Madiana Alanina Argon - opowiadania

Zbiór opowiadań różnych, część pisanych jako próba sił w konkursach literackich, inne po prostu dla tego, że miałam losowe pomysły.

Było wystarczająco późno, żeby budynki, widziane w bladym świetle obu księżyców, były jedynie ciemniejszym konturem na tle nieba. W kilku oknach lokali w sąsiednim segmencie paliło się światło. Reymira Briggsona interesował jeden konkretny lokal, ten skrajny. Dwa ostatnie okna przy krawędzi, oba emanujące łagodną żółtawą poświatą. Chociaż rolety uniemożliwiały dostrzeżenie szczegółów, nadal dało się obserwować z zewnątrz światło, cienie i ruch. Reymir oczekiwał, że prędzej czy później właścicielka mieszkania przypadkiem ustawi się tak, że jej sylwetka stanie się na chwilę widoczna. Zwykle tak się działo. Wzrok chłopaka mimowolnie skierował się w dół, poniżej otaczającego cały segment balkonu. Reymir widział mniej więcej pół metra ściany pierwszego poziomu, niżej wszystko tonęło w gęstej mgle. Chłopak oszacował grubość jej warstwy na prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Jeden z najwyższych obserwowanych poziomów, ale nie jakiś nowy rekord. Takie wartości już się zdarzały. Mgła była przynajmniej przewidywalna. Znowu spojrzał wyżej i przekonał się, że w jednym z interesujących go okien zgasło światło. Dalej, Skyeet, pomyślał. Podejdź bliżej. Doczekał się jedynie tego, że światło zgasło także w drugim oknie. A także w kilku innych oknach widocznych z tej strony segmentu. Po kolejnym pracowitym dniu mieszkańcy Strefy A-35 powoli układali się do snu. Chłopak cofnął się od okna i zasłonił roletę. Też powinien iść spać. Kiedyś nawet żartował z tego, że poprzez mgły ten świat przypominał ludziom, że porą aktywności powinien być dzień, a noc należy pozostawić na odpoczynek. Od czasu, kiedy ostatni raz rzucił takim żartem, minął prawie rok. Chłopak czasami czuł się, jakby to była inna epoka. To było zanim łączna liczba ofiar mgły w drugiej grupie osadników stała się trzycyfrowa. Kiedy jeszcze młoda Skyeet Dirk nie była wdową.

Ludzie potrafią zaadaptować się do wszystkiego, myślał Reymir, kiedy światło Immaris zaczynało przebijać się zza chmur. Gwiazda była nieco mniejsza od Słońca, Nantaria była znacznie mniejsza od Ziemi i obracała się wokół osi dużo wolniej. Świt i zmierzch trwały dłużej niż na Ziemi. Reymir obserwował przez okno krzątających się na dole ludzi. Teraz nic im nie groziło, mgły znikały bez śladu jeszcze przed wschodem Immaris. Może dlatego ludziom z drugiej grupy tak łatwo było je ignorować i skupić się na codziennych zajęciach. Po śniadaniu chłopak wyszedł na zewnątrz, na balkon przed lokalami, i powoli kierował się w prawo, ku schodom na dół. Po drodze omijał przedmioty rozstawione wzdłuż balkonu przez innych mieszkańców kompleksu. Niektóre znacznie utrudniały poruszanie się i Reymir po raz kolejny zastanawiał się, czemu nie mogły być składowane w dolnych pomieszczeniach. Mgły, mimo że niewątpliwie toksyczne dla ludzi, nie powodowały korozji ani w żaden sposób nie uszkadzały nieożywionych obiektów. Reymir stanął w kolejce przed jedną z bram i sięgnął do kieszeni po identyfikator. Zaskoczony, że nie trafił na niego od razu, znalazł plastikową kartę dopiero w trzeciej kieszeni, którą sprawdzał. Kiedy przyszła kolej na niego, przybliżył kartę do czytnika po prawej stronie bramy. System zaczął odliczać czas jego zmiany. Pola nie były otoczone tak grubymi murami jak reszta Strefy A-35. Na wielu odcinkach ograniczono się do zwykłych metalowych krat. Od czasu przybycia drugiej grupy osadników na Nantarię nie stwierdzono żadnego