Ci leniwi, niedouczeni i wyrodni rodzice z wybujałym ego...

Nie macie wrażenia, że rodzicom obrywa się najbardziej? W zasadzie za wszystko? Zwłaszcza matkom, bo ojcom wybacza się więcej (świetny tekst na ten temat napisała Ilona Kostecka: https://mumandthecity.pl/matka-polka/ ) – ale tendencja idzie raczej w kierunku równouprawnienia w atakowaniu rodziców, niż w kierunku odpuszczenia kobietom. Ataki następują w zasadzie ze wszystkich stron – z różnych środowisk, niezgadzających się nieraz we wszystkim, ale zgodnych co do tego, że matce – z różnych powodów – trzeba dopiec. Ten tekst może trącić hipokryzją – bo sama bez winy nie jestem, za to przebywając w różnych środowiskach mogłam zaobserwować w zasadzie ten sam mechanizm. Sprowadzający się do tego, że kobieta rodzi dziecko, a ktoś inny w imię “dobra dziecka” chce udzielić “dobrej rady”. A że rządzą nami emocje, zewsząd słyszymy apele odnośnie tego, by nie pozostawać obojętnym na krzywdę dziecka – to reagujemy nadgorliwie.

Mamy różne doświadczenia i poglądy, “krzywdę dziecka” interpretujemy w różny sposób. Szczerze mówiąc – to chyba nie znam ani jednej osoby, która w kategorii “dzieciom dzieje się krzywda” nie dałaby się chociaż raz ponieść emocjom. I dotyczy to zarówno “sprawiedliwych chamów, którzy zawsze walą prosto z mostu”, jak i ludzi na co dzień panujących nad nerwami. Młodych i starych. Tych z dziećmi – i tych bezdzietnych. Wystarczy, że trafi na wrażliwy dla nich temat. Znajomy dorosły kupuje ubrania na targu? Jego sprawa. Kupuje tam ubrania dla niemowlaka? W ogóle o nie nie dba, zafunduje mu jakieś problemy skórne! Koleżanka staje przed ołtarzem? Dorosła osoba, jej prawo. Chrzci dziecko? Jak śmie zapisywać dziecko do “pedofilskiej mafii”? I w drugą stronę: bierze ślub cywilny? Szkoda, ale to jej wybór. Nie chrzci potomka? Będzie się smażyć w piekle, bezbożnica! Ktoś organizuje dziecku urodziny w McDonaldzie – na pewno myśli tylko o tym, by mu zafundować otyłość i cukrzycę. Pozwala na zabawę na publicznym placu zabaw? Patologia, przecież tam jest mnóstwo zarazków, dzieciak na pewno coś złapie. Nie pozwala? Przecież to izolacja od rówieśników! Daje chińskie grające zabawki? Oszczędza na dziecku i nie dba o jego rozwój! Wybiera zabawki starannie? Ulega modzie i marketingowi! Dziecko chodzi do szkoły rejonowej? Skończy z depresją i problemami! Jest w edukacji domowej? Nie pozna prawdziwego życia! Konserwatyści atakują rodziców postępowych, postępowi konserwatystów, matki aktywne zawodowo te pozostające z dziećmi w domach – i vice versa, młoda matka ledwo wyjdzie ze szpitala i już usłyszy mnóstwo “życzliwych” rad odnośnie tego, że coś robi źle. Nieraz niewypowiedzianych wprost, ale uwierzcie – jak jesteś świeżo po porodzie i słyszysz 20 różnych nieproszonych historii pt. “jak to ja/kuzynka/sąsiadka nie mogła karmić piersią i jaką to ulgą okazała się butelka” to nieraz dla świętego spokoju podasz tę pierdoloną butelkę nie dlatego, że nie masz ochoty na karmienie piersią i postanawiasz docenić “cudowne rady”, ale że zwyczajnie chcesz, by się cudowni bliscy wreszcie odpieprzyli i dali ci spokój. Plus wiesz, jak zareagują na tekst “odpieprzcie się” i “pierdolona butelka” – i nie masz na tę reakcję siły. A z czasem wcale nie jest lepiej – zewsząd słyszysz mnóstwo “dobrych rad” lub – mniej lub bardziej otwartej – krytyki. Czy to w formie “nie wtrącam się, ale moim zdaniem...”, czy w formie “takim to powinno odbierać się prawa rodzicielskie za znęcanie się nad dziećmi”. “Znęcanie się” rozumiane bynajmniej nie jako bicie potomka, a jako odpuszczenie w jakichś kwestiach lub jako niepodzielanie takiego czy innego światopoglądu. W przypadku większych grup (kolonie, placówki oświatowe, zajęcia edukacyjne itp.) rodzic, który nie chce, aby jego dziecko dostawało ciągle słodkie przekąski na podwieczorek, słuchało o bruzdach z in vitro czy uczyło się dyskryminacji ze względu na płeć może też usłyszeć, że przedkłada własną ideologię nad dobro dziecka, bo przecież dla dziecka to zdrowe odżywianie/brak religii/feminizm wcale nie są ważne.

