Przebudzenie Tarrela Corblina

Lampy aktywowane przez fotokomórki zapaliły się z cichym kliknięciem. Rosaly Mingler zatrzymała się i lekko skrzywiła. Żółtawy kolor światła powodował u niej znaczny dyskomfort. Nigdy nie rozumiała innych pracowników szpitala, kiedy twierdzili, że ten odcień, określany przez nich jako ciepły, jest bardziej przyjazny dla układu nerwowego. Może to znak, żeby przestać przychodzić tu po godzinach, pomyślała Rosaly gorzko, odbijając w prawo od głównego korytarza i tym samym włączając światła w kolejnej części budynku. Ostatecznie zakład patomorfologii nie działał w nocy. To nie był pierwszy raz, kiedy Rosaly zjawiała się w szpitalu tak późno. W ostatnich miesiącach często zdarzało jej się zostawiać w gabinecie coś, o czym przypominała sobie już po powrocie do mieszkania. Kilka razy miała tylko niejasne wrażenie, że o czymś zapomniała, ale nie dawało jej to spokoju na tyle, że musiała wrócić i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. W ten piątkowy wieczór udało jej się zostawić portfel wraz ze wszystkimi dokumentami. Może wstrzymałaby się z tym do rana, gdyby następnego dnia nie musiała wyjeżdżać na cały dzień poza miasto. Dochodząc do przeszklonych drzwi swojego oddziału, Rosaly pomyślała ponuro, że potrzebuje urlopu. Właściwie nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem brała wolne. Kolejne kliknięcie rozległo się nad jej głową i następny odcinek korytarza został oświetlony. Stąd Rosaly widziała znajdujące się po lewej stronie drzwi gabinetu. Miała już iść w ich stronę, ale nagle dotarło do niej, co widzi przed sobą. W jeszcze dalszej części korytarza już wcześniej paliło się światło. Oprócz niej musiał tu być ktoś jeszcze. Kobieta przyspieszyła kroku. Nie umiała sobie wyobrazić, dlaczego ktoś, poza nią samą, miałby się tu znaleźć o tej porze. Z niej koledzy z zakładu już zaczęli żartować. Ktoś ostatnio nazwał ją duchem straszącym w kostnicy. Rosaly nie wierzyła w duchy. W ciągu ostatnich kilku lat miała okazję oglądać tyle martwych ciał, że nie robiło to na niej większego wrażenia. Nie zauważyła dotąd niczego, co mogłoby wskazywać na istnienie duszy albo jakiejś formy egzystencji po śmierci. Przeciwnie, widok zwłok budził w niej myśl o całkowitej nieobecności, tak namacalnej, że za każdym razem wywoływała lekkie zaskoczenie. Przeszła do miejsca, gdzie korytarz się rozszerzał. Z prawej strony stały trzy plastikowe krzesła, z lewej niskie stare biurko i rząd regałów z niewielkimi kwadratowymi szafkami. Dalej korytarz zakręcał w lewo, w stronę prosektorium. Rosaly dała kilka kroków w tamtym kierunku, kiedy usłyszała odgłos gwałtownie otwieranych drzwi. Mimowolnie drgnęła i poczuła jak jej puls lekko przyspiesza. Nie było się przecież czego bać. Duchy nie istniały. Na tym oddziale straszyła tylko ona. Znalazła się na zakręcie i mogła w końcu spojrzeć w głąb korytarza. Widok człowieka w białym fartuchu sam w sobie nie jest w szpitalu niczym dziwnym. Zwykle jednak fartuch nie był jedynym elementem stroju lekarza. A ten człowiek poza nim wydawał się nagi, spod fartucha wystawały