poważnego zagrożenia dla upraw. Wokół Strefy A-35 uprawiano zarówno modyfikowane ziemskie rośliny, jak i okazy miejscowej flory, które po przebadaniu uznano za bezpieczne do spożycia. Z upływem czasu udział tych ostatnich wzrastał, co mieszkańcy uznawali za naturalną kolej rzeczy. Jeśli mieli w przyszłości uniezależnić się od Ziemi, musieli polegać na lokalnych zasobach. Pod tym względem mogli uważać się za szczęśliwców. Nantaria okazała się wymarzoną planetą dla ludzi. Warunki były zbliżone do ziemskich, grawitacja niewiele niższa, zawartość tlenu w atmosferze wynosiła nieco ponad trzydzieści procent. Ruch planety nie pozwalał na powstanie odrębnych pór roku, ale temperatury na większości lądowej powierzchni umożliwiały uprawę roli praktycznie przez cały czas. Po odkryciu i pierwszych badaniach Nantaria została jednomyślnie okrzyknięta rajem. Przynajmniej do momentu pierwszych załogowych lotów na jej powierzchnię. Wtedy badacze na własnej skórze przekonali się, dlaczego pozostawanie blisko powierzchni nocą może kosztować życie. Reymir uniósł głowę znad grządki, przy której pracował. Przed sobą widział zewnętrzną część muru wokół Strefy i bramę, przez którą wcześniej przeszedł. Obok bramy wisiał wyblakły, zniszczony przez deszcze plakat. Nawet jeśli tekst na nim był z tej odległości nieczytelny, chłopak domyślał się, że czerwonawy napis na górze brzmiał „coś fantastycznego”. Pamiętał mnóstwo takich plakatów z czasu, kiedy przybył na Nantarię. O ile rozumiał potrzebę takiej reklamy na Ziemi, tutaj nie widział w tym sensu. Jeżeli ktoś już znalazł się w jednej z przystosowanych do zamieszkania Stref, i tak było dla niego raczej za późno, żeby zmienił zdanie.

Po siedmiu godzinach pracy Reymir mógł dokładnie określić, których mięśni używał. Przeciągnął się i wykonał kilka ruchów ramionami. Zamierzał znaleźć wolny terminal, zeskanować swój identyfikator i sprawdzić, ile środków miał na koncie. Podejrzewał, że za kilka dni znowu będzie mógł sobie pozwolić na dłuższą przerwę od pracy. Jeśli nie planował w najbliższym czasie szczególnie ekstrawaganckich wydatków – co i tak było na Nantarii prawie niemożliwe – nie musiał się przemęczać. Przyglądał się ludziom w garniturach i fartuchach wylewającym się z większych budynków w centrum Strefy. Widok był tak kojąco zwyczajny. – Czekasz na kogoś? Reymir gwałtownie drgnął. Chociaż nie padło jego imię, wiedział że pytanie skierowane jest do niego. Stała kilka metrów dalej, smukła, z młodzieńczą twarzą i dużymi niebieskimi oczami. Ubrana w cienką fioletową marynarkę i tej samej barwy spódnicę do kolan, prawą ręką przyciskała do boku ciemnoszarą teczkę. Skyeet Dirk. Najbliższa przyjaciółka Reymira odkąd znalazł się w tym miejscu. – Cześć – bąknął Reymir, nagle czując się niezręcznie – Po prostu jestem zmęczony. – Bardzo? – spytała Skyeet. Reymir nie był pewien, czy rzeczywiście dostrzegł błysk w jej oczach, czy tylko go sobie wyobraził. – Pracowałem – powiedział ostrożnie – To chyba normalne? Jestem tylko człowiekiem i potrzebuję odpoczynku. Nie potrafił stwierdzić, do czego tamta zmierzała. – Tak się tylko zastanawiam – mruknęła Skyeet cicho – Czy za jakieś pół godziny byłbyś w stanie pójść ze mną do starego obozowiska? Dziwnie się czuję, kiedy muszę tam chodzić sama. – No... jasne – wyrzucił z siebie Reymir – Oczywiście, że możemy iść. Czuł jak fala żaru zalewa mu twarz. Nie wiedział, co się z nim działo. Miał wrażenie, że od kilku miesięcy coraz rzadziej mógł rozmawiać ze Skyeet tak, żeby nie mieć potem wrażenia, że się ośmieszył. Nawet jeśli to działo się tylko w jego głowie, nie