Finalnie rodzice żyją w ciągłym stresie i strachu. Stresie, że są złymi rodzicami i robią dziecku krzywdę. Strachu, że coś przeoczą, zaniedbają – i dziecku coś złego się stanie. Pozwolą potomstwu na jazdę na rowerku biegowym? Dzieciak ucieknie, wpadnie pod samochód, rodzica oskarżą o to, że nie upilnował. Będą ciągle trzymać za rękę, nie pozwolą jeździć na rowerku? Zostaną oskarżeni, że nie dbają o rozwój syna czy córki. Lekarze kierują do kolejnych specjalistów – najlepiej prywatnie, bo na NFZ terminy jeszcze bardziej kosmiczne, a specjaliści kierują do swoich znajomych. Rodzic specjalistą nie jest – skąd może wiedzieć, kiedy zagrożenie jest realne, a kiedy ktoś go zwyczajnie naciąga? Oceni źle – zostanie oskarżony albo o brak rodzicielskiej intuicji, albo o brak zdrowego rozsądku. Oczywiście po fakcie – bo opiekuna nigdy nie docenia się za to, że jakimś zaniedbaniom czy nieszczęściom zapobiegł, a ocenia za to, że do jakichś “doprowadził”. Do tego dochodzi strach przed służbami i ingerencją w prywatność. I nie, nie mówię tutaj o aktywistach. Mówię o zwykłych rodzicach, do których zapukała policja. A zapukała, bo dwulatkowi odmówiono zabawki, bo niemowlę było w trakcie fizjoterapii itp., a wiadomo, że jak dziecko płacze, to dzieje mu się krzywda i trzeba interweniować, bo jak maluch nie dostanie cukierka, to na pewno w przyszłości spotka go to samo, co “małego Kamilka” i trzeba działać “na zapas”. Sama raz zwinęłam się szybciej z placu zabaw – jakiś nadgorliwy tatuś straszył nas MOPSem, gdy mój 3latek sypnął piaskiem w jego 2latkę. Gdy odchodziliśmy, wspomniany tatuś już znalazł kolejną ofiarę – innego rodzica. Także nie dziwią mnie doniesienia medialne o tym, że na salę zabaw wezwano policję do konfliktu dzieci w wieku żłobkowym, bo za dużo podobnych sytuacji znam czy to z pierwszej ręki z opowieści znajomych, czy z własnych doświadczeń.

Byłoby łatwiej, gdyby państwo jakoś chroniło nieletnich – ale nie chroni. Rodzic w zalewie informacji często nie jest w stanie oddzielić tych rzetelnych od nierzetelnych, tych zdroworozsądkowych i mających oparcie w nauce – od tych wykreowanych przez twórców teorii spiskowych czy zwykłych marketingowców. Niektórzy bulwersują się na matki, które bardziej ufają “losowym matkom z facebooka, zamiast lekarzom”. Cóż, ja tak nie zrobiłam i do tej pory żałuję, bo okazało się, że to losowe mamusie z for rodzicielskich miały racje, a nie pediatra z przestarzałą wiedzą. Od renomowanej i polecanej gastroenterolożki usłyszałam natomiast, jakie to karmienie piersią jest złe i żebym zamiast tego stosowała mieszankę konkretnej firmy. Paradoksalnie pozostaje się cieszyć, że polska służba zdrowia jest do tyłu z cyfryzacją. W Niemczech są już przepisywane przez lekarza aplikacje do walki z depresją (https://www.heise.de/news/Digitale-Gesundheitsanwendungen-Bisher-370-000-DiGA-Freischaltcodes-eingeloest-9585410.html), a szwajcarscy naukowcy wykorzystują nagrania z terapii, by szkolić sztuczną inteligencję (https://www.heise.de/news/Kuenstliche-Intelligenz-deutet-Gesichtsausdruecke-und-unterstuetzt-Psychotherapie-9584219.html). Ale prędzej czy później ten trend dotrze do Polski. Co ma wtedy zrobić matka lub ojciec dziecka z depresją, gdy w końcu uda mu się zapisać syna lub córkę do psychiatry – a lekarz postawi właśnie takie warunki?

Pomijając sprawy oczywiste, typu przemoc domowa, pozostaje pytanie, czy, jak i kiedy reagować, jeśli naszym zdaniem dziecku dzieje się krzywda. To sytuacje, w których najbardziej ponoszą nas emocje – i w jak mało której sytuacji emocje tutaj nie pomagają. Są co najwyżej wykorzystywane czy to przez marketingowców – by wprowadzić na rynek jakiś “niezbędny” produkt, czy przez polityków (słynne “inwigilacja i cenzura internetu – zapakować jako obronę przed terroryzmem czy ochronę dzieci?”). Nie znam matki (ani ojca), która trwale zmieniłaby swoje zachowanie pod wpływem tekstu o tym, jaka to jest egoistyczna, leniwa czy niedouczona. Bo jest przede wszystkim wykończona. Fizycznie i psychicznie. Jeśli robi coś, czego naszym zdaniem robić nie powinna (lub odwrotnie) – to zwykle nie będzie to wynikiem złej woli. Czasami to kwestia odmiennych poglądów, czasami innych priorytetów, bezsilności lub braku świadomości. Czasem zależności od konkretnego środowiska. To, czego rodzice potrzebują, to przede wszystkim wsparcie. Fizyczne i psychiczne. Popilnowanie dziecka, pomoc w codziennych czynnościach, wysłuchanie, zrozumienie, dobre słowo. Podobno szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko. Można jej okazać, że zależy nam nie tylko na dobru dziecka, ale też na dobru rodzica. Zbudować zdrową relację – a wtedy dowolną sprawę, czy to odnośnie wożenia dziecka w bezpiecznym foteliku, czy niewrzucania jego zdjęć do internetu, będzie można przegadać na spokojnie, z dużo większą szansą na powodzenie, niż przy pisaniu agresywnych komentarzy czy organizowaniu zlotu “ciotek i sąsiadek dobra rada”.