odsłonięte łydki i bose stopy. Ponieważ powoli zbliżał się do zakrętu, w pewnym momencie Rosaly zobaczyła jego twarz. Wydała z siebie stłumiony okrzyk, jakby coś zacisnęło się wokół jej gardła. Rozpoznawała tę twarz! W pewnym sensie znała tego człowieka. Wiedziała, że nazywał się Tarrel Corblin i miał dwadzieścia cztery lata. Znała jego wzrost i wagę, wiedziała, że ogólnie jeszcze był zdrowy, chociaż regularnie nadużywał alkoholu i czasem próbował ulicznych prochów. I ona sama, osobiście dzień wcześniej przeprowadziła jego autopsję po tym jak przywieziono na oddział jego ciało. Tarrel Corblin był niecałe pięć metrów od niej, kiedy Rosaly zaczęła się gwałtownie cofać. Nie mogła powstrzymać się przed patrzeniem w jego oczy, jednolicie czarne, bez białek i tęczówek, które zdawały się pochłaniać światło. Zdała sobie sprawę, że nie ma już do czynienia z człowiekiem, ale czymś, co nie miało prawa istnieć. Upiorem. Wampirem. Ghulem. Zombie. Przez głowę przebiegały jej rozmaite motywy z horrorów, których trochę w życiu zdążyła obejrzeć. – Ty nie żyjesz – powiedziała, jakby było to magiczne zaklęcie mające powstrzymać idącego ku niej żywego trupa. Zrobiła kolejny krok do tyłu i poczuła, że uderza nogą w jedno z krzeseł. Nie mogła cofać się dalej. Tarrel zatrzymał się przed nią i zmrużył oczy. – Na to wygląda – mruknął, przez chwilę pokazując wydłużone ostre kły – Doktor Mingler? Rosaly zaczęła gwałtownie kiwać głową. Miała wielką ochotę zamknąć oczy, ale jednocześnie była przekonana, że kiedy przestanie patrzeć na upiora przed sobą, ten rzuci jej się do gardła. Mogła się zdobyć jedynie na naprzemienne zaciskanie pięści i prostowanie palców. W tym momencie oddychała zbyt płytko, żeby móc swobodnie mówić. – Pokroiła mnie pani – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Rosaly znowu pokiwała głową. – To… moja praca – wyjąkała – Każdy kto tu trafia… nie żyje. Ty też… byłeś... martwy… Byłam absolutnie pewna… – I chyba nadal jestem – odpowiedział Tarrel spokojnie, rozsuwając poły fartucha. Od ramion ku środkowi klatki piersiowej i dalej w dół ciągnął się charakterystyczny ślad cięcia, kontrastujący z bladą skórą. Na ten widok Rosaly mimowolnie spróbowała cofnąć się o kolejny krok. – Śmiało, niech pani sprawdzi, że serce nie bije – zachęcił Tarrel. Rosaly nerwowo przełknęła ślinę, ale niechętnie wyciągnęła rękę w jego stronę. Uznała, że bezpieczniej będzie zrobić to, czego tamten sobie życzył. Może były jakieś szanse, że wyjdzie z tego spotkania żywa. Położyła dłoń na klatce piersiowej młodzieńca. Starała się nie dotykać śladów cięcia, nie była pewna, czy to mogło sprawiać tamtemu ból. Wolała nie sprowokować gniewu istoty, którą obecnie był Tarrel Corblin. Mimowolnie zauważyła jak bardzo zimna była jego skóra. Od momentu, kiedy wydostał się z chłodni nie mogło minąć zbyt wiele czasu. Sama myśl o tym sprawiła, że Rosaly zrobiło się jeszcze bardziej słabo. Z ulgą zobaczyła, że tamten cofa się i podchodzi do biurka. Zwróciła uwagę na jego niepewny krok. Był zdezorientowany? Cały czas odczuwał ból? Czy może wkrótce miał nim zawładnąć