podobało mu się to. – Dziękuję – Skyeet uśmiechnęła się – Miło, że mogę na ciebie liczyć. To ja wpadnę na chwilę do opiekunki, zobaczę, co u córki i dam znać jak będę gotowa. Odwróciła się zanim Reymir zdążył w jakikolwiek sposób zareagować. Chłopak mógł tylko patrzeć na tył jej marynarki, kiedy sprężystym krokiem oddalała się w stronę swojego kompleksu mieszkalnego. Po dłuższej chwili Reymir zdołał przezwyciężyć odrętwienie i również ruszył w tamtą stronę. Kiedy wchodził po schodach na balkon, odruchowo spojrzał w stronę drugiego segmentu. Skyeet już nie było w polu widzenia. W oknach jej lokalu także nie dało się zauważyć żadnego ruchu. Chłopak z westchnieniem przyspieszył kroku. Jedyne czego był pewien, to że tamta go onieśmielała. Chociaż Skyeet była tylko kilka lat starsza od niego, wydawała się z innego pokolenia. Podczas kiedy Reymir ciągle usiłował znaleźć dla siebie miejsce, tamta zdążyła wyjść za mąż, urodzić córkę i wkrótce potem stracić męża. Takie przeżycia wywierały silny wpływ, ale Reymir miał wrażenie, że Skyeet była znacznie dojrzalsza już w chwili przybycia na Nantarię. Tylko z jakiegoś powodu to zaczęło stanowić problem dopiero od niedawna.

Mianem starego obozowiska osadnicy drugiej grupy określali to, co pozostało ze Strefy A-29. Osada została wybudowana przez część pierwszej grupy cztery lata wcześniej, w czasie, kiedy wszyscy wiedzieli już o mgłach i zagrożeniu jakie ze sobą niosły. Przypadkowe śmierci pechowców, którzy zostali zaskoczeni przez mgły, nadal się zdarzały, ale były to raczej odosobnione i rzadkie przypadki. Trudno było wyjaśnić co właściwie wydarzyło się w Strefie A-29 i co ostatecznie doprowadziło do śmierci wszystkich mieszkańców. Niektórzy nazywali to zbiorowym samobójstwem, ale to nadal nie przybliżało do odpowiedzi. Mieszkańcy z jakiegoś powodu zerwali kontakt z innymi koloniami, co mniej więcej pokryło się w czasie ze stworzeniem przez niektórych z nich swego rodzaju kultu. Późniejsze śledztwo nie wykazało niczego szczególnego. Nic nie wskazywało na to, żeby użyto szantażu albo przemocy, osada nie została zaatakowana. Wyglądało to tak, jakby którejś nocy mieszkańcy zdecydowali się wyjść w mgłę i oddychać nią tak długo, póki wszyscy nie padli bez życia na ziemię. Strefa A-29 znajdowała się blisko miejsca, w którym później powstała A-35. Dystans między tymi punktami dało się pokonać wygodną, zupełnie bezpieczną drogą wśród zielono-błękitnych kwitnących łąk i krótki odcinek przez rzadki las. Jeśli istniał jakiś powód, dla którego Skyeet miała opory przed pokonywaniem tej trasy w pojedynkę, był on całkowicie psychologicznej natury. – Przecież nic ci tu nie grozi – powtarzał Reymir za każdym razem, bardziej dla zasady. Skyeet jak zwykle zacisnęła usta, ale tym razem zamiast wbić wzrok gdzieś w ziemię przed czubkami swoich butów, uniosła głowę i spojrzała na Reymira poważnie. – I coraz mniej mi się to podoba – odpowiedziała. Reymir zaskoczony uniósł brwi. – Jak mam to rozumieć? Kobieta wykonała nieokreślony ruch ręką, jakby wskazywała wysokie trawy i kwitnące krzewy wokół. – Cały ten świat jest jak wymarzony raj – westchnęła – Aż niemożliwie doskonały. Łagodny klimat, dobra atmosfera do oddychania, mnóstwo roślin, które nadają się do spożycia. Niedawno coś mówili, że zlokalizowali duże złoża węgla… w sumie przy tej wegetacji tutaj to nic dziwnego. Wszystko wydaje się tak łatwo dostępne, w zasięgu ręki… Po raz kolejny gwałtownie odwróciła się w stronę Reymira. – Nigdy nie zadawałeś sobie pytania, czy to wszystko nie jest przynętą? – Przynętą? – zdziwił się Reymir. – No, pułapką. Mamy