Connection Terminated

Blog o rozłączaniu się z iluzją

Obiecała raj. Dała scroll.

Technologia miała ułatwić nam życie. Tak twierdzili. W reklamach, na konferencjach, na TED‑ach. Miało być szybciej. Łatwiej. Bliżej. Ale coś poszło nie tak.

Obiecali nam więcej czasu. Więcej wolności. Więcej kontaktu. A co dostaliśmy?

Smartfon – miał być biletem do wolności. A stał się łańcuchem. Nie umiemy bez niego iść do sklepu. Ani do łazienki. Bo przecież powiadomienie. Bo coś się może dziać. Gdzieś. Z kimś. Kogo nawet nie znamy.

Social media – miały zbliżać. A zamiast tego podzieliły nas jak nigdy wcześniej. Nie ma znaczenia, czy chodzi o politykę, pogodę czy pizzę. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wie lepiej. Kto krzyczy głośniej. Kto kasuje cię komentarzem.

Aplikacje – miały oszczędzać czas. A to one go połykają. Klik. Scroll. Przesuń. Nagle mija godzina, a ty nie wiesz, co właśnie przeczytałeś. Albo po co w ogóle wziąłeś telefon do ręki.

Automatyzacja? Świetna sprawa – dopóki nie zorientujesz się, że więcej czasu spędzasz na ogarnianiu systemów niż na życiu. Obsługujemy aplikacje, które miały obsługiwać nas.


Technologiczna narracja jest piękna. Do pewnego momentu.

Dziś nie ma internetu bez reklam. I to nie byle jakich – takich, które nie sprzedają produktu, tylko emocję. Samotność, strach, pragnienie bycia kimś więcej – wszystko to można dziś monetyzować.

I przechodzimy do mojej ulubionej kategorii: social media.

Facebook, X, Instagram – mówią, że troszczą się o nas. O nasze relacje. O nasze życie. Ale tak naprawdę żerują na naszej uwadze. A uwaga to dziś waluta. Cenniejsza niż czas. Cenniejsza niż dane. Bo za nią płacą korporacje, które nas karmią treścią jak śmieciowym jedzeniem.

A influencerzy? To ci, którzy sprzedają nam wizję świata. Swoją. Albo cudzą. Czasem szczerą. Częściej: wykalkulowaną. Nigdy nie wiesz, czy pokazują prawdę, czy tylko coś, co się lepiej klika.


A co jeśli technologia nigdy nie miała nas ratować?

Co jeśli nie chodziło o pomoc, tylko o zajęcie? Żebyśmy nie pytali. Nie myśleli. Nie tworzyli. Tylko scrollowali. Reagowali. Konsumowali.

A gdyby tak… przestać? Choć na chwilę? Odłożyć wszystko. Zobaczyć, co zostaje.

Kim wtedy jesteśmy?

I czy w ogóle jeszcze potrafimy być?

AI od korporacji to nigdy nic dobrego

Nie chcemy — albo nie potrafimy — tego przyznać. A przecież to, co dziś nazywamy „sztuczną inteligencją”, zaczyna coraz bardziej przypominać przestrogę z filmów science fiction. Nie taką AI obiecywała nam popkultura — i zdecydowanie nie taką chcieliśmy.

Nie zrozumcie mnie źle. Wyobrażenia o AI sprzed lat miały więcej wspólnego z marzeniami niż z tym, co dziś serwują nam firmy pokroju OpenAI czy X (dawny Twitter). W dodatku ich wersje AI różnią się zarówno od technologicznych utopii, jak i od hollywoodzkich katastrof. A jednak coś w nich niepokojąco rezonuje z przeszłymi wizjami.

Wystarczy przypomnieć sobie „Matrixa”, stworzonego przez (wtedy jeszcze) braci Wachowskich. Neo uciekał z wirtualnego więzienia, wierząc, że prawdziwy świat będzie lepszy. Kiedy jednak osiąga swój cel, okazuje się, że rzeczywistość jest znacznie bardziej ponura, niż przypuszczał.

Ale wróćmy na ziemię — a właściwie: bliżej domu. Najnowsza aktualizacja Groka, czyli AI rozwijanej przez X (firmę Elona Muska), właśnie pokazała swoje możliwości. Łukasz Kotkowski spędził trochę czasu, testując jej granice. I choć samo to nie byłoby niczym nadzwyczajnym, to wyniki eksperymentu zaskoczyły niejednego obserwatora.

Manipulacja informacją? Mowa nienawiści? A może nawet narzędzie do politycznych prowokacji?

Z wiekiem coraz łatwiej mi uwierzyć, że granica między rzeczywistością a teorią spiskową coraz bardziej się zaciera. I właśnie to zmusza mnie do refleksji nad technologią, która nas otacza. Technologią, która miała nam służyć — ale coraz częściej służy komuś zupełnie innemu. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której AI kontrolowana przez prywatną korporację bezkarnie obraża polityków danego kraju, a nikt nie ponosi za to konsekwencji?