głód… Rosaly spróbowała przywołać filmowe wyobrażenia nieumarłych. Wampiry żywiły się krwią żyjących istot, zombie polowały na ludzi, zależnie od wersji dla mięsa albo mózgów, ghulom chyba wystarczały zwłoki. Co zamierzał zrobić Tarrel i czy Rosaly miała się o tym przekonać w momencie, kiedy stanie się jego ofiarą? Tarrel chwilowo nie zwracał na nią uwagi i rozchylił fartuch jeszcze bardziej. Odsłonił kolejne rany, znacznie mniejsze, na boku i z prawej strony brzucha. Rosaly była przekonana, że to jedna z nich doprowadziła do śmierci tego nieszczęśnika. Teraz jednak rany wydawały się częściowo zasklepione. – W filmach wampiry mają zdolność regeneracji – stwierdził Tarrel z rezygnacją i potrząsnął głową. Rosaly odruchowo podeszła bliżej. Nic nie wskazywało, że tamten zamierzał ją w tym momencie zaatakować. Przez jej głowę przebiegła absurdalna w tej sytuacji myśl. Ten młody człowiek był ostatecznie jej pacjentem. Nawet, kiedy zamiast leżeć w chłodni jak pozostali zmarli, postanowił wstać o własnych siłach i znalazł się tutaj. – Może musisz poczekać? – podsunęła Rosaly – Może to zaczyna działać po pewnym czasie, albo… Urwała i nerwowo przełknęła ślinę. W popkulturowych przedstawieniach wampiry często nabierały sił po polowaniu. Jeśli Tarrel jeszcze o tym nie pomyślał, Rosaly nie powinna sama podsuwać mu takich wniosków. – W każdym razie obecnie to wygląda dużo lepiej niż wtedy… – spróbowała dokończyć i znowu urwała. Tamten parsknął krótkim śmiechem. – Wtedy, kiedy pani skończyła? Nie musi się pani bać tego powiedzieć, pani doktor. W końcu to nie pani mnie zabiła, prawda? Nic do pani nie mam. Tak właściwie to... od czego umarłem? Rosaly w końcu zamknęła oczy i kilka razy głęboko odetchnęła. Chciała, żeby jej głos brzmiał możliwie spokojnie. – Duży krwotok, w tym wewnętrzny – powiedziała – Dziewięć ciosów krótkim nożem. Czymś większym niż scyzoryk, który miałeś przy sobie. Zabójca trzy razy trafił w wątrobę, ale inne narządy też zostały uszkodzone. A rozcięcia na rękach nie były głębokie, od samego tego raczej byś się nie wykrwawił. – Pani pewnie ma to wszystko zapisane? Tarrel odwrócił się w stronę Rosaly i po chwili zamknął oczy. W chwili śmierci był młody i we względnie dobrej kondycji, ale teraz jego twarz nabrała wręcz posągowej urody. Nawet w nieprzyjemnym żółtym świetle jego rysy wydawały się pozbawione wszelkich niedoskonałości. Wyglądał tak, jak Rosaly mogłaby wyobrażać sobie anioła. Albo demona. Ostatecznie demony miały być upadłymi aniołami. Kiedy tamten się odezwał i znowu zaprezentował przy tym długie kły, Rosaly zaczęła skłaniać się bardziej ku tej drugiej opcji. – Dlaczego pani przyszła tu w nocy, pani doktor? – spytał Tarrel – Chyba nie dlatego, żeby sprawdzić, czy przypadkiem ktoś nie próbuje uciec z prosektorium? Rosaly, która przez chwilę była niemal spokojna, znowu poczuła przypływ paniki. Splotła dłonie przed sobą. – Coś tu zostawiłam – powiedziała szybko – Przyszłam tego poszukać. Nie podobało jej się, że znowu przyjęła obronny ton. Takie wyjaśnienie jednak najwyraźniej wystarczyło, bo tamten znowu spojrzał przed