w koloniach wielu wybitnych naukowców, którzy prowadzą tu badania i pomiary od kilku lat i chyba nikt do tej pory nie zauważył, że z tym światem jest coś nie tak. – Nie tak? W końcu to nie Ziemia. Pewne rzeczy są tu inne. Bardziej mnie dziwi, że w ogóle istnieje planeta z życiem tak podobnym do naszego. – Właśnie – prychnęła Skyeet, nerwowo przyspieszając – Warunki są tu nawet bardziej korzystne niż u nas. No i grawitacja jest słabsza. Dlaczego przy takim bogactwie zasobów nie pojawiły się tu zwierzęta większe niż ziemskie krowy? Dlaczego do tej pory nie odkryli tu żadnego drapieżnika? Reymir odruchowo spojrzał w niebo, nie różniące się niczym od tego ziemskiego. Na tle błękitu poruszało się kilka małych ciemnych punktów. Zapewne były to osobniki któregoś gatunku niewielkich latających stworzeń, mających cechy porównywalne zarówno z gadami, jak i ptakami. Chłopak pomyślał, że w tej kwestii przyjaciółka miała rację. Jak dotąd wszystkie odkryte na Nantarii zwierzęta były albo roślinożerne, albo odżywiały się martwą materią. Co więcej, nie zaobserwowano, żeby lokalne stworzenia reagowały strachem na ruch. Rzeczywiście wyglądało na to, że przed pojawieniem się kolonizatorów żaden gatunek nigdy nie polował na inne. – Może w raju wszystkie istoty żyją w takim dobrobycie, że nie potrzebują wzajemnie się zabijać – Reymir spróbował zażartować, żeby rozładować napięcie. Nie na wiele to się zdało, bo kiedy między drzewami zamajaczyły białe opuszczone budynki, powietrze nagle wydało się gęste i ciężkie. Reymir wiedział, dlaczego przyjaciółka chciała przychodzić w to miejsce, nawet jeśli do końca tego nie rozumiał. To zaczęło się wkrótce po śmierci jej męża, Bernarda, który również padł ofiarą toksycznej nocnej mgły. Ciało zostało znalezione przy ogrodzeniu otaczającym pole, po zewnętrznej stronie. Nikt, włącznie ze zrozpaczoną wdową, nie potrafił wyjaśnić dlaczego ten człowiek znalazł się w nocy w takim miejscu. Nie mógł być nieświadomy zagrożenia, poza tym przy zwłokach znaleziono maskę ochronną, jaką nosiły osoby pozostające nocą na otwartej przestrzeni. Nic nie wskazywało na użycie przemocy, nieszczęśnik musiał zdjąć maskę dobrowolnie. Skyeet jakoś połączyła tę śmierć z wydarzeniami ze Strefy A-29. Nie wystarczało jej regularne czuwanie nad grobem męża, czuła, że powinna też czcić pamięć pozostałych ofiar. Co kilkanaście dni udawała się do pozostałości dawnej osady, najczęściej zabierając Reymira ze sobą. Patrząc na opuszczone budynki, podobne do ich własnej osady, Reymir marzył o tym, żeby wreszcie podjęto decyzję o ich wyburzeniu albo remoncie i ponownym wykorzystaniu. Denerwowało go, że niszczejące ruiny stoją pośród łąk jak wyrzut sumienia, osłabiając morale mieszkańców jego własnej Strefy. Skyeet była może najbardziej jaskrawym przykładem takiego negatywnego wpływu, ale bynajmniej nie jedynym. Reymir czasami słyszał przypadkowe rozmowy, z których wynikało, że stare obozowisko we wszystkich wzbudzało co najmniej lekki niepokój. Skyeet chodziła między budynkami ze spuszczoną głową, na dłuższą chwilę zatrzymała się przed tym największym w centrum osady. Położyła rękę na brudnobiałej ścianie. Modliła się? Reymir nie zauważył, żeby ktokolwiek z kolonizatorów był szczególnie religijny. Nawet jeśli nie wszyscy byli stuprocentowymi ateistami, byli co najwyżej religijnie obojętni. Wierzący niepraktykujący, jak sami lubili mówić. Od przybycia na Nantarię nikt nie wydawał się zainteresowany zorganizowanymi obrzędami religijnymi. Do chwili, kiedy w Strefie A-29 nieoczekiwanie powstała sekta. – Skyeet? – zawołał Reymir – Do świętego kręgu też idziesz? Świętym kręgiem nazywano polanę za Strefą A-29, gdzie wyznawcy rodzącego się kultu stworzyli krąg z kamieni i kilka prymitywnych ołtarzy. Tam się modlili i tam mieszkańcy Strefy znaleźli pierwsze ciała, zanim zdecydowali się do nich dołączyć. Podobnie jak niszczejące budynki, miejsce kultu pozostawiono w nienaruszonym stanie. Skyeet zostawiła w końcu budynki i powoli wracała do miejsca, gdzie przyjaciel na nią czekał. – Tam nie – powiedziała spokojnie – Tam nie było ofiar, tylko zabójcy. Reymir nic nie odpowiedział. Niektórzy, mimo braku dowodów, wierzyli, że członkowie sekty zmusili pozostałych osadników do samobójstwa albo w inny sposób ich zmanipulowali. Chłopak nie był tylko pewien w jaki sposób Skyeet była w stanie połączyć ich ze śmiercią swojego męża. Ku własnemu zaskoczeniu Reymir poczuł, że sam ma coraz większą ochotę jeszcze kiedyś obejrzeć święty krąg.

Ostatecznie Reymir odwiedził miejsce kultu dwa dni później. Razem z nim wyruszył jego znajomy, Iniked, pracujący w laboratorium. Iniked był najbardziej racjonalnym i wolnym od przesądów człowiekiem, jakiego Reymir miał okazję poznać w swojej kolonii. Plotki i teorie narosłe wokół Strefy A-29 nie robiły na nim większego wrażenia. – Nazywali to bóstwo Najwyższą Przyczyną, tak? – zagadnął Iniked, kiedy obaj stanęli na skraju dużej polany w przerzedzonym lesie. – Tak – mruknął Reymir – Albo Pierwszą Przyczyną. Podobno niewiele o nim pisali Dał krok do przodu i znalazł się pomiędzy kamieniami mniej więcej półmetrowej średnicy, z których ułożony został najbardziej zewnętrzny krąg. Kamienie wyglądały na ciężkie i wyznawcy musieli włożyć sporo wysiłku w przyniesienie ich tutaj. – To trwało stosunkowo krótko od ignorowania ich do poddania się ich szaleństwu – zauważył Iniked – Miałem okazję zapoznać się z częścią materiałów z tamtego okresu. Najpierw wzmianki o nagle odrodzonej religijności wśród mieszkańców a potem nagle sekciarska gadka o raju i odkupieniu win. Reymir zatrzymał się w środku koncentrycznych kręgów, przy kilku stosach usypanych z drobniejszych kamiennych odłamków. Sporo kamyków leżało dookoła wśród trawy. Nawet jeśli nikt celowo nie niszczył konstrukcji, natura w ciągu czterech lat zrobiła swoje. Mniej więcej pośrodku, na stosie zbudowanym z nieco większych kamieni, spoczywał blat prymitywnie zbity z kilku desek. – Ich ołtarz – mruknął Iniked. Reymir przyglądał się czarnym śladom sadzy na drewnie. Podobne ciemne plamy sadzy i popiołu znaczyły ziemię dookoła ołtarza. – Palili coś – zauważył – Ktoś tu zdążył odkryć narkotyczne zioła? – Z tego co się orientuję, przynajmniej oficjalnie nie. Ale nie potrzebowali tego. Mgły same w sobie mogły wystarczyć. Reymir cofnął się o krok i gwałtownie uniósł głowę. – To cholerstwo jest halucynogenne? – spytał – Nikt nigdy o tym nie mówił. Iniked westchnął i przymknął oczy. Podobnie jak Skyeet, przez większość czasu wydawał się starszy niż był, chociaż nie miał jeszcze trzydziestu lat. – Ci, którzy wiedzą, uznali, że ujawnienie tej informacji może tylko zaszkodzić – powiedział niechętnie – Tylko tego brakuje, żeby młodzież zrobiła z tego jakieś głupie wyzwanie. Bardzo łatwo przekroczyć granicę, po której już nie da się człowieka odratować. Reymir ponuro skinął głową. Wystarczająco wiele razy słyszał o tych dobrze znanych właściwościach mgły. Spora część ofiar po prostu umierała od razu. Pozostali byli znajdowani w stanie głębokiej śpiączki, z której już się nie wybudzali. Do tej pory nie zdarzyło się, żeby człowiek przeżył w takim stanie dłużej niż sześć dni. – Jak na narkotyk