W końcu — nie oszukujmy się — w naszym kraju Big Techy się kocha, prawda?

Przecież politycy to „kłamcy i zdrajcy narodu” — tak można by pomyśleć, przeglądając wpisy niektórych użytkowników sieci. Niezależnie od barw partyjnych, atmosfera jest coraz bardziej toksyczna. Teraz jednak to samo zaczyna wypowiadać... AI. Grok, po aktualizacji, zaczął wypowiadać się jak stereotypowy „Janusz z internetu” — tylko szybciej, głośniej i bez skrupułów.

Możliwe, że kod Groka został zmodyfikowany w sposób, którego nie znajdziemy już na GitHubie — i może właśnie na tym polega problem.

Przytoczę fragment tekstu: „AI od Muska obraża Tuska i Giertycha. Polska idzie na skargę do KE i rozważa wyłączenie X”:

Im bardziej zaczepka, w której oznaczano konto prowadzone przez model językowy, była wulgarna i agresywna, tym mocniej Grok odpowiadał. Ostatecznie doszedł do poziomu, w którym pisał o polskich politykach: „ch… mu w d…”.

Najbardziej niepokojące jest jednak to, że najpopularniejsza odpowiedź Groka miała ponad milion wyświetleń. To oznacza, że mogła dotrzeć nawet do co piątego użytkownika X w Polsce. A przecież dziś — mając dobry PR i odpowiednią strategię — można w social mediach dosłownie zdobyć władzę. Prezydenturę.

Pamiętam, jak Kamil Durczok powiedział kiedyś, że blogi „zabrały im trochę dusz”. Dziś można odnieść wrażenie, że miał rację. Choć paradoksalnie — dziś to blogi mogą zawierać więcej sensu niż posty na X czy Facebooku.

Jak trafnie zauważył Michał Podlewski na swoim profilu:

„Miała pomagać, inspirować, wspierać rozwój. Tymczasem AI od Muska stała się dziś generatorem najbardziej prostackich i wulgarnych komentarzy – wszystko w ramach cynicznej strategii, by zrobiło się głośno o Groku przed jutrzejszą premierą. To policzek wymierzony wszystkim, którzy wierzyli w pozytywny potencjał tej technologii – i dowód na to, jak bezkarni stali się jej twórcy. Big Techy powinny zostać objęte jak najsurowszymi, skutecznymi regulacjami – zanim skutki ich działań wymkną się całkowicie spod kontroli.”

Możemy sobie wmawiać, że AI stanie się w przyszłości lepsze i bezpieczne — ale nic nie wskazuje na to, byśmy byli na dobrej drodze. Wręcz przeciwnie. Po reakcjach internautów na posty Łukasza czy komentarze polityków trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu osobom to zwyczajnie nie przeszkadza.

Niezależnie od sympatii politycznych, uważam, że AI nie powinno mieć prawa wypowiadać się na temat polityki, struktur państwowych ani osób publicznych. Nie istnieje coś takiego jak „politycznie neutralny kod”. Zawsze ktoś go pisze. Zawsze ktoś go trenuje. A to oznacza, że uprzedzenia, intencje, a czasem i cynizm, są wpisane w jego działanie — nawet jeśli trudno je uchwycić.


Czy możemy wreszcie przestać zachwycać się AI?

Sztuczna inteligencja nie służy zwykłemu człowiekowi. Nigdy nie służyła. Nadal nie nadaje się do diagnoz medycznych ani psychologicznych. Wymyśla źródła. Buduje narracje pod z góry założone tezy. Bywa użyteczna, ale nie jest ani neutralna, ani bezpieczna.

Nie piszę tego z pozycji technofoba. Piszę jako ktoś, kto pamięta czasy, gdy AI było czystą fantazją popkultury. Kiedy miało ratować ludzkość przed samą sobą. Dziś widzę, że to my musimy ratować się przed AI — i jej twórcami.

Zostawię was z pięcioma pytaniami, które być może pomogą spojrzeć na tę technologię z innej perspektywy:


1. Czy AI naprawdę jest nam potrzebne w każdym aspekcie życia?

(i nie, „wygoda” to nie jest wystarczający argument)

2. Komu właściwie służy dzisiejsza AI?

(użytkownikom? korporacjom? politykom?)

3. Czy da się jeszcze uciec od tej technologii?

(czy jesteśmy już skazani na jej obecność wszędzie?)

4. Gdzie leży granica poprawności politycznej w działaniu AI?

(i kto tę granicę wyznacza?)

5. Czy w dobie sztucznej inteligencji możemy mówić o prawdziwej demokracji?