siebie, na ścianę z dwoma niewielkimi, wysoko umieszczonymi oknami. – Jeśli ma pani raport z mojej sekcji, czy mógłbym dostać kopię? – spytał cicho. W tym momencie wydawał się zupełnie niegroźny, wręcz tak bezradny, że mógł wzbudzać współczucie. – To jeszcze nie jest uporządkowane – wyjaśniła Rosaly, powoli, tyłem, wycofując się w stronę drzwi swojego gabinetu – Może za kilka dni… Ugryzła się w język, kolejny raz zła na siebie. Co próbowała przez to powiedzieć? Naprawdę zamierzała się gdzieś z nim spotkać, jeśli już zdoła się stąd wydostać? Przez chwilę przeskakiwała wzrokiem pomiędzy drzwiami gabinetu a pochyloną postacią opartą o biurko. Nacisnęła klamkę i powoli uchylała drzwi. Mogła wejść bokiem do środka, ale w którymś momencie i tak musiała odwrócić się w stronę swojego biurka i stanąć tyłem do drzwi. Może powinna zabarykadować się w środku i próbować wezwać pomoc. Wzięła głęboki oddech jakby zamierzała nurkować i znalazła się przy swoim biurku, Ciemny skórzany portfel, wypchany do granic możliwości, na szczęście leżał na wierzchu, na stosie zadrukowanych drobną czcionką kartek. Szybko podniosła go i wycofała się do drzwi. Rzuciła nerwowe spojrzenie w głąb korytarza. Widok Tarrela nadal stojącego w tym samym miejscu w jakimś stopniu przyniósł jej ulgę. Przelotnie pomyślała, że to mógłby być dobry moment na ucieczkę. Miała to, po co tu przyszła, mogła odwrócić się i ile sił w nogach popędzić w stronę szklanych drzwi. Wydostać się poza oddział, gdzie istniała szansa spotkania kogoś z pracowników. Tam byłaby bezpieczna. Była prawie pewna, że obecnie Tarrel Corblin nie uzyskał jeszcze pełni sił wynikających z natury nieumarłego i próba ucieczki miała jakieś realne szanse powodzenia. Coś jednak sprawiło, że nadal stała obok przymkniętych drzwi. Miała nieodparte wrażenie, że tamten czegoś od niej chciał. No i, do diabła, był jej pacjentem. Rosaly zaczęła powoli iść w stronę biurka. – Wie pani co, pani doktor? – odezwał się Tarrel, nie patrząc w jej stronę – Chyba już od długiego czasu nie myślałem tak trzeźwo. Albo piłem, albo coś wciągałem, albo miałem kaca. Rosaly w zadumie patrzyła na jego profil, na czarne włosy, teraz lekko pozlepiane od wilgoci. Kilka kosmyków przykleiło się do bladego czoła. Anioł czy demon? – Miałeś we krwi sporo alkoholu i trochę pochodnych amfetaminy – powiedziała Rosaly odruchowo. Tamten tylko smętnie pokiwał głową. – Trochę na sumieniu miałem, tak jak pozostali. Bójki, dragi, czasem coś ukradłem… Wyprostował się gwałtownie i spojrzał na Rosaly z poważną miną. – Ale nigdy, przenigdy nie zamierzałem wejść w handel pod szkołami. Nigdy. Mógłbym przed sądem przysięgać na wszystko. – Handel? – spytała Rosaly, gwałtownie mrugając oczami, bardziej nawet zaskoczona niż przestraszona. – No, sprzedawanie dzieciakom dragów, dopalaczy i reszty tego syfu. Beny i A.J. byli gotowi zaczynać od razu. Nigdy nie czułem, żebym był od nich lepszy, ale nie zamierzałem stać się aż takim draniem. Może jeszcze nie przeżarło mi mózgu do tego stopnia… Ale mimo wszystko wierzyłem, że mogę im przemówić do rozsądku… Powstrzymać ich. Za