rekreacyjny za mała różnica między dawką aktywną a śmiertelną? – Reymir próbował zażartować, ale zdał sobie sprawę, że jego głos zabrzmiał prawie jak szept. Zaczynał czuć się coraz bardziej nieswojo. – Jak oni nad tym panowali? – spytał po chwili – Nie byliby w stanie dobiec do osady. – Nie musieli – Iniked wskazał ręką na szczątki drewnianych konstrukcji na pobliskich drzewach, przypominających schody, platformy i drabiny – Nie uciekali tylko wchodzili tutaj, kiedy uznali, że nawdychali się wystarczająco dużo. Wiesz, że mgły nigdy nie sięgają dwóch metrów. Reymir przytaknął. Do tej pory tak było, chociaż w niektóre noce zastanawiał się, co stałoby się w przypadku, gdyby ich poziom nagle wzrósł. Osadnicy przywykli do tego, że w nocy nie należało pozostawać w parterowych budynkach. Czy ci, którzy przetrwaliby na bezpiecznych wysokościach, zaczęliby budować mieszkania jeszcze wyżej i życie toczyłoby się dalej? – Pewnie niektórzy mieli pecha i nie zdążyli – odezwał się niepewnie – Dlatego pierwsze przypadki śmiertelne zdarzyły się tutaj. – Tak. Ale z jakiegoś powodu najwięcej ciał znaleziono tam – Iniked wskazał dwa pozbawione liści drzewa o grubych pniach przy przeciwległym brzegu kręgu – Zamiast uciekać, stali pod tymi drzewami. Reymir podszedł do drzew, które nie były chyba całkowicie martwe. Zauważył, że w ich korze wyryto liczne symbole. Przesuwając po nich ręką, chłopak powoli przeszedł między drzewami. Odruchowo wstrzymał oddech, ale nie wydarzyło się zupełnie nic.

Reymir stał na balkonie swojego segmentu mieszkalnego, u szczytu schodów. W oknach niektórych budynków paliło się światło, ale chłopak wątpił, żeby ktokolwiek o tej porze wyglądał na zewnątrz. Zapewne nikt nie mógł go teraz widzieć. Dał kilka kroków w dół po schodach. Zatrzymał się, kiedy mgła sięgała mu do połowy łydek. Co właściwie zamierzał zrobić? Co i komu udowodnić? W ten sposób najwyżej mógł pokazać, że Iniked miał rację. Chociaż Reymir nastoletnie czasy miał już za sobą, koniecznie chciał osobiście doświadczyć działania mgły. Powoli schodził niżej. Gęsta mgła sięgała mu do pasa, potem do wysokości łokci i wreszcie ramion. Jakby wchodził do wody. Stanął na wilgotnej trawie. Kiedy znajdował się wewnątrz mgły, widział wszystko dużo wyraźniej niż oczekiwał. Miał wrażenie, że w ciemności widzi nawet lepiej niż normalnie. To zaczynało działać aż tak szybko? Chłopak spojrzał na schody za sobą. W razie problemów mógł natychmiast uciec na górę, gdzie będzie bezpieczny. – Aż tak ci się spieszy do nas dołączyć? Reymir niemal podskoczył, słysząc ten spokojny głos. Rozejrzał się nerwowo. Dopiero po chwili dostrzegł ciemną sylwetkę przy rogu któregoś z budynków. – Widzę, że tego nie chcesz, więc co tu robisz? Głos wydawał się znajomy, ale raczej nie mógł to być ktoś, kogo Reymir spotykał na co dzień. Kiedy dotarło do niego, skąd go zna, przeszedł go zimny dreszcz. – Bernard! – Nie zrobiłem tego celowo. To była jakaś awaria w masce. A potem… jak widzisz światło, to trudno się oprzeć. Zwłaszcza, jak jesteś wystarczająco czysty… żeby przyjął cię od razu. – O czym… ty mówisz? – Myślisz, że brama była tam? Brama jest wszędzie. Wszyscy ciągle stoicie na progu. A ty właśnie robisz krok naprzód. Reymir czuł w uszach swój puls. Miał wrażenie, że ciśnienie rozsadza mu czaszkę od środka. Musiał oderwać wzrok od cienia przy rogu budynku i wbiec na schody, jeśli chciał doczekać następnego dnia. Zdążył. Przed oczami mu pociemniało, padł na kolana na betonową platformę, ale zdołał wyrwać się poza zasięg mgły. Nadal żył. Doświadczył halucynacji, ale tym razem przetrwał.

