” lub “nie rozmawiajmy na ten temat, bo się pokłócimy”. Albo na mastodonie nieraz ktoś zauważy, że popełniłam w tekście błąd – i po prostu zwraca uwagę wprost, konkretnie i od razu – a ja mam szansę od razu się odnieść, zamiast gimnastykować umysł kombinując, o co komu chodzi. Są ludzie o pedantycznym usposobieniu – którzy odwiedzają mnie bez narzekania na bałagan – bo to nie ich bałagan, są ludzie, którzy wprost proszą o przyniesienie własnego wege jedzenia na imprezę (ok, to z czasów, jak zdarzało mi się chadzać na imprezy ;p), są tacy, którzy z jakiegoś powodu wolą się spotkać w kawiarni, niż na chacie – i to wszystko jest ok. Ale oczekiwanie, że telepatycznie domyślę się, czego ktoś ode mnie oczekuje albo że spełnię nierealne oczekiwania – nie jest ok. Jeśli się chce – można się komunikować z innymi w cywilizowany sposób. I można szanować i mieć w swoim otoczeniu ludzi o odmiennym od nas sposobie życia czy poglądach. Ale do tego potrzebna jest realna chęć komunikacji. Szukanie ciągle nowych wymówek, by odmówić niechcianego spotkania czy oczekiwanie, że druga strona się czegoś w cudowny sposób domyśli, nie rozwiążą problemu.

Reasumując: zamierzam wrócić do pisania i komunikować się z ludźmi w sposób, w jaki mam zwyczaj to robić, nawet, jeśli komuś wydaje się to “zbyt autystyczne”. Jeśli ktoś ma jakiś problem z moim pisaniem, blogiem, bałaganem na chacie, metodami wychowawczymi czy ogólnie ze mną – to poproszę o konkrety. O argumenty – czyli o coś więcej niż monolog na temat tego, jak złym człowiekiem jestem czy teksty o “głupich feministkach”. Jestem otwarta na rozmowę czy dyskusję – czy w komentarzach, czy przez wiadomości bezpośrednie, czy na żywo (realnie na żywo – mam już dość sytuacji, w której ktoś przypadkowo spotkany deklaruje chęć umówienia się, chce się zdzwonić – a potem np. nie odbiera telefonu). Ale jeśli ktoś oczekuje, że przestanę pisać, bo powinnam się domyśleć, co konkretnie w moim tekście go uraziło – sorry, mam tego dość, szacunek powinien działać w obie strony. Jeśli ktoś czuje, że zrobiłam coś nie tak podczas spotkania na żywo czy jakiejś rozmowy i myśli, że w telepatyczny sposób domyślę się, o co chodzi – w świecie, w którym każdy ma inną wrażliwość i ludzie są w stanie obrazić się o wszystko – podobnie.

Przepraszam, jeśli tekst dla niektórych zabrzmiał zbyt natarczywie. I boję się, że klasycznie przejmą się nie Ci, którzy powinni, a Ci, którzy wspierają czy po prostu są naprawdę ok- więc w razie wątpliwości zapraszam do rozmowy. Ale chyba mniej osób miało ze mną problem, gdy byłam chamska na co dzień, niż gdy staram się być miła na co dzień – i czasami mi nie wychodzi. Sorry, tego też nie przeskoczę. Czujesz, że uraziłam Twoje uczucia? Przykro mi, jednak mam też swoje, nie mam za to telepatycznej zdolności wykrywania cudzych. Możemy o tym porozmawiać, możesz też użyć magicznego przycisku “przestań obserwować/usuń z grona znajomych”. Twoja decyzja, mi brakuje już mocy mentalnej na ciągłe rozkminianie tego, jak ktoś czuje się w moim towarzystwie/na moim profilu/na moim blogu.