nic w świecie nie chciałbym, żeby kolejne dzieciaki weszły w to bagno. Żeby dały się wciągnąć i skończyły tak jak ja. – Beny i A.J.? – Rosaly zniżyła głos do szeptu – Chcesz powiedzieć, że wiesz, kto cię zabił? Tarrel gwałtownie potrząsnął głową. – Nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia. Nikt z nas nie był trzeźwy, kiedy się pokłóciliśmy i chyba każdy miał przy jakiś nóż albo scyzoryk. Rosaly spróbowała przypomnieć sobie, co wiedziała o całej sprawie. Zakrwawione ciało młodego człowieka znaleziono za budynkami starej fabryki na zachodnich obrzeżach miasta. Był tam duży betonowy plac zarastający trawą, pozostałości blaszanych bud i kilka nieużywanych garaży. Podobno właściciel obskurnego baru w tamtej okolicy poprzedniego wieczoru wyprosił czwórkę młodych ludzi, którzy po kilku drinkach zaczęli się awanturować. Przenieśli się zatem na zewnątrz, w miejsce, gdzie raczej nikt nie mógł im przeszkadzać. – Chyba potem pojawili się inni – odezwał się Tarrel po dłuższej chwili – To zawsze było miejsce spotkań różnych wyrzutków. Naprawdę niewiele pamiętam, poza tym, że się pobiliśmy. W którymś momencie chyba naprawdę dostałam nożem. Byliśmy na takim haju, że mogło zdarzyć się wszystko. Spojrzał na swoje ręce. Miał na dłoniach i nadgarstkach ślady, jasne, coraz mniej widoczne blizny. Te rany znikały najszybciej. – Cholera – jęknął – Czy Lilla… moja siostra… wie? – Była tu wczoraj rano, żeby zidentyfikować ciało. Ciężko to zniosła. Płakała. Powiedziała, że chciałaby cofnąć czas, żeby ci pomóc. Tarrel w odpowiedzi ukrył twarz w dłoniach. Po chwili wstał i znowu rzucił Rosaly ciężkie spojrzenie. – Pani doktor, są tu moje rzeczy? – spytał – Dam radę je odzyskać? Rosaly zawahała się. – Tak, tylko potrzebuję znaleźć klucz… Co zamierzasz zrobić? – No… jakoś stąd wyjść. A potem… jeszcze nie wiem. Cholera, ja nawet nie wiem, co się teraz ze mną dzieje. Rosaly kolejny raz poszła do gabinetu po klucze. Tym razem Tarrel ruszył za nią. Rosaly starała się walczyć z przemożną chęcią spoglądania za siebie. Nie wiedziała, czy wynikało to ze strachu i świadomości, co jej towarzyszy, czy rzeczywiście był to rodzaj intuicji, ale miała wrażenie, że coś czuje. Z braku lepszego określenia mogła to nazywać negatywną aurą. Całe ciało kobiety zdawało się wewnętrznie krzyczeć, że tuż obok znajduje się coś bardzo złego i niewłaściwego. Czyli faktycznie raczej demon. Nie przyglądała się, jak Tarrel się przebiera, pozwalała sobie tylko widzieć go kątem oka. Nie była pewna, czy miało to jakiekolwiek znaczenie, skoro półtora dnia wcześniej mogła oglądać go dokładniej niż ktokolwiek inny. Tarrel zawahał się, oglądając swój podkoszulek, wcześniej zielonobrązowy, obecnie prawie czarny od krwi i pocięty. Ostatecznie założył dżinsową kurtkę na gołe ciało a koszulkę zwinął w kłębek i wziął pod pachę. Wolną ręką schował portfel i scyzoryk do kieszeni spodni. – Może… wyjdziemy którymś bocznym wyjściem? – zaproponowała Rosaly niepewnie – Jeśli gdzieś będzie otwarte. Mniejsza szansa, że na kogoś wpadniemy. Tarrel skinął głową. – Proszę prowadzić, pani doktor.