Przez trzy dni Reymir unikał Skyeet. Nie wyobrażał sobie, że mógłby opowiedzieć przyjaciółce o tym, co przeżył tamtej nocy. Skyeet byłaby na niego wystarczająco wściekła, słysząc, że ryzykował życie i zszedł w mgłę. Reymir wolał nie sprawdzać, jak tamta zareagowałaby na wieść, że wskutek omamów rozmawiał z jej zmarłym mężem. Zdołał w końcu złapać Inikeda i chwilę z nim porozmawiać, kiedy tamten robił sobie przerwę na papierosa. Iniked nie był zachwycony niebezpiecznym eksperymentem Reymira, ale trudno było mu się dziwić. – Mogłeś umrzeć – powiedział sucho – Mogłeś stracić przytomność zanim dostałbyś się na górę. Albo mózg mógłby się wcześniej poddać. Pewnie słyszałeś, że tonący widzą światło albo czują ciepło. Przestają walczyć. Reymir w zadumie potarł twarz ręką. To samo powiedziało mu widmo Bernarda. Ofiary mgły mogły widzieć światło przed śmiercią. Albo raczej tak wyobrażał to sobie Reymir a halucynacje wyciągnęły tę ideę z jego podświadomości. – Myślisz, że coś takiego przyczyniło się do śmierci Bernarda? – spytał Reymir – Że próbowałby się ratować, gdyby nie zobaczył tego sławnego światełka w tunelu? – Dodaj do tego narkotyczne działanie mgły – odparł Iniked ponuro – Mógł widzieć światła i nie tylko, jeszcze zanim mózg zaczął umierać, i biedak poddał się dużo wcześniej. Podejrzewam, że maska okazała się nieszczelna a potem, jak już Bernarda wciągnęło w wizje, całkiem się jej pozbył. – Czy Bernard kiedykolwiek wspominał o tym kulcie? O Najwyższej Przyczynie? Iniked uniósł brwi. – Myślisz, że on też szukał zbawienia u ich bóstwa? Mało prawdopodobne. To musiał być wypadek. On chyba ciągle próbował zdobyć próbkę tej mgły. – To jest nadal niemożliwe, prawda? Próbki znikają z każdego naczynia... – Nadal – przytaknął Iniked – I niestety nie widzę powodu, żeby to się miało zmienić. Przynajmniej dopóki nie stworzymy jakiejś nowej technologii, której teraz nie umiem sobie wyobrazić. Nie mamy sposobu na zbadanie tej substancji, czymkolwiek jest, czy to w laboratorium, czy w naturze. Jest całkowicie niewykrywalna dla naszych przyrządów. Możemy ją widzieć gołym okiem albo doświadczyć jej działania na organizm. I tylko tyle. – Ty… też doświadczyłeś tego na sobie? – Raz – odpowiedział Iniked po dłuższej chwili, z wyraźną niechęcią – To było głupie, ryzykowne i nikomu bym tego nie polecał. – I też widziałeś zmarłych? – Nie. Tylko różnokolorowe światła, jak w starych witrażach. Wszystko wirowało i czułem się lżejszy od powietrza. Typowe działanie psychodelików. Dostajesz to, czego się spodziewasz, albo o czym w danym czasie myślisz. – To chyba... ma sens.

W rzeczywistości Reymir nie czuł się usatysfakcjonowany wyjaśnieniami kolegi. Pytania bez odpowiedzi, z którymi kilka dni wcześniej zostawiła go Skyeet, coraz bardziej mu ciążyły. Chłopak miał wrażenie, że dowódcy kolonii i badacze nie starali się wyjaśnić niektórych kwestii dotyczących Nantarii. Sprawę nocnej mgły po prostu zostawili, opierając się na wygodnym założeniu, że zawsze będzie się ona zachowywać przewidywalnie. Jak mogli dawać takie gwarancje w przypadku zjawiska o którym nie wiedzieli praktycznie nic? Jeśli tylko zawodne ludzkie zmysły mogły wchodzić z mgłą w interakcje, czy był to jedyny słuszny sposób prowadzenia badań? Tak tłumaczył to sam przed sobą, kiedy pewnej nocy znowu zdecydował się wejść w mgłę. A potem kolejny raz. Do tych eksperymentów był już lepiej przygotowany. Miał przy sobie rejestrator, któremu dyktował wszystko co widział i gotową do użycia maskę ochronną. Nie musiał już w panice szukać schodów na wyższe poziomy ani w ogóle pozostawać w pobliżu budynków. Widział kolorowe smugi światła i postacie zmarłych ludzi. Zarówno osoby, które znał jako ofiary mgieł, jak i tych, których pamiętał z wcześniejszego życia na Ziemi. I mnóstwo osób, których nie znał w ogóle. Reymir rozmawiał z nimi, próbował pytać o zaświaty i Najwyższą Przyczynę. Wszystkie postacie w jego wizjach zdawały się być świadome własnej śmierci i potwierdzały pośrednio wyczuwalną obecność jakiegoś bóstwa, nawet jeśli nie były w stanie owego bóstwa szczegółowo opisać. Mówiły też, że tylko odpowiednio wolne od zła dusze mogły dołączyć do nich w tych zaświatach. Co działo się z resztą, już nie wiedziały. Ponieważ na nagraniach zachowywał się jedynie jego głos, Reymir zaczął dodawać własne streszczenia i komentarze. Docelowo zamierzał to spisać i uporządkować swoje notatki, ale najpierw potrzebował kolejnych danych. Kolejnych wypraw we mgłę. Chciał też sprawdzić, czy w okolicach świętego kręgu zobaczy coś szczególnego. Pamiętał, co w pierwszej wizji powiedział mu Bernard, albo raczej jego własny podświadomy instynkt. Brama.

Skyeet stała w oknie, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w sąsiedni budynek. Lokal zajmowany wcześniej przez Reymira pozostawał pusty. Za jej plecami głos z radia mieszał się z gaworzeniem jej córeczki, dla której Skyeet tego dnia w końcu miała więcej czasu. Nieoficjalną drogą kobieta zdołała pozyskać kopię nagrań z rejestratora, który znaleziono przy zwłokach Reymira w okolicach starego obozowiska. Wiedziała, że jej przyjaciel w swoich wizjach rozmawiał zarówno z Bernardem jak i swoim bratem, zmarłym przed laty jako dziecko – a przynajmniej tak uważał. Na wszystkich nagraniach słychać było jedynie głos Reymira, przeplatany ciszą w momentach, kiedy tamten zdawał się słuchać odpowiedzi. Kilka razy padło też jej imię. – Cały świat jest bramą – powtarzał Reymir w końcowej części zapisu – Żadna istota rozumna, rozwinięta, mogąca nosić duszę, nie zdoła przetrwać na progu. Bernard, wiem, że mam mało czasu, ale zdążę. Powiem to Skyeet jak wrócę. To nie raj, to przedsionek raju. Powiem im to. Jeśli mogą, niech idą naprzód albo niech się wycofają. Niech wybiorą świadomie. On też oszalał i uwierzył w te sekciarskie brednie, pomyślała Skyeet, czując ścisk w gardle. Dlaczego trafiło akurat na niego? Był bardziej wrażliwy? Co ta planeta robiła z psychiką!? Głos w radioodbiorniku za jej plecami ogłaszał właśnie odkrycie rud rzadkich metali i czegoś, co mogło być ropą naftową. Marzenia o dostatnim, niezależnym od Ziemi życiu mogły w mierzalnej przyszłości się ziścić. Zaiste, coś fantastycznego!