Beny Morland obserwował, jak rzeczywistość się rozpływa. Ta świadomość wypełniała go błogim spokojem. Lubił to. Wewnętrzny głos mówił mu, że dobry dealer nie powinien zażywać własnego towaru, ale tej nocy Beny dał sobie przyzwolenie na chwilę zapomnienia. Potrzebował tego. Musiał odreagować wydarzenia ostatnich dni. Tarrel stchórzył i nagle zaczął mieć jakieś moralne rozterki. Ralvin też prawie się wtedy wyłamał, co akurat nie było niespodzianką. Ralvin zawsze był tchórzem. A kiedy okazało się, że Tarrel faktycznie nie żyje, młody nie odzywał się przez dwa dni. Aż do teraz. Beny nawet nie był pewien, co wydarzyło się tamtej nocy. Najpierw szarpali się między sobą, potem pojawili się inni ludzie. Przypuszczalnie tak samo wystrzeleni w inny wymiar przez chemiczną mieszankę krążącą w ich żyłach. Beny właściwie był zaskoczony, że ostatecznie nie było więcej ofiar. Rozległ się donośny łomot. Przez dłuższą chwilę Beny próbował zrozumieć, co właściwie słyszy, zanim uświadomił sobie, że to ktoś najwyraźniej uderzał pięściami w drzwi. Pewnie młody wyszedł na zewnątrz zapalić i zapomniał, że drzwi są otwarte. Musiał być teraz co najmniej w takim samym stanie jak on sam. Beny wstał z wytartej, poplamionej kanapy i niepewnym krokiem przeszedł przez pomieszczenie pełne kartonów, puszek, butelek i worków śmieci. – Ralvin, ty kretynie, nie ćpaj już więcej! – jęknął przeciągle, otwierając drzwi. W ciemności na podeście pod drzwiami wcale nie stał Ralvin. Ten człowiek był wyższy i nosił luźną ciemnoszarą bluzę z kapturem. Cień zasłaniał mu twarz, dopóki nie podszedł bliżej. – Cześć, Beny – odezwał się głos, którego Beny zdecydowanie nie spodziewał się usłyszeć – Czy przypadkiem nie tęskniliście za mną?

- Rosaly? Czy ty w ogóle mnie słuchasz? Rosaly gwałtownie zamrugała. Alma Waxton wpatrywała się w nią z drugiej strony stolika, wydymając usta w wyrazie jednocześnie niepokoju i dezaprobaty. – Przepraszam – mruknęła Rosaly – Zamyśliłam się. – Właśnie widzę. Cały czas myślisz o tym przesłuchaniu? Było, minęło, życie toczy się dalej. Przecież nie chodziło o ciebie, prawda? – Raczej nie. Kiedy okazało się, że zwłoki niedawno zabitego Tarrela Corblina zniknęły, przesłuchani zostali wszyscy pracownicy zakładu patomorfologii. W przypadku Rosaly ktoś rozpoznał ją na kilku nagraniach z kamer monitoringu z tamtej nocy. Najpierw była sama, później w towarzystwie niezidentyfikowanego bruneta. Szli powoli korytarzem, z pustymi rękami. Trudno było uznać taki materiał za kompromitujący w jakikolwiek sposób. Policja pytała, czy widziała coś niecodziennego. Rosaly ze spokojną pewnością siebie zaprzeczyła. A dwa dni później uwagę wszystkich skupiła kolejna tragedia. Trzy trupy w jednym z niszczejących domów na obrzeżach miasta. Wyglądało to na bójkę z użyciem noży pod wpływem narkotykowej psychozy. Żaden z młodych mężczyzn nie przeżył ran i utraty krwi. – Myślisz, że te kolejne zabójstwa to dalszy ciąg tej sprawy? – spytała Alma, stukając łyżeczką o dno prawie pustej filiżanki. Rosaly wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność. – Nie mam pojęcia. Słyszałam, że oni się znali z Corblinem i prawdopodobnie byliby pierwszymi podejrzanymi o jego zabójstwo. Ale może cały ten uliczny półświatek się zna. Alma odłożyła łyżeczkę i podniosła filiżankę do ust. – W każdym razie to żadna strata – stwierdziła – Oni wszyscy byli zaćpanymi mętami, którym nie chciało się wziąć do uczciwej pracy. – Nie mów tak! – zaprotestowała Rosaly – Tarrel Corblin nie był zaćpanym mętem. Był po prostu młodym człowiekiem, który od początku nie miał szczęścia w życiu. Do chwili wyjścia z kawiarni już tylko milczała, wpatrując się ponuro w swój talerzyk z resztkami okruchów po szarlotce. Myślała przy tym o wszystkim, co w ciągu ostatnich kilku dni zdążyła wyczytać na temat Tarrela Corblina. Ojciec alkoholik, który nie potrafił utrzymać pracy i chora matka na rencie inwalidzkiej. Od najmłodszych lat agresja i przemoc w czterech ścianach brudnego zaniedbanego domu. Interwencje instytucji, które miały pomóc, nie doprowadziły do istotnej poprawy życia tej rodziny. Jako nastolatek Tarrel zaczął pić i kraść ze sklepów. W którymś momencie ktoś musiał poczęstować go narkotykami. Za nic w świecie nie chciałbym, żeby kolejne dzieciaki weszły w to bagno. Żeby dały się wciągnąć i skończyły tak jak ja. Rosaly była praktycznie pewna, że Tarrel złożył wizytę swoim byłym towarzyszom niedoli. Poczuła nagły dreszcz, który nawet nie miał nic wspólnego z wyjściem z przytulnego pomieszczenia na wieczorny chłód. Jeśli Tarrel zabił tych trzech, ona także, przynajmniej w jakimś stopniu, była za to odpowiedzialna. To ona pozwoliła Tarrelowi odejść, wypuściła na świat tego demona. Ściskając Almę na pożegnanie, Rosaly myślała o Lilli Corblin. Podobno młodsza siostra Tarrela w wieku dziesięciu lat została odesłana do dziadków, rodziców matki. W ten sposób udało jej się uniknąć losu brata. Tarrel w tamtym czasie był już zbyt trudnym dzieckiem, żeby starsi ludzie mogli się nim zająć. Rosaly pomyślała ze smutkiem, że tego młodego człowieka każdy po kolei zawiódł. Teraz lepiej rozumiała gwałtowną emocjonalną reakcję Lilli, kiedy ta musiała obejrzeć ciało brata. Ten niepohamowany szloch wyrażał nie tylko ból straty, ale i poczucie winy, o którym wiedziała, że będzie ją dręczyć przez resztę życia. Czy Tarrel już spotkał się z Lillą? Rosaly nie była pewna, czy bardziej chciała, żeby tak było, czy wręcz przeciwnie. Przeszła na skróty między blokami i znalazła się w parku przylegającym do osiedla, w którym mieszkała. Kilka lamp oświetlało główne ścieżki, ale wszystko wokół tonęło w cieniu. Kobieta mimowolnie zadrżała. Tu miała spotkać się z Tarrelem, kiedy upłynie tydzień od jego ucieczki z prosektorium. Kiedy opuszczali szpital, obiecała, że dostarczy mu kopię raportu z autopsji. Do tego czasu pozostały dwa dni. Koło jednej z lamp widziała staruszka z małym pieskiem na smyczy. Obok szybkim krokiem przeszła kobieta idąca w przeciwnym kierunku. Rosaly miała wrażenie, że coś jeszcze porusza się między drzewami poza zasięgiem światła lamp. Zaciskając pięści, ruszyła dalej. W pewnym momencie zobaczyła, jak od prawej strony zbliża się do niej cień. Ludzka sylwetka, wyraźnie starająca się trzymać w cieniu drzew, zatrzymała się kilkanaście metrów od niej. Rosaly także zatrzymała się i spojrzała wprost na ciemną postać. Tamten uniósł prawą rękę jakby w geście powitania, po czym odwrócił się i szybko oddalił w stronę niskiego murku i stojącego za nim rzędu garaży. Chwilę później Rosaly mogła być świadkiem niesamowitego pokazu parkouru, wymagającego nadludzkiej szybkości, zręczności i wyczucia równowagi. Wyglądało na to, że Tarrel w końcu uzyskał pełnię możliwości. Pożywił się przy okazji rozprawiania się z dawnymi towarzyszami? Dokąd zmierzał teraz i co planował? Za dwa dni Rosaly będzie miała okazję go o to spytać. Podobnie jak o siostrę. Albo może powinna pozwolić, żeby sam jej powiedział jeśli zechce? Patrząc w punkt, w którym ciemna sylwetka zniknęła jej z oczu, Rosaly gorzko zaśmiała się w duchu. Anioł czy demon? Czy to pytanie w ogóle miało sens? Tarrel Corblin, nawet po śmierci, pozostawał tylko albo aż człowiekiem.